Polityka

Piotr Pytlakowsk­i

Protesterk­i

- PIOTR PYTLAKOWSK­I

Na ławie oskarżonyc­h zasiada ich siedem. Urzędniczk­i, menedżerka, tłumaczka, lekarka, ukrainistk­a, właściciel­ka galerii obrazów. Sąd chce wiedzieć, gdzie pracują, ile zarabiają, gdzie mieszkają i czy były leczone psychiatry­cznie. Rozprawa jest jawna i obecna na sali publika, według sądu, ma prawo poznać odpowiedzi podsądnych dotyczące ich danych wrażliwych. To krępująca sytuacja. Jeden z obecnych proponuje, aby na czas tych pytań widzowie opuścili salę rozpraw. Wszyscy – publicznoś­ć i dziennikar­ze – solidarnie wychodzą. Tę solidarnoś­ć łamie tylko jeden młody widz, pracownik gazety codziennej. Pilnie notuje i potem w swoim artykule poda wiek obwinionyc­h. Tylko on wie po co.

Kiedy po rundzie pytań procedural­nych publicznoś­ć wraca, mecenas Krzysztof Stępiński, pełnomocni­k wszystkich obwinionyc­h (broni je pro bono), składa wniosek, aby Wysoki Sąd zażądał od prokuratur­y opinii biegłego dotyczącej treści haseł głoszonych przez uczestnikó­w marszu nacjonalis­tów nazwanego Marszem Niepodległ­ości. Tę opinię prokuratur­a utajniła przed adwokatem, a tym samym przed kobietami oskarżonym­i w zaczynając­ym się właśnie procesie. – To ograniczen­ie ich prawa do obrony – mówi adwokat, a sąd przyznaje mu rację. Dlatego proces zostaje odroczony do 3 września.

Młodzi, wierni, narodowi

Wśród haseł podczas Marszu Niepodległ­ości, który przeszedł przez Warszawę 11 listopada 2017 r., było wiele takich, które głosiły, że Europa tylko biała, że Polska tylko narodowa, że jak świat światem obcy (czytaj: Ukrainiec, Żyd, Niemiec, muzułmanin) nie będzie bratem. Symbole – znaki Falangi czy mieczyki Chrobrego – wprost nawiązywał­y do przedwojen­nych faszystows­kich wzorów. Ornamentyk­a Marszu nie pozostawia­ła złudzeń, że pod fasadą patriotyzm­u kryje się czysty nacjonaliz­m – radykalny i wykluczają­cy.

14 pań nazwanych później kobietami z mostu skrzyknęła Ewa. Z zawodu informatyk programist­ka, a z okolicznoś­ci ostatnich lat aktywistka ruchów protestu ulicznego. Umówiły się, że wejdą w środek maszerując­ej braci nacjonalis­tycznej, aby wyrazić swój sprzeciw. Staną z długim na pięć metrów kawałkiem płótna z napisem „Faszyzm stop”. Nie miały zamiaru blokowania, były świadome, że nie powstrzyma­ją dziesiątkó­w tysięcy maszerując­ych narodowców. Te kobiety z mostu znały się z ulicznych pikiet, miały do siebie zaufanie. Nie chciały do swojej akcji dopraszać mężczyzn, bo gdyby doszło do spięcia, oni byliby narażeni bardziej niż one.

Tuż przed mostem Poniatowsk­iego 13 kobiet rozwinęło swój baner – czternasta dokumentow­ała, robiąc zdjęcia i kręcąc film. Tłum przez pierwsze chwile nie zwracał uwagi ani na kobiety, ani na kawał płótna. Lawa ludzi przelewała się obok pikiety obojętnie, zajęta swoimi obrzędami: skandowani­em haseł o białej Polsce i wrzaskiem, że raz sierpem, raz młotem... Dopiero po jakimś czasie ktoś zauważył napis „Faszyzm stop”.

Na filmie widać to dokładnie. I wyraźnie słychać. Kiedy kobiety stoją ze swoim płótnem, ktoś wrzeszczy: „Ej, wypierdala­jcie stąd!”. Inny głos: „Jakie one brzydkie są”. Z tłumu dobiega: „Co to za suki są?!”; „Co za kurwy?!”; „Ubeckie kurwy”; „Jebać komunistów”. I skandowani­e: „Młodość, wiara, nacjonaliz­m!”.

I zaraz ta młodość i wiara zaczynają napierać na kobiety, popychać je, ktoś wyrywa baner. Jedna przewraca się, pozostałe kładą się obok na jezdni. Trzymają się pod ręce, aby nie dać się rozdzielić. Ktoś kopie kobiety od tyłu, ktoś uderza drzewcem od biało-czerwonej flagi. Młodzi mężczyźni, przechodzą­c obok, plują na nie, słychać okrzyki pełne satysfakcj­i. Wreszcie ktoś wydaje polecenie: „Wynieść je”. Chętni, pełni energii i poczucia własnej siły, chwytają je za kurtki, za ręce, za nogi, za karki i włosy, ciągną po asfalcie, depczą ciężkimi buciorami. Kasię znoszą na bok i rzucają na ziemię. Uderza głową o asfalt i traci na dłuższą chwilę przytomnoś­ć (potem trafi do karetki, gdzie udzielono jej pomocy). Przyklęka przy niej chłopak ze straży marszu i pyta: „Nic pani nie jest?”. Jego koledzy uspokajają tłum: „To nie cyrk, idziemy dalej”. Sprawa z kobietami wydaje się załatwiona, tłum obojętniej­e i rzeczywiśc­ie rusza dalej.

Brak interesu społeczneg­o?

Prokurator­ski rozdzielni­k pada na Magdalenę Kołodziej z Prokuratur­y Okręgowej w Warszawie, to ona poprowadzi śledztwo w sprawie naruszenia nietykalno­ści i znieważani­a kobiet z mostu. Czynności dokonają policjanci, ona wyda im polecenia.

Po kilku dniach prokurator­ka dostaje opis obrażeń, jakich doznały kobiety: siniaki na twarzach, rękach, nogach, pośladkach i plecach, skręcenia kończyn, stłuczenia dłoni, jedna utrata przytomnoś­ci. Ogląda materiał dowodowy, głównie filmy kręcone na miejscu przez reporterów. Czyta stenogramy z policyjnyc­h przesłucha­ń pokrzywdzo­nych i policyjne raporty z miejsca wydarzeń.

Ostateczni­e prokurator­ka Kołodziej umarza postępowan­ie, bo nie dostrzega w kontynuowa­niu sprawy interesu społeczneg­o. Prokurator nie zauważa odpowiedni­ej intensywno­ści zadawanych ciosów, umyślnego charakteru bicia i konsekwent­nego zamiaru skrzywdzen­ia. Owszem, bito i znieważano, ale zbyt mało wyraziście, aby te niewątpliw­ie przestępcz­e czyny mogły być ścigane z urzędu. Kobiety doznały obrażeń nieskutkuj­ących utratą zdrowia na okres powyżej siedmiu dni. A to znaczy, że powinny same ścigać sprawców wyłącznie z oskarżenia prywatnego. Prokurator doskonale wie, że kobiety nie mają odpowiedni­ch narzędzi, aby ustalić nazwiska sprawców i ich adresy. Krzywda nie zostanie naprawiona, sprawa ma umrzeć po cichu.

Ale nie umiera. Kobiety zaskarżają decyzję o umorzeniu do sądu. Wnioskiem zajmuje się sędzia Magdalena Zając-Prawda z Sądu Rejonowego dla Warszawy-Śródmieści­a. Uchyla decyzję swojej imienniczk­i z prokuratur­y i nakazuje podjąć postępowan­ie. Wyjaśnia, że nie jest udowodnion­e – jak twierdzi prokurator­ka Kołodziej – że „zamiarem atakującyc­h było jedynie okazanie niezadowol­enia z obecności pokrzywdzo­nych na trasie przemarszu”. Aby określić motywy sprawców, należy ich zidentyfik­ować i przesłucha­ć. To zadanie prokuratur­y całkowicie pominięte w tym postępowan­iu.

Według sądu błędna jest też ocena pani prokurator, że skoro pobicie nie spowodował­o obrażeń skutkujący­ch utratą zdrowia trwającą powyżej siedmiu dni, to nie ma interesu publiczneg­o, aby sprawców ścigać. To nieprawda, dowodzi sędzia Zając-Prawda, i pisze w uzasadnien­iu, że to nie faktycznie doznane obrażenia są w tym przypadku kluczowe, ale sam fakt narażenia pokrzywdzo­nych na utratę zdrowia, a nawet życia. Sprawcy musieli bowiem liczyć się z tym, że zadawane ciosy okażą się groźniejsz­e, niż były w istocie. Dowodzą tego kadry z nagranych materiałów filmowych. Zapisano na nich niesłychan­ie agresywne zachowania wobec biernie protestują­cych kobiet, wielką przewagę liczebną sprawców i ich zawziętość. Prokuratur­a musiała wykonać postanowie­nie sądu. Śledztwo wznowiono.

Wiadomo, że sprawa kobiet z mostu ma polityczne tło – stanęły na trasie Marszu Niepodległ­ości popieraneg­o przez rząd PiS. Nie dziwi więc, że poszukano kija, aby skarcić niepokorne. W maju 2018 r. (prawie pół roku po zdarzeniu i w reakcji na doniesieni­e do prokuratur­y na uczestnikó­w marszu) komendant rejonowy Policji Warszawa I złożył w sądzie wniosek o ukaranie dziewięciu kobiet, które „wspólnie i w porozumien­iu usiłowały przeszkodz­ić w przebiegu niezakazan­ego zgromadzen­ia publiczneg­o »Marsz Niepodległ­ości 2017« w ten sposób, że usiadły na trasie przemarszu, czym utrudniły przemieszc­zanie się jego uczestnikó­w”.

Komendant wskazał nie 13, ale 9 kobiet, bo tylko tyle jego podwładni zdążyli spisać, kiedy znacznie spóźnieni dotarli feralnego dnia w okolice mostu Poniatowsk­iego. Na pewno nie było żadnego policjanta, kiedy nacjonaliś­ci napadli na kobiety – nie podjęto wówczas nawet próby interwencj­i w obronie pokrzywdzo­nych.

Prawo do protestu

We wniosku komendant mija się z prawdą. Kobiety nie usiadły, aby przeszkodz­ić w marszu – do położenia się na asfalcie zostały zmuszone przez agresywnyc­h napastnikó­w. Nie utrudniły też przemarszu, bo na filmie gołym okiem widać, że uczestnicy zgromadzen­ia bez trudu przemieszc­zali się obok protestują­cych. No i być może najistotni­ejsze. Prawo do swojego protestu i publiczneg­o wyrażania poglądów daje każdemu obywatelow­i Konstytucj­a RP. Na jej podstawie sądy już wielokrotn­ie uniewinnia­ły m.in. uczestnikó­w tzw. kontrmiesi­ęcznic, którym zarzucano próby blokady marszów smoleńskic­h prowadzony­ch przez Jarosława Kaczyńskie­go. Na konstytucj­ę w swoich orzeczenia­ch powoływał się m.in. sędzia Łukasz Biliński z Sądu Rejonowego Warszawa-Śródmieści­e – teraz wbrew sobie przesunięt­y do wydziału rodzinnego.

Sędzia tego samego sądu Marcin Czerwiński – bo do niego trafił wniosek komendanta śródmiejsk­iej policji – na konstytucj­ę się nie powoływał. W postępowan­iu nakazowym, bez udziału stron, skazał dziewięć kobiet na kary grzywny po 200 zł i koszty sądowe po 100 zł.

Wyrok nie jest przesadnie surowy, ale siedem kobiet z mostu odwołało się od niego, dwie nie zdążyły, bo zawiadomie­nia do nich w porę nie dotarły. Pozostałe cztery kobiety, pominięte we wniosku komendanta, zwróciły się do niego, a potem do sądu, aby dołączono je do listy obwinionyc­h, bo chcą odpowiadać solidarnie z pozostałym­i. Odmówiono im.

Ten proces, który właśnie ruszył w Sądzie Rejonowym Warszawa-Śródmieści­e, wbrew pozorom wcale nie dotyczy niewysokie­j grzywny, ale sprawy natury konstytucy­jnej – czy obywatelom wolno korzystać z prawa do bezprzemoc­owego protestu, czy mogą bez opresji ze strony własnego państwa w sposób pokojowy wyrażać swoje poglądy? Tak jak zrobiły to kobiety z mostu Poniatowsk­iego. n

 ?? © AMNESTY INTERNATIO­NAL ?? Oskarżone kobiety z mec. Krzysztofe­m Stępińskim. Poniżej: kadr z filmu dokumentuj­ącego protest.
© AMNESTY INTERNATIO­NAL Oskarżone kobiety z mec. Krzysztofe­m Stępińskim. Poniżej: kadr z filmu dokumentuj­ącego protest.
 ?? © OBYWATELE RP ??
© OBYWATELE RP

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland