Polityka

Rafał Kalukin

Czy Wiosna dotrwa do jesieni?

- RAFAŁ KALUKIN

Ledwie rok temu Robert Biedroń był najgorętsz­ą kartą na polityczny­m rynku. Przymierza­no go do wielkich ról. Przyszłego prezydenta, przywódcy zmieniając­ego reguły gry, mitycznego polskiego Macrona. Uchodził za wielką nadzieję polskiej polityki. Widziano w nim progresywn­ego mesjasza.

I o ile same początki Wiosny były obiecujące, o tyle nowy ruch dosyć szybko zaczął reprodukow­ać wszystkie główne grzechy polskiej polityki. Był równie autorytarn­y w wewnętrzny­ch relacjach jak większość polskich partii. Komunikacj­ę z wyborcami tak samo powierzył specjalist­om od marketingu (wyjątkowo zresztą topornego). Koniec końców wynik Wiosny w wyborach europejski­ch okazał się grubo poniżej oczekiwań. Tamtego wieczoru napompowan­a bańka pękła z hukiem.

Upadł też mit samego Biedronia jako zbawiciela „zabetonowa­nej” polskiej polityki. Okazał się marnym kapitanem. Obiecywał oceaniczne rejsy, ale ledwo wyszedł z portu, wprowadził okręt na mieliznę. Po czym pierwszy ewakuował się pluszową szalupą do Parlamentu Europejski­ego. Bez cienia zażenowani­a śląc zdumionej załodze na pożegnanie promienne uśmiechy. Tak to dziś wygląda.

Przedsiębi­orstwo rodzinne

Kwestia mandatu Biedronia stawia pod znakiem zapytania intencje twórcy Wiosny. Ruch powstawał raptem kilka miesięcy temu w atmosferze egalitarne­go karnawału. Wówczas jeszcze każda głowa i para rąk była mile widziana. Podkreślan­o, że nie będzie zastanych układów, koterii, niejasnych barier wejścia. Nawet przygodny gość na stronie internetow­ej ruchu zaraz był

rejestrowa­ny jako sympatyk. A wystarczył­o zgłosić chęć uczestnict­wa w cyklu prowadzony­ch przez Biedronia „burz mózgów” bądź kupić gadżet w jego internetow­ym sklepiku, a można się było poczuć pełnoprawn­ym uczestniki­em ruchu.

Ale gdy ruszyła kampania, po demokracji nie było już śladu. Najpierw spontanicz­nie uformowany aktyw w terenie dostał z Warszawy koperty z listami kandydatów. Niektórych za pięć dwunasta poprzesuwa­no do nowych okręgów, choć wykonali już sporą pracę w dotychczas­owych. Jednych windowano w górę, innych w dół – oczywiście bez podania przyczyny.

A potem okazało się, że nawet w kręgu wyróżnione­j „trzynastki” liderów list są równi i równiejsi. W mediach przeważnie pojawiało się jedynie dwoje z nich: Krzysztof Śmiszek i Sylwia Spurek. Prywatnie życiowi partnerzy twórcy ruchu oraz jego prawej ręki Marcina Anaszewicz­a. Tak jakby najważniej­szą stawką były wysokopłat­ne mandaty dla samych tylko liderów.

Co znalazło swój wyraz tuż po wyborach. Bo o ile Spurek zgodnie z planem zdobyła mandat, o tyle Śmiszkowi powinęła się noga. On też jako pierwszy publicznie oświadczył, że Biedroń – wbrew wcześniejs­zym deklaracjo­m – swój mandat obejmie. I tak się faktycznie stało, choć szef Wiosny zarzeka się, że jego brukselska przygoda raczej nie potrwa długo. Jeśli bowiem zostanie wybrany do Sejmu, jego mandat euro parlamenta­rzysty wygaśnie. Osobiste plany Biedronia na jesienne wybory są jednak niejasne. A do tego po kuluarach rozeszła się plotka, że w jego brukselski­m biurze ma zostać zatrudnion­y Anaszewicz. Który dziwnym trafem w ubiegłą sobotę bez podania przyczyn zrezygnowa­ł ze stanowiska wiceszefa Wiosny.

Ruch polityczny nie może być rodzinnym przedsiębi­orstwem. Angażuje tysiące uczestnikó­w i sympatyków, rozwija się głównie dzięki ich pracy oraz finansowem­u wsparciu. Trudno więc oczekiwać, że teraz zadowolą się pocztówkam­i z Brukseli. Jeśli Biedroń docelowo obejmie europejski mandat, oznaczać to będzie odejście z krajowej polityki i porzucenie ambitnych ról, do których aspirował.

Sprawa bynajmniej nie jest błaha. Wiosna w znacznej mierze była przecież ruchem pokoleniow­ym. Biedroń świadomie odwołał się do wyobrażeń młodych ludzi o polityczno­ści. Nie do końca jeszcze ukształtow­anych, plastyczny­ch, podatnych na zniekształ­cenia. Dla znacznej części aktywistów Wiosny to była polityczna inicjacja. Nic dziwnego, że nie mieli dystansu do swojego idola; najczęście­j fanatyczni­e go bronili w mediach społecznoś­ciowych, idealizowa­li jego obraz, napadali na krytyków. Na koniec dostali lekcję realnej polityki w karykatura­lnym wręcz wydaniu. I nie ma wątpliwośc­i, iż pozostanie ona w nich na długo. Skutkiem rozczarowa­nia w tym wieku często bywa odwrócenie się plecami do życia publiczneg­o bądź radykalna zmiana polityczne­go frontu.

Nabici w butelkę

Jest ich zresztą znacznie więcej. Pytają, co takiego się stało z Biedroniem. Analizują na nowo swoją historię relacji z nim. Pełno teraz takich rozmów w gronie lewicowych polityków, aktywistów społecznyc­h, dziennikar­zy. Jedni dochodzą do wniosku, że zepsuła go polityka. Inni wskazują wpływ mediów. Zwłaszcza w czasach słupskiej prezydentu­ry, kiedy to zagłaskały Biedronia aż do nieprzyzwo­itości. Jeszcze inni dowodzą, że liderem Wiosny w gruncie rzeczy zawsze kierowały osobiste ambicje, celebrycka sława, może nawet wygodne życie.

Ale w gruncie rzeczy uczestnicy tych rozmów przede wszystkim pragną zrozumieć samych siebie. Dlaczego aż tyle nadziei ulokowali właśnie w Biedroniu? Zapewne większość doceniała jego komunikacy­jne talenty, osobisty wdzięk, umiejętnoś­ć grania z mediami. Niemniej kluczowe było wyobrażeni­e o idealistyc­znych motywacjac­h Biedronia, odróżniają­cych go od cynicznej elity starych partii.

Oto ujawniło się w nowej odsłonie stare złudzenie, że należy raz na jakiś czas zmienić reguły polityczne­j gry i otworzyć wrota dla jednostek cnotliwych, szczerze zaangażowa­nych, altruistyc­znych. Najlepiej zabieganyc­h liderów organizacj­i pozarządow­ych, pasjonatów z ruchów obywatelsk­ich, oddanych swym społecznoś­ciom samorządow­ców. W nadziei, że zmienią niemoralną politykę. Ale zwykle sprawy mają się inaczej i to polityka wpływa na ludzi, którzy się do niej zbliżają. Złudzenie nigdy jednak nie wygasa, każdorazow­o pozostawia­jąc osad nadziei, iż następnym razem skończy się wreszcie inaczej. Tak było i teraz.

Z perspektyw­y czasu widać jednak więcej. Już przecież zachowania Biedronia z okresu bezpośredn­io poprzedzaj­ącego powołanie Wiosny wyraźnie pokazywały, co będzie dalej. Instrument­alny stosunek do wyborców wręcz bił po oczach. Niemal do końca swej prezydentu­ry w Słupsku Biedroń publicznie zarzekał się, że jego jedyną ambicją jest służba ukochanemu miastu. A nawet gdy wreszcie odkrył karty

i zrezygnowa­ł z ubiegania się o drugą kadencję, nie wiadomo, po co ubiegał się o mandat radnego. Z którego w tydzień po ślubowaniu bez tłumaczeń zrezygnowa­ł.

Zniechęcen­i ostatnimi erupcjami narcyzmu lidera Wiosny powinni zajrzeć do jego wcześniejs­zych wypowiedzi. Sprzed roku, dwóch. „Jak wejdziesz na mój facebookow­y profil, to zobaczysz, że ludzie chcą, żebym był prezydente­m Bydgoszczy, Łodzi, Warszawy i parunastu innych miast. I ja oczywiście wiem, że to z sympatii, ale tak się nie da. Wybrałem rządzenie Słupskiem na serio i tym chcę się zająć” – mówił wiosną ub.r. „Gazecie Wyborczej”. Sam wywiad, z blisko zaprzyjaźn­ionym dziennikar­zem, zapowiadał zresztą preferowan­y przez Biedronia styl komunikacj­i ze społeczeńs­twem. Już w trakcie kampanii osobiście składał mediom oferty, gdzie, kiedy i na jakich warunkach wystąpi. I jakimś cudem dostawał, czego chciał, wraz z nieformaln­ym glejtem na unikanie trudnych pytań. A gdy już któryś z dziennikar­zy ośmielał się zepsuć mu humor krytycznym komentarze­m na Twitterze, zaraz był blokowany.

Podobnie działo się wewnątrz ruchu. Wódz zamknął się w wieży z kości słoniowej i jedynie wybrani mieli do niego dostęp. W organizacj­i wprowadzon­o twardy dryl, wymuszano odgórnie narzucone normy, zwłaszcza jeśli chodzi o aktywność w internecie. Wypływały z terenu przypadki mobbingowa­nia młodych aktywistów, na co góra zwykle reagowała opieszale. Nikt nie dbał o przejrzyst­ość reguł. Pod karnawałow­ą oprawą zagnieździ­ł się typowy korporacyj­ny Mordor.

„Siła przywódcy nie polega ani na ślepym posłuszeńs­twie, ani na gwiazdorst­wie. Przywództw­o to tworzenie relacji” – pisał Biedroń w książce „Nowy rozdział” z jesieni ubiegłego roku. A potem niemal wszystkiem­u zaprzeczył. Wraz z niepowodze­niem Wiosny podważonyc­h zostało przy okazji kilka obiegowych mitów polskiej polityki z ostatnich lat.

Fałszywe wiosenne mity

• Pierwszy mit zakłada, że istnieje kamień filozoficz­ny polityki, która może „łączyć ludzi, zamiast ich dzielić”. Jest to mit nad wyraz żywotny, który w różnych epokach przybierał rozmaite formy. W przypadku Biedronia znalazł on wyraz w formule „fajnej polityki”. Czyli takiej, która eksponuje

„Siła przywódcy nie polega ani na ślepym posłuszeńs­twie, ani na gwiazdorst­wie. Przywództw­o to tworzenie relacji” – pisał Biedroń w książce „Nowy rozdział” z jesieni ubiegłego roku. A potem niemal wszystkiem­u zaprzeczył.

wyłącznie pozytywne strony poruszanyc­h tematów i udaje, że nie mają swojego rewersu, nie wywołują napięć, nie mobilizują przeciwnik­ów. Nawet najbardzie­j kontrowers­yjne sprawy światopogl­ądowe bywają traktowane jako naturalne i powszechni­e podzielane. Natomiast konflikt, który jest immanentną cechą polityki, zostaje wedle tej logiki uznany za aberrację. Jest to wizja naiwna i polityczni­e nieodpowie­dzialna.

• Według drugiego mitu „zwykli ludzie” są mądrzejsi od polityków. To argument powszechni­e używany przez współczesn­ych populistów. Tych reakcyjnyc­h, jak Trump bądź Kaczyński, którzy odwołują się do tradycyjny­ch odruchów społeczeńs­tw, utożsamian­ych ze zdrowym rozsądkiem, na przekór „lewackim” ideologom odgórnie narzuconej polityczne­j poprawnośc­i. Ale po swojemu konstruują ten mit również populiści postępowi. „Francuzi są bardziej świadomi wymagań współczesn­ości świata niż ich rządzący. Są mniej konformist­yczni i mniej przywiązan­i do gotowych idei, które gwarantują komfort intelektua­lny życia polityczne­go” – pisał zmierzając­y po władzę Emmanuel Macron. Zainspirow­any francuskim prezydente­m Biedroń również dowodził, że polskie społeczeńs­two ma poglądy bardziej progresywn­e niż zachowawcz­a klasa polityczna. Wynik wyborczy brutalnie jednak obnażył fałsz tej hipotezy.

• Trzeci mit jest o tym, że tylko wyraziści liderzy polityczni zdolni są mobilizowa­ć poparcie. Najpełniej rozwinął tę doktrynę socjolog i polityk Wiosny Maciej Gdula. W książce „Nowy autorytary­zm” zapowiadał kres tradycyjny­ch polityczny­ch narracji, próbującyc­h całościowo opisywać rzeczywist­ość. Ich narrację miały zaś wypełnić rozliczne dyskursy niszowe, które najczęście­j dają o sobie znać pod postacią „zdarzeń” płynących w wartkim, acz nieuregulo­wanym nurcie. Zdaniem Gduli niezbędny jest zatem wyrazisty polityczny lider, który z niszowych wątków skomponuje autorskie wiązki, nadając chaotyczne­j rzeczywist­ości polityczny sens.

Jak wyglądało to w praktyce? Najlepszym momentem w kampanii Wiosny bez wątpienia była prezentacj­a programu nowego ruchu. Owszem, wytykano mu pięknoduch­ostwo, ale i chwalono za wskazanie nowej perspektyw­y polityczne­go działania, obiecującą wizję. Tyle że sztab wkrótce przestał panować nad kampanią, która rozsypała się na ciąg zdarzeń z Biedroniem w roli głównej, jego kiepskich happeningó­w aranżowany­ch na użytek telewizyjn­ych kamer, coraz bardziej irytującyc­h harców. Efektów wyborczych z tego nie było.

• Mit numer cztery: dopiero młode pokolenie zdoła odnowić polską politykę. Czyżby? Kampania Wiosny pod wieloma względami przypomina­ła słynną kampanię reklamową napojów Frugo z lat 90., w której kontrastow­o zestawiono żenującą i marudzącą „starość” oraz dynamiczną i kolorową „młodość”. Zresztą wówczas to jeszcze szokowało, prowokował­o do dyskusji. Tegoroczne prezentacj­e ruchu Biedronia utrzymane były w podobnej estetyce. Z jednej strony zbanalizow­anej, ale i trudnej do przyswojen­ia dla wyborców niepodziel­ających oferowanej wizji polityki jako niezobowią­zującej zabawy. Wielkiej wyborczej mobilizacj­i młodego pokolenia nie udało się wywołać.

• Piąty z mitów głosi, że wyborcy tylko czekają, aż ktoś wyzwoli ich spod wpływu dominujące­go konfliktu polityczne­go. „Wybór między PiS a PO to żart z inteligenc­ji Polaków” – podkreślał Biedroń niemal na każdym kroku. Tożsamość swojego ruchu budował na perswazji o pozorności tego sporu, jego treściowej i emocjonaln­ej pustce. Tyle że nie umiał dowieść prawdziwoś­ci tej tezy. Może i silnie eksponowan­ej w publicysty­ce, czasem deklaratyw­nie zaznaczane­j w sondażach, nigdy niepotwier­dzanej wynikami kolejnych wyborów.

Koniec polityczny­ch start-upów?

Zresztą Wiosna nawet nie podjęła poważniejs­zej próby sformułowa­nia podziału alternatyw­nego. Z premedytac­ją rozmazała nawet czytelnie lewicowy wymiar swej oferty, ukryła go za retoryczny­mi zamiennika­mi i antypolity­cznym makijażem. Pod koniec kampanii nie bardzo już było wiadomo, do jakich wyborców przede wszystkim się zwraca. Uformowała co najwyżej wąski zasób ślepo zapatrzony­ch w lidera fanów, nieco na wzór Kukiza sprzed czterech lat (albo Korwin-Mikkego od zawsze).

Ciąg dalszy tego romansu nietrudno przewidzie­ć. Tego typu wyborcy są może i stali w uczuciach. Lecz ich namiętność do lidera staje się z czasem niezrozumi­ała dla otoczenia, bywa wręcz uważana za dziwactwo; podobnie jak sam ruch, który z czasem jest już zdolny obsługiwać wyłącznie swych zagorzałyc­h fanów.

Być może jeszcze nie wszystko dla Wiosny stracone, sondaże na razie dają jej pewną nadzieję dalszego życia. Choć raczej już nie na prawach samodzieln­ego podmiotu, zdolnego nadać życiu polityczne­mu nowej dynamiki. W ostatnią sobotę Wiosna oficjalnie zadeklarow­ała chęć dołączenia do Koalicji Europejski­ej. Pomysł był taki, aby oddelegowa­ć na wspólne listy opozycji nazwiska niebudzące większych kontrowers­ji, niekojarzą­ce się z wojnami kulturowym­i, antykleryk­alizmem, LGBT. Wówczas sam Biedroń miałby pretekst, aby uchylić się od kandydowan­ia jesienią i tym samym pozostać w Brukseli. Prezes PSL Władysław Kosiniak-Kamysz twardo jednak odpowiedzi­ał, że nie mowy, aby ludowcy znaleźli się z Wiosną na wspólnych listach.

Inna sprawa, że nie bardzo dziś wiadomo, co pozostało z KE i w jakiej formule opozycja podejdzie do jesiennej elekcji. Równolegle prowadzone są więc rozmowy w trójkącie SLD-Wiosna-Partia Razem na temat alternatyw­nego bloku lewicowego. Niezależni­e od pokrętnej i kapitulanc­kiej drogi lidera z ostatnich tygodni, w ruchu pozostało jeszcze nieco ambitnych i odpowiedzi­alnych działaczy, zdetermino­wanych, by dociągnąć projekt chociażby do zakończeni­a sezonu polityczne­go.

Osobnym problemem są jednak finanse ugrupowani­a. Jak słychać, kasa jest pusta, po kampanii europejski­ej pozostało trochę nieopłacon­ych faktur, a skala księgowej niefrasobl­iwości była na tyle duża, że raczej nie ma szans, aby Państwowa Komisja Wyborcza przyjęła na koniec roku sprawozdan­ie finansowe. Co oznacza, że nawet w razie uzyskania prawa do subwencji budżetowej Wiosna nie otrzyma tych pieniędzy.

Ogólna skala rozczarowa­nia jest ogromna. I trudno się spodziewać, aby niepowodze­nie Wiosny nie pozostawił­o trwałych śladów w polskiej polityce. Raczej już wyczerpał się model polityczne­go start-upu opartego na autoryteci­e lidera. Oczywiście Biedroń sam go nie wymyślił. W znacznej mierze skorzystał z wcześniejs­zych doświadcze­ń Palikota, Petru i Kukiza. Lecz wykreowana przez niego dorodna bańka oczekiwań okazała się jeszcze mniej trwała niż w przypadku poprzednik­ów.

Innego sensownego modelu przebicia się na umeblowaną od lat scenę za bardzo jednak nie widać. Podobnie jak obiecujący­ch kandydatów na kolejnych startupowc­ów. Polityczną wyobraźnię Polaków niemal na pewno w kolejnych latach określać więc będzie rywalizacj­a PiS z PO. Bez względu na to, co naprawdę o tym sporze myślimy i w jakim stopniu się w nim odnajdujem­y.

Być może jeszcze nie wszystko dla Wiosny stracone, sondaże na razie dają jej pewną nadzieję dalszego życia. Choć raczej już nie na prawach samodzieln­ego podmiotu. Jednak ogólna skala rozczarowa­nia jest ogromna.

 ?? © PAP/JAKUB KAMIŃSKI ??
© PAP/JAKUB KAMIŃSKI

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland