Zioło z apteki?
Rozmowa ze Steve’em Rollesem, czołowym ekspertem ds. regulacji używek, o tym, jak przekonał Urugwaj i Kanadę do legalizacji marihuany, i o tym, dlaczego z regulacji jest więcej pożytku niż z prohibicji.
MACIEJ OKRASZEWSKI: – Czy kupiłby pan legalną kokainę ze znaczkiem „fair trade”?
STEVE ROLLES: – W sprawie używek wolałbym się wypowiadać jedynie z pozycji zawodowych, a nie osobistych.
Pytam, bo to dylemat, przed jakim respondentów sondażu postawiła Światowa Komisja ds. Polityki Narkotykowej.
Faktycznie, większość osób odpowiedziała, że byłaby gotowa zapłacić nawet 25 proc. więcej za kokainę, gdyby miała pewność, że pochodzi z legalnego, uczciwego źródła.
Dziś brzmi to jak science fiction, ale tak samo było z marihuaną, gdy w 2009 r. pana zespół opublikował książkę z wytycznymi na temat jej obrotu. W ciągu kilku ostatnich lat, opierając się na tej pracy, marihuanę zalegalizowały Urugwaj i Kanada. Do podobnych kroków przygotowują się inne państwa, ostatnio Meksyk.
Same regulacje to nic rewolucyjnego.
Podlega im większość ryzykownych produktów albo zachowań: są zasady bezpieczeństwa dla żywności czy urządzeń elektrycznych albo limity prędkości na drogach. Te przepisy są po to, by chronić ludzi. A jednak używki, z wyłączeniem alkoholu i papierosów, są spod tego systemu wyłączone. Nie pozbyliśmy się narkotyków, a równocześnie w żaden sposób ich nie kontrolujemy.
Dotychczasowa polityka nie przyniosła rezultatów, na które liczono.
Tak zwana wojna z narkotykami nie odstraszyła konsumentów, doprowadziła
natomiast do wzrostu przestępczości zorganizowanej, eskalacji przemocy, i okazała się szkodliwa dla środowiska. Ale samo stwierdzenie, że prohibicja nie działa, to za mało. Bo otwiera się pole do niepotrzebnych spekulacji, i ludzie zaczynają opowiadać historię np. o cracku sprzedawanym z automatów w szkołach. Proponując regulację rynku, trzeba mieć szczegółowy plan. I moja fundacja Transform Drug Policy taki właśnie przygotowała.
Zebraliśmy wytyczne, jak powinna wyglądać kontrola produkcji, składu, pakowania, opodatkowania i sprzedaży. Oparliśmy się na rozwiązaniach zastosowanych już przy alkoholu, papierosach i lekach. A ponieważ nasza praca była pisana z myślą o zdrowiu publicznym, a nie z pozycji komercyjnych, to ktoś polecił nas poszukującemu takiego projektu Urugwajowi. A może tamtejszy rząd nas po prostu wyguglował (śmiech).
W Urugwaju legalizacja była odkładana w czasie. A gdy weszła w życie w 2017 r., rząd zastosował większe obostrzenia, niż proponowaliście.
Tak, wprowadził np. przymus zapisywania się w państwowym rejestrze i skanowania odcisków palców podczas zakupu. Ale Urugwaj był pod dużym naciskiem społeczności międzynarodowej, zwłaszcza sąsiednich Brazylii oraz Argentyny, musiał więc stworzyć bardziej restrykcyjny model, niż to było w rzeczywistości potrzebne.
Rok później swobodny dostęp do marihuany zapewniło mieszkańcom dziesięć stanów USA.
Tak, ale tam odbyło się to niezależnie od rządu centralnego – ogólnokrajowo ta używka jest wciąż formalnie nielegalna. Na poziomie lokalnym przyjęte rozwiązania różnią się w zależności od stanu, ale generalnie odzwierciedlają amerykański sposób myślenia: mniej regulacji i komercyjny charakter. Mamy więc leżące na przeciwległych biegunach modele amerykański i urugwajski, a gdzieś pomiędzy nimi kanadyjski. To unikalna sytuacja, bo możemy na żywym organizmie obserwować, co się sprawdza.
Teraz przygotowuje pan książkę o regulacji stymulantów, czyli m.in.
kokainy, amfetaminy i ecstasy. Czy do ich legalizacji nie wystarczą rozwiązania z krajów, o których rozmawialiśmy?
Nie, bo są dużo bardziej toksyczne i uzależniające niż marihuana. Poza tym opinia publiczna bardzo obawia się takich narkotyków, więc żeby przekonać ludzi do kontrolowanej regulacji ich rynku, przynajmniej na starcie potrzebny byłby dość restrykcyjny model.
Przy marihuanie sprawdzają się luźne regulacje.
Tak w szarej strefie działają np. holenderskie coffee shopy, gdzie można kupić skręta i wypalić go na miejscu. Jednak stymulanty wymagają modelu wzorowanego bardziej na farmaceutycznym. Proponujemy stworzenie czegoś na wzór aptek, z przeszkolonymi pracownikami. Będą oni doradzać np. w sprawie dawkowania, ponieważ ważąca 50 kg nastolatka nie potrzebuje takiej samej ilości narkotyku co dwukrotnie większy dorosły mężczyzna, który od lat zażywa go rekreacyjnie w weekendy. Sprzedawca powinien też przypominać klientom o regularnym nawadnianiu się oraz o niełączeniu stymulantów z alkoholem. Wszędzie powinny też być informacje na temat skutków ubocznych i efektów, jakich doświadcza się po ustaniu działania narkotyku.
Sugerujecie też obostrzenia dla odbiorcy.
Tak, musiałby obowiązkowo przejść popołudniowy kurs na temat zagrożeń wynikających z zażywania narkotyków, a potem zarejestrować się w państwowym systemie, w którym identyfikowałby się skanem palca. Byłyby też odgórne limity na zakup danej substancji. Tak jest w Urugwaju, gdzie miesięcznie można kupić maksymalnie 40 gramów marihuany. O ile przy tym lekkim narkotyku takie rozwiązanie wydaje się zbyt restrykcyjne, to w przypadku stymulantów jest już uprawomocnione.
Wiele osób może mieć obawy, czy informacje z takiego rejestru nie zostaną kiedyś wykorzystane przeciw nim, albo pretensje, dlaczego ktokolwiek ma w ogóle decydować za nich o jakichś limitach. Ale zakładając, że uda się zapewnić prywatność, a w Urugwaju jak na razie się udaje, to jest to najbardziej pragmatyczne rozwiązanie. Docelowo chodzi nam nie tyle o ograniczenie jednostkowej konsumpcji, co skasowanie rynku odsprzedaży. Jeżeli ktoś w piątkową noc kupuje 50 tabletek ecstasy, to przecież nie na użytek własny.
Krytycy uważają, że taka legalizacja dopiero stworzy konsumentów.
Ale przecież zapotrzebowanie na stymulanty i tak jest już spore, nie tylko przed weekendową imprezą. Wiele osób w Azji Południowo-Wschodniej oraz na Bliskim Wschodzie sięga po nie w pracy. Na Zachodzie wspomagają się nimi kierowcy ciężarówek, ludzie sprzątający po nocy biura w korporacyjnych zagłębiach itd. To jest oczywiście problematyczne z medycznego i społecznego punktu widzenia, ale taka jest rzeczywistość i nie możemy jej ignorować.
W Wielkiej Brytanii na festiwalach muzycznych są specjalne punkty, w których można sprawdzić skład chemiczny kupionego ecstasy. Z reguły stoją koło namiotów z piwem, a przecież nikomu dziś nie przychodzi do głowy, żeby sprawdzać w ten sposób skład kupionego alkoholu. W regulacji chodzi więc o to, by odciągnąć konsumentów od bardziej toksycznych narkotyków na rzecz bezpieczniejszych alternatyw. Szczególnie że według badań osoby sięgające po stymulanty dość swobodnie zamieniają jedną substancję na drugą. Prohibicja działa dokładnie na odwrót, spycha konsumenta w stronę ryzykownych produktów i zachowań.
Nie wszyscy będą jednak zadowoleni z wersji soft. Narkotyki są dziś o wiele mocniejsze niż te, które można było dostać jeszcze dwie dekady temu. Znajomi z Urugwaju narzekają, że marihuana z apteki jest dla nich zwyczajnie za słaba. Co więc z ofertą dla tych, którzy są przyzwyczajeni do intensywniejszych doznań?
Faktycznie, legalna marihuana w Urugwaju ma o połowę niższą zawartość substancji psychoaktywnych niż typowy uliczny produkt. Dla okazjonalnych konsumentów to wystarczy, a dla reszty pozostawiono furtkę: zamiast zapisać się do rejestru pozwalającego na zakup narkotyku w aptece, mogą też wystąpić o pozwolenie na ograniczoną własną hodowlę lub zapisać się do specjalnego klubu palaczy, którego członkowie mają dostęp do bardziej niszowego produktu.
Ale w przypadku stymulantów nie można zastosować takiego rozwiązania, bo to za duże ryzyko.
Dlatego proponujemy w zamian wprowadzenie do kontrolowanego obrotu różnych wersji narkotyku, np. 30-proc. i 70-proc. kokainy. Na czarnym rynku i tak zresztą nie można dostać kokainy, która byłaby bardziej czysta niż ta druga wersja. Dostępność tych wersji można regulować, ograniczając ich maksymalne zużycie na osobę lub żądając za nie stosunkowo wysokiej ceny. Chodzi o stworzenie sytuacji, w której konsument będzie jednak chętnie sięgał po łatwiej dostępny produkt, który przy okazji będzie dla niego bezpieczniejszy.
Nie wszyscy zawsze potrzebują tzw. mocnego kopa. Część mogłaby się przecież zadowolić liśćmi koki, które pobudzają co prawda w znacznie mniejszym stopniu niż kokaina, ale za to przez znacznie dłuższy czas.
Większość stymulantów każdy kraj może produkować na własną rękę, ale w przypadku kokainy jej podstawowy składnik jako roślina występuje tylko w kilku państwach Ameryki Łacińskiej. Regulacja tego narkotyku np. w Europie wymagałaby więc działania
na skalę międzynarodową. Jak miałoby to wyglądać?
Konwencje ONZ wyraźnie zabraniają takiego działania. Trzeba by więc je zmienić, kraje uczestniczące w takim obrocie musiałyby się z nich wycofać albo zwyczajnie zacząć je łamać. Dziś w przypadku Urugwaju, Kanady i części USA mamy do czynienia z tym ostatnim scenariuszem. Poza tym potrzebne są umowy dwustronne pomiędzy państwami uprawiającymi kokę a tymi, w których ta roślina byłaby poddana rafinacji przerabiającej ją na kokainę, oraz wreszcie docelowym krajem – odbiorcą. Trzeba by też rozwiązać kwestie tranzytowe, gdyby np. narkotyk był przewożony przez czyjeś wody terytorialne. Ale takie umowy międzynarodowe już istnieją.
Stany Zjednoczone kupują kokę w Peru i przerabiają ją na kokainę, którą odsprzedają potem innym państwom. Wielka Brytania, której jest pan obywatelem, jest największym na świecie odbiorcą legalnej kokainy, której nabywa 330 kg rocznie.
Sama z kolei eksportuje najwięcej heroiny, 535 kg, czyli ponad połowę legalnej światowej produkcji.
Dodajmy jeszcze, że uprawa koki wyłącznie w Ameryce Łacińskiej to mit. Nie ma niczego magicznego w Andach, są odmiany tej rośliny, które mogą spokojnie rosnąć na innych wysokościach, a zatem w przypadku regulacji rynku można by założyć ich plantacje również w innych krajach. A samą kokainę można też produkować syntetycznie, ale to wciąż komercyjnie się nie opłaca.
À propos komercji. Narkotyki mają negatywne skutki zdrowotne, ale historia pokazuje, że duży kapitał chce takie informacje ukrywać przed konsumentem: w przeszłości branża tytoniowa wydawała mnóstwo pieniędzy na upowszechnianie palenia, choć jej szefowie wiedzieli o rakotwórczości nałogu.
Czy w przypadku narkotyków nie grozi nam powtórka z takiego scenariusza?
Na pewno nie można dopuścić do sytuacji, że producent kokainy sponsoruje drużyny piłkarskie, a marka ecstasy – festiwale muzyczne. Od samego początku potrzebne są przepisy podobne do tych, które w wielu krajach dotyczą już wyrobów tytoniowych, np. zakaz sponsoringu czy reklamowania się. Narkotyki nie mogą się kojarzyć z lifestylem.
To jest unikalna okazja, żeby zaprojektować ten rynek od podszewki, czego nie dało się zrobić w przypadku alkoholu i papierosów. Tam trzeba było się dopasowywać do już dobrze okrzepłych rynków, a obie branże walczyły przeciw jakimkolwiek regulacjom. Teraz największe firmy zajmujące się marihuaną w Kanadzie i Stanach są już na tyle bogate, że stać je na lobbystów oraz ekspansję międzynarodową. Kiedy w zeszłym roku pojechałem na konsultacje do RPA planującej liberalizację polityki narkotykowej, to przedstawiciele tych przedsiębiorstw już tam byli, umówieni na spotkania z najważniejszymi politykami.
To jaki model regulacji uważa pan za najlepszy?
Państwowy monopol, przynajmniej jeżeli chodzi o sprzedaż. Absolutnie nie mówię tego z jakichś pobudek antykapitalistycznych. Uważam jednak, że zyski nie mogą górować nad zdrowiem publicznym i musimy o to zadbać właśnie teraz, zanim bezpowrotnie stracimy taką okazję. Zaprojektowanie bezpiecznego rynku to nie tylko możliwość, ale i obowiązek. Lepiej jest zacząć od modelu bardziej restrykcyjnego i ewentualnie go luzować niż na odwrót.
Jeszcze całkiem niedawno trudno było przypuszczać, że z legalizacją marihuany pójdzie tak szybko. W kwietniu minęło z kolei 20 lat od czasu, kiedy Portugalczycy wprowadzili dekryminalizację niewielkich ilości narkotyków na własny użytek. Co dalej?
Rozwiązania zastosowane w Portugalii były wtedy wielką niewiadomą, a dziś zaleca je ONZ. Podobnie było z inicjatywą rozdawania narkomanom czystych igieł, która jeszcze w latach 80. budziła wielkie kontrowersje, a dziś jest standardową praktyką. Denver właśnie zdekryminalizowało grzyby halucynogenne, Amsterdam chciałby unormować obrót ecstasy, chociaż w Holandii decyzja należy do władz krajowych. W ciągu następnych lat do legalizacji marihuany dojdzie zapewne w kilku państwach europejskich, między innymi w Danii, Luksemburgu i Szwajcarii. Społeczne postrzeganie narkotyków zmienia się bardzo szybko.
W ostatnim raporcie, który pan współredagował, Światowa Komisja ds. Polityki Narkotykowej przekonuje do regulacji handlu wszystkimi narkotykami. To realny scenariusz?
Nie oszukujmy się, to nie będzie tak, że ONZ wezwie do legalizacji kokainy. Ale dowody naukowe oraz presja społeczna sprawiają, że politycy zaczynają rozumieć jedno: z regulacji będzie więcej pożytku niż z prohibicji. Pamiętajmy, że narkotyki zawsze będą szkodliwe i ryzykowne, ale dla zdrowia publicznego możemy je chociaż poddać kontroli.