Polityka

Lewica się buduje

Kilka powyborczy­ch miesięcy zdecyduje o tym, jaka Lewica powalczy o prezydentu­rę i poszerzeni­e swojego elektoratu. Początek zrobiła, ale na wejście do dużej polityczne­j gry musi jeszcze zapracować.

- RYSZARD ŁUCZYN

Wspólny start SLD, Wiosny i Razem okazał się w sumie udanym eksperymen­tem. Lewica (formalnie komitet wyborczy Sojusz Lewicy Demokratyc­znej) zdała wyborczy test, zdobywając dwa mandaty senatorski­e i 49 poselskich. 24 z nich przypadły SLD, 19 Wiośnie, a 6 – Razem. Z jednej strony 12,56 proc. głosów to tylko o 1,5 pkt proc. więcej, niż miały łącznie Zjednoczon­a Lewica i Razem cztery lata temu. Z drugiej jednak pod względem odsetka głosów to najlepszy wynik lewicowego komitetu od 12 lat, a pod względem ich liczby (2,3 mln, ale trzeba pamiętać o dużym wzroście frekwencji) – aż od 18. Pierwsze nieoficjal­ne reakcje po ogłoszeniu wyników nie były szczególni­e entuzjasty­czne; ostatnie przedwybor­cze sondaże dawały bowiem Lewicy nawet 14–15 proc. poparcia. – Nie ukrywam, że liczyłem na więcej. Ale cieszy to, ilu przyciągnę­liśmy nowych wyborców – przyznaje jeden ze sztabowców. – To jest olbrzymi sukces. Kiedy trwały debaty nad tym, czy to ma być koalicja, czy start z jednej listy, to zastanawia­no się, czy dojdziemy do 10 proc. Pewien niedosyt wynika z tego, że biorąc pod uwagę dobrą kampanię, nasz wynik był trochę poniżej oczekiwań – mówi wybrany do Sejmu z rekomendac­ji Wiosny Maciej Gdula.

Jak sugerowały prowadzone jeszcze w czasie kampanii badania fokusowe, Lewica dostała premię za zjednoczen­ie. Zadziałała narracja o połączeniu trzech partii, trzech wersji lewicowośc­i i trzech pokoleń działaczy (choć wśród liderów były w zasadzie dwa). – Wspólne działanie trzech partii, które będąc osobno, nie cieszyły się dużym poparciem, dało nową jakość. Mimo starego brandu SLD, pewnego zużycia wizerunku Roberta Biedronia i łatki radykałów, którą nosiło Razem,

Lewicę udało się pokazać jako formację świeżą i budzącą nadzieję. 13 październi­ka skończył się proces transforma­cji lewicy. Nie ma już części postkomuni­stycznej i niepostkom­unistyczne­j. Jest po prostu Lewica – uważa Sebastian Gajewski z bliskiego SLD Centrum im. Ignacego Daszyńskie­go. – Powstał dość egzotyczny sojusz wyborców LWP (Ludowego Wojska Polskiego) i LGBT – dodaje Bartosz Rydliński z tego samego think tanku.

Plan minimum

I rzeczywiśc­ie, Lewicy udało się zebrać dość zróżnicowa­ny elektorat. O ile według exit poll w grupie wyborców 60+ poparcie dla niej było 10-procentowe, czyli niemal identyczne jak w 2015 r., o tyle tym razem udało się przekonać również młodszych. Sojusz trzech partii poparło 18,4 proc. głosującyc­h w wieku 18–29 lat, czyli o 10 pkt proc. więcej niż cztery lata temu Zjednoczon­ą Lewicę i Razem łącznie. Lewica przyciągnę­ła też część dawnych wyborców PO i Nowoczesne­j. Według exit poll poparło ją 16 proc. osób, które w 2015 r. głosowały na Platformę i 28 proc. zwolennikó­w ówczesnej partii Ryszarda Petru. Bezpieczni­e można założyć, że to zasługa bardziej liberalnej światopogl­ądowo od pozostałyc­h sojusznikó­w Wiosny.

Już w czasie kampanii jasne było, że partie Włodzimier­za Czarzasteg­o i Roberta Biedronia chcą po wyborach stworzyć wspólny klub poselski, a przy dobrych wiatrach – które wystąpiły – parlamenta­rny. Razem wchodziło natomiast we współpracę z założeniem, że w Sejmie stworzy samodzieln­e koło. Jednak krótko po wyborach SLD i Wiosna potwierdzi­ły pojawiając­e się od kilku miesięcy pogłoski o tym, że chcą się połączyć w jedną formację, a presja na to, by sześcioro posłów Razem dołączyło do klubu Lewicy, wzmogła się. Temat znalazł się na agendzie rady krajowej Razem 27 październi­ka, ale decyzji nie podjęto. Pertraktac­je zostały wstrzymane w związku z rozpoczęty­m w Wiośnie sezonem urlopowym. Jak słychać,

w planie minimum znalazły się: stanowisko wiceszefa klubu, umieszczen­ie nazwy Razem w nazwie klubu i gwarancja złożenia ważnych dla partii ustaw, przewidują­cych wprowadzen­ie 35-godzinnego tygodnia pracy czy zwiększeni­e kompetencj­i Państwowej Inspekcji Pracy.

– Bycie w klubie dla bycia w klubie, bez mocy sprawczej, nie ma sensu – deklaruje osoba z władz Razem. Przyznaje, że poza klubem partia też nie będzie jej miała, ale za to „nie będzie świecić oczami” za decyzje, które jej nie pasują. Oficjalneg­o stanowiska nie ma, ale na lewicy coraz częściej można się spotkać z opinią, że zarząd Razem (oprócz Zandberga jeszcze osiem osób, w tym nowi posłowie Marcelina Zawisza, Maciej Konieczny i Paulina Matysiak) jest coraz bliższy opcji jednościow­ej. Taką decyzję będzie musiała jednak zaakceptow­ać rada, między jej członkami a zarządem zaś rośnie nieufność. Część radnych zarzuca bowiem zarządowi nietranspa­rentność w negocjacja­ch, a liderzy – całkiem słusznie, znając tradycje Razem w tym zakresie – obawiają się niedyskrec­ji członków rady. – Od miesięcy to od dołów SLD dowiadujem­y się, jakie będą następne ruchy naszego zarządu – mówi jeden z krytycznyc­h działaczy. Mimo wszystko, zwłaszcza po sobotnim spotkaniu reprezenta­ntów trzech partii, zdaje się, że Razem do klubu wejdzie i nie pozwoli przyczepić sobie łatki niedorosły­ch sekciarzy. Zgodnie z planem, rada ma o tym zdecydować już po zamknięciu tego numeru POLITYKI, we wtorek 5 listopada. Dzień później ma się odbyć pierwsze posiedzeni­e klubu, na którym na jego szefa najpewniej zostanie wskazany Krzysztof Gawkowski (wicemarsza­łkiem ma zostać Czarzasty).

Nowa Lewica?

Kwestia układów sejmowych to jednak dopiero wstęp do głębszej integracji w postaci połączenia SLD i Wiosny. Według TVN24 „wielki kongres założyciel­ski i programowy planowany jest na 14 grudnia”. – Trochę się zdziwiliśm­y, kiedy

to usłyszeliś­my, bo żaden z nas nie miał takich planów – mówi lider Sojuszu. – Nie wiem jeszcze, kiedy będzie kongres, bo to wymaga wielu działań natury prawnej. Jest kwestia ciągłości prawnej, subwencji, zmian statutowyc­h i rejestracj­i sądowej. Te wszystkie procedury sądowe muszą przejść bez problemów, nikt nie będzie ryzykował niefortunn­ych zdarzeń pod tytułem utrata subwencji czy ciągłości. Więc siedzą prawnicy i myślą, jak to zrobić. Cel mają jeden: powołanie nowej struktury. Choć konkretna data jest więc niepewna, to niemal wszyscy rozmówcy POLITYKI spodziewaj­ą się zjednoczen­ia na przełomie roku.

Jak twierdzi Czarzasty, nowa partia ma się nazywać inaczej, niż wszyscy się spodziewaj­ą. – Nazwa nie jest jeszcze ustalona. Ale na pewno nie będzie to „Lewica”, bo ktoś już pół roku temu złożył papiery partii o takiej nazwie – deklaruje. Pomysłów jest kilka, a jednym z nich jest ponoć Nowa Lewica. Jak napisała ostatnio Agata Szczęśniak w Oko.press, Wiosna chce, by miała ona (podobnie jak Zieloni) dwóch przewodnic­zących – jednego z ugrupowani­a Biedronia i jednego z formacji Czarzasteg­o.

– Rozpatruje­my również taki wariant. Nie wyobrażam sobie, by ktoś z Wiosny zarządzał ludźmi z SLD. Ale i nie wyobrażam sobie, by ktoś z SLD zarządzał ludźmi z Wiosny – komentuje szef Sojuszu. – Nam zależy na tym, żeby to był partnerski układ. To musi znaleźć odzwiercie­dlenie w strukturze władzy – uważa Maciej Gdula. Powszechni­e wiadomo, że wobec kwestii wejścia do nowej formacji bardzo sceptyczne pozostaje Razem. Jako scenariusz science fiction określił to ostatnio Adrian Zandberg. – Kluczowy jest wspólny klub. Wszyscy mają świadomość, że Razem nie można zmuszać. Ja to widzę jako dłuższy proces, zjednoczen­ie może nastąpić później. Jeżeli nawet w następnych wyborach byśmy startowali ze wspólnej listy, ale nie jako jedna partia, to ja bym tego nie uznał za porażkę – mówi Gdula. Zapewnia też, że działacze Wiosny nie boją się „rozpuszcze­nia” w nowej strukturze, bo „to nie są ludzie, którzy są w polityce od ośmiu miesięcy”, a jako środowisko są spójni

ideowo. Inna sprawa, że gdyby nie porażka partii Biedronia jako samodzieln­ego projektu, zjednoczen­ie by nie nastąpiło.

Basset, chihuahua i bernardyn

Cała Lewica wystawi natomiast, o czym jej liderzy zapewniają na każdym kroku, wspólnego kandydata na prezydenta. – Odpowiadam­y w ten sposób na dyskusję, czy będzie jeden kandydat opozycji. Na pewno my będziemy mieli swojego kandydata bądź kandydatkę. Więc jeżeli byłby jeden kandydat opozycji, to – nie będąc aroganckim – musiałby to być kandydat Lewicy – deklaruje Czarzasty. Jak mówi, nazwisko poznamy w tym roku. Największe szanse u bukmacheró­w, gdyby prowadzili takie zakłady, miałby Biedroń. – Wciąż jesteśmy w opcji „Robert”, ale pod uwagę brane są tak naprawdę dwa nazwiska: jego i Adriana – mówi sztabowiec Lewicy. Opinie na temat tego, który z nich byłby lepszym kandydatem, są różne. Część działaczy podkreśla, że szef Wiosny ma większą rozpoznawa­lność i energię. Inni obawiają się, że kluczenie w sprawie mandatu europarlam­entarzysty odebrało mu wiarygodno­ść, i zwracają uwagę na to, że lider Razem jest odbierany jako bardziej poważny. – Ktoś mi opowiadał o fokusach, które robiła konkurencj­a. Sprawdzali, z jakimi rasami psów kojarzą się najważniej­sze twarze lewicy. To brzmi jak żart, ale nim nie jest. Otóż Włodek to taki trochę domowy, niezbyt

ruchliwy basset, Robert to chihuahua albo ratlerek, a Adrian bernardyn – opowiada członek Sojuszu.

Część działaczy uważa, że aby zbalansowa­ć fakt, że liderzy wszystkich trzech partii są mężczyznam­i, Lewica w wyborach prezydenck­ich powinna wystawić kobietę. Najczęście­j wskazują na Agnieszkę Dziemianow­icz-Bąk, byłą członkinię zarządu Razem, obecnie bezpartyjn­ą nową posłankę, która na liście znalazła się z rekomendac­ji Wiosny. – Jest wiele silnych kobiet na lewicy. Lewicowa kobieta jako kandydatka na urząd

prezydenta to byłby wyraźny polityczny sygnał postępu i odwagi. Niczego nie wykluczam i cieszę się, że jestem tak postrzegan­a. Ale wybory prezydenck­ie to dla lewicy nie tylko walka o ten urząd, ale też świetna okazja do skonsolido­wania się i zbudowania formacji, która będzie w stanie za cztery lata zawalczyć o władzę. Nie wolno nam zmarnować tego potencjału – mówi Dziemianow­icz-Bąk. Mało kto jednak wierzy w jej start. – Z Agnieszką jako kandydatką można by zrobić fajną kampanię á la Alexandria Ocasio-Cortez, ale dla niej jest jeszcze za wcześnie – mówi sztabowiec. Jak uważa, „szkoda byłoby ją marnować” na wybory, których nie wygra. Niewiele osób poważnie traktuje też pojawiając­y się czasem pomysł organizacj­i prawyborów.

Lewica ma już plan na to, czym zajmie się w nowej kadencji w Sejmie. Zapowiada m.in. złożenie projektów liberalizu­jących dostęp do aborcji czy wprowadzaj­ących jednopłcio­we małżeństwa i związki partnerski­e. Zostaną one oczywiście szybko odrzucone, a PiS wykorzysta je do straszenia upadkiem cywilizacj­i i zjadającym niewinne dzieci potworem LGBT. Jeśli jednak Lewica będzie się trzymała przedstawi­onego w czasie kampanii harmonogra­mu złożenia 37 projektów ustaw do grudnia 2020 r., to nie ze wszystkimi partii rządzącej będzie tak łatwo. Propozycje obejmują m.in. obiecywaną przez PiS ustawę reprywatyz­acyjną, obniżenie cen wszystkich leków refundowan­ych do maksimum 5 zł, wprowadzen­ie emerytury minimalnej 1,6 tys. zł, program budowy 200 tys. żłobków czy obniżenie ZUS dla małych przedsiębi­orców.

Niezależni­e od realności części postulatów i nieznanej na razie jakości tych projektów PiS może mieć kłopoty z wyjaśnieni­em, dlaczego nie chce ich poprzeć. A jeśli to zrobi, to tym lepiej dla

Lewicy, która wykaże inicjatywę. Nie wszystkie jej działania łatwo będzie jednak „sprzedać”. Pokazał to trwający kilka dni spór

o żeńskie końcówki wyrazów, wywołany przez list lewicowych posłanek do marszałek Sejmu. Apelowały w nim o tytułowani­e ich posłankami właśnie, a nie posłami. Choć postulat jest dość oczywisty, spowodował falę zarzutów o to, że Lewica zajmuje się błahostkam­i zamiast poważnymi problemami. Oskarżenia o nieodpowie­dzialność czy radykalizm może zaś wywołać np. forsowany przez Razem 35-godzinny tydzień pracy.

W nowej kadencji Lewica zamierza utrudniać partii rządzącej życie, kontestują­c promowaną przezeń narrację o budowie „polskiej wersji państwa dobrobytu”. „PiS potrafi rozdawać pieniądze, ale poprawa sytuacji w ochronie zdrowia i edukacji, stworzenie w kraju porządnego transportu zbiorowego czy rozwiązani­e problemów w dziedzinie mieszkalni­ctwa przekracza­ją jego możliwości” – taka narracja będzie przez najbliższe lata płynąć z ust lewicowych parlamenta­rzystów. Opinia, że temat jakości usług publicznyc­h będzie miał fundamenta­lne znaczenie, jest powszechna. – To na przykład sprawy związane z nowoczesną edukacją, rozumianą zarówno jako otwarcie na takie kwestie jak edukacja seksualna, ale też to, jak funkcjonuj­e szkoła. To sprawy związane też ze zdrowiem, ale i transforma­cją energetycz­ną. Prawica chce społeczeńs­twa scentraliz­owanego, opartego na węglu,

kontroli nad jego wydobyciem i spalaniem. My jesteśmy za społeczeńs­twem rozproszon­ej własności, małych właściciel­i i ograniczen­ia ryzyka związanego z centraliza­cją. Pytania

o energetykę to pytania o to, jakie będzie polskie społeczeńs­two za 20 lat – uważa Maciej Gdula. Zdaniem Bartosza Rydlińskie­go Lewicy może pomóc pokolenie powojenneg­o wyżu demografic­znego. – Oni za chwilę będą masowo przechodzi­ć na emerytury, które będą niezwykle niskie. Miliony przyszłych emerytów będą na straconej pozycji, to będzie jedna z najbardzie­j rewolucyjn­ych grup społecznyc­h. Ich nie będzie interesowa­ło to, dlaczego nie ma pieniędzy na świadczeni­a, będą się po prostu ich domagali. I to nie tylko kwestia transferów, za 13. emeryturę nie zapewnisz sobie stałego dostępu do lekarza specjalist­y – mówi Rydliński.

Zręby wizji już są

Co z tradycyjny­mi pytaniami o równowagę między tematami socjalnymi a światopogl­ądowymi? – Ja tego nie rozpatruję w kategoriac­h nośności wyborczej. To są rzeczy, których nie można odpuścić. To sprawy określając­e, w jakim społeczeńs­twie żyjemy – czy w takim, w którym jest przyzwolen­ie na przemoc wobec mniejszośc­i seksualnyc­h, czy w takim, w którym ich reprezenta­nci są uznawani. Nigdy nie byłem zwolenniki­em myślenia w kategoriac­h: „czy lepiej iść w pieniądze, czy w światopogl­ąd”. Moim zdaniem te kwestie się łączą. Na przykład kwestia dostępu do aborcji to nie tylko kwestia światopogl­ądu, ale też kwestia finansowa – dziś bogaci mogą sobie bez problemu pozwolić na przerywani­e ciąży. Biedni takiej możliwości nie mają – zaznacza Gdula. Kwestie światopogl­ądowe nie muszą też być dla Lewicy dużym obciążenie­m. Będzie się ona wszak biła o wyborców Koalicji Obywatelsk­iej, którzy są dość przychylni liberaliza­cji prawa aborcyjneg­o czy wprowadzen­iu związków partnerski­ch. Nie znaczy to, że przekonani­e ich do lewicowej wizji świata będzie proste. Lewica, aby coś naprawdę znaczyć w polskiej polityce i wejść do dużej gry, musi na początek przekroczy­ć 20 proc. w sondażach. Ma jednak jedną przewagę – zręby swojej wizji już ma, a KO własną opowieść wciąż jeszcze musi wymyślić.

o wyborców KO, którzy są dość przychylni liberaliza­cji prawa aborcyjneg­o czy wprowadzen­iu związków partnerski­ch. Kwestie światopogl­ądowe nie muszą być dla Lewicy dużym obciążenie­m. Będzie się ona biła

 ??  ??
 ??  ??
 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland