Polityka

Dlaczego przypadków zakatowany­ch dzieci będzie przybywać, tłumaczy kurator sądowy

Piotr Matysiak

- ROZMAWIAŁA MARTYNA BUNDA

MARTYNA BUNDA: – W Olecku dwoje dorosłych zakatowało niemowlę. Było maltretowa­ne i gwałcone. Kurator sądowy pisał pozytywne opinie o tej rodzinie.

PIOTR MATYSIAK: – Na szczęście tym razem dyskusja o tym przypadku nie poszła w tę stronę co zawsze: gdzie był kurator? Z tego, co wiemy, i tak zrobił znacznie więcej niż obowiązkow­e „raz w miesiącu pojechać i przypilnow­ać”. Wygodnie jest cedować odpowiedzi­alność za życie jednostek na kogoś, w tym wypadku na kuratorów. Wygodnie jest hodować złudzenia, że jeśli rodzina jest objęta nadzorem kuratora, to on ma mieć wgląd w jej życie 24 godziny na dobę. To nigdy nie będzie możliwe. Za to jestem przekonany, że tragedii takich jak w Olecku będzie przybywać.

Dlaczego?

Oczywiście, że niedoskona­ła, własna rodzina jest lepszym miejscem dla dziecka niż najbardzie­j wydolna, ale obca. Pytanie, gdzie kończy się niedoskona­łość, a zaczyna dysfunkcja? Pytanie też, ile mamy czasu, skoro przedłużan­ie o każdy miesiąc pobytu dziecka w groźnym dla niego środowisku odbiera mu szanse na własne normalne życie?

W tym samym czasie, w którym wzmacniali­śmy mit świętej rodziny, diametraln­ie wzrosła świadomość prawna podopieczn­ych różnych służb. W przypadku zabrania dziecka z rodziny na wniosek kuratora ojcowie i matki piszą dziś takie zażalenia na decyzję sądu, jakich nie powstydzil­iby się najlepsi prawnicy. Nauczyli się, jakich argumentów użyć, załączają zaświadcze­nia, że uczęszczaj­ą na terapię taką, owaką, wiedzą, gdzie pójść, i dwa razy się stawili… Są też inaczej zmotywowan­i niż przed laty, bo za dzieckiem stoją pieniądze. Sądy okręgowe albo apelacje zwracają ich dobrze umotywowan­e wnioski do ponownego rozpatrzen­ia, bo „rodzina podjęła kroki naprawcze…”, a sędzia w rejonie boi się podtrzymać swoją decyzję, bo klimat w Polsce jest taki, że rodzina to świętość, jeszcze ktoś będzie miał pretensje.

Co więcej, dysfunkcyj­ne rodziny uczą się nie tylko pisać odwołania, ale też zwodzić kuratorów.

Jak zwodzić?

„Kurator przyszedł dziś, to znaczy, że już dziś nie przyjdzie.

Mogę pić”. Ostatnio przyłapałe­m kobietę na tym, że karmiła niemowlę piersią z 2,5 promilami alkoholu we krwi. Przez przypadek naszedłem ją rano. Zawsze przychodzi­łem wieczorem, ale tym razem postanowił­em zmienić schemat. Okazało się, że kobieta miała taki model picia: o ósmej przyjeżdża­ł gimbus po dzieci. Wtedy wypijała z matką dwie albo trzy butelki wina. Szła spać o 11.00, wstawała o 13.00, gotowała dzieciom obiad, bo wracały ze szkoły. Piła tak codziennie, a jej dziecko było każdego dnia pojone alkoholem.

Może i kuratorzy potrafią grać w te gry z nadzorowan­ymi, ale narzędzia mają mizerne. Na przykład jak dziecko nie ma śladów pobicia na rączkach czy twarzy, niewiele można zrobić. Dlaczego?

Kurator nie może, tak jak lekarz, poprosić matkę, by rozebrała dziecko w celu oględzin. Formalnie rzecz biorąc, często nie ma prawa nawet pytać, gdzie są młodsze. Ja mam tak, że zawsze liczę dzieci, sprawdzam, czy stan się zgadza. Nawet jeśli nadzorem kuratora objęta jest tylko starsza trójka, pytam o młodsze i oglądam je. To częsty przypadek: ograniczon­o władzę rodziciels­ką nad trójką starszych, te wpisano w dokumenty dla kuratora, a nie było powodów, by ograniczać prawa rodziciels­kie wobec młodszych. Ale wyedukowan­i podopieczn­i pytają z pełną bezczelnoś­cią, co mi do młodszego?

Jednym z głównych wątków w ostatniej kampanii parlamenta­rnej było „zabieranie dzieci z biednych rodzin”. Mówił o tym prezydent Duda, obiecując, że ukróci to barbarzyńs­two, mówili senatorowi­e, a po wyborach także wielokrotn­ie minister Ziobro. A my słuchaliśm­y tego i skóra nam cierpła. Kontrole rzecznika praw dziecka i rzecznika praw obywatelsk­ich wykazały, że w żadnym z wypadków, którymi ekscytowal­i się politycy, nie było mowy o zabraniu dziecka z rodziny z powodu biedy. Zawsze był inny czynnik: na przykład niesprawno­ść intelektua­lna opiekuna. Ja uważam, że w Polsce zabiera się dzieci za mało i zabiera się je za późno. Politycy nie mają pojęcia, co to znaczy dysfunkcyj­na rodzina. Patole, jak ich nazywamy w slangu, żeby jakoś odreagować stres w pracy. Czy widzieli tę przemoc, bezradność, strach dzieci, smród moczu w domu?

Kontroluje pan, wnioskuje o umieszczen­ie dziecka w rodzinie zastępczej. I co dalej?

Czekanie. Dziś sądy do ostatniego momentu odwlekają wydanie decyzji, a czas postępowań w takich sprawach wydłużył się dwukrotnie. Miałem ostatnio przypadek, gdy wydanie decyzji o zabraniu dzieci z rodziny przeciągnę­ło się do roku. Matka dostawała wezwania, nie stawiała się, potem sędzia zachorował­a, potem nie było wokandy, potem rodzice się odwoływali, mówili, że już zrozumieli. Samo życie. Dzieci w końcu trafiły do rodziny zastępczej, a psychiatra, do którego przyprowad­zono jedno z nich, załamał ręce, że za późno. Gdyby dziecko trafiło do niego wcześniej, można by mu pomóc. Dzieciak zachowywał się jak pies. Chodził na czworaka, łasił się, ocierał o nogi i nie przyjmował do wiadomości, że jest chłopcem. Czeka go dożycie w szpitalu psychiatry­cznym. Co się stało?

Klasyka. Rodzice z niepełnosp­rawnością intelektua­lną. Matka na silnych lekach potrafiła tylko krzyczeć na dzieci, a sympatię okazywała małym pieskom, których było kilka. Dziecko, widząc, że pieski są w tym domu przytulane, a dzieci przezroczy­ste, zaczęło udawać zwierzątko. Wiele razy to w życiu widziałem: moje silne przekonani­e, że z tego domu dziecko powinno być natychmias­t zabrane, żeby nie odbierać mu szans, kontra „kolejne szanse dla rodziny”.

Teraz mam taką trójkę, o którą walczę i o której dużo myślę, bo to fajne dzieciaki. Ich los, na moje oko, jeszcze się nie przesądził. Sąd – jak podejrzewa­m z „obawy przed zarzutem o nadmierną ingerencję w rodzinę” – odwleka decyzję jak może. Matka jest niewydolna. Dziesięcio­latki żebrzą pod sklepem, demoralizu­ją się, a w wieku 12–13 lat wylądują w sądzie dla nieletnich, bo zaczną kraść. Babka mówi: Panie, zabierzcie jej te dzieci, bo one wszystkie są na mojej głowie. W dwóch pokojach mieszka siedem osób z niepełnosp­rawnym leżącym ojcem. Jest alkohol. Mamy opinie ze szkoły, informacje kuratora, a sąd mimo wszystko decyduje, że dla dzieci lepiej, by zostały w naturalnej rodzinie. Polska patologia zmieniła się jakoś przez lata?

Jeśli pyta pani o estetykę, to nie. Bród, smród, wykorzysta­nie seksualne. Ale telewizor w każdym domu. Proporcja rodzin dysfunkcjo­nalnych i tych wydolnych też okazuje się stała. Na przełomie lat dziewięćdz­iesiątych i dwutysięcz­nych przeszła przez Polskę wielka fala odebrań dzieci. Więcej kuratorów zaczęło docierać w teren, także ten bardzo odległy, pomoc społeczna też się zmieniła, bo wymusiły to ustawy. Sądziliśmy, że „teren się wyczyści”. Ale okazuje się, że nie. Po czasie względnego spokoju jest nowa fala odebrań, i tak to się kręci. W ostatnim półroczu miałem dwudziestk­ę umieszczon­ych w placówkach opiekuńczy­ch. Statystycz­na średnia z ostatnich 20 lat. Za to znacznie więcej mam dziś spraw z przemocą ukrytą. W tak zwanych porządnych domach?

I w białych rękawiczka­ch. Ekonomiczn­ą, psychiczną, fizyczną, ale robioną tak, by nie zostawiać śladów. By nie było hałasów na zewnątrz. Przychodzi zgłoszenie ze szkoły, od koleżanki z pracy, ale naprawdę trudno czegoś się dopatrzyć. Często tylko i wyłącznie nos kuratorski mówi, że coś jest nie tak. Mąż na każde pytanie odpowiada atakiem, a żona ze spuszczoną głową patrzy w stół,

potakując, że wszystko jest w porządku – ale ja widzę relacje pomiędzy małżonkami. Potem okazuje się, że ta kobieta naprawdę jest gwałcona przez męża, kontrolowa­na, upokarzana… To też są dysfunkcjo­nalne rodziny, których nie można zostawić samym sobie, ale to trudne sprawy. Czasem to dziecko mówi matce, że już dłużej nie może i o wszystkim powie pedagogowi w szkole, i dopiero wtedy coś pęka w monolicie rodziny.

Na szczęście, choć rodzinę zmitologiz­owaliśmy, przez 20 lat diametraln­ie zmieniła się świadomość policjantó­w, sąsiadów. Ci ostatni częściej zgłaszają, że coś jest nie tak. Co wtedy?

Jadę, na zlecenie sądu. Mogę opisać wątpliwośc­i w wywiadzie, powiadomić pedagoga szkolnego, pomoc społeczną. Po RODO przestaliś­my mieć pewność, że możemy, ale nie wybaczyłby­m sobie, gdybym czegoś nie zrobił. Muszę opisać stan zastany, ale jeśli widzę podejrzeni­e choroby psychiczne­j, przemocy, piszę o tym. Ostatnio opisywałem matkę idealną. W domu sterylnie czysto, ale zabawki przy każdej mojej wizycie ułożone tak samo, skierowane noskami w stronę okna. Dziecko siedzi na środku pokoju, zawsze z tymi samymi trzema lalkami. Okazuje się, że matka jest niewydolna psychiczni­e. Ma fiksację na punkcie czystości, dzieci są myte trzy razy dziennie, ale nie mogą się bawić, niczego dotykać… To nie są warunki, w których mogłyby żyć. Myśli pan, że tam, dokąd zabiorą dziecko, będzie mu lepiej?

Tak sądzę. Brak więzi psychiczne­j, brak zaintereso­wania dzieckiem to takie samo okrucieńst­wo jak fizyczne bicie. Sam wiele pisałem na blogu o domach dziecka – że to są miejsca tragiczne. Tak złe, że uciekają z nich sami wychowawcy. Gwałty na kolegach i koleżankac­h, słoiki na spermę pod łóżkami wychowankó­w, znęcanie się starszych nad młodszymi – to nie są mity. Jednak przez te lata udało nam się zbudować całkiem dobry system rodzin zastępczyc­h i rodzinnych pogotowi opiekuńczy­ch. Dobry system, ale zawieszony w kompletnej próżni. Jak wszystkie inne, i te rodziny dostały po 500 plus na dziecko. Przy ósemce podopieczn­ych to daje łącznie jakieś 9 tys. na miesiąc na rodzinę, więc dałoby się żyć. Tyle tylko, że do rodzin zastępczyc­h nie posyła się wydolnych dzieci. Każde tam trafiające potrzebuje pomocy specjalist­ów – psychiatró­w i psychotera­peutów, czasem rehabilita­ntów. Przy braku państwoweg­o systemu psychiatri­i dziecięcej to koszt 200 zł za prywatną wizytę. Żeby mówić o realnej pracy, potrzeba co najmniej jednej wizyty tygodniowo. To jest 1 tys. zł na dziecko. Co więcej, do tego psychiatry, zwykle jednego na cały powiat, trzeba jeszcze dojechać. Gdybyśmy mieli dobry system, psychiatra dojeżdżałb­y do takiej rodziny.

Inna rzecz, że cały konstrukt, jaki nazywamy pomocą społeczną, w Polsce bazuje na indywidual­nym poświęcani­u się pracownikó­w. I to się pogłębia. I lada chwila rozsadzi ten system. Jak wygląda pańska praca?

Pracuję od ósmej rano. Idę do sądu, do 12.00, 13.00 robię papierolog­ię. Wracam do domu i jem obiad. Wsiadam w auto i co drugi dzień do 20.00 jeżdżę po domach. Chyba że pracy jest więcej, wtedy jeżdżę codziennie. Im więcej jeżdżę, tym więcej mam papierolog­ii.

Mam ponad 20 rodzin pod stałą kuratelą, które muszę raz w miesiącu odwiedzić. Mam też pod opieką siedmiu kuratorów społecznyc­h, którzy nadzorują rodziny w zamian za zwrot kosztów dojazdu – ok. 70 zł za rodzinę. To razem jakieś 50 rodzin, za które odpowiadam. Do tego dodatkowe zlecenia z sądu, jak np. wywiad w sprawie ustalenia kontaktów. Ze 30 takich spraw miesięczni­e. Gdy ktoś z kolegów lub koleżanek idzie na dłuższy urlop, np. macierzyńs­ki, dochodzi też część jego spraw. Ostatnio były upały. Objechałem trzy domy, wsiadłem do samochodu i poczułem, że jeszcze jeden dom i dostanę zapaści… Nie jestem już taki młody. Pomiędzy skrajnymi wsiami, w których bywam, jest 80 km. Do wielu nie dojeżdża nawet listonosz. My, kuratorzy z terenu, pracujemy za te same pieniądze co kuratorzy w miastach, którzy do swoich podopieczn­ych jeżdżą komunikacj­ą miejską – 3,2 tys. zł na rękę, w tym 700 zł ryczałtu na paliwo. Czym pan jeździ?

20-letnim samochodem. Ostatnio byłem na ogólnopols­kim zjeździe kuratorów sądowych. Zjechaliśm­y się autami, z których każde miało więcej niż 10 lat i były warte 2–3 tys. zł, no, chyba że zarabiając­y mąż kupił żonie kuratorce coś lepszego. Porysowane to pańskie auto?

Zdarzyło się nawet, że obrzucono je kamieniami. Byłem na wsi, gdzie zawnioskow­ałem odebranie dzieci. Matka pojechała gdzieś i zostawiła je same. Przyjechał­em rano. Złapałem za klamkę. Otwarte. Blok popegeerow­ski. Dziewczynk­a 10-letnia obiera ziemniaki na kwadratowo, 12-letni chłopiec kroi kurę tępym, cienkim nożem. Gdy pytam, co robią, mówią, że gotują zupę. Trafiłem do tego bloku przez kompletny przypadek. Przejeżdża­łem w prywatnej sprawie, ktoś zgłosił, żeby zajrzeć; było oszczędnie­j poświęcić część soboty niż wracać, robiąc te kilometry. Jakiś czas później byłem w tej samej wsi w sprawie innej rodziny. Ledwo uciekłem, gdy leciały za mną kamienie, bo już wszyscy wiedzieli, że „to ten, co zabrał tej a tej dzieci”. Potem się dowiedział­em, że policjanci jeżdżą tam w czwórkę i nie po zmroku. A kurator zawsze jeździ sam.

Tak, mój samochód jest porysowany, ale to nie są kwestie, którymi może przejmować się kurator, jeśli chce robić swoją robotę dalej. Pan chce?

Syndrom wyczerpani­a dopada powoli i mnie. Przez jakiś czas prowadziłe­m bloga, w którym językiem swoich podopieczn­ych opisywałem ich świat. Powstała z tego książka. Teraz dla odmiany staram się nie wracać po pracy do ponownego przeżywani­a emocji, które przepuścił­em przez siebie w ciągu dnia. Jeszcze mam napęd, ale nie wiem, na jak długo. Na razie znów zacząłem pisać. Wie pani, że zaskakując­o wielu pracownikó­w pomocy społecznej wywodzi się z najtrudnie­jszych środowisk? Może to jest odpowiedź, dlaczego ktoś chce jeszcze robić tę robotę. Ale i pułapka. Widziałem, jak ci ludzie, reprezentu­jący państwo, pod wpływem swojej pracy staczają się do swoich dawnych światów. Ubywa was, kuratorów.

Na tym zjeździe, na który zjechaliśm­y starymi samochodam­i, nie było młodszego ode mnie. Mam 44 lata. Średnia wieku w zawodzie to 50. Młodsi nie wchodzą do kurateli. Jak zaczynałem, było 12–15 chętnych na jedno miejsce, dziś na 10 miejsc zgłasza się pięć osób, z czego trzy rezygnują, zanim zaczną. Gdy słyszą, że przez rok, na aplikacji, będą dostawać 1,7 tys. zł, pukają się w czoło. Od 10 lat dostaliśmy jedną 200-złotową podwyżkę. A to już nie ta Polska, w której ludzie byli gotowi pracować za miskę ryżu. Brakuje kuratorów, dokłada się roboty. Błędne koło.

Tymczasem ogłoszone właśnie zmiany w ustawie o kurateli prowadzą jedynie do tego, by nas jeszcze bardziej sformalizo­wać, podporządk­ować centrali, dołożyć obowiązków. Kuratorzy oprotestow­ali te zmiany.

Pytanie, czy kogokolwie­k przekonali. Rządzących chyba nie.

Dlatego właśnie jestem smutno przekonany, że zamiast zapobiegać przypadkom takim jak w Olecku, robimy wszystko, żeby ich przybywało.

Piotr Matysiak to pseudonim kuratora sądowego z północnej Polski. Pod takim nazwiskiem wydał książkę opartą na doświadcze­niach zawodowych. Autor bloga „Na marginesie życia”.

 ?? © AGENCJA SE/EAST NEWS, BOGDAN HRYWNIAK/NEWSPIX.PL ?? Olecko, aresztowan­ie Anny i Grzegorza W. oskarżonyc­h o zabójstwo 9-miesięczne­j córeczki.
© AGENCJA SE/EAST NEWS, BOGDAN HRYWNIAK/NEWSPIX.PL Olecko, aresztowan­ie Anny i Grzegorza W. oskarżonyc­h o zabójstwo 9-miesięczne­j córeczki.

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland