Koniec wakacji
Wtym roku podobno nie będzie politycznych wakacji. Jeśli wybory rzeczywiście odbędą się 13 października, na całą kampanię zostają ledwie cztery miesiące. To bardzo mało, zwłaszcza dla opozycji, która ma nieporównanie trudniejszy start niż dysponujący ogromnymi środkami, zwarty i zmobilizowany obóz władzy (o nastrojach w PiS piszemy na s. 12). Partie opozycyjne po przegranych eurowyborach muszą się ogarnąć, ustalić nowe strategie (to już się dzieje), potem negocjować sojusze, listy kandydatów, programy. No i podźwignąć się emocjonalnie. Na to trzeba czasu, którego brak.
Okazją do psychologicznego resetu były, zorganizowane z rozmachem, gdańskie obchody 30-lecia wyborów 4 czerwca. Co prawda dominowało towarzystwo (i tematy) nostalgiczne, ale przekaz był już wyraźnie skierowany na październikowe wybory. Opublikowano 21 samorządowych postulatów, będących mocną kontrą wobec „państwa PiS”; paneliści i mówcy chętnie sięgali też do historycznych skojarzeń i analogii. Donald Tusk wręcz zaapelował do opozycji o utrzymanie – „tak jak wtedy, przed 30 laty” – jedności, wiary w zwycięstwo i entuzjazmu. Chociaż nie został proklamowany żaden „społeczny ruch 4 czerwca”, na scenę, dosłownie i metaforycznie, wywołano „główną dziś siłę oporu”, czyli samorządowców (o ich udziale w ogólnokrajowych wyborach piszemy na s. 15). Jednak ostatecznie rozmowy i tak krążyły wokół pytań o stan partyjnej opozycji i poziom jej – mówiąc za Tuskiem – entuzjazmu.
Od czasu majowych wyborów oczekiwano pierwszego oficjalnego wystąpienia Grzegorza Schetyny. W krótkim wywiadzie dla ubiegłotygodniowej POLITYKI Schetyna zapowiedział, że Radzie Krajowej PO przedstawi plan „totalnej mobilizacji”. I rzeczywiście, bardzo się starał, żeby taki energiczny przekaz poszedł w świat. Rada owacją przyjęła decyzję o połączeniu klubów parlamentarnych PO i Nowoczesnej, mocno oklaskiwała obietnice powołania nowego sztabu wyborczego, zatrudnienia specjalistów od badań społecznych i marketingu (wreszcie?), ruszenia na wieś i do małych miast czy radykalnego odmłodzenia list wyborczych. Przynajmniej w deklaracjach wnioski z porażki majowej zostały wyciągnięte.
Niestety, nie dotyczyło to programu wyborczego. Na posiedzeniu Rady Grzegorz Schetyna jedynie naszkicował tzw. mapę drogową dochodzenia do programu: w czerwcu i lipcu konsultacje, debaty z wyborcami, dopiero w sierpniu ostateczna wersja. Więc nie bardzo wiadomo, czy program już jest, czy – jak niedawno wymknęło się przewodniczącemu – „trzeba go znaleźć”? Trochę bardziej wylewna była Katarzyna Lubnauer, zapowiadając szeroką reformę państwa, coś w rodzaju „500 plus ekstra”, czyli utrzymanie wszystkich wprowadzonych przez PiS „i poprzednie rządy” świadczeń socjalnych oraz – dodatkowo – naprawę służby zdrowia, edukacji, opieki społecznej, ochrony środowiska, wymiaru sprawiedliwości itd. Na razie bez konkretów.
Z programem opozycji jest nieustanny problem. Grzegorz Schetyna, przyciskany w tej sprawie wielokrotnie, tłumaczył, że nie można go zbyt wcześnie ogłaszać, bo PiS albo przejmie pomysły, albo będzie je dyskredytował. Wydaje się, że przewodniczący PO jeszcze przed 2–3 laty ułożył sobie pewną strategię i się jej trzyma: najpierw organizacja, odbudowa partii, stworzenie koalicji, a programy później.
Oczywiście istnieją podejrzenia, że za tą programową wstrzemięźliwością kryje się pustka, że PO – mając przecież kilkuset opłacanych funkcjonariuszy – zmarnowała trzy lata i dopiero teraz będzie szukać (metodą „na Biedronia”) pomysłów u wyborców. Nikt zresztą specjalnie nie wierzy, że znajdą się genialne pomysły, które przebiją „konkretną” pieniężną ofertę PiS. Ale sfrustrowany elektorat opozycji, sam dla siebie, potrzebuje jakichś dodatkowych powodów głosowania na antyPiS; sensownego, wiarygodnego planu naprawczego „na po”. Szczęśliwie sytuacja nie jest kompletnie beznadziejna, nawet gdyby okazało się, że zespoły programowe PO czy gabinety cieni przebywały na trzyletnich wakacjach.
Środowiska prawników, organizacje biznesu, stowarzyszenia ekologiczne, społeczne, medialne, oświatowe mają często kompetentne i przedyskutowane plany naprawcze swoich dziedzin. Większość tych rekomendacji ma ekspercki charakter i może spokojnie być firmowana przez różne formacje polityczne. Toczące się obecnie gry partyjne, w których PO, Wiosna czy PSL chcą odgrywać role ośrodków koncentracji, w tej fazie (choć drażniące) nie są groźne i nawet trudno się dziwić, że każde ugrupowanie chce się sprawdzić i wzmocnić przed ostatecznymi rozmowami o wspólnych listach. Na nie przyjdzie czas pod koniec wakacji, a zadecydują zapewne przyszłe sondaże.
Bez względu na ostateczną formułę wyborczą (dziś najbardziej prawdopodobne jest utworzenie dwóch bloków, centrowego i lewicowego, lub jednej „konfederacyjnej” listy), nie powinno być poważniejszego problemu ze znalezieniem wspólnych programowych celów: odbudowa państwa po pisowskich eksperymentach da zajęcie wszystkim i na długo. Teraz jednak dla opozycji najważniejsze jest odzyskanie wiary, że w ogóle się da.
Po porażce w eurowyborach wielu opozycyjnych aktywistów wpadło w czarnowidztwo i mocno przycięło swoje oczekiwania na jesień. Skrajnym pesymizmem wieją rozważania, czy PiS ma szansę uzyskać większość konstytucyjną (307 posłów) albo większość 3/5 (276 miejsc) pozwalającą odrzucać weto prezydenta (gdyby prezydent był „nasz”). A jeśliby PiS utrzymał urząd prezydenta, czy chociaż możemy uzyskać większość w Senacie i przynajmniej utrudniać samowolę legislacyjną władzy?
Są też głosy (np. publicysty Jakuba Bierzyńskiego), że może lepiej byłoby dla opozycji w ogóle nie wygrywać sejmowych wyborów, bo „Kaczyński powinien realizować swoją politykę gospodarczą aż do jej bolesnych konsekwencji”. Przy pewnej racjonalności tej argumentacji brzmi ona jak przedwczesne, defetystyczne usprawiedliwianie przegranej. Koncepcja „pozwólmy Kaczyńskiemu doprowadzić kraj do ruiny”, choć politycznie wdzięczna, ma też inne oczywiste wady (choćby ową ruinę). Zatem wciąż dobrze byłoby wybory wygrać. Szkoda, że nie mamy lepszych przeciwników PiS, lepszych partii i liderów – choć można, naprawdę, wysunąć naprzód nowe postaci. Ale dla wszystkich działaczy opozycji to ostatnia szansa, żeby udowodnić swoją przydatność. Więc o wakacjach rzeczywiście lepiej nie myśleć.