Kant i inni kanciarze
Thomas Bernhard słusznie zauważył, że z dzieł wielkich filozofów w pamięci opinii publicznej pozostają niewiele znaczące bon moty, jakieś wyświechtane strzępy myśli, a oni sami stają się ledwie figurkami, którymi ozdabiamy gablotki w naszych gabinetach. Tak to już jest z mędrcami, że, owszem, kierują świat na nowe tory, lecz nie przez to, co w ich dziełach najpoważniejsze, a dzięki wpadającym w ucho motywom, które niczym cztery dźwięki piątej symfonii Beethovena zagnieżdżają się w głowach tzw. opinii. Z poważną filozofią ma to związek dość umowny, lecz w końcu nawet światek filozofów ulega kopernikańskiej zasadzie wypierania waluty kruszcowej przez monetę tanią i dostępną.
Przykładem tego spospolitowania jest kariera Immanuela Kanta (1724–1804), który odegrał w dziejach filozofii rolę pierwszorzędną dzięki kilku źle napisanym książkom ze słowem „krytyka” w tytule. Dawno temu czytano je na poważnie i dobrowolnie, a teraz wyłącznie dla uzyskania doktoratu lub habilitacji. Właściwie do każdego zdania napisanego przez Kanta można by się przyczepić, jakkolwiek w końcu nikt się nie czepia, bo nawet wyznawcy nie traktują tych zdań na serio. Mimo całego naukowego nabzdyczenia jest to przecież tylko czyjś osobisty „projekt literacko-konceptualny”.
Szkoda, bo zachowanie minimum ambicji i samodzielności intelektualnej szybko doprowadziłoby „liderów opinii” do wniosku, że Kant, choć mądry, to często wypisywał bzdury, choćby taką, że największym grzechem świata jest „obcowanie gębą”. Mimo to był Kant niebywale ważnym i nowatorskim myślicielem. Tylko akurat nie z tego powodu, dla którego uchodzi za geniusza. To, co Kanta rozsławiło, jest częściowo bardzo słuszne, a częściowo miałkie lub głupie, to zaś, co naprawdę u Kanta ważne, jest dość ezoteryczne.
„Ezoterykę” zostawimy ezoterykom, a skupmy się na tym, co wpływowe. Oto pop-kantyzm w pigułce. Widzimy zjawiska i mamy w głowie jakieś „przedstawienia” świata. Skąd mamy wiedzieć, jaki ten świat jest, skoro kryje się za zjawiskami? Otóż poznajemy prawdziwy, rzeczywisty świat nie pomimo tego, że dany jest nam przez zjawiska, lecz właśnie dlatego, że sam jest zjawiskiem – bytem jako przedmiotem poznania, a nie bytem samym w sobie. Poznajemy wyłącznie przedmioty, czyli to, co może być dane podmiotom, zaś byt wzięty sam w sobie, ukryty za zjawiskami jak ich źródło, to wrodzona umysłom idea metafizyczna, sugerująca nam, że istnieje jeszcze coś więcej niż złożony z przedmiotów świat realny. W tej wyższej, duchowej sferze uczestniczymy nie poprzez poznanie (zmysły i intelekt), lecz poprzez wolę czynienia dobra i nadzieję szczęścia wiecznego, słowem – przez moralność i religię. Możemy ufać w prawdziwość nauki, bo to właśnie rozum i zmysły wyznaczają i stosują prawidła, którym poddane są przedmioty poznania (zjawiska, czyli rzeczy),
podobnie jak i same twierdzenia o świecie, podlegające ocenie co do swej prawdziwości.
Prawa przyrody i prawa myślenia są tymi samymi prawami. I tak na przykład twierdzenia prawdziwe z natury dotyczą rzeczy istniejących w czasie i przestrzeni, bo czas i przestrzeń są mentalnymi warunkami samych zjawisk, o których w ogóle można coś prawdziwie lub fałszywie twierdzić. Subiektywność jest warunkiem obiektywności. Świat jest realny właśnie dlatego, że w każdej cząstce jest zjawiskiem, czyli przedmiotem
możliwego doświadczenia.
Uff! Każdy uczony może mieć pewność, że zajmuje się prawdziwym światem, a nie tylko zawartością własnego umysłu, a każdy pruski mieszczuch może być pewien, że między nauką i religią nie ma sprzeczności. Nauka zajmuje się zjawiskami i ma w tym pełną swobodę, a religia zajmuje się „bytem samym w sobie” i jest w tym racjonalna. Racjonalne jest bowiem oczekiwanie, że nasze życie moralne, oparte na ścisłym przestrzeganiu czytelnego dla każdego prawa moralnego, ma swój ostateczny cel w zbawieniu. Nie byłoby wszak rozumnie zakładać, że moralność jest czymś irracjonalnym, a wiara, tak naturalna dla nas, czymś płonnym i absurdalnym. Rozum i wiara uzupełniają się wzajemnie. Świat Kanta jest stabilny, racjonalny i etyczny. A żeby był jeszcze bezpieczniejszy, trzeba zbudować państwo oparte na rządach prawa oraz stosunki międzynarodowe oparte nie na równowadze sił, lecz na wzajemnym szacunku i uznawaniu swych praw i swej suwerenności.
Kantowskie uzasadnienie wiarygodności i wolności nauki, powiązane z zagwarantowaniem racjonalności wiary jako sfery doświadczenia etycznego nie było oryginalne, lecz na nowo i oryginalnie sformułowane w języku, na który czekali ludzie epoki świateł. Rozejm między nauką i religią bardzo odpowiadał konserwatywnej publiczności, a jeszcze bardziej odpowiadało jej Kantowskie uzasadnienie surowej protestanckiej moralności. To niemądra część kantyzmu, ale czego się nie robi pod wpływem moralnoreligijnego wzmożenia. Kant twierdzi, że tak jak przyrodą rządzą prawa przyczyny i skutku, sferą idealną rządzą prawa obowiązku. Każdy, kto rozpoznaje swój obowiązek i go spełnia, czy ma na to ochotę, czy nie, działa z pobudek moralnych, a tym samym słusznie. Za każdym razem odczytując prawo moralne i podporządkowując się mu, człowiek potwierdza i niejako tworzy to prawo na nowo, egzekwując tym sposobem swoją wolność. Gdyby zaś kto nie wiedział, co ma czynić, niech sam siebie zapyta, jakby chciał, aby wszyscy zachowywali się w danych okolicznościach. Nie ma miejsca na asymetrię, wyjątki, stronniczość – moralność jest bezwzględna jak jaka inkwizycja. Cóż, biedny Kant umarł, nie skorzystawszy z pomocy psychoterapeuty, za to my mamy bardziej malowniczą „historię filozofii”.
Mędrcy kierują świat na nowe tory, lecz nie przez to, co w ich dziełach najpoważniejsze, a dzięki wpadającym w ucho motywom.