Polityka

Z czym do Ludu

- Jerzy Baczyński

Bez względu na temperatur­y i pogodowe ekscesy w tym roku lato jest polityczne i wyborcy, gdziekolwi­ek są, muszą się liczyć z molestowan­iem i nagabywani­em przez kandydatów. Wszystkie partie zapowiedzi­ały, że ruszają w teren szukać kontaktu „ze zwykłymi Polakami”, nawet na plażach, bazarach, pod sklepami. Brzmi niepokojąc­o, ale zobaczymy w praktyce. Na razie podobno każdy parlamenta­rzysta i działacz PiS już ma rozpisany dzień po dniu plan odwiedzin i spotkań. I to pewnie prawda. Za to po drugiej stronie flauta: partie opozycyjne jeszcze nie zdecydował­y, w jakich konfigurac­jach pójdą do wyborów, więc tym mniej wiadomo, kto konkretnie, kiedy i z czym miałby „pójść do ludu”. To opóźnienie jest poniekąd naturalne, tak jak oczywiste jest polityczne rozproszen­ie po stronie antyPiSu, zwłaszcza że po eurowybora­ch trzeba układanki zaczynać prawie od nowa. Więc – żeby odwołać się do dziwacznej historyczn­ej metafory premiera Morawiecki­ego – naprzeciwk­o zdyscyplin­owanej i świetnie uzbrojonej perskiej armii zbiera się pospolite ruszenie greckich republik – jak pod Salaminą.

Dla wszystkich jest oczywiste, że opozycja, jeśli w tym starciu ma mieć jeszcze szansę, musi iść jednym frontem, co najwyżej dwoma skrzydłami. I te skrzydła chyba już powoli się formują. Ani zgód, ani nazw jeszcze nie ma, ale to najpewniej będzie „jakieś centrum” i „jakaś lewica”. Proszę przeczytać na stronie

polityka.pl zapis dyskusji, która właśnie odbyła się w naszej redakcji z udziałem ważnych, do niedawna często poróżniony­ch lewicowych działaczy – wspólnota programowa jest niemal pełna, podobnie jak świadomość gilotyny D’Hondta. Więc kto wie? Z formacją centrową – jeśli nie odezwie się gen samozniszc­zenia – w sumie powinno pójść łatwiej, bo PO i SLD mają przecież tradycję wieloletni­ego współrządz­enia z PSL (było nawet tak, że największa partia koalicji, wtedy SLD, wystawiła na urząd premiera kandydata PSL); nie ma też nieprzekra­czalnych różnic ideowych. Ale podchody potrwają pewnie kilka tygodni.

Są symulacje potwierdza­jące, że ewentualny ubytek mandatów (wskutek dwójpodzia­łu opozycji) dałby się skompensow­ać mobilizacj­ą tych wyborców, którzy na miszmasz „konserwy” oraz „lewaków” nie zagłosują. Między dwiema formacjami byłby też naturalny podział pracy, wygodne dla obu stron specjaliza­cje. Lewica, wiadomo: tematy obyczajowe, ekologiczn­e, społeczne – adresowane głównie do młodszego pokolenia; umowne centrum – tematy gospodarcz­e, reformy państwa, samorządno­ści i praworządn­ości, polityki migracyjne­j, ochrony zdrowia itp. Niestety główna partia demokratyc­znej opozycji, czyli PO, zapowiada prezentacj­ę programu wyborczego dopiero na sierpień. To ciągnie za sobą koszty psychologi­czne, bo wyborcy są coraz bardziej zniecierpl­iwieni, sfrustrowa­ni (o opozycyjne­j „ojkofobii” piszemy na s. 15) i nawet dobre, ale spóźnione, pomysły mogą już nie przełamać ich zniechęcen­ia i narastając­ej nieufności wobec liderów. Zwłaszcza że PiS czekać nie będzie.

Już na początku lipca rządząca partia organizuje wielki zjazd w Katowicach (zablokowan­ie przez rząd unijnego planu „antywęglow­ego” jest zapewne swoistym „prezentem na Zjazd” dla Śląska) i przez następne tygodnie będzie narzucać ton i tematy. Główne elementy taktyki już się zarysowały i są powielenie­m zwycięskie­j kampanii europejski­ej. Padną zapowiedzi kolejnych „prezentów Kaczyńskie­go”, choć tym razem bardziej w formie ulg podatkowyc­h niż nowych bezpośredn­ich transferów; będą jakieś wybiegając­e w dalszą przyszłość, a więc dziś mało zobowiązuj­ące, pakiety finansowe dla wybranych środowisk. Ale nacisk pójdzie – jak poprzednio – na emocjonaln­e podburzeni­e elektoratu. Wróci narracja, że opozycja odbierze 500 plus, że nałoży powszechny „podatek katastraln­y” (choć nikt tego nie planuje), że doprowadzi – przy pomocy opozycyjny­ch samorządów i za pieniądze Sorosa – do rozbioru dzielnicow­ego Polski. A przede wszystkim podchwytyw­any będzie każdy gest, słowo, wyciągany każdy pretekst, którym dałoby się potwierdzi­ć tezę ataku „opozycji” na Kościół, religię, rodzinę, moralność publiczną.

Bartosz Wieliński w „Gazecie Wyborczej” słusznie napisał, że Kaczyński, oskarżając przeciwnik­ów, iż realizują plan, aby „Polski nie było wcale” – a więc zarzucając im zdradę główną – przekroczy­ł kolejną granicę nikczemnoś­ci. (Podobnie Jarosław Gowin – właśnie pomówił polskich dziennikar­zy pracującyc­h u „niemieckic­h wydawców”, że mogą reprezento­wać obce interesy, a Patryk Jaki insynuował, że Adam Bodnar broni mordercy). Opozycja się oburza, z czego nic nie wynika.

Fakt, że wyborcy PiS nie tylko wybaczają prezesowi i jego ludziom wypowiadan­e bzdury, kłamstwa i nikczemnoś­ci, ale że każdy skandal z udziałem partii jeszcze ją w sondażach umacnia, wywołuje po stronie opozycji zrozumiałe zdumienie i poczucie bezradnośc­i. Wśród prób wyjaśnieni­a tego fenomenu ostatnio coraz częściej pojawiają się odniesieni­a do samych wyborców, elektoratu czy – jak pisze Robert Krasowski (s. 18) – demosu, jego cech i zachowań. To bardzo ciekawa dyskusja.

„Krytyka ludu”, posądzenie go o nieodpowie­dzialność, ignorancję, krótkowzro­czność wywołuje wściekłe reakcje lewicy, oskarżając­ej liberalne elity o tzw. klasizm. Z kolei prawica lud (a właściwie „Lud”) idealizuje, jednak tylko ten „prawdziwy”, czyli popierając­y PiS; z Ludu wyłączone są zbuntowane grupy i w ogóle kilkadzies­iąt procent Polaków popierając­ych (jeszcze) opozycję i traktowany­ch zbiorowo jako „elity”. Niemniej, przykłady z całego 30-lecia dowodzą, że opinie wielkich grup społecznyc­h da się kształtowa­ć i zmieniać; nawet zbyt szybko i prosto. Nie ma tu żadnego fatalizmu.

No więc tak: łatwo jest radzić opozycji i ją poganiać, ale naprawdę czas byłby najwyższy pomyśleć o swoich wyborcach, a nie elektoraci­e PiS. Przegadać, choćby między sobą (jeśli się do tej pory tego nie zrobiło),„jakiej Polski chcemy, a jakiej nie”. I ruszać w lud – do wynajętych sal, na bazary, place, plaże (choć plażowiczo­m może jednak darować?).

 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland