„Czarnobyl” – serial o cenie kłamstw
Fenomen zaskakująco popularnego serialu ,,Czarnobyl" polega na tym, że mówi o cenie kłamstw, a wywołał dyskusję o prawdzie.
Dużo w tej historii zaskoczeń. Po stacjach HBO i Sky można było spodziewać się produkcji na najwyższym poziomie, ale nazwisko scenarzysty nakazywało pewną ostrożność. Opowiedzieć o wybuchu reaktora atomowego 26 kwietnia 1986 r. w radzieckiej Ukrainie postanowił Craig Mazin, twórca od dwóch dekad związany z komedią i kinem masowym klasy niekoniecznie A, autor scenariuszy m.in. do dwóch części „Kac Vegas” i dwóch części „Strasznego filmu” oraz czekającej na premierę nowej wersji „Aniołków Charliego”. W wywiadach stawiał się w pozycji zwykłego Amerykanina, który pewnego dnia skonstatował, że o ile wie, dlaczego zatonął „Titanic”, to zupełnie nie pamięta,
co doprowadziło do innej, znacznie bardziej brzemiennej w skutki katastrofy – wybuchu reaktora atomowego.
Tymczasem temat, wydawałoby się historyczny, nabierał aktualności. Od 2015 r., kiedy Mazin zaczął o Czarnobylu czytać, energia jądrowa stała się żywo dyskutowaną alternatywą dla niszczącego środowisko i klimat wydobywania i spalania paliw kopalnych. Rosnące napięcie na linii USA–Rosja przywołało lata 80. i zimną wojnę. A spychanie faktów i naukowej wiedzy w kąt przez teorie spiskowe, paranaukowe i fake newsy oraz populizm każe zapytać, dokąd zmierzamy jako cywilizacja i ile do końca.
48-letni Mazin, absolwent psychologii w Princeton University (gdzie zresztą dzielił pokój z Tedem Cruzem, dzisiejszym republikańskim senatorem i kandydatem na prezydenta, i teraz nie przepuszcza okazji, by ośmieszać jego poglądy na Twitterze), dowodzi, że jest bacznym obserwatorem rzeczywistości. Na Deadline.com tłumaczył: „Rok 2019 okazał się idealnym czasem na wypuszczenie serialu. Nie tylko z powodu trendów w rozrywce. »Czarnobyl« w swojej istocie jest o tym, co się dzieje, kiedy ludzie wybierają ignorowanie prawdy... celebrowanie kłamstwa. Na Zachodzie przywykliśmy uważać, że to dotyczy tylko Sowietów. Że kłamią, i to prawda, robią to. Ale myślę, że już widać, że sami, w USA, też nie jesteśmy odporni na kłamstwo”. I podsumowywał: „Odbywa się rodzaj globalnej wojny z prawdą. A »Czarnobyl« jest historią o tym, co się dzieje, kiedy kontynuujesz marsz tą ścieżką”.
„Prawda nie dba o rządy, ideologie ani religie. Będzie czekać po wsze czasy. I to jest dar od Czarnobyla” – mówi Walerij Legasow ( Jared Harris), zastępca dyrektora Instytutu Energii Atomowej im. I. Kurczatowa i ekspert naukowy komisji śledczej do zbadania przyczyn awarii w Czarnobylu. Jego słowa o sile prawdy są klamrą serialu.„Kiedyś bałem się ceny prawdy. Teraz pytam tylko, jaka jest cena kłamstw”. Wcześniej, podczas pokazowego procesu mającego skazać winnych wybuchu, rzuca: „Właśnie tak wybuchł rdzeń reaktora RBMK. Kłamstwa”.
W tym czasie oglądamy napędzany kłamstwem i ideologią autorytarny system w akcji. „Wolę moją opinię od pani” – odpowiada towarzysz Garanin granej przez Emily Watson Ulanie Chomiuk na jej informacje o awarii w elektrowni i konieczności ochrony ludności Mińska i okolic. Nie robi na nim wrażenia argument, że ona jest fizyczką jądrową, a jego poprzednim miejscem pracy była fabryka butów. Partia zapewniła go bowiem, że żadnego zagrożenia nie ma. Radzieckie KC zaniża poziom promieniowania w prośbie do RFN o robota do sprzątania dachu zawalonego reaktora, gdyż „globalna katastrofa nuklearna nie jest możliwa w Związku Radzieckim”. W efekcie przysłany robot ulega awarii i dach sprzątają „bioroboty”, czyli ludzie.
To jedna z wielu niezwykle sugestywnych scen w serialu. Mazin wraz z reżyserem Johanem Renckiem w pełni wykorzystali doświadczenie wyniesione z kina popularnego i teledysków. Serial zaczyna się jak trzymające w napięciu kino katastroficzne, rozwija w horror z widowiskowo pokazanymi efektami choroby popromiennej, po drodze dorzuca poruszający dramat (zaczerpnięty z „Czarnobylskiej modlitwy” Swietłany Aleksijewicz wątek Ludmiły Ignatenko, ciężarnej żony strażaka pokonanego przez poparzenia i radiację), elementy kryminału i kończy jako dramat sądowy w stylu „Zabić drozda”. Po drodze są przemiany bohaterów, poświęcenie kariery i życia w ważnej sprawie oraz wzruszający hołd oddany ofiarom Czarnobyla i tym, którzy poświęcili się dla dobra ogółu. W rosyjskim internecie widać żal, że rodzima kinematografia nie oddała takiego hołdu własnym bohaterom.
Wielu scen „Czarnobyla” nie da się łatwo wyrzucić z głowy. Jak tej z mieszkańcami Prypeci idącymi całymi rodzinami obejrzeć z mostu nocny pożar elektrowni. Kamera w zwolnionym tempie rejestruje wirujące w powietrzu i osiadające na włosach i skórze czarne płatki – nie sadzy, tylko radioaktywnego grafitu.
Według ludowej legendy wszyscy obserwujący pożar na tzw. Moście Śmierci zmarli na choroby popromienne. W rzeczywistości jednak nikt na moście nie stał i nikt nie umarł. Dlatego serial wzbudził nie tylko zachwyt nad robotą realizacyjną, ale także niezwykle żywą dyskusję o cenie kłamstw. I o to chodziło scenarzyście „Czarnobyla”.
Pierwsze oburzyły się prokremlowskie media. „Komsomolskaja Prawda” uznała, że anglosaski serial jest narzędziem używanym przez zagranicznych konkurentów Rosatomu do podkopania obrazu Rosji jako atomowej potęgi. A telewizja NTV, odpowiednik dzisiejszej TVP1, zapowiedziała własny „Czarnobyl”, o walce oficera KGB z agentami CIA. Reżyser dzieła Aleksiej Muradow tłumaczył: „Jest teoria, że Amerykanie infiltrowali elektrownię jądrową w Czarnobylu i wielu historyków nie odrzuca tezy, że w dniu eksplozji agent wrogiego wywiadu przebywał w elektrowni”.
Ale i w Europie Zachodniej, i Stanach nie brak głosów co najmniej rozczarowania. Znawcy katastrofy czarnobylskiej scena po scenie punktują przekłamania, naciąganie faktów czy licentia poetica twórców (m.in. portal czarnobyl.pl). Pokrycia w faktach nie ma m.in. czarny dym buchający w pierwszych scenach z uszkodzonego reaktora i czarna chmura ciągnąca złowieszczo w stronę Prypeci. W rzeczywistości była mała chmura białej pary, której wiatr wcale nie pchał,
początkowo, na miasto. Anatolij Diatłow, szef III i IV bloku w Czarnobylu, w serialu czarny charakter, karierowicz bez hamulców, mobbingujący podwładnych i za nic mający względy bezpieczeństwa, w rzeczywistości nie miał w sobie nic z demona. Serialowy Legasow oskarża go o zapoczątkowanie procesu zakończonego wybuchem, rzeczywisty tak nie uważał, obwiniał wadliwą konstrukcję reaktora i władze, które ukryły ten fakt przed pracownikami. Pożar reaktora był mniejszy niż w serialu, strażaków było siedmiu. Przerażające rozbicie się helikoptera gaszącego pożar miało miejsce, ale kilka miesięcy później niż w serialu i nie z powodu promieniowania, tylko zahaczenia o wystającą rurę. Nagość górników z Tuły i praca gołymi rękami przy wykopie tunelu pod reaktorem też są pomysłem filmowców.
Dramatyczna histor i a Ludmi ł y Ignatenko, żony strażaka umierającego na chorobę popromienną i z ran po oparzeniach, powstała na podstawie opowieści bohaterki zapisanej przez Swietłanę Aleksijewicz w „Czarnobylskiej modlitwie”. Twórcy jednak zostawiają widza z informacją o śmierci jej nowo narodzonej córeczki, z którą była w ciąży, gdy odwiedzała napromieniowanego męża, i że radiacja uczyniła ją bezpłodną. Pierwsze jest prawdą, drugie nie – Ignatenko urodziła syna, mieszkają w Kijowie.
Ekspertów od energetyki jądrowej oburza serialowe propagowanie strachu przed atomem. Wyrażają znużenie kolejnym hollywoodzkim dziełem zrealizowanym za pomocą zdartych popkulturowych klisz, przenoszącym strach przed bombą atomową na energię atomową. Horror z niepokojącymi dźwiękami licznika Geigera w tle – narzekają. „Powodem, dla którego obudowują w fikcję historię nuklearnych katastrof, jak ta w Czarnobylu, jest to, że zabiły tak niewielu ludzi” – tak swój artykuł w „Forbesie” zatytułował Michael Shellenberger, dziennikarz zajmujący się energią i środowiskiem. Wytyka twórcom „Czarnobyla”, że po pierwszym odcinku zostawiają widza z wrażeniem, że wielu ludzi zginęło od promieniowania. Tymczasem, jak zauważa, w rzeczywistości na miejscu zginęło dwóch pracowników elektrowni, jeden przysypany gruzami, drugi od poparzeń. Przywołuje dane ONZ, według których z powodu eksplozji bezpośrednio zmarło 31 osób: trzy w czasie wybuchu, 28 w kolejnych kilku tygodniach – dużą rolę odgrywały poparzenia i otwarte rany, przez które do osłabionych przez radiację organizmów łatwo dostawały się zarazki. Dalsze 19 zmarło z powodów, które ONZ ocenia jako mające „mniej jasny” związek z promieniowaniem. W opublikowanym na stronie WHO raporcie jest mowa o 4 tys. śmierci związanych w różnym stopniu z katastrofą. Największym problemem okazały się choroby psychosomatyczne, związane ze stresem, jaki spowodowała m.in. ewakuacja Prypeci, 50 tys. jej mieszkańców powiedziano, że wyjeżdżają na trzy dni, kazano zostawić zwierzęta, po czym zabroniono wrócić. Nie potwierdziły się informacje o zwyżce zdeformowanych płodów i noworodków. Dla porównania Shellenberger podaje, że upadek tamy w Chinach, największa katastrofa energetyczna w historii, kosztowała życie od 170 do 230 tys. osób.
Ostatni – sądowy – odcinek serialu w ogóle jest fikcją. Przede wszystkim dlatego, że utrzymuje, iż w radzieckim sądzie podczas pokazowego procesu rozgrywanego w Czarnobylu – w którym na oczach międzynarodowej opinii publicznej ZSRR chciało pokazać winnych wybuchu i ukryć systemowy błąd – ktokolwiek mógł powiedzieć prawdę. Zwłaszcza, jak serialowy Legasow, oskarżyć ZSRR o celowe ukrywanie zabójczej wady konstrukcyjnej reaktorów i braku systemów bezpieczeństwa, oczywistych na Zachodzie, w imię oszczędności. Wspaniałe mowy serialowych jeźdźców prawdy: Legasowa i wicepremiera ds. energetyki Borysa Szczerbiny (Stellan Skarsgård) pochodzą z amerykańskiego i hollywoodzkiego sądownictwa. W „New Yorkerze” Masha Gessen, dziennikarka i autorka nagrodzonej w 2017 r. The National Book Award książki „The Future Is History: How Totalitarianism Reclaimed Russia”, narzeka na naiwność serialu i niezrozumienie radzieckiej, totalitarnej rzeczywistości, systemu zaślepionego ideologią, niekorygującego swoich wad, który musiał doprowadzić do Czarnobyla, bo miał to wpisane w swoje DNA.
Co jednak, jeśli wszystkie te reakcje wpisują się w plan twórcy „Czarnobyla”? „Chcę, żeby było jasne, że lekcją Czarnobyla, a szczególnie naszego serialu, nie jest straszenie energią atomową. To nie ostrzeżenie, żeby się bać energii atomowej. To ostrzeżenie, żeby się bać kłamstw i narracji” – tłumaczył naCollider. com. Serial miał prowokować do demaskowania kłamstw scenarzysty, szukania prawdy na własną rękę i zachęcać do krytycznego myślenia. Sam Mazin daje przykład w „The Chernobyl Podcast”. W kolejnych pięciu odcinkach dekonstruuje własny serial. Chyba nieźle mu idzie, bo kiedy ostatnio opinia publiczna poznała t yle faktów i mitów na temat Czarnobyla i energii atomowej? Też chcemy mieć w tym swój udział, polecamy na Polityka.pl zaskakujący i prowokujący do własnych poszukiwań wywiad z prof. Zbigniewem Jaworowskim. W czasie katastrofy w Czarnobylu był kierownikiem Zakładu Higieny Radiacyjnej w Centralnym Laboratorium Ochrony Radiologicznej, reprezentował też Polskę w Komitecie Naukowym ONZ ds. Skutków Promieniowania Atomowego (UNSCEAR).