Być czy mieć 4/6
Maciej Marcisz, Taśmy rodzinne, Wydawnictwo W.A.B., Warszawa 2019, s. 320
Debiutancka książka Macieja Marcisza jest opowieścią o polskiej transformacji. Opowieścią smutną, snutą z perspektywy rodziny Małysów, dla której „być” znaczy „posiadać” i ciągle się bogacić. To cel sam w sobie. Czego najlepszym dowodem jest ich dom, wciąż remontowany i urządzany od nowa, dyktujący trendy w okolicy. Marcin, najstarszy syn, gej, w przyszłości niespełniony twórca sztuk wizualnych („jeśli zbiera się wam właśnie na wymioty, uwierzcie, że on miał tak samo”), nie miał jak ojciec przedsiębiorczego ducha i talentu. Jako 30-latek żyje już nędznie, liczy (dosłownie) każdy grosz, odcięty od domowej skarbonki. Do tego „Taśmy rodzinne”, jego projekt artystyczny, do reszty podzielił Małysów, ujawniając wstydliwe, przemilczane szczegóły. Choć w gruncie rzeczy to nie sztuka poróżnia, lecz lata wzajemnych zaniedbań, nieczułości, skupienia na konsumpcji, zawiści, która zmienia się w pazerność i pogardę dla biedy. Cudza bieda bawi zresztą najbardziej, zwłaszcza gdy samemu się od niej uciekło. Małysowie grają więc w swoje „bingo” – wyśmiewają losowo mniej zamożnych ludzi, w tym krewnych, dla zabicia czasu i nudy. Tym, co rodzinę kiedyś łączyło najlepiej, był też rytuał wspólnych zakupów. I wesołe zgadywanie, ile w sumie wydali: 4, 10, 20 tys.? Powieść jest w dużej mierze portretem podwójnym: ojca i syna. Prawie typowych reprezentantów swoich pokoleń, zachłystujących się pieniądzem, rozczarowanych. Dorobkiewiczów i ich dzieci, wychowywanych bezwiednie na nieporadnych dorosłych. Swoich przedstawicieli ma tu też starsze pokolenie, pamiętające biedę, oszczędne i równie pogubione. Marciszowi udało się odmalować karuzelę najnowszych dziejów Polski: na zmianę bogacenia się i ubożenia, a w międzyczasie gubienia tego, co niematerialne, więc istotniejsze niż stan posiadania. Książka, bardzo dobrze napisana, z nienachalnym humorem, byłaby jeszcze lepsza, gdyby nie zmieniła się w finale w moralitet. Ale debiut obiecujący.