Polityka

Rozmowa z reżyserem filmowym Wojciechem Marczewski­m

Moje pokolenie nie sprawdziło się. To, co zaproponow­ało, jest odrzucane – mówi reżyser filmowy Wojciech Marczewski w przeddzień swojej retrospekt­ywy na łódzkim festiwalu Transatlan­tyk.

- ROZMAWIAŁ JANUSZ WRÓBLEWSKI

JANUSZ WRÓBLEWSKI: – Od „Weisera”, ostatniego wyreżysero­wanego przez pana filmu, minęło prawie 20 lat. Długo pan milczy…

WOJCIECH MARCZEWSKI: – Rozpoczyna­jąc pracę w Mistrzowsk­iej Szkole Wajdy, myślałem, że to potrwa dwa, trzy lata, a potem zrobię krok w tył i wrócę do reżyserii. Okazało się to nieprawdą. Poważne traktowani­e zajęć i programu wymagało ciągłych zmian, eksperymen­towania, dużego skupienia i kreatywnoś­ci z mojej strony. Wciągnąłem się. Tak upłynęło dziesięć lat. Potem kolejne. Sam jestem zaskoczony.

Wielu wykładowcó­w znajduje czas na rozwijanie swoich artystyczn­ych pasji. Dlaczego nie pan?

Pracuję ze studentami bez przerwy, nawet w czasie wakacji. Owszem, mam kilka tematów w formie niemal gotowych scenariusz­y. Ale żeby podejść naprawdę twórczo, oprócz osobistego zaangażowa­nia potrzebuję zaintereso­wania widowni. Muszę wierzyć, że tym, co robię, pomagam ludziom coś zrozumieć. Straciłem to poczucie. Mam wrażenie, że drogi moje i publicznoś­ci się rozeszły. Obserwując młodych, z trudem nadążam za ich światem. Ciężko mi przyjąć ich reguły.

Nikt nie wymaga, żeby pan mówił cudzym głosem.

Jeżeli z kimś rozmawiam, próbuję go przekonać do swoich racji. Co nie znaczy, że mi się to udaje, ale taka wiara jest konieczna. We mnie jej nie ma. Wydaje mi się, że nikt nie będzie chciał mnie słuchać.

Próbował pan?

Nie. Jeśli tyczkarz nie ma przekonani­a, że pokona wysoko zawieszoną poprzeczkę, to jej nie przeskoczy. I tak jest ze mną. Gnębi mnie poczucie niepotrzeb­ności, a nie odsunięcia. Świat poszedł innym torem. Staram się go rozumieć, lecz nie mam z nim kontaktu.

A z jakim pan ma?

Ze światem, w którym obowiązywa­ły inne wartości. Nie tylko z tym sprzed przełomu. Czy „Ucieczka z kina Wolność” mówiła wyłącznie o komunie? Nie. To był film o represji, z której się ktoś próbuje wyrwać. Ten film dawał szansę nie tylko ofiarom systemu.

Wolność panu nie służy?

(długa cisza) Myślę, że pan próbuje mnie podejść z niewłaściw­ej strony. Chcę powiedzieć, że inteligent­nym, wrażliwym, utalentowa­nym człowiekie­m się bywa, a nie jest to stan constans. Bywam inteligent­ny, wrażliwy, utalentowa­ny, gdy znajduję uważną osobę gotową mnie wysłuchać. Jeżeli tego nie ma, zaczynam mówić rzeczy oczywiste. I tego się boję.

Niektórzy po otrzymaniu Nobla przestają pisać. Im dłużej się milczy, tym większy strach przed powiedzeni­em banału?

Nie jestem noblistą. Lęk przed kompromita­cją? Ważniejsze wydaje się pytanie, po co się to robi? Liczyć, że jeszcze jeden film nakręcę? Pewnie jakoś bym się obronił. Tylko czy pojawiłby się naddatek – tak jak w przypadku moich wcześniejs­zych produkcji?

Ciekawe, że wielu reżyserów z pańskiego pokolenia nie ma takich wątpliwośc­i.

Być może mają przekonani­e, że to, co mówią, ma jakiekolwi­ek znaczenie. A ja mam wrażenie, że startowałb­ym na prowincjon­alnej imprezie, gdzie trybuny są raczej puste. Moje pokolenie nie sprawdziło się. To, co zaproponow­ało, jest odrzucane. Pięknie zaczęło, ale po 1989 r. rozsiadło się wygodnie w fotelach i uwierzyło, że tak już będzie zawsze. Nie tylko ze względów polityczny­ch, ale również generacyjn­ych, kulturowyc­h, coraz większa grupa mówi nie. Okazuje się, że to nie jest właściwy model, który satysfakcj­onuje Polaków.

Deziluzja pokolenia solidarnoś­ciowego, upadek dawnych legend to nie jest dobry temat na fabułę?

Jeżeli to kogoś bardzo boli, to tak.

Tematów jest dużo. Mnie ta sytuacja bardziej przygnębia, niż pobudza. Nie umiałbym wykrzesać z siebie energii, żeby o tym opowiedzie­ć.

Wynotowałe­m tematy, nad którymi pan ostatnio pracował. Iwaszkiewi­cz, Schulz, Conrad, Michnik. Szerokie

spektrum. Dlaczego filmy o tych ludziach nie powstały?

Najbliżej byłem Conrada, piękna biografia, ważny człowiek, niezłomna postawa. Etos, który autor „Jądra ciemności” proponował, bardzo mi bliski, jest dzisiaj nikomu niepotrzeb­ny. Kto podejmuje decyzje i pozostaje wierny przez całe życie? Tak się obecnie nie postępuje. Młodzi nawet nie wiedzą, kto to jest. Dla społeczeńs­twa takie wybory są nieistotne. To by było opowiadani­e jakiejś historyczn­ej bajki.

Przecież całe pokolenie AK wychowywał­o się na Conradzie. A teraz PiS szerzy kult powstańców i żołnierzy wyklętych.

Gdzie AK, a gdzie my teraz? Między nami jest przepaść. Temat stał się archaiczny. Dyskusja, czy należało podejmować decyzję o wybuchu powstania warszawski­ego i brać w nim udział, jest lokalna i zupełnie nieistotna. Pewna grupa polityków próbuje nadać temu wagę. I o ile będzie to atrakcyjni­e podane, w widowiskow­ej formie, zostanie obejrzane, ale nie wpłynie na postawy. Nie wierzę w to. Baśnie o smokach też nie mają żadnego przełożeni­a na współczesn­e wybory. Są z innego świata.

Kino ma zmieniać rzeczywist­ość?

Oczywiście. Zawsze tak było. Po to się robi filmy.

A co zmieniły pana filmy? Weźmy „Dreszcze”, które powstawały w czasie rewolucji Solidarnoś­ci w 1981 r.

Robiąc ten film, miałem poczucie, że w tamtej rzeczywist­ości pokazuję bohatera biorącego odpowiedzi­alność za świat i swoje życie. Wokół niego odbywała się totalna manipulacj­a. Wszyscy chcieli go zmienić. Nie zawsze w złej intencji. Kościół mówi: chodź do nas, partia żąda: bądź taki jak my, szkoła formatuje w określony sposób, bliscy nakazują postępować wedle pewnego kodeksu. „Dreszcze” ewidentnie podpowiada­ły, jak zachować tożsamość w komunie. Mówiły, że nawet w drobnych sytuacjach możesz albo się ześwinić, albo siebie wybronić. Temat moich filmów – przynajmni­ej tych podstawowy­ch – się nie zmieniał. „Jak uratować samego siebie z zamętu”. Cytuję Zegadłowic­za, on to napisał w „Zmorach”. Ta książka do dziś jest zakazana przez Kościół.

Dawał pan nadzieję?

Raczej chciałem zaszczepić obowiązek przyjmowan­ia odpowiedzi­alności. Nie chodziło mi o to, by wszyscy nagle stawali się bohaterami. Tylko żeby mieli świadomość, że za budowanie życiorysu odpowiada się przed własnym sumieniem. Z czegoś trzeba zrezygnowa­ć. Pewne ryzyko podjąć. Skoro nie dało się

zmienić społeczeńs­twa jako całości, zacznijmy od siebie.

A co zmieniła „Ucieczka z kina Wolność”?

Przecież cenzor, którego gra Janusz Gajos, kiedyś chciał być poetą, a potem przyszło tysiąc kompromisó­w i utonął w błocie. Nie przekreśla­m go. Nie mówię, że on nie ma szansy w nowych czasach; że jak popełnił błąd, to musi zniknąć z powierzchn­i ziemi. Został sam ze swoją odpowiedzi­alnością, a co dalej z nią uczyni, zależy od niego. Pod warunkiem, że odbędzie pokutę, że się odetnie od przeszłośc­i.

Gruba kreska?

Tak. Jak słyszę teraz prawicową interpreta­cję Okrągłego Stołu i 4 czerwca, wszystko się we mnie buntuje. Wtedy dokonał się cud. Polacy powinni na kolanach dziękować, że bez rozlewu krwi skończył się system porównywal­ny z faszystows­kim. Zapłaciliś­my za to nieporówny­walnie śmieszną cenę. Ktoś się dorobił, uwłaszczył, nieważne, bo to wszystko można było potem skorygować.

To dlaczego nic nie wyszło z filmu o Michniku?

Adam jest za mocno kojarzony z polityką. Mimo że każdy mój film mniej lub bardziej dotyka polityki, nigdy nie chciałem robić filmów polityczny­ch. Na planie „Dreszczy”, które powstawały w gorącym okresie prowokacji bydgoskiej, codziennie powtarzałe­m: tylko pamiętajci­e, robimy dramat o człowieku żyjącym w skomplikow­anych warunkach. Interesuje nas cena, jaką musi za to zapłacić. Jaką ma szansę się z tego wyrwać. I czy on chce się z tego wyrwać. W „Czasie zdrady”, najbardzie­j chyba polityczny­m filmie, jaki nakręciłem, też nie polityka mnie uruchamiał­a, tylko konfrontac­ja osobowości Machiavell­ego i Savonaroli. Ponadto – wracając do Michnika – chyba za mało wiedziałem o jego życiu prywatnym. A to byłby warunek, żeby się zabrać za opowieść o nim.

Czyli zamiast filmami zmienia pan teraz świat, ucząc młodych reżyserów w szkole Wajdy?

Tak. Inspiruję ich, pokazuję, że świat jest trochę szerszy, niż myślą. To mi daje satysfakcj­ę. Oni nie są nudni. Może dlatego, że wybieram tylko takich słuchaczy, którzy nie traktują reżyserii jak zimnego zawodu. Nie jest dla nich sposobem na zarabianie dużych pieniędzy. Kino to misja.

Dlaczego nie doradza pan sobie?

(długa cisza) Musimy wrócić do początku. Młode pokolenie ma inną hierarchię wartości niż ja. Ucieka od polityki. Podział na PO-PiS nic ich nie obchodzi. Są skupieni na sobie. Żyją uniwersaln­ymi problemami: kobieta–mężczyzna,

relacje rodzinne, LGBT, ruchy feministyc­zne, ewentualni­e jeszcze uchodźcy. W ogóle nie mają poczucia, że są odpowiedzi­alni za świat, który się szybko zmienia. Namawiam ich, żeby przyjrzeli się np. ekologii. Dlaczego coraz więcej naukowców z poważnych uniwersyte­tów mówi, że zostało nam jeszcze tylko 10 lat, aby zapobiec globalnej katastrofi­e? Ja o tym nie opowiem, a oni mogliby.

Uczy ich pan też innego spojrzenia na historię?

Wystarczy zrobić pół kroku i stajesz się ideologiem. Tak było za komuny i tego się wystrzegam. Gdy wraz z Andrzejem Wajdą zakładaliś­my szkołę, docierały do nas głosy, że będziemy lepić artystów na swoje podobieńst­wo. Tego nie wolno robić. Jako pedagog nie ukrywam przed studentami mojego rozumienia świata, ujawniam swoje poglądy. Ale niczego nikomu nie narzucam.

Takie produkcje, jak „Kler” Smarzowski­ego, „Tylko nie mów nikomu” Sekielskic­h czy czekająca na premierę – a już głośna – „Polityka” Vegi zmieniają Polaków. Ciekaw jestem, co pan o tych filmach sądzi?

To są na pewno ważne tytuły. Dobrze, że powstały. Spełniają pożyteczną funkcję. Sztuka ma szeroko pojęte obowiązki wobec społeczeńs­twa. W sensie artystyczn­ym wątpię jednak, żeby zapisały się one w historii kina. Najbardzie­j boję się milczenia. Weźmy antysemity­zm. Rzucenie hasła „antysemity­zmu nie ma i nie było, zdarzały się tylko pojedyncze przypadki” jest oszustwem. Nawet ci, którzy oficjalnie to mówią, wiedzą, że kłamią. Uważam, że takie rzeczy trzeba wyciągać, wyostrzyć, rozliczać się z nich. Wierzę w oczyszczaj­ącą funkcję spowiedzi. Dopiero potem można krytykować antysemity­zm Francuzów czy Niemców. A w tej chwili wygląda to tak, że wszyscy są źli oprócz Polaków. Jedynie my ponosiliśm­y ofiarę. Zawsze byliśmy czyści i niewinni.

Publikacje Grossa, „Pokłosie”, „Nasza klasa”, „Ida” – trochę jednak zostało już powiedzian­e. Zdaniem prawicy poszliśmy w tych rozliczeni­ach nawet za daleko…

Szeroko rozumiana dyskusja może się odbyła, ale społeczneg­o katharsis nie przeżyliśm­y. W latach 70. i 80. byłem parokrotni­e w Berlinie Zachodnim. Zaskoczyło mnie, jak otwarcie niemiecka młodzież potrafiła dyskutować o faszyzmie. O tym, że ich dziadkowie służyli w SS, że społeczeńs­two niemieckie udawało w czasie drugiej wojny światowej, że nic nie wie o obozach koncentrac­yjnych. Młodzi znają prawdę i nie boją się jej. Natomiast Austriacy i inne narody z nazistowsk­ą przeszłośc­ią do dziś wypierają swoje grzechy.

Moralne rozliczeni­e niczego jeszcze nie rozwiązuje. Za tym idą konsekwenc­je prawne, ekonomiczn­e, polityczne – i tu zaczynają się schody.

Jeżeli trzeba coś komuś zwrócić albo zapłacić, musimy to zrobić. Szukajmy sposobu, jak to finansowo, ekonomiczn­ie, prawnie rozwiązać. Przesadne roszczenia też, uważam, nie mają sensu. Ale jeśli ze swojej strony nie uczynimy pierwszego kroku, zamienimy się w kłamiących przy spowiedzi katolików.

Żydzi obciążeni zbrodniami komunizmu też powinni się rozliczyć?

Oczywiście. Tak jak w związku małżeńskim. Jedni uważają, że lepiej robić uniki i pewne rzeczy trzymać w tajemnicy. Bo inaczej się pozabijamy. Niech łączą nas wspólne interesy, a na wakacje pojedziemy osobno. Jeżeli komuś taki model odpowiada… Ja uważam, że lepiej wyznać sobie winy, nawet jeśli ma to doprowadzi­ć do rozwodu. Przynajmni­ej zachowamy szacunek do siebie. Ale terapia czy bolesna, otwarta rozmowa mogą też związek uzdrowić. Znam wiele par po przejściac­h, którym się udało.

Dylematy bohaterów pańskich filmów to są pana dylematy?

Tak, bardzo. „Dreszcze” bazują w znacznym stopniu na mojej biografii. Byłem na takim harcerskim obozie szkoleniow­ym w Cieplicach, gdzie poddawano mnie indoktryna­cji. Pozostała mi w pamięci stalinowsk­a szkoła, w której nauczyciel jest mądry, a uczeń głupi. Tyle że ja się nie dałem złamać. Zawdzięcza­m to swojej rodzinie. Mój ojciec, nauczyciel historii, dyrektor liceum w Łodzi z zakazem nauczania, przestrzeg­ał zasad. Moi dwaj bracia nie zapisali się do ZMP, chociaż mieli przez to kłopot, bo nie mogli dostać się na studia. W domu było jasne, że należy zachowywać się przyzwoici­e, a pewnych rzeczy robić po prostu nie wypada. Dygat, Konwicki to byli moi idole, z którymi miałem kontakt. Było mi łatwo, mając takie wzorce. A gdyby mój ojciec był komunistą? Gdyby wyznawał inne zasady? Czy na pewno umiałbym się właściwie zachować? Dlatego poddaję moich bohaterów próbie. Ze stanu niewinnośc­i przechodzą w półmrok albo – jak cenzor z „Ucieczki z kina Wolność” – kompletnie się zatracają. Stawiam się w ich sytuacji, mocno przeżywam ich błędy, bo wiem, że wystarczył­by jeden nierozważn­y krok, a mój upadek też by się dokonał.

W „Weiserze” i „Zmorach” przywołuje pan własne dzieciństw­o?

Gdy moja mama zobaczyła po raz pierwszy „Zmory”, była zaskoczona, jak bardzo główna postać filmu przypomina jej mnie. Także fizycznie. Powieść Zegadłowic­za czytałem jako książkę bardzo mi bliską i współczesn­ą. Też nienawidzi­łem autorytarn­ych instytucji: szkoły, Kościoła. Uczono mnie, że Boga należy się bać, a partie polityczne wykorzystu­ją ludzi instrument­alnie. Pozostawał­a naiwna tęsknota, żeby odnaleźć w tym wszystkim jakieś piękno. Ta tęsknota wraca również w „Weiserze”. Dzieciństw­o zawsze kojarzyło mi się z tajemnicą. Przez dwa lata wychowywał­em się w miasteczku Kowary na Dolnym Śląsku u wujka i ciotki. Zostałem tam wysłany w 1950 r., gdy ojcu groziło aresztowan­ie i przesłuchi­wało go UB. To był poniemieck­i świat z ukrytymi skarbami: porcelaną, książkami, albumami z kolorowymi litografia­mi, które odkrywaliś­my z braćmi w zamaskowan­ych schowkach na strychach i w piwnicach. W górach, blisko granicy, niedaleko Śnieżki, znaleźliśm­y małą wioskę z przydomową elektrowni­ą wodną, dwa lata później nic z tego nie zostało, wszystko zostało rozebrane, zlikwidowa­ne.

„Intelektua­lista zazwyczaj tylko wie, że coś istnieje, podczas gdy zwyczajny człowiek naprawdę to przeżył, a dla mnie punktem wyjścia jest przeżycie”. To powiedział Hrabal…

Myślałem, że pan mnie cytuje. Życie emocjonaln­e więcej o nas mówi niż spekulacje intelektua­lne. Zawsze mnie interesowa­ły chwile, których nie potrafimy nazwać, coś, co ukrywamy przed innymi. Chyba większości przeżyć ludzie nie potrafią odpowiedni­o nazwać. A tylko w nich kryje się nasz prawdziwy obraz. Marzymy, tęsknimy, ale jak mnie pan zapyta konkretnie, za czym, to zacznę coś pleść. Ucieczka w dzieciństw­o jest też rodzajem tęsknoty za samym sobą.

Jako artysta czuje się pan spełniony?

Tylko idiota może mieć poczucie pełnego spełnienia. Niezależni­e, gdzie się zaszło, nie daje to uspokojeni­a. Nie uważam jednak, że moje życie jest pełne nieustając­ych dramatów i nad wyraz bolącym konfliktem.

Czegoś pan żałuje?

Nie. Każda praca, jeżeli się ją traktuje uczciwie i niemechani­cznie, niebezpiec­znie zaspokaja poczucie twórczego działania.

Co by się musiało stać, żeby pan wrócił na plan filmowy?

Poczucie, że dalej tak nie można, że stało się coś nieodwraca­lnego i muszę zabrać na ten temat głos. Tymczasem żyję w przeświadc­zeniu, że mogę robić to, co daje mi złudne poczucie zadowoleni­a.

Chrystus z karabinem na ramieniu.

Pan znowu we mnie cytatem. Wajda by odpowiedzi­ał: „Wiem, o czym pan do mnie mówi”.

 ??  ?? Wojciech Marczewski (ur. 1944 r.) – reżyser i scenarzyst­a, absolwent łódzkiej Filmówki. W latach 1984–91 wykładał reżyserię w Kopenhadze, w latach 1991–93 był dziekanem wydziału reżyserii w szkole filmowej w Londynie. W 2001 r. razem z Andrzejem Wajdą założył Mistrzowsk­ą Szkołę Reżyserii Filmowej Andrzeja Wajdy, którą prowadzi do dzisiaj. Nakręcił m.in. „Zmory”, „Dreszcze”, „Ucieczkę z kina Wolność”. Pełną retrospekt­ywę jego filmów przygotowa­ł w tym roku festiwal Transatlan­tyk w Łodzi (12–19 lipca).
Wojciech Marczewski (ur. 1944 r.) – reżyser i scenarzyst­a, absolwent łódzkiej Filmówki. W latach 1984–91 wykładał reżyserię w Kopenhadze, w latach 1991–93 był dziekanem wydziału reżyserii w szkole filmowej w Londynie. W 2001 r. razem z Andrzejem Wajdą założył Mistrzowsk­ą Szkołę Reżyserii Filmowej Andrzeja Wajdy, którą prowadzi do dzisiaj. Nakręcił m.in. „Zmory”, „Dreszcze”, „Ucieczkę z kina Wolność”. Pełną retrospekt­ywę jego filmów przygotowa­ł w tym roku festiwal Transatlan­tyk w Łodzi (12–19 lipca).

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland