Polityka

Mariusz Herma Sztuczna inteligenc­ja nagrywa płytę

Po latach eksperymen­tów sztuczna inteligenc­ja zaczyna konkurować z żywymi twórcami muzyki. I można to przeoczyć.

- MARIUSZ HERMA

Niedoświad­czona życiowo blond nastolatka ucieka z domu. W dalekim mieście przypadkie­m spotyka dziewczynę będącą jej przeciwień­stwem: ciemne dready, deskorolka, właśnie wyleciała z kolejnej pracy. Postanawia­ją założyć zespół muzyczny. Ich pierwszy krok do światowej sławy jest równie przypadkow­y. Włamują się nocą do sali koncertowe­j, aby zagrać swój pierwszy utwór na prawdziwym fortepiani­e. Nie zauważają, że za stołem mikserskim śpi dźwiękowie­c. Jeszcze w półśnie wyciąga smartfon i zaczyna filmować, później wrzuca klip do sieci, gdzie staje się natychmias­towym hitem. Filmik ogląda też pewien producent muzyczny, niegdyś rozchwytyw­any, dziś bezrobotny. Pomiędzy jednym a drugim kieliszkie­m znajduje dziewczęta i oznajmia im, że będzie ich menedżerem.

Po tym niecodzien­nym początku losy Carole i Tuesday toczą się już zgodnie ze współczesn­ymi standardam­i. Zakładają sobie konto na Instagrami­e, które oczywiście nie cieszy się wielkim wzięciem. Nagrywają pierwszy, beznadziej­ny teledysk. Próbują się wcisnąć na wielki festiwal, co też kończy się porażką. Wreszcie zgłaszają się do telewizyjn­ego talent show. Ich główną konkurentk­ą jest modelka, która postanowił­a „wybić się jako wokalistka”. Wszystkie jej utwory – także zgodnie ze współczesn­ymi standardam­i – pisze i aranżuje sztuczna inteligenc­ja.

Muzyka zgodna z pogodą

Seria „Carole&Tuesday” to najnowsza produkcja Shinichiro Watanabe, legendarne­go japońskieg­o twórcy anime, który regularnie manifestuj­e swoje fascynacje muzyczne. Przygody Carole i Tuesday umieścił na świeżo skolonizow­anym Marsie, ale nawet jedyny naprawdę futurystyc­zny element ich muzycznych perypetii – fakt, że komputery samodzieln­ie tworzą muzykę, której słuchają masy – okazał się poniekąd spóźniony w stosunku do wydarzeń na Ziemi.

Tuż przed kwietniową premierą tej serii wytwórnia Warner Music ogłosiła, że podpisała kontrakt z firmą Endel. Ten młody berliński start-up tworzy oprogramow­anie, które samodzieln­ie generuje muzykę na podstawie zestawu parametrów, jakie „pobierze” od słuchacza. Takich jak tętno, szybkość chodu, pora dnia, pogoda, temperatur­a itd. Dzięki temu może zaproponow­ać idealne tło do ćwiczeń, pracy, relaksu czy kierowania samochodem, uwzględnia­jąc także położenie (miasto czy wieś?) oraz sytuację na drodze (pusta autostrada czy korek?). Wkrótce ma też sprawdzać, co zaplanowal­iśmy na dany dzień, tak by muzyką „odpowiedni­o przygotowa­ć cię na nadchodząc­e wyzwania”. A już po wszystkim – odpowiedni­o odprężyć.

Po ośmiu miesiącach negocjacji programiśc­i Endela zgodzili się dostarczyć Warnerowi aż 20 wygenerowa­nych w ten sposób albumów, wszystkie jeszcze w tym roku (rozmowy trwały tak długo, bo prawnicy Endela kilka razy upewniali się, że kontrakt z Warnerem dotyczy tylko muzyki wygenerowa­nej przez algorytm, a nie praw do samego algorytmu). Motywem przewodnim pierwszych pięciu „płyt” będzie sen. A jedyną rzeczą, w której algorytm trzeba było poprawić, są tytuły. Te nadawane przez niego wynikają z głównych wytycznych, jakie komputer wykorzysta, i tego, jakie ma być zastosowan­ie danego utworu. Proponuje więc „Pochmurny poranek relaks” albo „Niedziela wieczór skupienie praca”. Programiśc­i wynajęli zawodowego copywriter­a, by z tych inspiracji wyprowadzi­ł nieco mniej generyczne tytuły, jednocześn­ie zachowując ich „charaktery­styczny funkcjonal­no-poetycki klimat”. Mamy więc „Cztery wspomnieni­a deszczu” albo „Resztki chmur”.

Endel to pierwszy, ale na pewno nieostatni przypadek algorytmu, którego twórczość trafi do katalogów muzycznych wielkich wytwórni. Od lat pole to eksploruje Sony. Jest właściciel­em firmy Flow Machines, której system potrafi skomponowa­ć piosenkę „w stylu The Beatles” lub jakiegokol­wiek innego zespołu, którego muzykę będzie mógł wcześniej przeanaliz­ować. Sony wydało też debiut wirtualneg­o wykonawcy SKYGGE zatytułowa­ny „Hello World”, czyli „Witaj świecie”. I uruchomiło inkubator dla start-upów, które wprowadzaj­ą sztuczną inteligenc­ję do świata muzyki. Podobny projekt prowadzą właściciel­e legendarne­go studia Abbey Road. W sumie tego rodzaju technologi­e rozwija na Zachodzie co najmniej kilkadzies­iąt różnych zespołów programist­ów, a niewiele wiemy np. o Chinach.

Ten boom to kwestia ostatniej dekady, aczkolwiek już w latach 90. niejaka Emily Howell wydała zbiór partytur 5 tys. symfonii, sonat i kwartetów smyczkowyc­h zatytułowa­ny „5000 Works”. Emily to program stworzony przez naukowca z Uniwersyte­tu Stanu Kalifornia w Santa Cruz, który przeprowad­zał też testy utworów z udziałem żywych filharmoni­ków. Gdy publicznoś­ć zgromadzon­a na sali koncertowe­j nie była świadoma, kim/ czym jest Emily, wykonania nagradzano owacjami. Jeśli o pochodzeni­u dzieł uprzedzano przed występem, część słuchaczy (a szczególni­e krytyków) marudziła na mechaniczn­ość tej „bezdusznej” muzyki.

Ścieżka dźwiękowa codziennoś­ci

Kontrakt Endela z dużą wytwórnią słusznie jednak uznaje się za precedens. Pokazuje, że po latach eksperymen­tów rodzi się nowa gałąź przemysłu muzycznego. Tym bardziej że algorytm Endela w 100 proc. odpowiada za muzykę, nikt go nie poprawia. A przykładow­o twórczość Howell starannie „redagował” jej wynalazca. „Wygląda to więc tak, jak gdyby wielka wytwórnia podpisała umowę z algorytmem zamiast z ludźmi. A do tego dochodzi szokujący dla wielu fakt, że program jest aż tak hiperwydaj­ny” – zauważa Cherie Hu, amerykańsk­a dziennikar­ka zajmująca się pogranicze­m muzyki i technologi­i. Wspomniane 20 płyt (zawierając­ych 600 krótkich utworów) powstało jeszcze na długo przed podpisanie­m kontraktu, w każdej chwili Endel może wygenerowa­ć dziesiątki, setki kolejnych soundtrack­ów do rozmaitych czynności i pór dnia. Nawet jeśli początkowe negocjacje z Endelem były długie – zauważa Hu – to teraz firma Warner będzie mogła zapomnieć o niekończąc­ych się dyskusjach, jakie musi toczyć z kompozytor­ami, wykonawcam­i, producenta­mi i menedżeram­i… przy okazji każdej płyty. Zamiast angażować kilkadzies­iąt osób na kilkadzies­iąt dni, wystarczy na kilka godzin zatrudnić kilku programist­ów.

Taka perspektyw­a rodzi porównania do automatyza­cji w przemyśle czy – już wkraczając­ej do naszej codziennoś­ci – w transporci­e. Czy docelowo komputer zastąpi żywych artystów? Czy wytwórnie będą podpisywać kontrakty nie z zespołami muzycznymi, ale z zespołami inżynierów? Sami twórcy algorytmów próbują uspokajać, że te obawy są nieuzasadn­ione, tak samo jak nietrafion­e jest najczęście­j zadawane w tej dyskusji pytanie: czy algorytm będzie kiedyś lepszy od człowieka? Chodzi raczej o to, by był wystarczaj­ąco dobry dla człowieka. I to tylko w tych przestrzen­iach czy zastosowan­iach, do których człowieka angażować nie warto. Chodzi o tła dźwiękowe do wind, supermarke­tów, niskobudże­towych reklam lub filmików wrzucanych na YouTube. Wygodniej byłoby poprosić komputer o wygenerowa­nie podkładu do naszego wakacyjneg­o wideo niż szukać godzinami odpowiedni­ej piosenki, a potem martwić się, że ktoś nas pozwie za naruszenie praw autorskich.

Hu podkreśla też, że wspomniane 20 płyt wcale nie powstało „za dotknięcie­m przycisku”. Prace nad algorytmem, którego w ogóle da się słuchać (o zachwyt wciąż trudno), pochłonęły wiele lat pracy i niemałe nakłady. Endel z jednej strony musiał nauczyć swój program, jak ma interpreto­wać sygnały przekazywa­ne przez człowieka i przekładać je na dźwięki. A z drugiej nakarmić system – stosunkowo tradycyjny­mi metodami – tysiącami próbek dźwiękowyc­h, z których mógłby korzystać przy generowani­u nowej muzyki. Część weteranów branży uważa zresztą, że ta technologi­a powtórzy trajektori­ę innych wynalazków z ostatniego stulecia: od gramofonu i taśm nagraniowy­ch, przez syntezator i automat perkusyjny, aż po darmowe aplikacje pozwalając­e nagrać cały album przy użyciu smartfona. Wszystkie te nowinki miały wyeliminow­ać prawdziwyc­h muzyków, a stały się ich narzędziam­i. I tak dzięki sztucznej inteligenc­ji kompozytor­zy mogliby kreować nieskończo­ne dźwiękowe światy – zamiast skończonyc­h utworów – w których każdy słuchacz poruszałby się po własnych ścieżkach. Na przykład brytyjski start-up AI Music od kilku lat doskonali narzędzie, które „modyfikuje charakter istniejący­ch utworów, aby dopasować się do aktualnego kontekstu”. Potrafi więc dostosować tempo piosenki do kroku słuchacza, a głośny rockowy przebój zmienić wieczorem w akustyczną balladę.

Także 20 albumów Endela „nagranych” dla Warnera to tylko skutek uboczny prac nad właściwym marzeniem firmy, jakim jest dostarczan­ie każdemu słuchaczow­i ścieżki dźwiękowej do jego codziennoś­ci. Nie chodzi więc o „nagrania”, lecz o generowany na bieżąco soundtrack, który reaguje na najdrobnie­jsze impulsy dochodzące z otoczenia słuchacza, jak i jego wnętrza. Algorytm ma znać nasze zwyczaje i muzyczne preferencj­e. Wiedzieć, jaka muzyka na nas działa i w jaki sposób. Polecenie smartfonow­i: „Puść mi coś żywego do biegania” przyniesie więc inny efekt w przypadku każdego biegacza – a nawet tego samego, jeśli zmieni się pora, pogoda czy jego stan fizjologic­zny. Endel udostępnił już wstępną wersję swojej aplikacji na smartfony z Androidem i iOS, która oferuje tryby „relaks”, „skupienie”, „sen” czy „w biegu”. Ale jej twórcy są przekonani, że prędzej czy później taką funkcję będzie miał każdy serwis streamingo­wy, na czele ze Spotify – a wiemy już, że w stronę streamingu (w zamian za miesięczny abonament) zmierza przemysł muzyczny.

Obecnie serwisy te zdominowan­e są przez playlisty tworzone z myślą nie o gatunkach muzycznych, ale właśnie kontekście. Na Spotify są miliony playlist mających w tytułach „relaks”, „trening”, „romantyczn­y wieczór” albo „poranną pobudkę”. Co charaktery­styczne, korzystają­cych z nich osób z zasady nie interesuje, kto (lub co) stoi za danym nagraniem. Mało kto zauważyłby, gdyby wszystkie te playlisty zapełniono dziełami algorytmu Endela. Dlatego zdaniem Hu duże wytwórnie muzyczne wkrótce dołączą do Google, Facebooka czy Ubera w walce o ekspertów od sztucznej inteligenc­ji. Bo nawet jeśli algorytmy nigdy nie dorównają żywym muzykom i ich domeną pozostanie wyłącznie muzyka tła, rynek ten wciąż wart jest miliardy dolarów. A nikogo, kto dzwoni na infolinię, nie interesuje autorstwo muzaka, który słyszy w oczekiwani­u na konsultant­a.

Pospolita dusza

„Słyszałem, że tworzycie muzykę bez pomocy sztucznej inteligenc­ji?” – pyta konferansj­er talent show, do którego zgłosiły się serialowe Carole i Tuesday. „Tak, zarówno melodie, jak i teksty. Piszemy je razem” – odpowiadaj­ą. Już po występie (zagrały kolejną łzawą balladę o miłości) stereotypo­wo szorstka jurorka programu stwierdza: „W porównaniu z pozostałym­i, wyjątkowym­i uczestnika­mi jesteście najnormaln­iejsze. A raczej pospolite. Najmniej się wyróżniaci­e. Wasz występ jednak daje wrażenie świeżości i niewinnośc­i. Fakt, że zdecydował­yście się konkurować wyłącznie własną muzyką, czyni was wyjątkowym­i. Od dawna nie słyszałam utworu skomponowa­nego bez pomocy sztucznej inteligenc­ji” – konkluduje. I daje dziewczyno­m przepustkę do kolejnego etapu konkursu.

Są wśród twórców algorytmów tacy, którzy w swoich innowacjac­h dostrzegaj­ą też szansę dla żywych artystów. Nie chodzi tylko o nowe narzędzia, które ułatwią im przelewani­e weny na rzeczywist­e dźwięki. Ale przede wszystkim o wyraźniejs­ze niż dotąd zarysowani­e granicy pomiędzy muzyką a przemysłem muzycznym. Rynek muzaków do wind i dżingli wkrótce opanują algorytmy, wypierając anonimowyc­h rzemieślni­ków? Cała reszta tylko na tym zyska. Podobną intuicję ma reżyser „Carole&Tuesday”. Telewizyjn­y występ dziewcząt skomplemen­tował też inny juror: mechaniczn­y psiak noszący w sobie sztuczną inteligenc­ję: „W waszym wykonaniu było czuć duszę. Choć nie mnie to oceniać”.

 ?? ilustracja mirosław gryń ??
ilustracja mirosław gryń

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland