Mamed Chalidow: mistrz z problemami
Mamed Chalidow z ofensywy w ringu został zepchnięty do defensywy w życiu. Niektórzy pytają, czy muzułmanin to u nas dobry materiał na idola?
Mamed Chalidow – gwiazdor sztuk walki, mający milion fanów na Facebooku – nagle stał się Mamedem K. Zatrzymany przez pokaźny oddział antyterrorystów we własnym domu w Olsztynie, został przewieziony do Katowic. Prokuratura postawiła mu zarzut paserstwa luksusowych samochodów i zlecenia podpalenia dwóch aut. Jesienią ubiegłego roku dopuścił się też ponoć znieważenia i naruszenia nietykalności cielesnej funkcjonariuszy na służbie.
Od razu pojawiły się wątpliwości: czy Chalidow, postać z pierwszych stron gazet, musi być zatrzymywany z takim hukiem? Dlaczego miałby kupować kradzione samochody, skoro zarabiał w ringu i na reklamach miliony? Dlaczego sprawa napaści na policjantów wypłynęła dopiero teraz?
Sąd odrzucił wniosek prokuratury o areszt tymczasowy. Uznał, że nie ma potrzeby zastosowania wobec Chalidowa żadnego innego środka zapobiegawczego. Główny zainteresowany złożył zeznania i wrócił do dotychczasowego życia. Poleciał do Londynu na spotkanie z fanami.
To nie pierwsza głośna sprawa kryminalna z czeczeńskim zawodnikiem mieszanych sztuk walki w roli głównej. We wrześniu 2014 r. olsztyńskie Centralne Biuro Śledcze zatrzymuje Asłambeka Saidova, kuzyna Chalidowa. Zgarniają go dzień przed wylotem na urlop. Zarzuty: wymuszenie zwrotu długu, wymuszenia
rozbójnicze, udział w zorganizowanej grupie przestępczej. Sąd uznaje, że Saidov jest na tyle groźny, iż należy zatrzymać go w areszcie, i jako biegłemu w sztukach walki nadać status „enki”, czyli niebezpiecznego. Spędza tam kilka miesięcy.
Olsztyńscy prokuratorzy po otrzymaniu materiałów od CBŚ załamują ręce. Dowody są wątłe, Saidova obciążają wyłącznie zeznania pokrzywdzonego M., który utrzymuje, że Czeczen chciał od niego groźbą wymusić zwrot 100 tys. zł. Chalidow angażuje się medialnie w obronę kuzyna: twierdzi, że M. to znany w Olsztynie oszust i naciągacz, Asłam najpierw domagał się zwrotu pieniędzy po dobroci, ale gdy terminy mijały, stracił cierpliwość i faktycznie go postraszył. Ale rozboje i udział w zorganizowanej grupie? To absurd. Po trzech latach zapada prawomocny wyrok: 10 miesięcy w zawieszeniu na trzy lata, bo Saidov faktycznie groził M.
Chalidow już wtedy twierdzi – m.in. w rozmowie z POLITYKĄ – że nie czuje się w Olsztynie bezpiecznie, bo tamtejsza policja szuka na niego haków i stara się „przyszyć” mu jakąś sprawę.
Przemiana
Mamed Chalidow przyjeżdża do Polski w 1997 r. Ma 17 lat. W jego ojczyźnie niedawno skończyła się wojna z Rosją, sympatia dla sprawy czeczeńskiej jest w Polsce powszechna, bo mały kaukaski naród postawił się rosyjskiemu najeźdźcy. Młodzi ludzie z pokolenia Mameda mają zdobyć wykształcenie i wrócić odbudowywać swoją ojczyznę. Mamed ma do czego wracać – Chalidowowie od pokoleń żyją z młynarstwa i dzierżawy ziemi. Jak na czeczeńskie standardy są zamożną rodziną.
Najpierw trafia do Wrocławia, na kurs językowy. W Polsce – jak podkreśla po latach, chodząc już w glorii gwiazdy mieszanych sportów walki – przechodzi wewnętrzną przemianę. Przyjeżdża zbuntowany, najeżony, pełen agresji i wrogiej czujności, bo w Kanowie, w Kraju Stawropolskim, gdzie wraz z rodziną znalazł się po wybuchu wojny, nieustannie był wyzywany od czarnuchów i terrorystów. Bił i był bity. Tymczasem w Polsce wszyscy wokół są dla Mameda i jego czeczeńskich kompanów serdeczni i uczynni. Jego pochodzenie i wyznanie nie są dla nikogo problemem.
Powrót do Czeczenii odwleka się, bo w 1999 r. Rosja, która nie może pogodzić się z przegraną w pierwszej wojnie
czeczeńskiej, wznawia działania zbrojne. Tym razem Czeczeni nie są w stanie się oprzeć, przechodzą do walk partyzanckich. Mamed przyjeżdża do Olsztyna, na tamtejszym Uniwersytecie WarmińskoMazurskim studiuje na kierunku administracja i zarządzanie. – Mamed trafił do nas z kolegą. Gdy złożyłem wniosek o przyznanie im stypendium, żeby mieli z czego żyć, część kadry profesorskiej ze starego partyjnego betonu gwałtownie zaprotestowała, że to niedopuszczalne, bo zostanie źle odebrane w Rosji. Ale większość zagłosowała za – wspomina prof. Józef Górniewicz, wówczas prorektor ds. studenckich na UWM.
Ślub
W akademiku Chalidow poznaje Polaków chodzących na siłownię i trenujących sztuki walki. Zatrudniają się jako ochroniarze w dyskotekach na olsztyńskiej starówce. Ówczesny Chalidow w niczym nie przypomina dzisiejszego atlety: jest szczupły, żylasty, ale silny i sprawny fizycznie, bo karate trenował już w Czeczenii. Z legendy o sobie, którą podsunął pisarzowi Szczepanowi Twardochowi na potrzeby wywiadu rzeki „Lepiej byś tam umarł”: do 13.–14. roku życia schodził innym z drogi, zaczepiany nie szukał rewanżu. Pewnego dnia wrócił do domu z sińcami na twarzy. Ojciec spojrzał na niego i powiedział: lepiej byś tam umarł, niż odchodził bez walki. Mameda jakby piorun strzelił: wrócił do domu napastnika i wyzwał go do wyrównania rachunków. Od tej pory nie ustępował nigdy i nikomu.
W Olsztynie nie rwie się do bójek. Na dyskotekach interweniuje minimalistycznie, gdy klient jest awanturujący się. Od zabawy nie stroni. – Gdy tylko oswoił się z językiem polskim, został duszą towarzystwa. Był raczej imprezowy, zawsze otaczał go wianuszek ludzi. Słyszałem, że podobał się dziewczynom, miał taki swój fraucymer – opowiada promotor pracy magisterskiej („Stosunek islamu do terroryzmu”) Chalidowa, prof. Jerzy Kasprzak.
Ewa wpada mu w oko, gdy wspólnie ze znajomymi grają w bilard. Asertywna, jest ponad tani podryw, amatorów końskich zalotów potrafi usadzić w miejscu jednym zdaniem. Mamed też jej się podoba, zostają parą, potem związek przechodzi kryzys, gdy Mamed wyjeżdża do Czeczenii i nie rwie się z powrotem do Olsztyna. W końcu się schodzą, Chalidow opowiada Twardochowi, że musiał na nowo udowadniać swoje poważne zamiary wobec niej. Biorą ślub cywilny, po jakimś czasie Ewa przechodzi na islam.
Magnes
W drogę mu lepiej nie wchodzić, bo lokalnie jest już wtedy, dobre kilkanaście lat temu, znany z zamiłowania do
mieszanych sztuk walki (mixed martial arts, MMA). Kojarzonych przez lata z rozrywką piłkarskich chuliganów, którzy walkami bez zasad próbują się towarzysko dowartościować. Z czasem się cywilizują. W Olsztynie powstaje klub Arrachion. Jednym z jego założycieli jest Szymon Bońkowski, towarzyszący Mamedowi jako trener przez całą zawodową karierę. – Przez nasz klub przewinęła się grupa Czeczenów. Bitni, charakterni, trudno ich złamać. Od małego, zamiast grać w piłkę, bawili się w zapasy. Mają niski środek ciężkości, trudno ich przewrócić, a sami z kolei szybko atakują nogi. Do tego są zwinni, obdarzeni świetnym refleksem, atletyczni. Przy odpowiednim treningu szybko nabierają masy mięśniowej – opowiada.
Pierwsze dwie walki w oktagonie – z rywalami z Litwy, gdzie MMA jest wówczas dużo bardziej popularne niż w Polsce – Chalidow przegrywa. Jest 2004 r., mieszkają z Ewą i małym synem kątem u jej mamy. Mamed jest już głową rodziny i ma dylemat: poświęcić pracę w dyskotekach na rzecz bardziej profesjonalnych treningów czy jednak poszukać lepiej płatnej pracy, zarobić na własny kąt. Wspólnie z Ewą uznają, że trzeba zaryzykować. Bońkowski: – Byliśmy przekonani, że jest skazany na sukces. Był szybki, silny, świetny technicznie. I nieprzewidywalny. Z reguły nie ustalaliśmy na walki konkretnej taktyki, bo Mamed i tak wybierał najlepsze rozwiązania w trakcie.
Na wszechstronny styl Chalidowa trenerzy mówią: mamedowość. Jest niepodrabialna. Przełom w jego karierze przychodzi, gdy spotyka Macieja Kawulskiego, który razem z Martinem Lewandowskim zamierza zrobić z walk w formule MMA wielkie widowisko. W 2007 r., gdy Chalidow podpisuje kontrakt z Konfrontacją Sztuk Walki, firmą duetu Kawulski-Lewandowski, wciąż nie wiadomo, czy ten pomysł na biznes chwyci, bo za przedsięwzięciem ciągną się złe stereotypy „bijatyk rodem z ulicy”. Ale popyt przychodzi: coraz większe hale, coraz liczniejsza publiczność, transmisje telewizyjne, uznani zawodnicy. Chalidow wygrywa walkę za walką, jednak do bohatera zbiorowej wyobraźni wciąż mu daleko. W 2009 r. Kawulski z Lewandowskim ściągają strongmana Mariusza Pudzianowskiego. Publika wali drzwiami i oknami, bo chce zobaczyć, czy facet, który niedawno holował tiry i rzucał oponami większymi od niego, wytrzyma w ringu chociaż pół rundy. Kawulski: – Mariusz otworzył nas dla wielkiej publiczności, która potrzebowała jednak powodu, by wytrwać przy KSW na dłużej. Tym powodem stał się Mamed.
Wygrywał spektakularnie, przeważnie w pierwszej rundzie. Stał się magnesem.
Moda
Moda na Chalidowa wybucha jak wulkan. Zyskuje szacunek, bo nie szermuje głupawymi hasłami o urywaniu rywalowi głowy i zjadaniu jego serca. – Wychodził do klatki i obnażał wszystkie słabości przeciwnika. Nie był agresywny ani brutalny, często wygrywał, zmuszając rywala do poddania się. Chociaż nokauty też się zdarzały – mówi Kawulski. Otaczająca Mameda aura egzotyki, wyrzeźbione ciało, swego rodzaju elegancja, jaką emanuje w tym brutalnym świecie, działa zwłaszcza na kobiety. – Na mecze Chicago Bulls kobiety zaczęły chodzić, bo Michael Jordan podobał im się jako facet. Mamed był naszym Jordanem, otworzył KSW na damską publiczność. Zrobiliśmy nawet specjalne koszulki: „Nie oglądam KSW, patrzę na Mameda”. Szły jak woda – śmieje się Kawulski.
Sukces w ringu przekłada się na siedmiocyfrowy kontrakt z KSW, sponsorzy walą do Mameda drzwiami i oknami. Staje się milionerem. Wreszcie go stać, by pofolgować swojej wielkiej pasji: samochodom. Zmienia je często. Każdy kolejny bardziej wypasiony. – Nie dało się go nie zauważyć. Podjeżdżał z braćmi Czeczenami pod lokale na starówce. Przesiadywali tam godzinami: firmowe ciuchy, drogie zegarki, zastawione stoły. Królowie życia. W końcu znaleźli się tacy, którym zaczęło to przeszkadzać. Pojawiły się plotki, że w ringu nie da się uczciwie zarobić na taki styl życia – opowiada jeden z olsztyńskich znajomych Chalidowa.
Od 2010 r., po nadaniu mu polskiego obywatelstwa, Mamed staje się bardziej swojski. Mówi świetną polszczyzną, że wiele Polsce zawdzięcza i kocha ten kraj. Ale podsycanie plotek o jego uwikłaniu w przestępstwa, rozniecanie tematu przez tabloidy sprawia, że Chalidow coraz częściej napomyka, że czuje się tu obco. Po niebotycznie rozdmuchanej sprawie Saidova wypowiada się o organach ścigania – w tym zwłaszcza o oficerach CBŚ z Olsztyna – lekceważąco i prowokująco. Przypomina, że niektórzy zostali zawieszeni w obowiązkach, zmuszeni do przejścia na wcześniejszą emeryturę i mają zarzuty wprowadzania narkotyków do obrotu. – To było niepotrzebne, bo narobił sobie wrogów, którzy teraz, po zatrzymaniu Mameda, chełpią się: A nie mówiliśmy? Z drugiej strony, biorąc pod uwagę czeczeński kodeks honorowy, siłę tamtejszych więzi klanowych i zasadę, by każdą krzywdę wyrządzoną bratu odpłacać w dwójnasób, Mamed i tak wykazał się szczytem powściągliwości – mówi jeden z jego znajomych.
Utrzymywanie się na topie kosztuje go coraz więcej. Zwłaszcza że nie podoba mu się naczelna zasada rządząca tym biznesem: widowisko ponad wszystko. Skoro kibice chcą jego walki z Michałem Materlą, przyjacielem po fachu, to trzeba im ją dać (Chalidow wygrywa przez nokaut po trzydziestu paru sekundach). Skoro gala jest wyprzedana, a atrakcją wieczoru ma być walka Mameda z Azizem Karaoglu, to musi do niej dojść, nawet jeśli Karaoglu wchodzi do klatki nafaszerowany środkami przeciwbólowymi, bo w ostatniej chwili zgłasza kontuzję. – Życie w ciągłym stresie, sprawa Asłambeka, nagonka policji, choroba mamy – tego było za dużo. Mamed przypłacił to depresją i nerwicą. Poszedł do specjalistów, przepisali mu leki, które nie mogły pozostać bez wpływu na jego postawę w ringu. Był przygaszony, zgubił instynkt. Nie ten Mamed – mówi Bońkowski.
Na własną zgubę wybiera ucieczkę do przodu: zgadza się na pojedynek z Tomaszem Narkunem, który występuje w wyższej kategorii wagowej (93 kg; wcześniej Chalidow regularnie startował w wadze 84 kg). Przegrywa dwukrotnie: najpierw przez poddanie, a w rewanżu na punkty. – Popisowe kombinacje ciosów Mameda, którymi wcześniej kończył walki, nie skruszyły Narkuna. Różnica wagi jednak miała znaczenie – kwituje Bońkowski.
Gwizdy
W Polsce zmienia się klimat. Uchodźcy to potencjalni terroryści. Nawet ci, którzy przyjechali do Polski przed laty, zdążyli się zasymilować, płacą podatki i posyłają dzieci do szkół, bywają ofiarami zaczepek. Zmianę nastrojów widać najlepiej w komentarzach pod wypowiedziami Mameda, który publicznie mówi, że widzi w Polsce zmiany na gorsze, zarzuca mediom powierzchowny stosunek do cierpienia uchodźców i ofiar konfliktów w krajach arabskich. Wytyka mu się, że jako przybysz i na dodatek islamista nie powinien krytykować Polaków.
Po walce z Karaoglu przed trzema laty dochodzi do skandalu: Chalidow zostaje wygwizdany. – To była niewielka grupka, ale w hali się niosło – przyznaje Kawulski. – Mamed najpierw zareagował nerwowo, ale szybko zrozumiał, że to tylko incydent. Z drugiej strony trudno nie wyczuć, że retoryka społeczna się zaostrzyła. Ludzi straszy się złem, którego nie są w stanie spersonifikować. Więc przerzucają swoje lęki na Mameda, w końcu też uchodźcę.
Prawicowi siewcy niepokoju podchwytują temat. Piszą, że Chalidow sympatyzuje z radykałami. Na dowód kolportują zdjęcie: Chalidow i Saidov po gali w Rosji pozują z bronią maszynową
(Mamed tłumaczy w wywiadzie z Twardochem, że to były tylko atrapy, ktoś im je wcisnął w ręce i pstryknął zdjęcie, poza tym w Czeczenii „kałach jest w każdym domu”). Niesie się plotka, jakoby Chalidow sympatyzował z ISIS – Karaoglu wchodził do ringu przy dźwiękach pieśni bojowej islamskich bojowników, kamery wyłapały w tym czasie Mameda szepczącego coś pod nosem, a następnie wznoszącego palec ku niebu. Sylwester Latkowski, autor dokumentu „Moja walka”, z Mamedem w roli głównej: – Jedną ze scen kręciliśmy, gdy rzekomo doszło do tego incydentu. Byłem tuż przy Mamedzie. Modlił się przed wejściem do klatki, jak za każdym razem. A palec do nieba wznosi wielu wierzących sportowców, choćby Adamek czy Błaszczykowski.
Swojej głębokiej religijności Chalidow nie ukrywa. Wszystko – podkreśla – co go spotkało w życiu, jest darem od Allaha. Ponieważ muzułmańska społeczność w Olsztynie jest mikroskopijna – swojego oddziału nie ma tam Liga Muzułmańska RP ani Muzułmański Związek Religijny w RP – Chalidow organizuje spotkania modlitewne we własnym domu. Twierdzi, że radykalizm jest mu obcy, chyba że radykałem nazywać praktykującego muzułmanina.
W wywiadzie z Twardochem padają jednak z jego ust kontrowersyjne słowa: Jeśli muzułmanie mają problem z asymilacją na Zachodzie, to dlatego, że jest on hedonistyczny i zepsuty, niewart asymilacji. Gdyby ktoś dotknął jego żonę, choćby na powitanie, to on by mu rękę „odgryzł, odrąbał”. Cytuje werset Koranu, który poniekąd usprawiedliwia dżihad – jest to wojna obronna, skierowana przeciw agresorom, których trzeba ścigać, nawet w ich domach. Nie chcemy zamachów w Europie – wyprowadźmy wojska z krajów muzułmańskich. Ale terroryzm – podkreśla Chalidow – to zło. Koran na terroryzm nie pozwala.
Prof. Jerzy Kasprzak nie przypomina sobie, by podczas pisania pracy magisterskiej Mamed szczególnie palił się do tematu terroryzmu, raczej podążał za wskazówkami. Ale czy dzisiejsze poglądy i rozumienie Koranu czynią z niego islamskiego fundamentalistę? – Wersety Koranu mają różne interpretacje – powiada prof. Kasprzak. – Można powiedzieć, że te przytaczane przez Chalidowa w książce, a odnoszące się do „świętości” żony oraz dżihadu, są chętnie cytowane przez radykałów.
Jeśli dojdzie do procesu, religijność Chalidowa nie będzie istotna. Ważne będą dowody jego ewentualnej winy. W gronie jego fanów i obrońców mocno trzyma się teza, że gdyby miał coś na sumieniu, dawno by już z Polski wyjechał.