Łukasz Wójcik Traktat wersalski: czy Keynes się pomylił?
Złą pamięć o stuletnim już traktacie wersalskim ukształtowała jedna książka. I to napisana w odwecie.
Wielka trójka w drodze do pałacu w Wersalu. Od lewej: premier Wielkiej Brytanii David Lloyd George, premier Francji Georges Clemenceau i prezydent Stanów Zjednoczonych Woodrow Wilson. Poniżej: książka Keynesa, która zaważyła na ocenie traktatu wersalskiego.
Sto lat po podpisaniu traktatu wersalskiego w podręcznikach i publicznej dyskusji wciąż dominuje przekonanie, że była to katastrofalna pomyłka. Jego skutki doprowadziły Adolfa Hitlera do władzy, a Europę – ostatecznie do II wojny światowej. W traktacie Niemcy miały zostać świadomie upokorzone. Zwycięskie państwa zabrały im wszystkie kolonie i część europejskiego terytorium, nakazały rozbrojenie. I, co najważniejsze, narzuciły horrendalnie wysokie reparacje, które na dekady miały osłabić niemiecką gospodarkę. Wszystko to zostało usprawiedliwione formalnym
zrzuceniem winy za Wielką Wojnę na Berlin.
Jednym z wielu historyków, którzy dziś podważają taką interpretację, jest Kanadyjka Margaret MacMillan. W swojej książce „The War That Ended Peace” (Wojna, która zakończyła pokój) pisze, że warunki traktatu wcale nie były ciężkie dla Niemiec, szczególnie po kilku decyzjach z lat 20., rozwadniających jego postanowienia. Przede wszystkim jednak MacMillan rozprawia się z twierdzeniem, jakoby rok 1919 przesądził o Hitlerze i II wojnie. Jej tezy zostały później wielokrotnie wsparte przez innych historyków,
m.in. przez niemieckiego profesora Jürgena Tampke. Ale jak twierdzi sama zainteresowana: – My, historycy, poczyniliśmy wielkie wysiłki, aby odmienić interpretację tego traktatu. Bez większych rezultatów, bo mierzymy się tu z jedną z najbardziej wpływowych książek w historii XX w.
Tę książkę napisał John Maynard Keynes. Nosi tytuł „Ekonomiczne konsekwencje pokoju”.
Wstyczniu 1919 r. na paryskiej konferencji pokojowej pojawili się przywódcy 32 państw, reprezentujący ok. 75 proc. populacji świata. Ale liczyła się w zasadzie tylko „wielka trójca” zwycięzców: szef brytyjskiego rządu David Lloyd George, prezydent USA Woodrow Wilson i francuski premier Georges Clemenceau. To oni w parnym pokoju hotelowym tygodniami debatowali nad mapą Europy. Odwiedzały ich kolejne delegacje narodowe, apelując o uznanie ich interesów, ale „wielka trójca” niemal w samotności sformułowała – jak to Niemcy później mówili – „traktat niewolniczy”, który został im przedstawiony do podpisania 28 czerwca 1919 r.
Wilson, Clemenceau i Lloyd George mogli ignorować apele pomniejszych sojuszników. Ale musieli mierzyć się z siłą, o której ich poprzednicy w Wiedniu w 1815 r. czy w Berlinie w 1878 r. nie mieli pojęcia – z opinią publiczną. Obywatele państw zwycięskich niemal na bieżąco mogli czytać w gazetach o postępie rokowań. A na kolejne przełomy reagowali ulicznymi demonstracjami w Londynie czy Paryżu. Jak pisze MacMillan, owa opinia publiczna miała jednocześnie dwa sprzeczne oczekiwania. Z jednej strony wielu Europejczyków porwała Wilsonowska idea lepszego świata, oparta na samostanowieniu i demokracji. Z drugiej – żądali zemsty.
„Potrzeba odwetu była naturalną reakcją po wojnie, o jakiej nikt wcześniej nawet nie śnił” – pisze Erich Maria Remarque w „Na Zachodzie bez zmian”. Podczas pierwszej wojny światowej ginęło średnio 6 tys. żołnierzy dziennie. Francja, której populacja jeszcze przed wojną zaczęła spadać, straciła w jej trakcie co czwartego dorosłego mężczyznę. Liczba brytyjskich ofiar przekroczyła 750 tys. Dla porównania, dwa razy mniej Brytyjczyków zginęło podczas II wojny. Nawet Amerykanie, którzy walczyli zaledwie przez pięć miesięcy, stracili 114 tys. żołnierzy (400 tys. podczas 44 miesięcy II wojny).
W północnej Francji i Belgii, gdzie toczono najcięższe walki, zniszczona była
praktycznie cała infrastruktura komunikacyjna, kopalnie, fabryki. Podczas gdy zaraz po drugiej stronie granicy niemieckie miasta były w zasadzie nietknięte. M.in. z powodu tego kontrastu tak wielu Europejczyków domagało się nawet nie tyle odwetu, co sprawiedliwości. Lloyd George uważał – i nie był w tym odosobniony – że Niemcy muszą zapłacić nie tylko za straty materialne, odbudowę krajów zwycięskich, ale też łożyć na utrzymanie wdów po zabitych żołnierzach ententy oraz wojennych inwalidów. Przede wszystkim, uważał Brytyjczyk, opinia publiczna musi być przekonana, że Niemcy ponieśli należną im karę.
Bliskim doradcą brytyjskiego premiera w Paryżu był John Maynard Keynes, uważany dziś za jednego z najbardziej wpływowych ekonomistów XX w., twórcę tzw. nowej makroekonomii. Zanim jednak nim został, za wszelką cenę próbował odwieść Lloyda George’a od pomysłu „spustoszenia Niemiec za karę”. Przekonywał swojego szefa, że jest nielogiczny, bo jeśli ententa chce wyciągnąć od Niemców poważne sumy, to nie może „zarżnąć” ich gospodarki. Brytyjski premier miał wtedy odpowiedzieć: „Logika, logika! Guzik mnie obchodzi ta cholerna logika. Ja potrzebuję zemsty, by wygrać wybory”.
Ostatecznie, na mocy traktatu wersalskiego, Niemcy musiały zapłacić zwycięzcom ogromne reparacje – 269 mld marek, co było równoznaczne ze 100 tys. ton złota. Mogły utrzymać tylko niewielką armię (150 tys. żołnierzy) bez poboru i bez broni ofensywnej, czyli okrętów podwodnych, czołgów i samolotów. Musiały oddać ok. 13 proc. terytorium (w swoim czasie przywłaszczonego), w tym Wielkopolskę i część Górnego Śląska Polsce oraz Alzację i Lotaryngię – Francji.
W latach 20. państwa ententy zredukowały niemiecki dług do 112 mld marek i ostatecznie rozłożyły spłatę na 59 lat. Ale już w 1933 r. Hitler zawiesił jego spłatę. Po II wojnie zachodnie Niemcy zgodziły się oddać resztę starych długów – w zamian za to dłużnicy pozwolili Bonn wstrzymać się ze spłatą odsetek do momentu zjednoczenia kraju. Ostatnią ratę reparacji za I wojnę światową Niemcy zapłaciły w październiku 2010 r.
Kilka tygodni po podpisaniu traktatu wersalskiego rozgoryczony Keynes zrezygnował ze wszystkich państwowych funkcji, zaszył się w Cambridge i napisał „Ekonomiczne konsekwencje pokoju”.
Nie jest to książka naukowa. Raczej pamflet pisany w emocjach. Keynes jest w niej bezlitosny dla liderów ententy. Tak więc Clemenceau – ta „mściwa małpa”, pisze w książce Keynes – jest „suchy na duszy” oraz „pusty w nadziei”
i chce za wszelką cenę zniszczyć Niemcy. Wilson: powolny i oderwany od realiów idealista, zupełnie nieprzygotowany do sporów z europejskimi wyjadaczami. Natomiast Lloyd George to „amoralny, walijski guślarz”.
Cała ta opowieść o stetryczałych, niedouczonych przywódcach była potrzebna Keynesowi do napisania aktu oskarżenia wobec samego traktatu. A pośpiech – książka powstała w dwa letnie miesiące 1919 r. – był niezbędny, aby ukształtować świeży jeszcze odbiór publiczny wersalskich postanowień. I to się Keynesowi zdecydowanie udało.
Książka okazała się bestsellerem. W ciągu sześciu miesięcy od wydania została przetłumaczona na 12 języków. Przez kolejne dekady zawarta w niej ocena traktatu była niekwestionowaną ortodoksją, mimo kolejnych pozycji, które podważały jej tezy. Nieustannie przywoływano ją podczas politycznych dyskusji w Niemczech jako dowód na niesprawiedliwość traktatu. Niemcom szczególnie grało w sercach określenie, które w książce pojawia się kilkakrotnie i z którego sam Keynes był bardzo zadowolony: „pokój kartagiński”. To oczywiście odwołanie do brutalnego traktatu, który Rzymianie narzucili Kartagińczykom po drugiej wojnie punickiej – zakładał on m.in. rozbrojenie Kartaginy, wypłatę reparacji i utratę wszystkich kolonii na rzecz Rzymu.
Głównym zarzutem Keynesa wobec traktatu wersalskiego jest fakt, że nie zawierał on żadnych pomysłów na „ekonomiczną rehabilitację” powojennej Europy. Według niego przywódcy nie rozumieli, że utrzymanie pokoju wymaga silnych gospodarczych fundamentów. Skupili się na reparacjach, a nawet gorzej – jak twierdzi Keynes – „wielka trójca” podeszła do problemów ekonomicznych z perspektywy teologicznej, politycznej, nigdy ekonomicznej. No i nie posłuchali Keynesa...
Pierwszym, który rzucił wyzwanie Keynesowi, był francuski ekonomista Étienne Mantoux. Podważył tezę, że Niemcy nie były w stanie spłacać reparacji. Wykazał, że wbrew prognozom Brytyjczyka niemiecka gospodarka bardzo szybko odbiła się po wojnie. Od strony politycznej Mantoux zaatakował jego tezy, twierdząc, że sama wysokość reparacji, o którą spierał się Keynes, nie miała znaczenia, bo żaden z niemieckich kanclerzy lat 20. nie akceptował reparacji jako takich, bez względu na ich kwotę. Znaczące jest, że do momentu zaprzestania ich spłaty przez Hitlera Niemcy przekazały zaledwie 12 proc. narzuconej im sumy – czterokrotnie mniej od kwoty,
którą sam Keynes uważał za bezpieczną do wyegzekwowania.
Współcześnie wielkim krytykiem „Ekonomicznych skutków pokoju” Keynesa jest Szkot Niall Ferguson. W swojej książce o I wojnie „The Pity of War” twierdzi, podobnie jak Mantoux, że wersalskie reparacje wcale nie były ponad niemieckie możliwości. A już na pewno nie odpowiadają za katastrofalną politykę gospodarczą Niemiec w latach 20. Ferguson stawia tezę, że Berlin świadomie posunął się do gospodarczej dywersji, aby przekonać niedawnych zwycięzców, że reparacji nie da się spłacić.
Ta niemiecka strategia miała, zdaniem Fergusona, dwa przejawy. Po pierwsze, Berlin sztucznie zdewaluował markę, żeby napędzić eksport. Przekonywał, że tylko dzięki tak zdobytym pieniądzom jest w stanie spłacić reparacje. Po drugie, Berlin z rozmysłem dopuścił inflację, co rozwścieczyło niemieckie związki zawodowe – ludzie wyszli na ulice. Miał to być „zorganizowany chaos”, który nastraszy ententę wizją komunistycznej rewolucji w Niemczech i skłoni do rewizji traktatu, co też się stało.
Ferguson idzie jednak krok dalej i przekonuje, że za ową dywersję w dużym stopniu odpowiada sam Keynes. Otóż miał on przekonywać Berlin, że nie tylko traktat jest niesprawiedliwy, ale również iż w przypadku demonstracyjnego oporu Niemiec wielu na Zachodzie przyzna im rację. Zdaniem Fergusona Keynes – który wprost namawiał Niemców do rozkręcenia inflacji – przeliczył się, twierdząc, że da się ją kontrolować. Kiedy w 1923 r. zorientował się, że Niemcy wpadli w hiperinflację, było już za późno.
Jakkolwiek oceniać radykalność traktatu wersalskiego i kwoty reparacji zasądzone na Niemcach, trudno w nim szukać źródeł nazizmu i późniejszej wojny. W latach 1920–28, czyli wtedy, gdy Berlin spłacał najwięcej, w niemieckim parlamencie skrajna prawica stanowiła margines, a w siłę rosły partie centrowe. Dopiero wielki kryzys od 1929 r. przyniósł względną popularność ekstremistom, z NSDAP na czele.
Czy więc Keynes się pomylił? Nie, ekonomicznie miał rację – kartagińskie pokoje nie mają sensu w globalizującym się świecie, gdzie polityka beggar-thy-neighbour, czyli zubażanie sąsiada, zubaża nas samych. Ale w swojej ekonomicznej racjonalności pomylił się politycznie. Nie rozumiał tego, co świetnie pojmowały mściwe małpy i guślarze w parnym paryskim pokoju hotelowym: że pokój trzeba jeszcze umieć sprzedać ludziom. Szczególnie jeśli przegrani mają się lepiej niż zwycięzcy.