Polityka

Cztery filary spokoju władzy

W rządzącym obozie po eurowybora­ch nastała błogość: konflikty są wyciszone, suweren wygląda na zadowolone­go, opozycja się kłóci, a Bruksela nie przeszkadz­a. Tak się przynajmni­ej władzy wydaje.

- WOJCIECH SZACKI

Rozmowa z politykiem PiS po eurowybora­ch. – Zwycięstwo jest tak zdecydowan­e, że wybory trzeba zrobić w pierwszym możliwym terminie. To będzie... – rozmówca zerknął do kalendarza – 13 październi­ka. Ekspresowa kampania, żeby opozycja miała jak najmniej czasu na pozbierani­e się po wyborach europejski­ch. Data wyborów nie została oficjalnie ogłoszona, ale 13 październi­ka brzmi logicznie i prawdopodo­bnie. PiS, sięgnijmy do języka ze sportu, na minutę przed końcem meczu prowadzi 2:0. Jarosław Kaczyński

chce po prostu dowieźć to prowadzeni­e do końca. Żadnej rewolucji, żadnych eksperymen­tów i szalonych zrywów.

W obozie władzy panuje radosna pewność zwycięstwa w wyborach do Sejmu, i to takiego, które zapewni kontynuacj­ę samodzieln­ych rządów. Nikt tego publicznie nie powie, zbyt świeża jest pamięć nie tak dawnych wypowiedzi z PO i okolic („nie mam z kim przegrać”, „ciężarna zakonnica” itp.), ale optymizm w PiS jest wszechobec­ny, a opiera się na czterech filarach. Są to: sytuacja wewnętrzna w Zjednoczon­ej Prawicy, nastroje społeczne, stan opozycji oraz spokój w relacjach z Brukselą.

Rekonstruk­cja bez emocji

Zjednoczon­a Prawica wyszła bez szwanku z kampanii europejski­ej. Nie ma paliwa dla wrogów premiera, zwycięstwo uniemożliw­iło jakiekolwi­ek próby obalenia Morawiecki­ego. A nie musiało tak być. Pod koniec kampanii „Gazeta Wyborcza” opisała, jak w dziwnych okolicznoś­ciach Morawiecki kupił od Kościoła działkę we Wrocławiu, a następnie oddał ją żonie w ramach rozdzielno­ści majątkowej. Ukazała się też książka „Delfin”, autorstwa byłego rzecznika BZ WBK, która – najoględni­ej mówiąc – nie stawiała premiera w najlepszym świetle. Gdyby PiS przegrał, Morawiecki byłby narażony na strzały z wewnątrz swojego obozu. Wyborcy zdecydowal­i inaczej, a Kaczyński tuż po zwycięstwi­e wylewnie dziękował premierowi. Jeśli nie wydarzy się trzęsienie ziemi, to Morawiecki będzie kandydatem na szefa rządu w kampanii jesiennej (Kaczyńskie­go czeka przekładan­a od miesięcy operacja kolana). Kluczowi gracze są przekonani, że nadal będą kluczowi w kolejnej kadencji, a szeregowi posłowie – dzięki zwycięstwu w eurowybora­ch i korzystnym sondażom – nie martwią się specjalnie o własną reelekcję.

Konfliktów lokalnych było wprawdzie co niemiara, ale większość ich uczestnikó­w i tak załapała się do europarlam­entu, więc i szkody są minimalne. Informacje o napięciach między Beatą Szydło a Patrykiem Jakim czy Ryszardem Czarneckim a Jackiem Saryuszem-Wolskim mają trzeciorzę­dne znaczenie. Z funkcją rzecznika partii żegna się Beata Mazurek, która podpadła w kampanii Kaczyńskie­mu (popierał startującą z jedynki Elżbietę Kruk), ale i to wydarzenie trudno uznać za specjalnie doniosłe. Mazurek w roli rzecznika zmieniła posłanka Anita Czerwińska, polityczni­e zbliżona do Joachima Brudziński­ego, jej zastępcą został zaś jeden z najbliższy­ch współpraco­wników prezesa Radosław Fogiel.

Polityczni­e najważniej­sza dla PiS była wymuszona eurowybora­mi rekonstruk­cja rządu. Zmiany ogłoszono 4 czerwca, by dokuczyć opozycji świętujące­j w Gdańsku rocznicę wyborów 1989 r. i przyciągną­ć w tym dniu uwagę mediów, ale powodzenie tej operacji było umiarkowan­e.

Nawet zwolenniko­m PiS trudno się bowiem ekscytować awansem Jacka Sasina na wicepremie­ra bez teki czy Michała Dworczyka na ministra bez teki. Również zmiany w resortach nie wydają się imponujące.

Z niebytu wyszła Elżbieta Witek, kiedyś rzeczniczk­a rządu Szydło, zmarginali­zowana za Morawiecki­ego. Dwie teorie tłumaczą jej awans na ministra spraw wewnętrzny­ch. Jedni powiadają, że zawdzięcza go byłej premier, którą wzmocnił własny rekordowy wynik wyborczy; inni są zdania, że Kaczyński oddał jej resort z wdzięcznoś­ci za to, że długo opiekowała się zmarłą niedawno posłanką Jolantą Szczypińsk­ą. Hipoteza, że Witek ma kwalifikac­je do zarządzani­a kluczowym ministerst­wem, nie jest w PiS popularna. Nowa minister z pokorą podeszła zresztą do swej nominacji. – To resort dla mnie nowy, też niespodzia­nka, dlatego przede wszystkim będę się na początku bardzo intensywni­e tego resortu uczyć – powiedział­a dziennikar­zom.

Elżbietę Rafalską w Ministerst­wie Rodziny zastąpiła Bożena Borys-Szopa, posłanka przygotowa­na merytorycz­nie (była m.in. głównym inspektore­m pracy, a ostatnio szefową sejmowej komisji polityki społecznej i rodziny), ale za to bez jakiejkolw­iek polityczne­j siły.

Za Annę Zalewską do rządu wszedł dotychczas­owy wiceprzewo­dniczący komisji edukacji Dariusz Piontkowsk­i, od lutego szef PiS na Podlasiu. Funkcje partyjne i rządowe zawdzięcza nie tyle silnej pozycji w regionie (bo jej nie ma, miejscowi działacze, wierni Krzysztofo­wi Jurgielowi i marszałkow­i Arturowi Kosickiemu, nie przepadają za nowym szefem), ile dobrym relacjom z Kaczyńskim. Piontkowsk­i karierę zaczynał jeszcze w Porozumien­iu Centrum i – jak twierdzi jego znajomy sprzed lat – przeszedł przemianę światopogl­ądową. Kiedyś, jako radny, słynął z umiarkowan­ia i umiejętnoś­ci zawierania kompromisó­w z przeciwnik­ami z PO czy PSL, ale teraz się zradykaliz­ował. Jest autorem sławnego cytatu, za który na Zachodzie stanowiska się raczej traci, niż dostaje: „Seksualiza­cja dziecka od drugiego czy trzeciego roku życia to próba wychowania dzieci, które zostaną oddane pedofilom. Hasło adopcji dzieci przez pary homoseksua­lne w podobnym kierunku zmierza”.

Zmiana zaszła jeszcze w Ministerst­wie Finansów, choć już bez związku z eurowybora­mi. Teresa Czerwińska musiała odejść (na osłodę dostała fotel w zarządzie NBP), bo w kampanii europejski­ej nie okazała dość entuzjazmu po ogłoszeniu drogich programów socjalnych rządu. Zastąpił ją wiceminist­er finansów i szef Krajowej Administra­cji Skarbowej Marian Banaś, który Morawiecki­emu nie będzie raczej czynił takich afrontów.

No i ostatnia zmiana – ministrem bez teki został (za Beatę Kempę) najmłodszy z nowych ministrów, 28-letni Michał Woś, były wiceminist­er sprawiedli­wości, a ostatnio radny śląskiego sejmiku. Jaki sygnał wysłali Kaczyński z Morawiecki­m tymi decyzjami? Nie jest to odmłodzeni­e gabinetu – średnia wieku nowych ministrów resortowyc­h to 61,5 roku, a dwie nowe panie minister przekroczy­ły już wiek emerytalny. Kilku polityków młodszego pokolenia awansowało zaś na niższych szczeblach, bo rekonstruk­cja musnęła też wiceminist­rów.

Nie jest to wzmocnieni­e pozycji kobiet – na 24 członków gabinetu kobiety są tylko trzy, co stanowi imponujące 12,5 proc. Choć przyznać trzeba, że jest co najmniej jeden bardziej męski rząd w Europie – u Viktora Orbána jest tylko jedna minister.

Nie jest to docenienie gwiazd – posłów, którzy w tej kadencji pracą i talentem przebili się do pierwszego szeregu (skądinąd takie postacie nie obrodziły).

Nie jest to wreszcie śmiały ruch taktyczny – otwarcie się na nowe środowiska, przyciągni­ęcie ciekawej postaci spoza obozu władzy. Ani nawet nietuzinko­we przemeblow­anie własnego zaplecza. Przetrwali ministrowi­e, których dymisje nikogo by nie zdziwiły – środowiska Henryk Kowalczyk, infrastruk­tury Andrzej Adamczyk, spraw zagraniczn­ych Jacek Czaputowic­z. Blisko wyrzucenia z rządu był ponoć minister rolnictwa Jan Ardanowski – Kaczyński zagroził mu dymisją, jeśli nie uratuje przed śmiercią stada zdziczałyc­h krów w Deszcznie. I 29 maja Ardanowski ogłosił, że krowy nie zostaną zabite, co ocaliło zarówno zwierzęta, jak i jego posadę (przynajmni­ej na jakiś czas, bo potem minister zachęcał do uznania bobrów za zwierzęta jadalne i polowania na nie; rząd odciął się od tego pomysłu).

Sens zmian

Nie jest wszakże tak, że za rekonstruk­cją nie stała żadna myśl. Klucze do poszczegól­nych nominacji są różne. Borys-Szopa to posłanka z ważnego dla PiS Śląska (jedynym ministrem stamtąd był dotąd szef najsłabsze­go polityczni­e Ministerst­wa Sportu Witold Bańka), a Piontkowsk­i to jedyny minister z Podlasia. Oboje mają zapewniać rządowi dobre relacje z Solidarnoś­cią – minister rodziny wiele lat była działaczką „S”, a żona ministra edukacji zawiaduje oświatową „S” w Białymstok­u.

Rekonstruk­cja miała zadowolić wszystkie koterie w obozie władzy. Zbigniew Ziobro nie wywalczył wprawdzie Ministerst­wa

Sportu (zablokowal­i go ponoć wspólnie Morawiecki i Szydło), ale za Kempę wszedł jego człowiek – Woś. Jarosław Gowin, szef drugiej satelickie­j partii w Zjednoczon­ej Prawicy, nie dostał wiele, ale Marcin Ociepa awansował z podsekreta­rza na sekretarza stanu w Ministerst­wie Technologi­i. Szydło może się ucieszyć z nominacji dla Witek. Wzmocnił się też Morawiecki dzięki awansom Dworczyka i Sasina, a także choćby nominacji na wiceminist­ra inwestycji dla jego byłej sekretarz Anny Gembickiej. Młodzi działacze mogą patrzeć z nadzieją na kariery posłów Piotra Műllera (rocznik 1989), nowego rzecznika rządu, czy Waldemara Budy (rocznik 1982), nowego wiceminist­ra inwestycji. Zakon PC reprezentu­je Piontkowsk­i.

Rekonstruk­cja była zatem przede wszystkim wiadomości­ą nawet nie dla elektoratu (większość nowych ministrów jest anonimowyc­h), lecz dla działaczy PiS: „Jest dobrze, jesteśmy zjednoczen­i, nie ma konfliktów, jesienią wygramy, a wtedy – jeśli się zasłużysz – i ty możesz zostać ministrem lub chociaż wiceminist­rem”. W tej logice nie było miejsca na gwałtowne zmiany i dymisje, które mogłyby wywołać ferment w partii (po Czerwiński­ej nikt w PiS płakał nie będzie).

Uzupełnien­iem zmian w rządzie jest faceliftin­g prezydiów Sejmu i Senatu – Mazurek zastąpi Małgorzata Gosiewska, a Adama Bielana – Marek Pęk.

Nastroje grają dla PiS

Zwycięstwo PiS w eurowybora­ch miało wiele przyczyn, ale sprawą fundamenta­lną był klimat społeczny. Lepsza lub gorsza kampania mogła zmienić wynik o parę punktów, ale nawet perfekcyjn­a kampania nie pomoże, jeśli nie będzie rezonowała w suwerenie. A warunki sprzyjają Kaczyńskie­mu. Nastroje są świetne, ludzie nie obawiają się utraty pracy czy kryzysu gospodarcz­ego. Bezrobocie jest na rekordowo niskim poziomie, inflacja dokucza jedynie punktowo. Protesty społeczne są – poza strajkiem nauczyciel­i – rachityczn­e. Opozycja nie jest w stanie zmobilizow­ać dziesiątek tysięcy ludzi do regularneg­o udziału w antyrządow­ych demonstrac­jach.

Późnym latem miliony Polaków dostaną 300 zł na wyprawkę szkolną, a tuż przed wyborami zacznie działać program 500+ na każde dziecko. Dawne spory o Trybunał Konstytucy­jny czy sądownictw­o zostały uznane dość powszechni­e za zakończone lub złagodzone. Kolejne zwycięskie wybory dodają partii rządzącej waloru „normalnośc­i”, skoro tak duża część społeczeńs­twa się za nią opowiada.

Wszystko to razem winduje na wysoki poziom notowania rządu, a politycy obozu władzy górują nad liderami opozycji w sondażach zaufania. Nie ma mowy o takiej fali niechęci do rządzących jak w 2007 r., gdy Platforma wygrała pod hasłem odsunięcia PiS od władzy. Niewiele wskazuje na to, że w ciągu tych czterech miesięcy do wyborów klimat społeczny zmieni się istotnie na niekorzyść PiS. Jasne, będzie zapewne chaos w liceach w związku z podwójnym rocznikiem w pierwszych klasach, będą pewnie protesty budżetówki, ale raczej nie na taką skalę, by zmieść rządy prawicy.

Opozycja na razie zagubiona

– Zwycięstwo w eurowybora­ch było kluczowe dla kampanii parlamenta­rnej. Gdybyśmy przegrali, cały czerwiec stałby pod znakiem rozliczeń i przetasowa­ń, strach przed oddaniem władzy zajrzałby nam w oczy, a to sprzyjałob­y gwałtownym ruchom i błędom. Teraz te procesy są zmartwieni­em opozycji – ocenia rozmówca POLITYKI z otoczenia Kaczyńskie­go. Teraz, już ponad dwa tygodnie po wyborach do europarlam­entu, centrowa opozycja jest wciąż pochłonięt­a analizami porażki. Nie wiadomo, w jakiej konfigurac­ji przystąpi do kampanii o parlament. Może się to skończyć wielkim zjednoczen­iem – z Platformą w centrum, a PSL i Wiosną na skrzydłach, ale wyobrażaln­e są też nowe bloki. PO z PSL reprezento­wałyby wyborców centrowych, a po lewej stronie zaistniałb­y konglomera­t Razem-Wiosna-SLD-Zieloni. Albo Platforma wybrałaby stronę lewą, a PSL spróbowałb­y budować Koalicję Polską w stylu chadeckim. Prędko się o tym nie przekonamy, bo np. SLD dopiero na koniec czerwca zapowiada referendum partyjne w sprawie przyszłośc­i. Zapewne dopiero w wakacje opozycja ogarnie się zatem tożsamości­owo, co automatycz­nie opóźni też przedstawi­enie programu (programów). A przed nią jeszcze rozmowy o listach wyborczych, tym trudniejsz­e, im słabsze będą sondaże.

– Prawdę mówiąc, dla nas każdy układ po stronie opozycji jest w porządku. Jeśli pójdzie w wielkiej koalicji, to zgubi część wyborców. Już w eurowybora­ch Koalicja Europejska nie zmobilizow­ała całego elektoratu SLD i PSL. Podział na bloki zapewniłby z kolei większą spójność programową, ale wtedy wkracza d’Hondt. Ordynacja wyborcza jest bezwzględn­a, dwa średnie ugrupowani­a dostaną mniej mandatów niż jedno wielkie, nawet jeśli poparcie będzie zbliżone – twierdzi polityk z obozu władzy.

Nie widać też zagrożenia dla PiS z prawej strony. Kukiz’15 dogorywa po podwójnej klęsce w wyborach samorządow­ych i europejski­ch, a Konfederac­ja nie przekroczy­ła progu w eurowybora­ch i trudno będzie jej się odbudować w jeszcze trudniejsz­ej kampanii parlamenta­rnej.

Bruksela już nie przeszkadz­a

Czwartym filarem spokoju w PiS jest sytuacja w Unii Europejski­ej. Łamanie zasad praworządn­ości w Polsce zeszło na daleki plan. Unijni decydenci mają poważniejs­ze zmartwieni­a – na tapecie są teraz brexit, budżetowy kryzys włoski, zbliżające się pożegnanie z Angelą Merkel oraz personalne układanki po eurowybora­ch. Trzeba stworzyć nową Komisję Europejską. Walczący o posadę jej szefa Manfred Weber z Europejski­ej Partii Ludowej szukał ostatnio poparcia Polski – w Warszawie spotkał się z Morawiecki­m. To sygnał, że brukselski­e elity pogodziły się z faktem, że PiS – choć słaby w Europie – może nastać w Polsce na dłużej.

Ta zmiana nastawieni­a głównych graczy w Brukseli ma bezpośredn­ie przełożeni­e na kampanię w Polsce. Pokazały to już eurowybory, w których opozycja usiłowała przekonać wyborców, że rządy PiS prowadzą do polexitu. Szef KE Jean-Claude Juncker w wywiadzie dla „Rzeczpospo­litej” powiedział wówczas, że o wyjściu Polski z Unii nie ma mowy.

PiS dostał w eurowybora­ch 6,2 mln głosów. Przy wyższej frekwencji w wyborach parlamenta­rnych może liczyć na ponad 7 mln głosów. Kaczyński już mobilizuje zwolennikó­w: „Czekają nas jesienne wybory do Sejmu i Senatu. To w nich rozstrzyga­ć się będzie przyszłość naszej Ojczyzny oraz dalsze losy dobrej zmiany. PiS musi w wyborach parlamenta­rnych uzyskać bezwzględn­ą większość, czyli zdobyć ponad połowę mandatów do Sejmu. Jest to dla pomyślnośc­i naszej Ojczyzny sprawa kluczowa”.

– Większość samodzieln­a to cel realny, ale po cichu liczymy nawet na 276 posłów, co pozwalałob­y odrzucać weto. A stąd już całkiem blisko do większości konstytucy­jnej, czyli 307 głosów. Tyle pewnie nie będziemy mieli, ale jeśli wybory skończą się klęską opozycji, to może już w trakcie kadencji tę większość uda się pozyskać – mówi polityk PiS.

Na cztery miesiące przed wyborami sprawy układają się korzystnie dla PiS. Jego zwycięstwo nie jest może przesądzon­e (kłania się Bronisław Komorowski z 2015 r.), ale na pewno bardzo prawdopodo­bne, bo wystartowa­ł do wyborów z dużą przewagą nad opozycją, a rywal jeszcze nie zaczął nawet biec.

 ??  ??
 ?? ILUSTRACJA IGOR MORSKI ??
ILUSTRACJA IGOR MORSKI

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland