KAWIARNIA LITERACKA
Anna Dziewit-Meller
Leżąc na podłodze w dużym pokoju, z nogami wyciągniętymi na balkon, stygnąc powoli po całym dniu upału, patrzyłam na napływające nad Warszawę burzowe chmury. Ułożyłam się w najchłodniejszym punkcie mieszkania, pod wentylatorem, włączonym kolejną godzinę, gorącym już od ciągłej pracy. Telefon od kilku godzin brzęczał ostrzeżeniami przed wieczorną nawałnicą, która ma przejść nad miastem. „Nie chowaj się pod drzewami, jeśli możesz, zostań w domu” – uczulały esemesami odpowiednie służby.
Rok temu o tej porze, gdy dzwoniłam do Babci (a upały były znacznie mniej nieznośne niż to, co przyniósł nam czerwiec tego roku), mówiła mi, że jest źle. Z powodu gorąca znowu nigdzie nie wyszła, bo nawet o świcie było już dla niej zbyt ciepło i duszno, i nie mogła swobodnie poruszać się po mieście. Mówiła też, że ma zapasy wody, o które ciągle dopytywałam – moi kuzyni i stryj dbali o odpowiednią aprowizację lodówki starszej pani, dowożąc na 9. piętro bloku przy Ordonówny w Sosnowcu wszystko, co konieczne. A jednak marzyła o tym, by w końcu po tę wodę mogła pójść sobie sama.
W tym roku upały są dramatyczne. Pewnie znów uwięziłyby ją w mieszkaniu na wiele dni, bałaby się stanąć pod rozgrzanym niebem, na asfalcie parującym kwaśnym zapachem. Gdyby tylko wciąż z nami była, najpewniej zżymałaby się na pogodę i swoim zwyczajem przeklinała krótkowzroczność polityków, którzy – jak Andrzej Duda i Ryszard Czarnecki – nie kłaniają się zmianom klimatycznym jak Karol Świerczewski kulom.
A przecież nie sposób myśleć dziś o czymkolwiek innym, w szumie wentylatorów mielących z trudem tropikalne powietrze w naszych domach, w słońcu, które bezlitośnie pali przechodniów na zabetonowanych ulicach miast.
Wiemy już, że w 2050 r., jeśli niewiele się zmieni, nastąpi katastrofa. Niektórzy przyjmują tę wiedzę chętniej, inni bardziej opornie, jak gdyby mówili „po nas choćby potop”, nie zdając sobie pewnie sprawy z proroctwa, jakie w ten sposób wypowiadają.
W 2050 r. każdy z nas czytających te słowa będzie mieć o 30 lat więcej. I do tej myśli chcę przykuć dziś państwa uwagę. Gdy już ów „potop po nich” nadejdzie, będę wciąż młodsza od mojej Babci, kiedy czuła się więźniem upałów, ale nie będę już na pewno młoda. W 2050 r. połowa wszystkich ludzi mieszkających w miastach będzie miała ponad 60 lat, seniorzy stanowić więc będą aż 21 proc. wszystkich mieszkańców Ziemi. Wiem, wiem oczywiście, że sześćdziesiątka to nowa czterdziestka i że w kwestii starzenia się to Kuba Wojewódzki wyznacza standardy, ale mimo wszystko dla wielu z nas istnieje poważne ryzyko, że zmierzając ku rokowi 2050, będziemy się czuć coraz gorzej. Staniemy się tym samym ową kategorią, o której na razie pisze się głównie w alarmistycznych raportach klimatologów – starszymi ludźmi narażonymi znacznie bardziej na ryzyko związane ze skutkami zmian klimatu
niż ludzie młodzi. Ale czy ktoś z nas tak o sobie dziś w ogóle myśli?
Starość podobno – tak mówiła mi Babcia – generalnie nie jest najlepszym z etapów życia: tu strzyka, tam boli, kolejka w przychodni długa jak kolekcja listów Marka Falenty do władzy, geriatrzy wyjechali na emigrację do Wielkiej Brytanii, mężowie, żony, przyjaciele odchodzą kolejno na łono Abrahama, młodzi się oddalają w całkowitym désintéressement, schody na klatce rosną jakby coraz wyższe, a kasy w portfelach mniej niż kiedykolwiek wcześniej. Smutna norma.
A teraz dołóżmy do tego przewidywane w raportach komplikacje klimatyczne. Ot, choćby upały. Ale nie takie jak te polskie czerwcowe, lecz, dajmy na to, trwające właśnie upały indyjskie. W początkach tego miesiąca niektóre miejscowości w Indiach notowały temperatury przekraczające 50 stopni w cieniu. Z przegrzania każdego dnia umierają tam kolejne osoby.
Starsi ludzie są w takich momentach szczególnie narażeni na niebezpieczeństwo. Chroniczne choroby, na które cierpią, słaba mobilność, często również izolacja, w której żyją, z daleka od dzieci mieszkających w innych częściach kraju, czynią z nich potencjalne ofiary znacznie częściej niż z osób zdrowych, aktywnych i otoczonych zdrową tkanką społeczną. A ilu z nas będzie wówczas należało do kategorii młodzi, sprawni i aktywni towarzysko?
A przecież upały to tylko jedna z możliwości. Są jeszcze powodzie, braki w dostawach prądu i wody pitnej, susze, anomalie w rodzaju trąb powietrznych i nawałnic o niszczycielskiej sile, cały ten zestaw zwany przez media „pogodą na sterydach”. Jak go przetrwamy, skoro dziś, 30 lat wcześniej, z takim trudem radzimy sobie z preludium do tych wydarzeń?
Zpewnym poruszeniem przeczytałam w „Dużym Formacie” rozmowę z Marcelem Andino Velezem, który zrezygnował z funkcji wicedyrektora Muzeum Sztuki Współczesnej w Warszawie, by móc profesjonalnie zająć się swoimi coraz bardziej schorowanymi rodzicami. Mężczyzna rezygnujący z prestiżu, by robić to, co od zawsze nieodpłatnie robią liczne polskie kobiety, wzbudził wielkie zainteresowanie mediów i dzięki niemu przez chwilę zaczęto mówić o tych niewygodnych kwestiach, jak darmowa praca opiekunów ludzi starszych.
Czy jednak za 50 lat nasze córki i synowie będą w stanie nam pomoc przetrwać katastrofy, skoro dziś zwyczajne zajmowanie się staruszkami przekracza możliwości tak wielu? O ile w ogóle sami je przetrwają. Widzę to czarno. W kolorze węgla, którego mamy zapasy zapewne jeszcze na 200 lat.
Anna Dziewit-Meller – ur. 1981 r. w Chorzowie. Pisarka, dziennikarka, felietonistka „Tygodnika Powszechnego”. Opublikowała dwie powieści: „Disko” (2012) i „Górę Tajget” (2016). W 2017 r. wydała książkę „Damy, dziewuchy, dziewczyny. Historia w spódnicy”. Prowadzi stronę popularyzującą czytanie bukbuk.pl.