Wakacje z rekrutacją
czyli dramaty podwójnego rocznika
Wwarszawskim liceum ogólnokształcącym im. José Marti z początkiem września wprowadzony ma zostać ruch jednokierunkowy. Budynek jest nietypowy: dwa skrzydła, między nimi wąskie łączniki. Poprzez pierwsze piętro przejść będzie można ze skrzydła zachodniego do wschodniego. Przez parter będzie się szło ze wschodu na zachód.
Wszystko z powodu spodziewanego tłoku. W nowym roku szkolnym zaplanowane jest otwarcie 13 klas pierwszych. Pierwszaków będzie ok. 440. Wszystkich uczniów ok. 780, więcej niż kiedykolwiek w znanej dyrektorowi Zbigniewowi Ślęzakowskiemu historii szkoły.
Ruch jednostronny ćwiczono już przez trzy wiosenne tygodnie. Na piankowych stojakach pojawiły się znaki „Zakaz wjazdu” i strzałki wskazujące drogę przejścia. Dyrektor nie jest jednak pewien, czy ostatecznie to rozwiązanie się sprawdzi: – Ludzka fala tak czy owak będzie musiała przeciskać się na ciasnych schodach. Może zostaniemy więc przy zaleceniu, by
wszyscy przemieszczali się jak najbliżej prawej ściany korytarzy, jak najszybciej pokonywali schody i spędzali przerwy w salach lekcyjnych.
Podobne sceny czekają nas w całej Polsce. W wyniku likwidacji gimnazjów i wydłużenia do ośmiu lat nauki w podstawówkach uczniowie ostatnich klas obu typów szkół za dwa miesiące spotkają się w progu szkół średnich. Absolwenci gimnazjów po raz ostatni będą się uczyć w cyklu trzyletnim w liceach i czteroletnim w technikach, a absolwenci podstawówek po raz pierwszy od lat w cyklu czteroletnim w liceum i pięcioletnim w technikum. Od września 700 tys. uczniów (ponad 350 tys. więcej niż w ubiegłym roku) rozpocznie naukę równocześnie w tych samych budynkach, choć w osobnych klasach i według innych programów.
Zaciemnienie obrazu
Jak zwróciła uwagę Najwyższa Izba Kontroli, przed podjęciem decyzji skutkujących skumulowanym naborem Ministerstwo Edukacji nie sprawdziło dokładnie, czy na pewno wszystkie licea, technika i szkoły branżowe są w stanie pomieścić podwójną
liczbę absolwentów. Ograniczono się do przeglądu dostępności sal w 13 proc. szkół. Autorka zmian, szefowa resortu Anna Zalewska, mimo to uzyskała świetny wynik 170 tys. głosów w wyborach do Parlamentu Europejskiego. Jej następca Dariusz Piontkowski podobnie jak jego poprzedniczka nie widzi problemu kumulacji. Twierdzi, że „zaciemnienie obrazu” to wina części samorządowców, którzy pozwolili absolwentom na wskazanie w formularzach rekrutacyjnych dużej liczby szkół, do których chcieliby trafić, gdyby nie dostali się do tej najbardziej pożądanej. W niektórych miastach (np. w Warszawie) faktycznie we wpisywaniu szkół nie ma ograniczeń.
Ale tu nie chodzi o zaciemnianie obrazu, tylko o to, by zwiększyć szanse dzieci na wylądowanie gdziekolwiek już w pierwszej turze naboru. Bo absolwentów, jakkolwiek by patrzeć, jest dwa razy więcej niż zwykle. Na pewno nie wszyscy znajdą miejsca tam, gdzie by chcieli. Przy 200 punktach, które maksymalnie można uzbierać w systemie rekrutacji (za wyniki egzaminów, świadectwa i dodatkowe osiągnięcia), o sukcesie lub porażce wielu kandydatów zdecydują setne punktu.
Toteż w domach, w siedzibach samorządów i w sekretariatach szkół napięcie, emocje, gorące przymiarki i analizy. W ostatnich czerwcowych dniach w internetowych systemach można jeszcze było zmienić kolejność wybieranych szkół. Do połowy lipca (w niektórych województwach wcześniej) szkoły ogłoszą, kto się do nich zakwalifikował. Przez kolejny tydzień kandydat musi potwierdzić, że chce się uczyć tam, gdzie się dostał. Na przełomie lipca i sierpnia rozstrzygnie się pierwsza tura rekrutacji. Ale zaraz otwiera się nowe okno transferowe: rekrutacja uzupełniająca, tu i ówdzie też w systemie elektronicznym, tu i ówdzie analogowe bieganie z papierami. Te wyniki mają być w drugiej połowie sierpnia. To jednak wciąż nie koniec: po zebraniu od przyjętych w drugiej turze potwierdzeń woli nauki pojedyncze miejsca nadal mogą się pojawić, właściwie do końca miesiąca. W tym czasie od kandydatów i ich rodziców do szkół krążyć będą odwołania, wnioski, mniej lub bardziej formalne prośby i odpowiedzi na nie. Dla setek tysięcy uczniów (i ich rodziców) słoneczne wakacje zmienią się w pełną znoju i nerwów rekrutację. Ale to nie koniec. Bo nikt nie ma wątpliwości, że gorąco będzie jeszcze we wrześniu. Na korytarzach tysiąclatek i zabytkowych gmaszysk zderzać będą się frustracje uczniów i rodziców, stres dyrektorów, rozgoryczenie nauczycieli.
Desant olimpijczyków
– Najgorszy był moment, gdy okazało się, że Maciek nie jest laureatem olimpiady – mówi Piotr, ojciec ósmoklasisty. Bo Maćka najpierw laureatem ogłoszono, a potem przyszły przeprosiny: że pomyłka w obliczeniach, zabrakło jednego punktu – wychodzi „tylko” finalista. A była to kwestia poniekąd być albo nie być – laureat olimpiady wybiera sobie dowolną szkołę, która musi go przyjąć. Finalista dostaje dodatkowe punkty w rekrutacji, co ma niebagatelne znaczenie, jednak Maćka, z ostatecznym wynikiem 172 punktów, od najlepszych liceów odcina. Piotr obecny nastrój w domu opisałby jako fatalistyczny. W połowie czerwca anulował z synem złożony wcześniej formularz rekrutacyjny.
Do szkół topowych dopisali jeszcze sześć średnich i dobrych liceów. „Siatka bezpieczeństwa” – mówią. We wniosku Maćka są teraz 24 klasy z kilkunastu szkół.
W prestiżowym liceum im. Stanisława Staszica w Warszawie w ubiegłym tygodniu trwały rozważania, jak opanować desant olimpijczyków. Do najbardziej obleganych klas: informatycznej i uniwersyteckiej matematycznej chętnych laureatów olimpiad (których, jako się rzekło, nie można odprawić z kwitkiem) jest więcej niż miejsc.
Jak informuje urząd miasta, w Warszawie na 28 tys. miejsc w liceach (ponad dwa razy więcej niż w ubiegłym roku) wstępnie zgłosiło się ponad 35 tys. osób. W technikach (12,6 tys. miejsc) i branżówkach (2,5 tys.) jest luźniej, ale łącznie wnioski o przyjęcie do wszystkich typów szkół złożyło prawie 47 tys. uczniów. W ubiegłym roku było ich 18 tys.
W Poznaniu licea, technika i branżówki prowadzone przez miasto pomieścić mogą prawie 14 tys. gimnazjalistów i ósmoklasistów. Chętnych jest 17 tys. – Nie we wszystkich najlepszych liceach można było podwoić liczbę oddziałów. Staraliśmy się zatem tworzyć więcej dodatkowych klas w innych szkołach, w których taka techniczna możliwość jest. Kandydaci i ich rodzice mogą jednak być rozczarowani. A za kilka tygodni zaskoczeni będą tym, że w niektórych szkołach zajęcia mogą się kończyć nawet o 19.50, co wynika z naszych symulacji – tłumaczy Renata Jocz, kierowniczka w wydziale oświaty poznańskiego urzędu miasta.
Ciasno jest nie tylko w wielkich miastach. Nie dopinają się też szkoły np. w powiecie Busko-Zdrój, choć przygotowania do zmian zaczęły się tam już w 2016 r. Specjalnie postawiono nawet nowoczesną siedzibę dla Zespołu Szkół Technicznych i Ogólnokształcących – jak szklany dom z marzeń Stefana Żeromskiego. We wrześniu 2018 r. urzędnicy skrupulatnie wyliczyli, że na wiosnę absolwentów gimnazjów i podstawówek w powiecie będzie 1,3 tys. Tyle że w połowie ubiegłego tygodnia w systemie rekrutacyjnym zalogowało się 400 uczniów z okolicznych powiatów chętnych do nauki w Busku. Renata Krzemień, naczelniczka wydziału edukacji w starostwie, gdy to podlicza, ma smutny głos. – Bo co za różnica, czy dziecko powiatowe czy od sąsiadów? – mówi. – Jak mu odmawiać nauki, skoro chce się uczyć w dobrej szkole i jeśli wyniki ma dobre?
Odpływ siłaczy
Władza nie ukrywa, że w podwójnej rekrutacji upatruje szansy na reanimację omijanych przez absolwentów szkół branżowych. – Ale próby zachęcenia do wyboru takich szkół jak nasza przypominają skecz kabaretowy – ocenia nauczyciel branżówki na Śląsku. Kilkanaście dni temu był z ofertą swojej szkoły w Koszęcinie na Festiwalu Zawodów. Na dziedzińcu tamtejszego pałacu, siedziby Zespołu Pieśni i Tańca Śląsk, rozstawiono namiot plenerowy, w środku – siedem stoisk szkół technicznych, stoisko cechu kominiarzy i Policji Państwowej. Przywieziono dzieci z okolicy, by zaznajomiły się z możliwościami nauki. – Kłopot w tym, że wszystkie prezentujące się szkoły były odległe od Koszęcina o 40 –80 km, więc żaden koszęciński absolwent z pewnością ich nie wybierze – opowiada nauczyciel.
– Córce noga powinęła się na matematyce – wyznaje Ewa, matka ósmoklasistki. – Zrobiła 43 proc., prawie tyle co średnia krajowa. Angielski i polski – po 80, 100 proc. W dniu ogłoszenia wyników egzaminu była z klasą na wycieczce, od rana wpatrywali się w telefony. Z gulą w gardle wystukałam: „Super, gratuluję, jesteś bomba”. Córka na to: „Mama, przestań, jest słabo”.
Córka Ewy chce iść do liceum, do którego startuje 11 osób na miejsce, ze wszystkiego potrzebne są maksy. Pozostałe licea, które wybrała, też są bardzo dobre. Więc Ewa liczy się z tym, że po pierwszej turze rekrutacji przeczytają w systemie suchy komunikat: „Zgodnie z zarządzeniem kuratora kandydat może ubiegać się o miejsce w rekrutacji uzupełniającej”. – Co zrobię? Wypłynę na szerokie wody znajomości – zacznę załatwiać. Krzywda moralna tych młodych ludzi i tak już się stała. Córka po ogłoszeniu wyników nie była w stanie powiedzieć, czy jej koledzy, którzy się cieszą, faktycznie uzyskali dobry wynik, czy cieszą się dlatego, że innym poszło słabiej. Oni nawet nie mówili sobie nawzajem, dokąd startują, żeby nie powiększać konkurencji.
Gorzej, że nie wiadomo, o co toczy się ta walka. Po porażce kwietniowego strajku nauczycieli kłopotliwe odejścia ze
szkół nabrały przyspieszenia. Jedni żegnają się z zawodem, inni nerwowo rozglądają się, dokąd by tu odejść. Według symulacji w Warszawie we wrześniu zabraknie 3 tys. anglistów, matematyków, wuefistów. W Poznaniu – ok. 700. W Łodzi, według danych ZNP, z początkiem września pracę kończy niecały tysiąc nauczycieli. Część przechodzi na emeryturę, część jest zwalniana po likwidacji gimnazjów i raczej nie zamierza już szukać pracy w szkole. Wśród odchodzących jest wielu tych najlepszych, zaangażowanych, którzy tworzą klimat i jakość szkół.
Lucyna ostatni dzień pracy w łódzkim liceum zakończyła rozmową z psychologiem i rodzicami wychowanków o cyberprzemocy, bo w klasie pojawił się ten problem. Potem wzięła karton z dokumentami i wyszła. Na Librusie napisała wcześniej, że prosi, by nie kupować jej kwiatów. Rażą ją wypominki na internetowych forach o pożegnalnych prezentach dla nauczycieli nierobów. Z wykształcenia Lucyna jest polonistką – logopedą, z uprawnieniami do nauki etyki, wiedzy o kulturze i podstaw przedsiębiorczości, nabytymi na podyplomówkach ukończonych za własne pieniądze. Równocześnie z liceum pracowała w szkole podstawowej. Wraz z nią z 80-osobowej kadry podstawówki odeszło 16 osób. Ona – do ekskluzywnej szkoły prywatnej w Warszawie. – Tak, przeprowadzam się z powodu pracy – zaznacza. – Harowałam od 7 do 18, żeby uciu
łać zarobki na angielski i treningi sportowe dziecka. Ulało mi się po strajku, gdy dotarło do mnie, jak bardzo nikt nas nie szanuje. W nowej szkole przynajmniej będę pracować w normalnych godzinach za trzykrotnie wyższą stawkę.
Paulina, polonistka z miasteczka na Pomorzu, wymówienie złożyła w maju. Do końca czerwca była na zwolnieniu lekarskim. Wcześniej wyrabiała przy tablicy 35 godzin. Mówi, że musi odpocząć, na razie będzie żyć z pensji męża i rządowych pięćsetek na dzieci. Mówi też, że gwoździem do jej nauczycielskiej trumny była porażka strajku, ale tak naprawdę trochę wcześniej poczuła, że ma dość, stojąc w kolejce do kasy w Pepco; kolejka narzekała na nauczycieli, że im się podwyżek zachciewa. Więc Paulina się odezwała, a kolejka na nią napadła: jak Paulinie źle, to kto jej broni ze szkoły odejść? I Paulina pomyślała: racja. Razem z nią wymówienia złożyły jeszcze dwie koleżanki. Jedna z nich łączyła godziny z fizyki i chemii w sześciu szkołach. Paulina nie wie, jak jej mała szkoła poradzi sobie bez ich trójki. Ale prawdę mówiąc, w ogóle jej to nie interesuje.
Racje i emocje
– Nauczyciele z wygaszanej szkoły Kasi przez ostatnie dwa lata odchodzili jeden po drugim, w poszukiwaniu pewniejszej przyszłości – opowiada Marta, matka gimnazjalistki. – A Kasia harowała, z pomocą korepetytorów ostro przygotowywała się do egzaminu do niepublicznego liceum. Na rozmowie kwalifikacyjnej usłyszała: „Skoro jesteś taka dobra, po co cię mamy przyjmować?”. I faktycznie jej nie przyjęli. Teraz już nie ma w nas emocji, po prostu czekamy na wyniki rekrutacji. W międzyczasie rozmawiamy o pracoholizmie. Gdy po maratonie poprawiania ocen na świadectwo, egzaminów, testów językowych zaczęła się flauta, Kasia nie umiała znaleźć sobie miejsca. Marta wie, że za los jej dziecka odpowiadają politycy, ale do nauczycieli też ma żal. Że w ostatnich trudnych latach skupiali się na własnej niedoli związanej z „deformą”, że nie połączyli sił z rodzicami w sprzeciwie, gdy nie była ona jeszcze rozpędzona.
Wyjaśnienie rodzicom, o co chodzi w proteście nauczycieli rozpoczętym w ostatnich miesiącach, było jedną z intencji Narad Obywatelskich o Edukacji, organizowanych w całym kraju z inicjatywy grup facebookowych Ja, Nauczyciel i Protest z Wykrzyknikiem. Jerzy Wiśniewski, jeden z ekspertów edukacyjnych opracowujących wnioski z tych spotkań, ma wrażenie, że przedstawienie nauczycielskich racji okazało się zbyt trudne z uwagi na towarzyszące protestowi emocje.
A po porażce strajku wielu nauczycieli przepełniają złość i upokorzenie, przez co ich relacje z rodzicami i uczniami stają się jeszcze trudniejsze. Odwracają się od siebie nawzajem, pogłębia się nauczycielskie poczucie osamotnienia. Rozczarowali ich samorządowcy, którzy obiecali, że zrekompensują potrącone za strajk wynagrodzenia, a potem zaczęli się wycofywać. Ostatnio kolejni postanawiają jednak wypłacić pieniądze, ale wrażenia niepowagi to już nie zatrze.
Związek Nauczycielstwa Polskiego próbuje się otrząsnąć z okołostrajkowego szoku, na najbliższe dni planuje rozmowy
o tym, jak dalej działać. Anna Schmidt-Fic z inicjatywy Protest z Wykrzyknikiem, jedna z twarzy kwietniowego strajku, przyznaje, że nie wierzy w zapowiadaną jego wrześniową kontynuację: – Mam wątpliwości, czy sama wzięłabym w niej udział. Widzę natomiast sens w innych formach protestu. Powinniśmy połączyć siły z grupami zawodowymi, które też mają powody do niezadowolenia. Można wspólnie podejmować działania, które
nie będą tak kosztowne jak strajk, a pozwolą formułować szersze postulaty niż tylko płacowe, dotyczące ogólnie finansowania oświaty, dobra uczniów, spraw programowych i systemowych, czego w samym strajku podnosić nie można.
Winni inni
Jerzy Wiśniewski podkreśla, że mimo wszystko nieocenioną wartością, którą przyniosły ostatnie miesiące, jest przebicie się te
matu szkoły do szerokiej dyskusji. Narada Obywatelska w poszerzonej formule i wstępne sprawozdanie z dotychczasowych NOoE stały się głównymi punktami inauguracji poznańskiego Festiwalu Malta. – Uczestnicy spotkań podkreślali, że szkoła kładzie zbyt duży nacisk na wiedzę kosztem rozwijania praktycznych umiejętności i kształtowania postaw. A chcieliby, aby przygotowywała do dokonywania świadomych wyborów: dróg dalszego kształcenia, kariery zawodowej, form zaangażowania społecznego. Niestety, rozwijanie takich kompetencji ogranicza podstawa programowa. Widzą, że nie wszyscy nauczyciele są do tego przygotowani – referuje Jerzy Wiśniewski. – Główną przeszkodą jest brak możliwości, czasu, miejsca i umiejętności dobrego komunikowania się – między nauczycielami a rodzicami i uczniami, ale i między samymi nauczycielami czy uczniami.
Na pewno nie poprawi tego jednak sytuacja, w której przyjdzie popędzać uczniów, by nie tarasowali przejść, zatrzymując się na pogawędki, ani też nauczycielskie bieganie między klasami prowadzonymi to w trzyletnim, to w czteroletnim cyklu nauki.
W przedwyborczym wrześniu prorządowe media nieustająco emitować będą wielki spot reklamowy o sukcesie doprowadzonej do końca reformy edukacji. A gdzie nie sposób będzie udawać, że przeszła ona gładko, zgodnie z przyjętą w MEN linią, winę przerzuci się na samorządy. Samorządowcy jednak zrobią, co tylko się da, by załagodzić sytuację w przepełnionych liceach. Tak jak stawali na głowie, by zorganizować egzaminy gimnazjalne i ósmoklasisty, nawet jeśli popierali nauczycielski strajk.
I tak oto zniszczenie szkoły – choć zdawać się mogło, że z rąk wyborców przyjdzie za nie kara – okazuje się drogą do umocnienia pozycji partii władzy. Gorzka to lekcja.
Władza nie ukrywa, że w podwójnej rekrutacji upatruje szansy na reanimację omijanych przez absolwentów szkół branżowych.