Hula Bubula
Solą w oku polskich władz są wolne media. Władza autorytarna nie cierpi krytyki, stara się wyciszyć dysydentów, faworyzując pochlebców, którym przypina ordery, płaci, deleguje za granicę, sponsoruje przekłady i publikacje bliskich sobie autorów. W ten sposób dowiedzieliśmy się, że niektórzy publicyści zostali awansowani do rangi pisarzy, którzy reprezentują polską literaturę za granicą. Wydział Agitacji Propagandy KC pracuje pełną parą.
Pięć lat temu, kiedy media opozycyjne zwalczały Tuska i Komorowskiego – wszystko było w porządku. Nikomu nie przyszło do głowy czepiać się (nieistniejącej już) prawicowej gazety „Dziennik” dlatego, że jej wydawca nazywał się Axel Springer, podobnie jak nikt nie ruszał z tego powodu „Newsweeka Polska”, pod inną niż dzisiaj, bardziej prokaczyńską redakcją…
W Polsce Kaczyńskiego zasada fair play obowiązuje jednak w ograniczonym zakresie. Znienawidzone media opozycyjne są szykanowane na rozmaite sposoby. Jednym z nich jest bojkot nieposłusznych tytułów, którym prezes Kaczyński nigdy nie udziela wywiadów. Bez tego można jednak żyć. Trudno jednak pełnić swoją misję bez pieniędzy. W Polsce Kaczyńskiego obowiązuje żelazna zasada, że instytucje i spółki państwowe nie reklamują się ani nie ogłaszają w mediach niezależnych, a zwłaszcza opozycyjnych. Te powinny zdechnąć z głodu. Oznacza to uszczuplenie dochodów wolnych mediów o miliony złotych. Do tego dochodzą miliony z tytułu wspólnych wydawnictw państwowo-prywatnych, przedsięwzięć typu „edukacja ekonomiczna i historyczna” czytelników, płatna przez państwo, nawet absurdalne reklamy państwowego przemysłu zbrojeniowego, armat i czołgów, w czasopismach, których jedyną misją obronną jest obrona rządu.
Mimo że władza dysponuje TVP – największą i propagandową telewizją (zasilaną milionami przez państwo), Polskim Radiem, nie mniej subordynowanym, niezliczonymi tytułami prasowymi, władza jest wciąż nienasycona. Najchętniej sprawowałaby monopol mediów, tak jak to było w PRL, gdzie tylko nieliczne tytuły przykościelne nie należały do państwa, ale i tak podlegały cenzurze prewencyjnej. Widmo Budapesztu krąży nad Warszawą. Prezes Kaczyński spełnia swoją zapowiedź, która jeszcze kilka lat temu brzmiała śmiesznie. Niezależne media nie od dziś psują samopoczucie każdej władzy (przykłady poniżej), ale nigdy władza nie była tak zakompleksiona i małostkowa jak dzisiaj.
W wolnej od trzydziestu lat Polsce rozkwitło niezwykle cenne w demokracji dziennikarstwo śledcze, à la Watergate. Kilka przykładów, jakie w naszej redakcyjnej pamięci przechowuje znakomity dział dokumentacji. Rok 1998: Piotr Pytlakowski (POLITYKA) otrzymuje nagrodę Grand Press za artykuł „Ostatnia gonitwa”, przedstawiający kulisy prywatyzacji torów Wyścigów Konnych. Rok 1999: „Życie Warszawy” wykryło aferę finansową w kręgach ZChN, w wyniku czego poseł Henryk „Kobra” Goryszewski ustąpił ze stanowiska przewodniczącego sejmowej komisji finansów. „Nieważne, czy Polska będzie biedna
czy bogata – ważne, żeby była katolicka” – mówił.
Rok 2000: znany tandem autorski „Rzeczpospolitej” – Anna Marszałek i Bertold Kittel (ten drugi jest dziś gwiazdą śledczą TVN, niedawno zdobył kolejną nagrodę) – ujawnił szereg afer. Tytuły „Sędzia do wynajęcia” i „Kasjer Ministerstwa Obrony” mówią same za siebie. Rok 2001: Tomasz Patora („Gazeta Wyborcza”) oraz Przemysław Witkowski (Radio Łódź) w tekście „Łowcy skór” ujawnili odrażający proceder handlu zwłokami w łódzkim pogotowiu ratunkowym. Rok 2002: Anna Marszałek ujawnia „aferę starachowicką” z udziałem polityków SLD. Rok 2014: „Wprost” łamie karierę polityczną ministra transportu Sławomira Nowaka. Rok 2016: „Nocny atak Macierewicza” – Wojciech Czuchnowski („GW”, gwiazda dziennikarstwa śledczego ostatnich lat) ujawnia, że pod osłoną nocy urzędnicy ministra Antoniego Macierewicza weszli z żandarmerią do centrum kontrwywiadu NATO. Dziennikarze opisują karierę Bartłomieja Misiewicza – ulubieńca ministra obrony. Rok 2005: Bianka Mikołajewska, dziennikarka POLITYKI, wytrwale obnaża system SKOK i staje się celem trwającej latami zemsty sądowej. Rok 2018: „Wyborcza” i „Financial Times” ujawniają aferę korupcyjną, szef KNF składa propozycję nie do odrzucenia (40 mln złotych) właścicielowi banków Leszkowi Czarneckiemu. Rok 2019: „Gazeta Wyborcza” ujawnia srebrne interesy PiS.
Nic dziwnego, że niezależne media działają na władzę jak płachta na byka. Czy ktoś wierzy, że sprawa śmierci Igora Stachowiaka zostałaby wyciągnięta, gdyby red. Wojciech Bojanowski był z TVP, a nie z TVN? Nie mogąc ugryźć wszystkich mediów jednocześnie, boby się udławił (vide: interwencje USA), rząd Zjednoczonej Prawicy zaczyna od mediów, które są własnością kapitału zagranicznego, zwanego obcym. Obcy kapitał jest w Polsce mile widziany, kiedy np. zakłada fabryki mercedesa lub VW albo po prostu daje pieniądze w ramach funduszu norweskiego czy szwajcarskiego. Ale wara mu od mediów! Tam obcy kapitał – z pomocą polskich „pracowników mediów” – sączy obce nam wartości, takie jak świeckie państwo, trójpodział władz, niezależna prokuratura i sądy.
Wicepremier Jarosław Gowin przypomniał, że „repolonizacja” mediów nastąpi po wygranych wyborach. Radio RMF FM – mówił Kaczyński już 10 lat temu – jest w rękach właścicieli, którym zależy, „żeby Polska nie była silna”. Uzasadniając po swojemu potrzebę repolonizacji, Gowin powiedział, że gdyby jako Polak był właścicielem gazety we Francji, to w przypadku konfliktu francusko-polskiego „jako polski patriota” zająłby stanowisko polskie. Czy Polak może być dobrym obywatelem i właścicielem we Francji i odwrotnie – Francuz patriotą polskim, Gowin nie wyjaśnia.
Repolonizacja to tylko pierwszy krok. Co dalej – zapowiada posłanka i członkini KRRiT Barbara Bubula (PiS, Radio Maryja). Jej zdaniem należy odwrócić „nierównowagę ideową w mediach”, gdyż antypolskie mogą być także media, których właścicielami są obywatele RP. Kto jest dobrym Polakiem, zadecyduje pani Bubula.