Oni są inni
Dla wyborców, którzy nie głosowali na PiS, czerwiec był miesiącem przykrym. Już nawet nie chodzi o triumfalizm PiS, bardziej o wisielcze nastroje po stronie opozycji.
Zapanowało przekonanie, że jesienne wybory są już nie do wygrania, że partie i liderzy opozycji są słabi, niepozbierani, bez pomysłu i programu na kampanię, w sumie – nie na te czasy i nie na takiego przeciwnika. Powyborcze dyskusje i debaty, w których zdarzyło mi się uczestniczyć, zmieniały się w dość typowe dla inteligenckich środowisk samobiczowanie. Jeden z autorytetów demokratycznej opozycji na pytanie: „Co robić, żeby zatrzymać PiS?”, odpowiedział: „Nic nie robić. Już za późno”. Wtórował mu znany publicysta, proponując, aby zapomnieć o jesiennych wyborach i skupić się na wyborach 2023 r. Oczywiście padały też apele mobilizujące opozycję do walki; chyba największe echo miał list otwarty Katarzyny Pełczyńskiej-Nałęcz do Grzegorza Schetyny z dramatycznym pytaniem: „Dlaczego wywiesiliście już białą flagę?”.
Na Grzegorza Schetynę z każdej strony sypią się pretensje, żale, ale – co pewnie równie kłopotliwe – dobre rady, nieraz bardzo kategoryczne. Dla lidera szczególnie bolesne muszą być wezwania, aby zrezygnował, bo prowadzi swoją formację, jej wyborców, a co najgorsze – także zagrożoną przez PiS polską demokrację, w stronę przepaści. Pewnie każdy opozycyjny aktywista wolałby w miejscu Schetyny widzieć kogoś innego – niestety, absolutnie nie wiadomo kogo, bo ani rywali, ani ewentualnych następców nie widać i na trzy miesiące przed wyborami już się raczej nie ujawnią. Nie wiem, jak Schetyna prywatnie, emocjonalnie, radzi sobie z tym„przyjacielskim ostrzałem”; najważniejsze, że szef PO wyciągnął chyba sensowne wnioski z majowej lekcji i mocno koryguje znane wcześniej plany. Pokazany został odmłodzony i – na oko – energiczny sztab wyborczy, z Krzysztofem Brejzą, uporczywym prześladowcą PiS, na czele. Wokół sztabu budowane są wreszcie zespoły eksperckie. Konwencja programowa, pierwotnie planowana na sierpień, ma się odbyć już w następnym tygodniu i być mocną ripostą na katowicki zjazd PiS. Zaawansowane są rozmowy z samorządowcami, którzy mają być wzmocnieniem wyborczych list.
Sensacyjna dla wielu decyzja Roberta Biedronia o gotowości „otwarcia koalicyjnych rozmów” z PO daje Schetynie do ręki dodatkowe karty. (Motywy i kontekst tej decyzji świetnie opisuje dalej
w tym numerze Rafał Kalukin – s. 25). Oferta Wiosny jest dowodem, że sypią się plany budowy lewicowej koalicji jako alternatywy dla PO. PSL, które„absolutnie”nie wyobraża sobie wejścia w wyborczy sojusz, gdzie byłby Biedroń, na tym etapie kampanii zapewne, tak czy owak, będzie próbowało iść samodzielnie, a dopiero gdyby sondaże były konsekwentnie negatywne, dołączy do„Koalicji Demokratycznej”. W każdym razie to, co jeszcze przed chwilą wydawało się kompletnie niemożliwe, czyli wielka koalicja, skupiająca w dniu wyborów całą opozycję, znów jest realne i – przynajmniej statystycznie – przywraca szanse na pokonanie PiS. Pytanie, czy taki projekt, od prawa do lewa, zaakceptowaliby wyborcy? Misja nie jest beznadziejna.
Zresztą było już parę pomysłów, jak poukładać taką koalicję. Najdowcipniejszy (chyba proponowany przez Marka Borowskiego) był taki, aby na wspólnych listach „Koalicji Demokratycznej” kandydaci każdej partii mieli ten sam numer, a więc np. głosując na kandydata nr 4, oddawałoby się głos i na koalicję, i na, powiedzmy, PSL, nr 3 na SLD itd. OK, może być taki wariant lub inny. Ważne, że minimum programowe – czyli ogólnie „posprzątanie po PiS” i program naprawy państwa – powinno dać się bez większego trudu wynegocjować. Byłoby absurdem, gdyby wobec dramatycznych wyzwań opozycja poróżniła się ze względu na stosunek do związków gejowskich. Ale najważniejsze, że – jak pokazują badania psychologów społecznych – elektorat opozycji, bez względu na sympatie partyjne, jest nadspodziewanie spójny, i to nie tylko wskutek wspólnego oburzenia praktyką pisowskich rządów.
Badania, o których mówię, realizował prof. Piotr Radkiewicz, a przedstawiła je ostatnio prof. Krystyna Skarżyńska. Będzie może okazja, żeby je omówić szerzej, ale główna konkluzja jest taka: elektorat PiS jest wyraźnie odmienny w wyznawanym systemie wartości i „samoopisie” od wszystkich pozostałych (PO, PSL, SLD, Kukiz, Korwin, Razem). Mówiąc językiem naukowym, elektorat PiS jest silnie „komunitarny”, wspólnotowy, antyliberalny i przypisuje sobie (w kolejności) następujące cechy: posłuszeństwo, współczucie dla innych, dbałość o porządek, skromność, dyscyplinę, lojalność. Wyborcy PO, żeby już przy najliczniejszej grupie pozostać, widzą u siebie przede wszystkim: ciekawość świata, ambicję, zdolności przywódcze, odnoszenie sukcesów, niezależność. Biorąc pod uwagę rozkłady cech przypisywanych sobie przez wyborców, autorka pisze: „nasuwa się skojarzenie, że polaryzacja polityczna w polskim społeczeństwie przypomina trochę rywalizację »Prawo i Sprawiedliwość kontra reszta świata«”. Ten naturalny i chyba trwały w polskim społeczeństwie podział PiS jednak wyostrza, zamienia w konflikt, strasząc rzekomym atakiem „liberałów” na narodową wspólnotę, na wiarę i przede wszystkim rodzinę.
Ta opowieść da się jednak odwrócić: nie było w polskiej historii rządu, który tak nieodpowiedzialnie igrałby przyszłością polskich rodzin i polskiej wspólnoty. Ciekawie pisał o tym ostatnio Paweł Musiałek z konserwatywnego Klubu Jagiellońskiego, zwracając uwagę, że PiS wprowadził swoistą etykę nieodpowiedzialności: „Koniec z oszczędzaniem!”, unieważnił „paradygmat wysiłku” niezbędnego dla poprawy swojego losu, przystąpił do rozdawania zasobów zgromadzonych przez całą III RP. Mówiąc inaczej: przez niemal 30 lat Polacy byli przekonani, że pracują, aby stworzyć lepszą przyszłość swoim dzieciom; PiS zaproponował, aby żyć i wydawać kosztem dzieci. To one będą musiały finansować wszystkie rozdawane dziś wyborcze prezenty, płacić za wcześniejsze emerytury rodziców i długi budżetu, żyć w węglowym smogu, korzystać przez lata z marnych szkół, szpitali, niesprawnego sądownictwa, godzić się z ograniczaniem przez państwo ich wolności i praw.
I po to są wybory, aby wybrać: albo dalszą balangę na koszt dzieci, albo początek trzeźwienia, także wyborców PiS. Badania potwierdzają, że w ciągu tych trzech lat ani nie zaginęła w Polsce „liberalna” klasa średnia – przeciwnie, wciąż jest dostatecznie liczna, aby wygrać wybory – ani nie zginęło poczucie odpowiedzialności za siebie, rodzinę i za państwo. Więc PiS naprawdę można pokonać, nie czekając do 2023 r.