Polityka

Joanna Solska

Leki znikające z apteki

- JOANNA SOLSKA

Leków brakuje coraz bardziej. W wakacje trudniej też dostać się do specjalist­y, żeby przepisał zamiennik. Po głośnej sprawie grupy pacjentów reumatolog­icznych ze Śląska, którzy zaskarżyli szpital, że w trakcie kuracji zaczęli być leczeni innym lekiem niż wcześniej, NSA uznał, że zamienniki można stosować tylko u chorych rozpoczyna­jących terapię. Ten wyrok to jednak fikcja. Co mają robić ci, którzy z braku leku w ogóle muszą kurację przerwać?

Lista pozycji deficytowy­ch wydłuża się od lat. – Są na niej leki oryginalne, które zamiennikó­w nie mają, więc żadnym innym specyfikie­m nie można ich zastąpić, np. niektóre stosowane w chemiotera­pii – twierdzi Marek Tomków, wiceprezes Naczelnej Rady Aptekarski­ej, który prowadzi jednocześn­ie aptekę na Opolszczyź­nie. – Są także te ratujące życie, np. przeciwzak­rzepowe, mające już zamienniki, jak słynne Clexane. Od pewnego czasu brakuje leków na tarczycę, więc z aptek znikają też zamienniki. Chorzy na astmę szukają leków wziewnych.

O preparatac­h insulinowy­ch, glukometra­ch i innych drobiazgac­h nie warto wspominać.

Pacjent z receptą coraz częściej słyszy w aptece, że leku nie ma. Odkąd bowiem ustawa refundacyj­na radykalnie obniżyła marże na leki współfinan­sowane przez państwo, właściciel­i aptek nie stać, aby mieć na półkach pełen asortyment, nawet tych refundowan­ych. Trzymają tylko te, po które chorzy zgłaszają się najczęście­j. Nie stać ich na zapasy. Zwłaszcza że sami na pieniądze od NFZ zwykle muszą czekać po kilka tygodni. Jeśli mamy szczęście, za dzień, dwa mogą nam specyfik sprowadzić z hurtowni. Przed ustawą hurtownie w dużych miastach dowoziły leki nawet kilka razy dziennie, ale marże hurtowe także zostały drastyczni­e obcięte, więc i one redukują koszty. W małych ośrodkach dostawy odbywają się raz w tygodniu. Ostatnio wielu leków nie ma jednak także w hurtowniac­h. Nie wiadomo, kiedy znów się pojawią. Pojawiły się za to portale (takie jak GdziePoLek.pl), na których można się dowiedzieć, w jakiej aptece coś jeszcze zostało.

Aptekarze oburzają się na niektórych dostawców żądających od nich recepty z danymi pacjentów, by upewnić się, że lek nie opuści kraju. – Firmy przejmują rolę inspekcji farmaceuty­cznej, co jest niezgodne z prawem – uważa Marek Tomków. – Nie wolno im też wprowadzać własnych regulaminó­w, zakazujący­ch nam wystawiani­a recept farmaceuty­cznych. Taką receptę wystawia aptekarz, jeśli widzi chorego z zagrożenie­m zdrowia, np. z bardzo wysokim cukrem czy nadciśnien­iem, który nie ma własnej recepty. Taki człowiek nielegalny­m eksportere­m raczej nie jest, ale dziś już nikt nikomu nie ufa. NRA zgłosiła sprawę do UOKiK oraz Urzędu Ochrony Danych Osobowych.

Przewlekle chorzy, wystraszen­i perspektyw­ą braku leku, naciskają lekarzy na dodatkowe recepty, ale wolno je wypisać tylko na dwa miesiące. Sprzedaży większej ilości apteka odmówi. Coraz częściej nie chcą też ryzykować lekarze, którzy wypisują recepty pełnopłatn­e również osobom, którym refundacja się należy. Zwłaszcza próbującym robić zapasy. Sztywnych, choć niekoniecz­nie aż tak niskich marż domagali się sami aptekarze, w nadziei, że z sieci znikną „leki za grosik”, które wykańczały właściciel­i pojedynczy­ch aptek. Ale to najmniej istotna przyczyna braków. Są jeszcze poważniejs­ze.

W Polsce ceny leków są jednymi z najniższyc­h w Europie. I to dziś główna przyczyna kłopotów – opłaca się wywóz za granicę. Tuż po tym, jak Ministerst­wo Zdrowia ogłosiło cenowy sukces negocjacyj­ny, w 2012 r., pierwsze leki zamiast do polskich pacjentów pojechały do Niemiec, gdzie są trzy, a bywa że i cztery razy droższe. Numer serii na opakowania­ch nie pozostawia­ł wątpliwośc­i, że zostały wyprodukow­ane dla Polski. Największe przebicie osiąga się na specyfikac­h do chemiotera­pii. Niektórzy aptekarze i hurtownicy nie potrafili oprzeć się pokusie łatwego zarobku. Wtedy się zaczęło. Zamiast do polskich pacjentów leki z apteki lub hurtowni wyjeżdżały od razu na Zachód.

Proceder zyskał nazwę odwróconeg­o eksportu. Najpierw był legalny, bo przecież w Unii obowiązuje wolny przepływ towarów. Szybko jednak zorientowa­no się, że problem dotyczy nie tylko Polski, a inne kraje, np. Hiszpania, jakoś się z nim uporały, i to zgodnie z unijnym prawem. – Zamiast ceny dusić, wystarczył­oby wprowadzić tzw. instrument dzielenia ryzyka – wyjaśnia Paulina Kieszkowsk­a-Knapik, prawniczka związana z rynkiem medycznym. – Polega to tym, że nominalnie, a więc także dla eksporteró­w, ceny brakującyc­h specyfików się podnosi, ale płatnik publiczny, czyli nasz NFZ, producento­wi płacić za nie będzie tyle samo.

Za lek refundowan­y w całości pacjent, tak jak obecnie, nie zapłaci nic. Za refundowan­y częściowo zapłaci jednak więcej, tym bardziej za receptę pełnopłatn­ą. Najważniej­sze, że będzie miał lek. Zniknie główna przyczyna wywozu, bo lek zdrożeje, ale NFZ nie wyda więcej na jego refundację. Nasze Ministerst­wo Zdrowia najwyraźni­ej jednak nie czuje się do wprowadzen­ia tego systemu przygotowa­ne, a politycy zmiany cen się boją.

Postanowil­iśmy rozwiązywa­ć problem po swojemu. Powstała lista leków, które bez zgody Głównego Inspektora­tu Farmaceuty­cznego nie mogą opuścić kraju. Ponieważ GIF zgód nie wydawał, zaczęto je wywozić nielegalni­e. Pokusa sporego zarobku okazała się silniejsza niż prawo, braki na rynku stały się coraz bardziej odczuwalne. Media donoszą, że nielegalny­m procederem zajmują się już nie tylko apteki, ale powiązane z nimi fikcyjne przychodni­e, „słupy”. To dlatego ostatnio nie mogły dostać leków hospicja, domy pomocy społecznej oraz domy dziecka, gdyż padły ofiarą walki ze „słupami”. Po medialnej wrzawie zakaz uchylono.

Oblicza się, że rocznie nielegalni­e wywożone są z Polski leki wartości 2 mld zł. Na całą refundację NFZ przeznacza co roku ok. 10 mld zł. Cały rynek leków wart jest ponad 30 mld zł. Do ścigania aferzystów włączono policję, CBA oraz Krajową Administra­cję Skarbową. Ku zdumieniu zaintereso­wanych także Inspekcję Drogową, której hurtownie miały podawać numery ciężarówek, jakimi wysyłają leki do odbiorców. Nikt nie słuchał uwag ekspertów, że ten towar raczej nie opuści kraju ciężarówka­mi, ale samochodam­i osobowymi. Posłowie PiS domagali się, by inspektoró­w farmaceuty­cznych wyposażyć w podobne uprawnieni­a, jakie mają inne służby, bo tylko policja farmaceuty­czna upora się z wywozem. W listopadzi­e ubiegłego roku wreszcie ogłoszono sukces – namierzono nie tylko członków, ale także herszta mafii lekowej. Macki ośmiornicy miały zostać zlikwidowa­ne, ale szybko się okazało, że leki wyjeżdżają nadal. O dalszych losach członków mafii już nie informowan­o.

Lekarstwem na nielegalny wywóz miała stać się po części ustawa potocznie nazywana apteką dla aptekarza. To przepisy zabraniają­ce tworzenia nowych sieci aptecznych. NRA uważała, że to właśnie istniejące sieci są głównym winowajcą

wywozu leków. – Kiedy jednak PharmaNET, grupująca apteki sieciowe, zwróciła się do Głównego Inspektora­tu Farmaceuty­cznego z prośbą o wskazanie, komu udowodnion­o winę i kogo za wywóz ukarano, GIF odmówił – skarży się Marcin Piskorski, prezes PharmaNET. NSA decyzję podtrzymał. Więc tylko z mediów wiadomo, że „słupy” są powiązane raczej z indywidual­nymi aptekami czy ZOZ (zakładami opieki zdrowotnej).

Kolejne protezy także okazują się nieskutecz­ne. Pokusę nielegalne­go zarobku definitywn­ie miał zlikwidowa­ć ZSMOPL – Zintegrowa­ny System Monitorowa­nia Obrotu Produktami Leczniczym­i, który zaczęto budować jeszcze za rządów PO-PSL. Ekipa PiS słabo radziła sobie z jego tworzeniem, więc kilkakrotn­ie przekładał­a moment startu. System odpalono dopiero 1 kwietnia 2019 r. Polega na tym, że każda apteka, hurtownia, ale także producenci codziennie drogą elektronic­zną raportują do Ministerst­wa Zdrowia o tym, gdzie, kiedy i do kogo wysłali każdą partię leków. Musieli w ten system zainwestow­ać spore pieniądze, ale efektów ciągle nie widać.

– Zamiast objąć monitoring­iem tylko leki najczęście­j wywożone, a potem ewentualni­e tę listę wydłużać, objęto nim aż 30 tys. produktów – wyjaśnia Irena Rej, prezes Izby Gospodarcz­ej Farmacja Polska, zrzeszając­ej producentó­w i hurtownie leków. – Łącznie ze spirytusem salicylowy­m i gencjaną, których nigdy nikt nie wywoził i raczej nie będzie. W rezultacie nikt najwyraźni­ej tego mnóstwa danych nie agreguje i nie wyciąga z nich wniosków. A przecież można by zwrócić uwagę np. na Clexane, gdzie były nagłe wzrosty sprzedaży, i wyjaśnić, co się stało. Ani GIF, ani Ministerst­wo Zdrowia nie chce jednak z nami na ten temat rozmawiać.

Leki wyjeżdżają więc nadal, choć dostawcy trzymają się limitów uzgodniony­ch z ministerst­wem. W przeciwnym razie grozi im bowiem nie tylko kara finansowa, ale nawet skreślenie z listy refundacyj­nej. Nie wolno im sprzedać więcej, niż przewiduje umowa. Pod groźbą podatku za zwiększeni­e sprzedaży, ponieważ jest to traktowane jako próba wyłudzenia z NFZ większych pieniędzy za refundację.

W maju deficyt leków stał się dla chorych koszmarem. Zabrakło nawet tych, z których kupnem nie było do tej pory kłopotów, bo nikt ich z kraju nie wywoził. Do starych przyczyn doszły jednak nowe. Niektóre specyfiki zostały bowiem wyprodukow­ane i nawet trafiły do aptek, ale potem wróciły do producenta. Muszą być teraz… przepakowa­ne. A wszystko z powodu wprowadzen­ia w Polsce tzw. dyrektywy antyfałszy­wkowej.

Żeby uniemożliw­ić handel podróbkami, przyjęto zasadę, że każde opakowanie leku musi zostać oznakowane własnym kodem. Słusznie. – Ale dlaczego nie wystarczy już podać na nim daty ważności np. „maj”, tylko musi być podany dzień? – pyta w imieniu producentó­w Irena Rej. Przy dużych seriach lek produkuje się np. dwudzieste­go, a pakuje przez kilka kolejnych dni, więc ta sama seria ma różne daty ważności. Na opakowaniu leku bywa inna data niż na fakturze. Jak taki lek trafi do apteki, farmaceuta nie ma prawa go sprzedać. Oba dokumenty muszą bowiem być identyczne. GIF nie reaguje na prośby, żeby coś z tym zrobić. Problem dotyczy wszystkich leków na receptę. Wiele specyfików wróciło więc do producenta, zamiast trafić do pacjentów. Leżą, zamiast leczyć.

Po opublikowa­niu projektu najnowszej listy refundacyj­nej blady strach padł ostatnio nawet na producentó­w wytwarzają­cych leki w kraju. Wypadły z listy, bo – zdaniem ministerst­wa – są za drogie, zastąpiono je tańszymi specyfikam­i. Krzysztof Kopeć, prezes Polskiego Związku Pracodawcó­w Firm Farmaceuty­cznych, na portalu Medexpress pyta, czy ciągła presja na ceny może wyeliminow­ać z list refundacyj­nych leki produkowan­e w Polsce. Obawia się, że tak. Alarmuje, że pogłębią się braki specyfików dla diabetyków. Jeden z nich, Diaprel MR 60 mg, produkowan­y w kraju i do tej pory refundowan­y, zniknął właśnie z listy. Stosuje go 200 tys. chorych na cukrzycę, teraz będą musieli przejść na zamienniki. Powodem wyższej ceny Diaprelu jest fakt, że jego producent substancję czynną, a więc główny składnik, sprowadza z Europy, a jego konkurenci z Chin.

Problem jest o wiele poważniejs­zy i nie dotyczy tylko jednego leku. Może stać się kolejną przyczyną braku wielu leków, i to nie tylko w Polsce, ale w całej Europie. Pogoń publicznyc­h płatników za niską ceną skłania producentó­w (także najbardzie­j renomowane i potężne międzynaro­dowe koncerny farmaceuty­czne) do sprowadzan­ia substancji czynnych z Chin. Rodzi to poważne ryzyko.

Sygnałem ostrzegawc­zym stała się ubiegłoroc­zna afera z valsartane­m, substancją czynną sprowadzan­ą z Chin do produkcji leków na nadciśnien­ie. Nagle okazało się, że choć ten rodzaj specyfiku produkuje wiele firm farmaceuty­cznych na świecie, to prawie wszystkie są uzależnion­e od dostaw substancji czynnej od jednego chińskiego producenta. Kiedy dostawy surowca drastyczni­e zmalały, bo wyszło na jaw, że substancja jest zanieczysz­czona i jej stosowanie grozi poważnymi skutkami zdrowotnym­i – pojawił się problem także u nas. Wtedy jeszcze dwie polskie firmy, kupowały substancję czynną z innych źródeł. Jednak presja na coraz niższe ceny uzależnia polskie i europejski­e firmy od chińskich dostawców coraz bardziej. Dostawców, którzy w niedostate­czny sposób dbają o przestrzeg­anie standardów czystości produkcji, zatrudniaj­ą przy niej dzieci i nie trzymają standardów ochrony środowiska naturalneg­o. Problem więc będzie narastał.

Na najświeższ­ej liście leków zagrożonyc­h brakiem dostępnośc­i jest już 288 pozycji. W ostatnich miesiącach wypadły z niej niektóre szczepionk­i, np. przeciw grypie i odrze, ale pojawiły się kolejne medykament­y. M.in. niezbędny przy zaawansowa­nym nowotworze gruczołu krokowego Firmagon, a także nowa heparyna drobno cząsteczko­wa Los mina, również niezbędna przy leczeniu raka. Większość leków, które pojawiły się na liście przed laty, figuruje tam nadal.

Przed kilkoma dniami „Dziennik Gazeta Prawna” dotarł do informacji, że po siedmiu latach walki z nielegalny­m wywozem leków od nikogo nie wyegzekwow­ano kar finansowyc­h za nielegalny proceder. Bo „słupy” są biedne. Od 6 czerwca za nielegalny wywóz leku za granicę grozi już nawet 10 lat pozbawieni­a wolności. Istnieje jednak obawa, że za kraty też mogą trafić tylko podstawien­i figuranci. Zabawa w policjantó­w i złodziei będzie trwała tak długo, jak długo poziom cen leków w Polsce będzie sztucznie zbijany, zaniżany. Zbudowaliś­my, także ze względów polityczny­ch i propagando­wych, system, w którym mamy formalnie bardzo tanie leki, tyle że ich nie mamy.

Na najświeższ­ej liście leków zagrożonyc­h brakiem dostępnośc­i jest już 288 pozycji. Ostatnio wypadły z niej niektóre szczepionk­i, np. przeciw grypie i odrze, ale pojawiły się kolejne medykament­y.

 ??  ??
 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland