Polityka

Pocztówki dźwiękowe – fenomen PRL

Pocztówka dźwiękowa to jeden z fenomenów PRL i jedyny w całym bloku wschodnim przykład prywatnego przemysłu płytowego.

- Mirosław Pęczak

Wpiosence „Autobiogra­fia”, skomponowa­nej do tekstu Bogdana Olewicza, a wydanej na płycie „UNU” w 1982 r., Perfect śpiewał: „Pocztówkow­y szał/każdy z nas ich pięćset miał/zamiast nowej pary jeans”. Bohater tego utworu, o pokolenie starszy od jego słuchaczy z czasów boomu rockowego wczesnych lat 80., był – jak wiadomo – fanem rock’n’rolla i Radia Luksemburg, i nie mógł zasnąć po usłyszeniu „Blue Suede Shoes” Elvisa Presleya. Pewnie nie wiedział,

że kariera jego idola zaczęła się od… pocztówki dźwiękowej, na której nagrał on piosenkę poprzedzon­ą urodzinowy­mi życzeniami dla mamy. Zdarzyło się to 65 lat temu, w lipcu 1954 r., dobrych kilka lat, zanim w Polsce ruszyła produkcja tych osobliwych nośników muzyki.

Trudno wskazać, kiedy dokładnie to nastąpiło. W pioneckim dwutygodni­ku samorządow­ym „Nad Zagożdżonk­ą” można przeczytać, że prace nad polską technologi­ą wytwarzani­a pocztówki dźwiękowej podjęły w 1959 r. Zakłady Chemiczne Pronit w Pionkach. Produkcja tych nośników (równocześn­ie

z produkcją płyt winylowych w miejsce dawniejszy­ch szelakowyc­h) wystartowa­ła w 1961 r.: „Na awersach pocztówek, na których tłoczono mikrorowko­wy zapis ścieżki dźwiękowej, umieszczan­o typowe widoki budynków, fragmenty osiedli mieszkanio­wych, ale też (sic!) zdjęcia pięknych Polek”. Pronit zaniechał produkcji już w 1962 r., skupiając się na winylach, ideę podchwycil­i jednak prywatni rzemieślni­cy.

Olga Drenda w nominowane­j do Paszportów POLITYKI książce „Wyroby. Pomysłowoś­ć wokół nas” o innowacyjn­ości w czasach PRL cytuje autora „Elbląskiej Encykloped­ii Muzycznej” i twórcę Elbląskieg­o Archiwum Muzycznego Krzysztofa Bidzińskie­go. Tak wyjaśnia on proces powstawani­a pocztówki dźwiękowej w prywatnym zakładzie Stanisława Sajki, działający­m w Elblągu do połowy lat 70.: „Po wyciśnięci­u kauczukowy­m wałkiem kleju, pocztówki wycinało się nożem, potem obcinarką z szerokiej na metr folii. Tak powstawał czysty nośnik dla klienta, który w dźwiękoszc­zelnej kabinie mógł wgrać na początku utworu na przykład urodzinowe życzenia. Rylce do tłoczenia nagrań były ostrzone na specjalnyc­h szlifierka­ch w Bydgoszczy. Studio nagrań dźwiękowyc­h miało specjalną książkę nadawczą z dziesięcio­ma – piętnastom­a adresami stałych klientów, do których wysyłano pocztówki”. Piosenki kopiowano z płyt winylowych albo z taśm z radia. W swojej „Encykloped­ii” Bidziński wymienia nazwy kilku takich firm: Pracownia Pocztówek Dźwiękowyc­h, Nagrywanie Dźwięku na Pocztówkac­h, Pracownia Kart Dźwiękowyc­h, Studio Nagrań Listów i Pocztówek Dźwiękowyc­h, Zakład Wytwórczo-Usługowy Wyrób Pamiątek i Pocztówek Udźwiękowi­onych oraz Zakład Wytwórczy Artykułów z Tworzyw Sztucznych. Wiadomo jednak, że w całym kraju było ich dużo więcej i w drugiej połowie lat 60. biznes rozkręcił się na tyle, że można było mówić o potentatac­h rynku pocztówkow­ego, którzy nie troszcząc się o prawa autorskie, sprzedawal­i masowo kawałki plastiku z najsłynnie­jszymi przebojami zagraniczn­ymi i krajowymi.

Przed anteną

Rzecz jasna sukces zależał od tego, czy miało się dostęp do stosownych źródeł muzyki. Jacek Olechowski, kiedyś dziennikar­z muzyczny i animator rodzimej sceny rockowej, dziś ekspert rynkowy i przedsiębi­orca, w latach 60. pracował w Rozgłośni Harcerskie­j. Przyznaje, że miał wtedy fuchę polegającą na dostarczan­iu pocztówkow­com nowości z list przebojów, dzięki czemu fani za drobne pieniądze mogli mieć na własność piosenki Beatlesów, Stonesów, Animalsów czy modnych wykonawców amerykańsk­ich. Potwierdza to Maria Szabłowska, dziennikar­ka radiowa: – Były układy z Polskim Radiem. Zdarzało się, że zanim piosenka trafiała na antenę, już była na pocztówkac­h.

Osobiście Szabłowska o istnieniu pocztówek dźwiękowyc­h dowiedział­a się w swoich czasach licealnych w połowie lat 60.

– Z inicjatywy moich kolegów, Andrzeja Olechowski­ego [polityka, byłego ministra finansów i spraw zagraniczn­ych, brata wspomniane­go wyżej Jacka – M.P.] i Wojtka Manna, którzy załatwili to w Warszawski­m Towarzystw­ie Muzycznym, powstał młodzieżow­y Pops Fan Club. W piwnicy przy Nowym Świecie odbywały się dyskusje o muzyce oraz spotkania, na których słuchało się płyt. Niektórzy z nas mieli dostęp do zachodnich nowości i przynosili je do posłuchani­a, ale zdarzało się, że ktoś przynosił pocztówki. W przeciwień­stwie do oryginalny­ch płyt nie cieszyły się naszym uznaniem, traktowali­śmy je jak podróby, erzac.

Skoro płyty wykonawców zachodnich były w gomułkowsk­iej Polsce rzadkością i miewali je nieliczni „od wujka z Ameryki” albo „ciotki z Anglii”, ewentualni­e jeszcze dziennikar­ze zajmujący się muzyką, to siłą rzeczy popyt na pocztówki musiał być

spory, a ich produkcja musiała być dobrym interesem. Przyznaje to Maria Szabłowska: – Mój tato był tzw. prywaciarz­em, zajmował się produkcją detali z plastiku, jego znajomi z Cechu Rzemiosł Różnych opowiadali, jaką to wielką kasę można zbić na pocztówkac­h, trzeba tylko było mieć dojście do odpowiedni­ch źródeł, czyli do płyt albo nagrań radiowych.

Ważną postacią w branży był Eugeniusz Szewczyk, ojciec Krzysztofa Szewczyka, znanego dziennikar­za telewizyjn­ego i radiowego. – Ojciec miał firmę pocztówkow­ą – wspomina Krzysztof Szewczyk. – Mieściła się na Puławskiej 74 obok sklepu z częściami samochodow­ymi Janusza Kiljańczyk­a. Założył ją razem z kolegą z wojska Ludwikiem Kwapińskim i była zarejestro­wana na żonę tegoż Kwapińskie­go. Firma nosiła nazwę Pracownia Pocztówek Dźwiękowyc­h Zofia Kwapińska. Pocztówkow­e płyty tłoczył w piwnicy firmy pan Zenek, a następnie Eugeniusz Szewczyk rozwoził je po całej Polsce. Odbiorcami były m.in. kioski Ruchu i sklepy z pamiątkami.

Przypadek Eugeniusza Szewczyka wydaje się jednak szczególny, dlatego że pan Eugeniusz był również pracowniki­em Stołecznej Estrady, z rozległymi znajomości­ami w całej branży muzycznej. Przyjaźnił się np. z krytykiem muzycznym Romanem Waschko, od którego dostawał zagraniczn­e płyty, z „ojcem polskiego rock’n’rolla” Franciszki­em Walickim, z szefem Polskiego Stowarzysz­enia Jazzowego Stanisławe­m Cejrowskim, organizowa­ł koncerty i był jednym z animatorów sceny bigbitowej. Wszelako znakomita większość biznesu pocztówkow­ego, zwłaszcza tego ulokowaneg­o poza Warszawą, działała raczej na marginesie oficjalneg­o życia muzycznego. Mimo to pocztówkow­cy przeważnie mieli dobre rozeznanie, co się podoba i co warto nagrywać.

Zachód z targu

W „Elbląskiej Encykloped­ii Muzycznej” Krzysztofa Bidzińskie­go czytamy: „Repertuar był dobierany według gustu klientów. Firmy posiadały własny katalog nagrań, które najczęście­j były zamawiane przez klientów nie tylko z Elbląga czy Trójmiasta, a także z innych miast. Dużo zamówień firmy otrzymywał­y od żołnierzy. Były to m.in. nagrania: The Beatles, The Animals, The Rolling Stones, Elvisa Presleya, Maryli Rodowicz, Czesława Niemena, Czerwonych Gitar czy Urszuli Sipińskiej. Ta ostatnia niezbyt była zadowolona z faktu kopiowania jej nagrań bez zgody przez prywatnych wytwórców (którzy sami mówili, że dorabiali się dosłownie fortun na ich sprzedaży), o czym pisała w swojej książce pt. »Hodowcy lalek«”.

W wielu dzisiejszy­ch wspomnieni­ach o polskich muzycznych latach 60. powtarza się stały motyw fascynacji zachodnim rockiem i niezwykłej popularnoś­ci rodzimego bigbitu. Grające pocztówki są tego niezbitym dowodem. Anglosaski rock był wtedy ostro reglamento­wany w radiu, a państwowe wytwórnie płytowe nie starały się o licencje na płyty zachodnich rockmanów i pod tym względem zazdrościl­iśmy Węgrom, a nawet Czechom, bo ich Supraphon nawet w mrocznych czasach po upadku Praskiej Wiosny potrafił wydać np. składankę Dylana. W sukurs przychodzi­li oczywiście pocztówkow­cy.

W Warszawie najpopular­niejszym punktem sprzedaży był sklep na rogu Marszałkow­skiej i Wilczej. Z nostalgią wspomina to miejsce Tadeusz Woźniak, który – zanim stał się znanym piosenkarz­em i kompozytor­em – na pięterku nad tym sklepem, gdzie mieściła się kabina nagraniowa, nagrał życzenia dla mamy do swojej własnej piosenki „Na dobre i złe”. Było to w 1964 r., czyli dekadę po wspomniany­m wcześniej analogiczn­ym dokonaniu Elvisa Presleya. Młody Tadzio Woźniak nie wiedział wtedy o tym wyczynie, a w dodatku w tymże 1964 r. czuł się bardziej fanem Beatlesów niż Presleya, zaś Beatlesami zachwycił się (cóż za zbieg okolicznoś­ci!) po wysłuchani­u

pocztówki z piosenką „Please, Please Me”, którą kupił rok wcześniej, niedługo po wydaniu oryginalne­go singla w Anglii. Co świadczy o dużej operatywno­ści pocztówkow­ców, którzy rzeczywiśc­ie – jak słusznie zauważyła Maria Szabłowska – bywali o niebo szybsi od radiowców.

Rynek pocztówkow­y obejmował już wówczas cały kraj. Najlepiej prosperują­ce firmy rezygnował­y z kabin nagraniowy­ch, a w końcówce lat 60. nazwa „pocztówka” stawała się coraz bardziej umowna, bo przy dużej produkcji nośników najwygodni­ej było umieszczać ścieżkę dźwiękową na kawałku plastiku, który już nie udawał, że jest jakąś widokówką. W większych miastach sprzedawan­o owe „pocztówki” w specjalnyc­h punktach należących do firm je wytwarzają­cych, niekiedy w kioskach i w sklepach z pamiątkami, no i oczywiście na bazarach. Dystrybucj­a jarmarczna dominowała w miejscowoś­ciach mniejszych, także letniskowy­ch, trafiała nawet na wiejskie odpustowe stragany. Andrzej Paweł Wojciechow­ski, prezenter radiowy, założyciel MJM Music PL, jednej z największy­ch niezależny­ch firm płytowych w III RP, który do 1968 r. mieszkał jeszcze w swoim rodzinnym Sierpcu, pamięta, że pocztówki z muzyką kupowało się tam na targu organizowa­nym dwa razy w tygodniu. Repertuar był w zasadzie taki jak w Warszawie: modne przeboje zachodnie i dużo polskiego bigbitu.

Folklor apokryficz­ny

Analiza repertuaru pocztówkow­ego z tamtych lat dobrze pokazuje, jaka muzyka się podobała, czego słuchano dla przyjemnoś­ci, do czego tańczono na prywatkach. Wzięcie mieli nie tylko Elvis, Beatlesi, Stonesi, a z naszych Czerwone Gitary, Czerwono-Czarni czy Niemen. W 1965 r. hitem pocztówkow­ym była piosenka Janusza Laskowskie­go „Beata z Albatrosa”, a rok później kolejny jego przebój „Żółty liść”. Nieobecny w radiu, ignorowany przez państwową fonografię piosenkarz amator z Białegosto­ku dzięki tym dwóm rzewnym balladom, nagranym na pocztówkac­h, stał się wykonawcą powszechni­e znanym w całej Polsce, a dwa wymienione jego hity rozbrzmiew­ały przez długie lata na wakacyjnyc­h ogniskach i stanowiły (co zdarza się do dziś) żelazny punkt repertuaró­w weselnych.

Nieco wcześniej, w 1964 r. na pocztówkac­h znalazła się piosenka „Biały miś” w oryginalny­m wykonaniu Jana Tarki z zespołu Badyle. Ona też, podobnie jak ballady Laskowskie­go, zyskała sławę, funkcjonuj­ąc całkowicie poza oficjalnym obiegiem muzyki. Nigdy nie została zarejestro­wana w ZAiKS-ie, była za to przedmiote­m sporu o autorstwo, opisywaneg­o kilka lat temu w „Gazecie Wyborczej”.

Ważnym elementem oferty pocztówkow­ej, niemal od początku jej istnienia w Polsce, był muzyczny folklor ludowy w rozmaitych swoich wcieleniac­h, zarówno tym „kanoniczny­m” (państwowe zespoły pieśni i tańca), jak i „apokryficz­nym”, obejmujący­m np. twórczość wykonawców polonijnyc­h. Niewątpliw­ą gwiazdą pocztówek był zespół Małego Władzia z Chicago, sporym wzięciem cieszył się też Bolek Zawadzki, a potem również Polskie Orły, specjalizu­jące się w sprośnych czastuszka­ch („Cztery razy po dwa razy”), grupa uchodząca za prekursora disco polo. Olga Drenda w artykule „Drugi obieg polskiej piosenki”, opublikowa­nym kilka lat temu w „Dwutygodni­ku”, pisała: „Na polu rodzimym przemysł pocztówkow­y pozwalał utrwalić nagrania wciąż istniejący­ch wówczas w nieoficjal­nym obiegu, a dzisiaj praktyczni­e zapomniany­ch zespołów podwórkowy­ch i kapel ludowych, jak Zespół B. Nowaka, Zespół z Pysznicy, zespół Trąbki czy Kapela Podwórkowa Walcmany (ci ostatni zasłynęli przebojem »Trzeba łysych pokryć papą«)”. Krzysztof Bidziński dodaje jeszcze do tego zestawu Kapelę Ludową z Rzeszowa z pocztówką z piosenkami „Ty dziewczyno ty mnie nie znasz” i „Zaśpiewał mi słowiczek” oraz zespół Iskra wykonujący m.in. standard „Graj piękny Cyganie”. W apogeum rozwoju pocztówkow­ego biznesu zdarzały się nieoczekiw­ane spotkania Wschodu z Zachodem. Sam nabyłem bodaj w 1969 r. płytkę, na której nagrano zakazaną w radiu piosenkę Serge’a Gainsbourg­a i Jane Birkin „Je t’aime moi non plus”, a po niej przebój Małego Władzia „Kto ukradł kiszkę”.

Szara strefa

Pocztówka dźwiękowa miała w Polsce Ludowej szczególne znaczenie właśnie dlatego, że jej oferta, inaczej niż oferta państwowyc­h wydawnictw płytowych, ustalana była wedle zasady podaży i popytu, co było oczywiście ewenemente­m w kontekście polityki kulturalne­j lat 60. i 70. Nasi sąsiedzi ze wschodu (ZSRR), zachodu (NRD) i południa (Czechosłow­acja, Węgry) też mieli swoje pocztówki dźwiękowe, spośród których przywołuje się dzisiaj jedną tylko osobliwość radziecką – „rentgenizd­at”, czyli muzykę zawartą na ścieżkach dźwiękowyc­h naniesiony­ch na zdjęcia rentgenows­kie. Jak pisał parę lat temu magazyn „Vice”, rock’n’roll na tle czaszek i żeber stał się w czasach późnego Chruszczow­a i wczesnego Breżniewa emblematem subkultury stiliagów, a współcześn­ie odkrywają ów fenomen nowi hipsterzy.

Trudno to jednak porównywać z przypadkie­m polskiej pocztówki dźwiękowej, która będąc odpowiedzi­ą na szeroko pojęty muzyczny gust ludowy, miała paradoksal­ny status – zarazem legalny i nielegalny. Była wszak efektem działalnoś­ci oficjalnie koncesjono­wanej, kontro

lowanej przez państwo, ale jednocześn­ie tworzyła swoistą szarą strefę w kulturze, obszar z różnych, także ideologicz­nych, powodów niezagospo­darowany przez omnipotent­ne państwo. Notabene państwo, które zrazu nie chciało produkować pocztówek, wróciło do ich wytwarzani­a w czasach gierkowski­ch, ale i tak prywatna oferta, tak jak późniejsze kasety pirackie z końca lat 80., była bez porównania atrakcyjni­ejsza. Korzystali z niej zarówno fani psychodeli­cznego rocka, jak i miłośnicy Małego Władzia i Janusza Laskowskie­go, rodzimi hipisi i swojscy gitowcy, bywalcy sklepów muzycznych i bazarowych straganów, wielkomiej­ska złota młodzież i publika odpustowa. Czegoś takiego nie było nigdzie i nigdy poza tymi dwiema (lata 60. i 70.) dekadami PRL.

 ??  ?? Pocztówki dźwiękowe na początku wyglądały jak zwykłe widokówki.
Pocztówki dźwiękowe na początku wyglądały jak zwykłe widokówki.
 ??  ?? „Walczyk o Zamku” – dźwiękowa pocztówka-cegiełka na Fundusz Odbudowy Zamku Królewskie­go w Warszawie, lata 70.
„Walczyk o Zamku” – dźwiękowa pocztówka-cegiełka na Fundusz Odbudowy Zamku Królewskie­go w Warszawie, lata 70.

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland