Katarzyna Mierzejewska SZWAJCARIA Spóźniony bunt kobiet
W cieniu Alp, w samym środku Europy uchowała się społeczna skamielina, w której kobieta znaczy wciąż tyle samo co pół mężczyzny.
Kraj się zatrzymuje, jeśli kobieta tak zdecyduje (Wenn Frau will, steht alles still) – skandowały Szwajcarki podczas krajowego strajku 14 czerwca 1991 r.
Tego dnia pół miliona z nich wyszło na ulice, by sprzeciwić się dyskryminacji ze względu na płeć. Były zdenerwowane, bo choć wcześniej Szwajcaria przegłosowała poprawkę do konstytucji wprowadzającą równe prawa kobiet i mężczyzn, skończyło się na deklaracjach.
14 czerwca 2019 r., a więc prawie trzy dekady po tamtym strajku, przez cały kraj przeszła druga tak masowa fala protestów. Część kobiet w ogóle nie pojawiła się w pracy, inne wybrały strajk włoski. Tego dnia tysiące kobiet nie tknęło żadnego z obowiązków domowych. Te, które nie mogły zwolnić się z pracy, były zachęcane do wyjścia wcześniej, a konkretnie o 15.24. „Po tej godzinie kobiety pracują za darmo” – powtarzały organizatorki, nawiązując do luki płacowej.
Metody były różne, ale mimo upływu trzech dekad powody pozostały te same: nierówne płace, szklany sufit, wypychanie na okrojone etaty, niedoceniana praca opiekuńcza czy przemoc seksualna. Fioletowe flagi z symbolem ruchu kobiecego znów powiewały od Genewy po Zurych. Dziesiątki tysięcy uczestniczek zablokowało główne ulice, dmuchało w gwizdki i energicznie uderzało w garnki i patelnie, skandując: „Mężczyźni, idźcie prasować!”.
Wiele strajkujących to weteranki protestu sprzed 28 lat. Teraz przeszły w marszach razem z córkami. Do protestu dołączyły też pojedyncze mieszkanki kantonu Appenzell Innerrhoden. Ale o żadnej paradzie w stolicy najmniejszego po Bazylei kantonu Szwajcarii nie było mowy. Dla nich opowieści o sufrażystkach to nie przedwojenna ballada, a część historii najnowszej. Kobiety uzyskały tam pełnię praw do głosowania dopiero w 1991 r.
W Szwajcarii mężczyźni głosują już od 1291 r. Konsekwentne „nie” dla głosu kobiet powtarzali, nie bacząc na zmiany, jakie dokonywały się w Europie w pierwszej połowie XX w. Ostatecznie kobiety wywalczyły prawo do głosowania w 1971 r. I to tylko na poziomie federalnym. Obywatele mężczyźni Appenzell Innerrhoden głosowali przeciwko prawu wyborczemu dla kobiet w 1973, 1982 i ponownie w 1990 r.
– Część twierdziła, że nie ma potrzeby zmieniać systemu, który działa – mówi Manuela, lat 50+, która wychowała się w Appenzell, a obecnie prowadzi zakład fryzjerski w St. Gallen.
– Inni mówili, że na parę czy rodzinę powinien przypadać jeden głos, żeby uniknąć sytuacji, w których żona i mąż głosują inaczej.
Nie tylko mężczyźni byli przeciwko. „Miejsce kobiety jest w kuchni, a nie poza domem, gdzieś na głosowaniu” – skandowały członkinie grup sprzeciwiających się zmianom jeszcze w latach 80. Mieszkanka Appenzell Maria Hamm w rozmowie z portalem swissinfo.ch przyznała, że przez lata kobiety i tak doradzały mężom, jak ci powinni zagłosować, dlatego też nigdy nie uważały, że są pozbawione jakichś szczególnych praw.
Podobnego zdania jest Manuela. – Jakimś cudem nikt nie widział nic złego w tym, że kobiety nie mogą głosować. Dla
mnie zawsze było to trochę niesprawiedliwe, ale nigdy głośno nie zaprotestowałam – mówi. Opór był więc silny. Plakaty propagandowe z tego okresu przypominają seksistowskie kampanie w przedwojennej Polsce: sufrażystki przedstawiano na nich jako wychudzone dziwolągi ze spiczastymi uszami, za długimi nosami i wzywano do obrony „prawdziwych, pięknych kobiet”.
Nie wiadomo, jak długo udałoby się utrzymać to status quo, gdyby nie wygrana dwóch kobiet z Appenzell przed Trybunałem Federalnym. W 1989 r. zaskarżyły one archaiczne prawo. Trybunał uznał, że zapisane w konstytucji kantonu terminy „rodak” i „Szwajcar” są neutralne płciowo, a związane z nimi prawa muszą obejmować także kobiety. Ostatecznie tutejsze obywatelki pierwszy raz zagłosowały nad sprawami kantonalnymi 28 kwietnia 1991 r. Razem z mężczyznami uprawnionymi do głosowania zebrały się na głównym placu w Appenzell. W tym samym miejscu, w którym wcześniej ich sąsiedzi głosowali przeciwko ich uczestnictwu w wyborach.
Co roku, w ostatnią niedzielę kwietnia, mieszkańcy Appenzell Innerrhoden głosują w ważnych dla lokalnej społeczności sprawach, wybierają sędziów, reprezentantów kantonu do ciał federalnych. Jednak w przeciwieństwie do reszty Szwajcarów nie wypełniają kart do głosowania. Zamiast tego kultywują najczystszą formę demokracji bezpośredniej zwaną Landsgemeinde, której tradycja sięga XV w. Nazwa pochodzi od historycznego Landsgemeindeplatz w mieście Appenzell, gdzie zbierają się obywatele i głosują przez podniesienie ręki.
Z powodu silnej pozycji religii w regionie zgromadzenie kantonalne rozpoczyna się uroczystym nabożeństwem w kościele parafialnym św. Maurycego. W samo południe członkowie rządu kantonalnego, sędziowie, służby mundurowe i honorowi goście przenoszą się z ratusza na główny plac, ubrani w czarne togi. Następnie politycy zajmują miejsce na trybunie. Każda osoba uprawniona do głosowania może wejść na podium i wyrazić obawy lub skrytykować omawiane ustawy.
Na końcu przychodzi czas na głosowanie, które jest jawne, co dla wielu krytyków stanowi jego największą wadę. Każdy widzi, jaką decyzję podjął sąsiad, kuzyn, a teraz i żona. Ci mniej asertywni obywatele mogą nawet zmienić zdanie pod wpływem presji tłumu.
Historia tego kantonu jako samodzielnej jednostki administracyjnej sięga końcówki XVI w. W 1597 r. ze względu na konflikty religijne nastąpił podział Appenzell, na którego miejsce powstały Appenzell Innerrhoden (głównie katolicy) i Appenzell Ausserrhoden (głównie protestanci). Choć ten drugi kanton również nie przodował w emancypacji kobiet (prawa wyborcze w 1989 r.), to właśnie Appenzell Innerrhoden jest uważany za konserwatywną mekkę Szwajcarii.
O szczególnym traktowaniu kobiet mówi się tu nie tylko przy okazji praw wyborczych. Do dziś narodziny syna uważane są za większe szczęście niż córki. Szczególnie ważne jest, aby to chłopiec był pierworodnym dzieckiem. Za czasów dzieciństwa Manueli dziewczynki aż do czwartej klasy podstawówki musiały uczęszczać do żeńskich szkół prowadzonych przez zakonnice, gdzie najbardziej liczyły się posłuszeństwo i cnotliwość.
– Jest o nas mnóstwo kawałów. Mówi się, że nigdy nie wyściubiamy nosa za granicę kantonu, że wszyscy pracujemy na farmie, że jesteśmy niscy i mamy ograniczone horyzonty – opowiada Andreas, 27-letni student architektury. Dwa lata temu przeniósł się do sąsiedniego kantonu St. Gallen. W Appenzell wszyscy się znają, plotkują, a pozycja w lokalnej społeczności ma ogromne znaczenie. Andreasa to uwierało i dlatego postanowił się przeprowadzić.
Na pytanie, dlaczego to taki wdzięczny temat do żartów, Andreas odpowiada: – Może przez prowincjonalność? Szwajcaria składa się z małych miast i wsi, ale to Appenzell Innerrhoden jest emanacją wszystkiego, co można uznać za wiejskie: wielkie farmy, alpejskie domki, uroczyste wyprowadzanie krów w wysokie góry wiosną i ich powrót na jesieni, kiedy to organizuje się wielką fetę z tej okazji.
Politycznie kanton wciąż stoi na straży tradycji. Reprezentanci w Zgromadzeniu Federalnym głosują przeciwko podwyższaniu podatków, legalizacji małżeństw tej samej płci czy zacieśnianiu współpracy z Unią Europejską. Co ciekawe, konserwatywne poglądy i religijność nie przekładają się na popularność ruchów anti-choice. Od 2002 r. aborcja w Szwajcarii jest legalna, a koszt zabiegu pokrywany przez podstawowe ubezpieczenie zdrowotne. Prawo do aborcji tak silnie wrosło w lokalną mentalność, że nawet konserwatyści z Appenzell Innerrhoden nie myślą tu
o jakimkolwiek podważaniu.
Pomimo generalnej akceptacji dla aborcji tradycyjne role płciowe w Szwajcarii są nadal głęboko zakorzenione. I takie myślenie nie ogranicza się wcale do Appenzell. Dopiero w 1985 r. w całym kraju przyznano kobietom i mężczyznom równe prawa w życiu rodzinnym, co dla kobiet oznaczało, że mogły wreszcie pracować lub otworzyć konto
w banku bez konieczności uzyskania zgody męża.
Mentalność zmienia się jednak powoli. W 2013 r. szwajcarski GUS opublikował dane, z których wynikało, że kobiety były odpowiedzialne za wykonywanie prawie 70 proc. prac domowych. Tylko w 5 proc. badanych przypadków większość obowiązków spoczywała na mężczyznach. Oprócz tego najnowszy raport UNICEF wskazuje Szwajcarię jako jeden z krajów najmniej przyjaznych rodzinie w Europie.
Tak niska pozycja wynika w dużej mierze z krótkiego urlopu macierzyńskiego. Szwajcarki mogą liczyć na zaledwie osiem tygodni pełnego ekwiwalentu lub 14 tygodni przy 80 proc. wynagrodzenia. To jednak wciąż lepiej niż ojcowie, którym prawo federalne w ogóle nie gwarantuje urlopu rodzicielskiego. Tym sposobem kobiety są wypychane z rynku pracy, doświadczają dyskryminacji po powrocie z urlopu macierzyńskiego, a blisko 60 proc. Szwajcarek pracuje w niepełnym wymiarze godzin.
Choć Szwajcaria od lat góruje w rankingach najlepszych miejsc do życia pod względem zarobków, opieki zdrowotnej i edukacji, to właśnie na tamtejszym rynku pracy, zdaniem tygodnika „The Economist”, występuje największa dyskryminacja płciowa w Europie. W Szwajcarii kobiety stanowią zaledwie 34 proc. kadry kierowniczej (w Polsce – 40 proc.), są słabo reprezentowane w polityce (32 proc. posłanek, 15 proc. senatorek) i zarabiają średnio 20 proc. mniej od mężczyzn (w Polsce o 18,5 proc.). Ta luka płacowa jest jeszcze wyższa w bankowości, najbardziej lukratywnym sektorze w kraju.
Sukces strajku generalnego, jak i uzyskanie przez mieszkanki Appenzell pełni praw wyborczych dały Szwajcarkom w 1991 r. wiele nadziei na zmiany.
Jednak prawie 30 lat po tamtych wydarzeniach wciąż niewiele się zmieniło. Teraz Szwajcarkom udało się przeprowadzić ogólnonarodową mobilizację porównywalną do Czarnego Protestu czy manifestacji anti-choice w Irlandii. Liderkami tego ruchu są kobiety z większych miast, których nie krępują zarzuty, że są niewdzięczne i w ogóle o co im chodzi (no bo przeciwko czemu można protestować w Szwajcarii?).
Trudniej mają mieszkanki mniejszych miejscowości i wsi. Konserwatyzm na prowincji jest silny, na porządku dziennym są seksistowskie żarty seniorów rodu, jak i opinia, że to wszystko kobiece fanaberie. Dlatego 14 czerwca, gdy inne Szwajcarki protestowały, w Appenzell Innerrhoden właściwie nic się nie wydarzyło.