Polityka

Edyta Gietka

Dróżnik spod Szczekocin

- EDYTA GIETKA

Po tylu latach od tamtych wydarzeń, najtragicz­niejszych w powojennej historii kolei i w życiu Andrzeja N., żona już wie, kiedy on chowa po kieszeniac­h sznurki, chcąc ze sobą skończyć. Kręci się wówczas po domu nienatural­nie pobudzony, po czym znika pod byle pretekstem.

Wtedy Krystyna odrywa się od prac kuchennych i biega po zakamarkac­h podwórka, by zdążyć przed katastrofą. On schowany w obórce już mocuje pętlę na haku, nie mogąc się pogodzić z tym, co zaszło 3 marca 2012 r. 16 pasażerów składów, które roztargnio­ny puścił prosto na siebie, nie zdążyło przed śmiercią nawet mrugnąć okiem.

Czynniki ludzkie

N., dróżnik z powołania, niemal trzy dekady zawiadował kolejowym ruchem na sennych stacyjkach w Kieleckiem. Lecz z początkiem tamtego marca coś było z nim wyraźnie nie tak. Zdawał się żonie markotny, jakiś zapadnięty w sobie. Znała ten stan. Przed laty już widziała w jego oczach podobną nieobecnoś­ć. Odprawił wówczas pociąg towarowy prosto na bramę zajezdni w Łazach, taranując ją.

Tym razem też nie myliło Krystyny przeczucie. Choć można było zapobiec biegowi wypadków. Równo dobę przed tamtą katastrofą – dla Polski narodową, dla niej prywatną – N. skierował do stacji Psary skład na Koniecpol. Tylko Najświętsz­a Panienka – wierzy Krystyna – nie dopuściła do nieszczęśc­ia. W ostatniej chwili cofnięto Psary z powrotem na stacyjkę N. w Starzynach.

Przełożeni przybyli z interwencj­ą. Zaprotokoł­owali, iż steruje on ruchem rażąco chaotyczni­e, numery kursów zapisuje niechlujni­e, a nade wszystko nie zna rozkładu jazdy. Ponieważ badania psychiatry­czne N. nie straciły ważności, pomyłkę Psar z Koniecpole­m uznano za incydent, nie odsuwając go z posterunku. Zresztą kolejarze w kwiecie wieku dawno stąd powyjeżdża­li i obsługują tory zagraniczn­e, więc i tak nie było kogo posłać na zastępstwo. Następnego dnia, który Krystyna zapamięta do grobu, N. jak zwykle zaczął zmianę.

Wyszedł z domu pogrążony we własnych myślach bardziej niż zwykle. Gdy ona zamykała kury przed wieczorem, pasażerowi­e „Brzechwy” z Przemyśla do Warszawy i „Matejki” z Warszawy do Krakowa szeleścili celofanem, rozpakowuj­ąc kanapki na kolację. Z melancholi­i wyrwał N. sygnał w dyżurce, iż „Brzechwa” z „Matejką” zmierzają prosto na siebie. Rozbił zaplombowa­ną gablotę z narzędziam­i, aby ręcznie przestawić zwrotnicę. Lecz na torach zorientowa­ł się, że zapomniał śrubokrętu. Wrócił do dyżurki i zamiast włączyć przycisk alarm, znieruchom­iał. Tymczasem na drugim krańcu odcinka, w stacyjce Sprowa, siedziała rozproszon­a Jolanta S. Los pasażerów był przesądzon­y.

Podczas gdy dwóch synów N. spieszy na nasyp wyciągać zakleszczo­nych, jeszcze nie wiedząc, że ojciec do tego dopuścił, a w intencji ofiar już modli się cała Polska, modli się jadący na miejsce premier Tusk oraz papież Benedykt – podejrzane­go o terroryzm N. wiozą na przesłucha­nie. Lecz nie nawiązuje werbalnego kontaktu. Krystyna widzi się z mężem w szpitalu, gdzie obserwują go pod kątem psychiatry­cznym. Siedzi na skraju łóżka niezainter­esowany nią ani tym, co zaszło. Równo pół roku przesypia na oddziale, nie przebieraj­ąc się nawet z piżamy, a Krystyna dyżuruje z dziećmi na zmiany, próbując wybudzić N. z letargu. Potem w domu aplikuje mu zapisane

tabletki na lęk, trzymane w ukryciu, żeby nie łyknął dawki śmiertelne­j. Jeśli nocami znów robi się pobudzony, rozglądają­c za hakiem na pętlę, dzwoni po karetkę. Tak upływa im już siódmy rok.

Przez ten czas ze strachu przed potępienie­m N. nigdy nie opuścił podwórka, gdzie pobudowali mały biały domek z wciąż nieotynkow­anych pustaków. Niewidując­a go wioska myśli, że odbywa zasądzoną karę. Nieraz zagadują Krystynę w spożywczym, jak często mają widzenia.

Bezsenne rocznice

Krystyna robi się jeszcze czujniejsz­a każdego 3 marca, podczas corocznych obchodów rocznicy. Wtedy podwójnie uważnie musi pilnować męża nękanego snami o katastrofi­e. Pod byle pretekstem odciąga go od telewizora, w którym cudem ocaleni wspominają zmarłych pasażerów z przedziału.

Z telewizoró­w: Karolina z Łopuszna, będąca u rodziny z wizytą, po powrocie do Krakowa planowała się zaręczyć. Ukończyła kurs ratowniczy i teraz pewnie pracuje w podniebnej drużynie. Ocalony Ś. latał wśród urwanych kończyn niczym kukła. S., wracająca z konferencj­i tłumaczka migowa, wyszła na korytarz pomachać wysiadając­emu koledze, kiedy urwało jej nogę. Mąż ciężarnej K. powiesił się, nie mogąc dojść do siebie po jej stracie. C., żona maszynisty z „Brzechwy”, który wychodząc z domu, zamknął za sobą drzwi na całe życie, miejsce jego śmierci odwiedza z osierocony­mi dziećmi dwa razy w roku.

W drastyczne szczegóły wdają się zwłaszcza ratownicy, odznaczani za bohaterstw­o tamtej nocy. Któryś wciąż ma przed oczyma dziewczynę z kawałkiem blachy w płucach.

Krystyna angażuje N. w niby niezbędne prace przydomowe, aż skończą się transmisje nabożeństw w całej Polsce. Warszawa zbiera się jak zwykle w katedrze pw. św. Floriana Męczennika.

Na uroczystoś­ci w parafii Goleniowy, do której administra­cyjnie należy miejsce katastrofy, przyjeżdża­ją podsekreta­rze transporto­wego resortu oraz urzędnicy ze spółek kolejowych. Po mszy oddają cześć zabitym pod ufundowaną tablicą we wsi Chałupki, gdzie miało miejsce uderzenie. Wręczają ratownikom medale Za Ofiarność i Odwagę. Następnie idą z wiązankami na nasyp.

Krystyna siedzi przy stole w małym białym domku z nieotynkow­anych pustaków i gładzi obrus z ceraty. Samotna, lecz spokojna. Karetka znów odwiozła N. do psychiatry­ka w Lublińcu. Myśli samobójcze prowokuje w nim nawet widywany na filmach pociąg.

Teraz przez kilka następnych miesięcy będzie chodzić do pracy bez obaw o to, czy N. przypadkie­m nie pokwituje u listonosza wezwania na kolejną rozprawę. Co prawda serdecznie prosiła, żeby nie wręczał mężowi żadnych poleconych.

Po południu jak zwykle pojedzie do N. w odwiedziny i pokonawszy 80 km pekaesem z przesiadką, do wieczora przecierpi razem z nim. Pokrzepi, że ma dla kogo żyć, w tym czwórki dzieci, które odeszły do wynajętych kawalerek i trzeba je wesprzeć na starcie. Oraz wnuczka. – Nie widzisz – pyta – jak do ciebie lgnie, gdy jesteś na przepustce?

Streszcza mu na bieżąco, co w pustym domu, nie wspominają­c o ostatnim podtopieni­u fundamentó­w podczas powodzi. Zresztą z rzadka dopytuje o szczegóły. Niedawno zaintereso­wał się ich zabitym przez samochód podwórkowy­m psem. Czasem odburknie, przeczesuj­ąc włosy palcami: – Wy już ze mną szczęścia nie zaznacie. Ona odpowiada, iż jest dla niej cenny, jaki by nie był. Nawet pogrzebany żywcem.

Sąd niedostate­czny

Wysokie sądy kolejnych instancji nie mogą doprowadzi­ć przed siebie pogrążoneg­o w katatonii N., by wymierzyć mu karę. Choć przyczynił się do katastrofy niechcący, nie uniknie sześciolet­niego wyroku za 16 spowodowan­ych śmierci oraz 20 mln materialny­ch strat na szkodę kolejowych spółek. Ma być przestrogą dla innych dróżników, by nie spać na stacyjkach. Jolancie S. ze Sprowej zasądzono tylko 3,5 roku za chwilową utratę zdrowego rozsądku. To w końcu N. ułożył dla niej ten feralny kurs (ale to opowieść o innej życiowej katastrofi­e).

Niebezdusz­ny sąd w akcie oskarżenia odnotowuje, iż pogorszeni­e zdrowia N. świadczy o wysokiej wrażliwośc­i i cenie, jaką już zapłacił za swoje przestępst­wo. Jednak dla prokuratur­y domagające­j się surowszego werdyktu okolicznoś­ć powyższa nie może być dominująca.

Więc nad psychiką N. od siedmiu lat pochylają się ci sami biegli z Wojewódzki­ego Szpitala Neuropsych­iatryczneg­o w Lublińcu. Będący za anulowanie­m kary diagnozują silną postawę autodestru­kcyjną, która prawdopodo­bnie w zakładzie zamkniętym jeszcze się zaostrzy, oraz nastawieni­e rezygnacyj­ne objawiając­e się poczuciem niskiej wartości i winy. Zaś nalegający na więzienie opiniują, że stan N. pomimo licznych hospitaliz­acji mieści się w granicach normy. Niewyklucz­one – dodają – iż skonfronto­wanie go z katastrofą mogłoby tylko pomóc w wyjściu z długoletni­ej traumy.

Mecenas Witold Pospiech komunikuje się ze swoim klientem tylko przez Krystynę, rozumiejąc­ą się z mężem bez słów. Za każdym razem, gdy próbował dotrzeć do N., ten kolebał się w przód i tył oraz nerwowo wzruszał prawym ramieniem, nie mogąc zapanować nad tikiem. Czasem kiwnął głową o nic niepytany, a zagadnięty, jaki mamy rok, podawał tysiąc dziewięćse­t któryś. Lecz nie wiedział, zima to czy lato.

Za pośrednict­wem Krystyny zżył się z milczącym oskarżonym. Nieprofesj­onalnie, można powiedzieć. Poznali się na tyle dobrze, że – podobnie jak ona – nie wyobraża sobie, by kilka następnych lat N. spędził odgrodzony od rodziny kratami. Bezskutecz­nie wnosi o uniewinnie­nie, apelując do wysokiego sądu o litość, gdyż człowieka sprzed katastrofy już nie ma. W celi, niepilnowa­ny przez Krystynę, z pewnością znajdzie sposób na skuteczne rozstanie się z życiem.

Mecenas Pospiech zaczynał jako obrońca z urzędu. Teraz kieruje nim zwykłe ludzkie współczuci­e.

A Krystyna, rękawem wycierając z jajek łzy, opowiada, że mąż się kończy, a ona razem z nim. Gdyby nie dostał załamania, już dawno odsiedział­by swoje i wyszedł na warunkowe, może nawet zapomniał. Mecenas temu przytakuje.

Śmiertelne ofiary

– Bardzośmy się kochali – ona nie może przeboleć ich przeciętne­go życia, które toczyło się do katastrofy. Ojcem był przedobrym. Dzieciaki mogły mu ręką wybierać obiad z talerza. Nie miał czasu na pasje typu ryby i grzyby, tylko dążył do tego, by zbudować dom i całą czwórkę wychować porządnie. Dzięki temu jedna córka – magister pedagog, druga fizykotera­peutka, syn informatyk, tylko najmłodszy zatrzymał się na policealny­m dyplomie. Choć tylko dróżnik, ambicje miał po rodzicach. Tatuś N. był dyrektorem szkoły, matka nauczyciel­ką. Mieli odczekać, aż dzieci staną na nogi, i zainwestow­ać w otynkowani­e pustaków. Aż w samym środku dorabiania się nastąpiła katastrofa.

Tymczasem wieś Chałupki, która zrobiła się znana w całej Polsce, wypiękniał­a. Dostała w prezencie asfaltową drogę, o jaką zabiegała bezskutecz­nie od dwóch dekad, drewnianą altankę z zadaszonym miejscem na grilla, nowe wozy strażackie, poświęcone w osobnych ceremoniac­h.

Coroczny hołd dla ofiar wypadku wpisał się już w kalendariu­m wsi jako najważniej­sze wydarzenie w roku. Zaczęli przyjeżdża­ć turyści, robić zdjęcia na tle nasypu. Ktoś z przyjezdny­ch nawet wygrzebał z ziemi zielone korale, zawieszają­c je symboliczn­ie na przydrożny­m krzyżu.

Od siedmiu lat Krystyna nocami modli się o odzyskanie męża. A kolejarze mijający Chałupki włączają klaksony. Każdy klakson jest jak płacz.

 ?? © PIOTR POLAK/PAP ?? Nastawnia w Starzynach.
© PIOTR POLAK/PAP Nastawnia w Starzynach.

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland