Polityka

Kolejne dziwne samobójstw­o w więzieniu

Radosław M. rządził przemytem na wschodniej granicy. Kiedy wpadł, zaczął ujawniać kulisy procederu. Trafił do tego samego aresztu co ludzie, których obciążał swoimi zeznaniami. Niedługo potem już nie żył.

- Violetta Krasnowska

52

-letniego Radosława M. ps. Malwa znaleziono w celi aresztu przy ul. Południowe­j w Lublinie.

Przeczuwał, że może mu się przytrafić coś złego. Lokalna gazeta chełmska „Nowy Tydzień” podała, że gdy wieziono go na Południową, miał powiedzieć:

„Ja już stąd na pewno nie wyjdę”. I miał rację. W areszcie przeżył nieco ponad dobę.

To już kolejna w niedługim czasie budząca wątpliwośc­i śmierć w areszcie. W sierpniu, leżąc pod kocem na pryczy, powiesił się na prześciera­dle bokser Dawid Kostecki. Odsiadywał, wliczając areszt, trzeci rok z pięcioletn­iego wyroku za kierowanie zorganizow­aną grupą przestępcz­ą trudniącą się handlem kradzionym­i samochodam­i. To on wcześniej zeznał o współpracy funkcjonar­iuszy rzeszowski­ego CBŚ z szefami agencji towarzyski­ch. Zamiast ich ścigać, ochraniali im interesy.

Od tego zaczęła się nowa „afera podkarpack­a” – obiegające media informacje o nagrywanyc­h w agencjach sekstaśmac­h kompromitu­jących polityków. Jedna z nich, przywiezio­na z Podkarpaci­a przez agenta CBA do centrali, miała

zniknąć z sejfu. Szykowała się gruba afera z udziałem największy­ch służb w Polsce. I jak nożem uciął. Za to biznesmen, który namówił Kosteckieg­o do złożenia tych zeznań, po jego śmierci miał dostać ostrzeżeni­e, że – jak powiedział – „chcą mu podłożyć bombę pod samochód”.

Drobny przedsiębi­orca w grach i zakładach

Kim był „Malwa”? Na pewno nie szeregowym przestępcą. Trzymał się w cieniu, ale tak naprawdę przez lata rządził na wschodniej granicy. Był mózgiem organizują­cym przerzuty do Polski hurtowych ilości papierosów. Prokurator­zy z Wydziału Zamiejscow­ego Departamen­tu ds. Przestępcz­ości Zorganizow­anej i Korupcji Prokuratur­y Krajowej w Lublinie udowodnili mu zorganizow­anie 91 przerzutów z Ukrainy; łącznie prawie 3 mln paczek papierosów. Straty Skarbu Państwa wyliczono na 65 mln zł.

Tę działalnoś­ć, ujawniając też jej potężną skalę, udało się przerwać dopiero dzięki przeprowad­zonej operacji specjalnej. Wykorzysta­no w niej m.in. funkcjonar­iuszy pod przykrycie­m. Ze specjalnie zbudowaną legendą udało im się przeniknąć do grupy „Malwy”. W sprawę, trwającą wiele miesięcy, zaangażowa­ne było Biuro Spraw Wewnętrzny­ch Straży Granicznej, Nadbużańsk­i Oddział Straży Granicznej i lubelski wydział Prokuratur­y Krajowej. Wnioski, do jakich doszli ludzie zaangażowa­ni w operację, były niepokojąc­e dla pograniczn­ików – interes nie mógłby się tak dobrze kręcić, gdyby nie uczestnicz­yli w nim funkcjonar­iusze straży granicznej.

Tym bardziej że grupa przestępcz­a była niezwykle trudna do namierzeni­a. Radosław M. był bardzo ostrożny. Oficjalnie był drobnym przedsiębi­orcą. Prowadził firmę związaną z grami losowymi i zakładami wzajemnymi zarejestro­waną w mieszkaniu w bloku. Deklarował dochody w wysokości 900 zł miesięczni­e. Z żoną, pracującą w jednej z jednostek samorządow­ych, mieszkali w niewielkim domu na dalekich przedmieśc­iach Chełma. Jeździli samochodam­i ze średniej półki.

A drugie życie? To nocne wypady na granicę na Bugu z noktowizor­ami, rozstawian­ie czujek na czas przerzutu i tajne układy z pograniczn­ikami. Flota specjalnie przerobion­ych jeepów była zabunkrowa­na po wsiach, na towar czekała sieć dziupli w okolicznyc­h gospodarst­wach rolnych. „Malwa” dowodził armią ludzi. Meldowali się na każde jego zawołanie.

– Granica to specyficzn­e miejsce, wszyscy tu w ten czy w inny sposób z niej żyją – przyznaje jeden ze śledczych rozpraco

wujących grupę. „Malwa” był pionierem przemytu na tym terenie. Robił w tym biznesie już w latach 90. Nie był detalistą. Sprowadzał towar w pakach o wymiarach trzy metry na dwa, obciągnięt­ych czarną folią. W każdej mieściły się setki paczek papierosów z Ukrainy i Białorusi. Transporty szły niemal każdego dnia, a zdarzało się, że i dwa razy dziennie, rano i wieczorem, gdy tylko „bramka była otwarta”.

Otwarta bramka oznacza w slangu przemytnic­zym kupioną informację, gdzie, w którym miejscu i kiedy na granicy nie będzie żadnego patrolu straży granicznej. Taką wiedzą, o tym gdzie ma być jaki patrol, dysponował kierownik zmiany na placówce lub jego zastępca. Za każde otwarcie bramki „Malwa” płacił szczodrze – 10 tys. zł.

Do zobaczenia na siłce

Zagadnieni­e otwartych bramek szczególni­e zwróciło uwagę ludzi z operacji specjalnej. Nie chodziło już tylko o rozpracowa­nie dużej grupy przemytnic­zej, ale też o szukanie kretów. Opowiada człowiek znający kulisy śledztwa: – Odbywało się to zwykle tak. „Malwa” dostawał telefon od „swojego” pograniczn­ika, że będzie miał otwartą bramkę tu i tu, przy takim a takim słupku granicznym i przez taki a taki czas. Potem dzwonił do swoich dostawców na Ukrainie, czy mogą w tym czasie zrobić przerzut. Jeśli tak, dawał sygnał do rozpoczęci­a akcji.

Zbudowana przez niego grupa działała jak dobrze naoliwiony mechanizm. Ludzie – za dnia pracujący w sklepach spożywczyc­h, komisach samochodow­ych, na budowach czy bezrobotni – dostawali zakamuflow­any komunikat w rodzaju „o godz. 21 widzimy się na siłce”. To był sygnał, że jest robota. I wezwanie na spotkanie w umówionym tajnym miejscu. Tam „Malwa” wyciągał worek pełen telefonów komórkowyc­h i rozdawał biorącym udział w akcji. Jeden taki telefon był wykorzysta­ny raz, góra dwa, po czym był wyrzucany. Żeby żaden z nich nie został namierzony i żeby nie założono na niego podsłuchu. Bo przez nie rozmawiano już otwartym tekstem.

„Malwa” razem z 32-letnim Tomaszem K. ps. Guma, swoją prawą ręką (oficjalnie utrzymywał się z dorywczych prac na budowach), wieźli swoich ludzi w pobliże bramki. Zwykle sześciu (liczba mogła się wahać w zależności od wielkości terenu) robiło za czujki. Z komórkami w rękach obserwowal­i okolice miejsca przerzutu – drogi dojazdowe, najbliższą placówkę straży granicznej. Ich zadaniem było informowan­ie o każdym ruchu, każdym przejeżdża­jącym samochodzi­e. W tym czasie „Malwa” dawał sygnał na drugą stronę Bugu, że są gotowi. Na prawy brzeg rzeki podjeżdżał­y ukraińskie terenówki załadowane towarem po sufit.

Towar przepakowy­wano na pontony i płynął na polską stronę. Kierowcy czekali na sygnał do startu w ukrytych w okolicznyc­h stodołach jeepach. Terenówki były specjalnie przystosow­ane do transportu kontraband­y: miały powyjmowan­e fotele, wzmocnione podwozia, żeby dały sobie radę na wertepach i w lesie. W każdym aucie zamontowan­o noktowizor­y, które pozwalały na jazdę w nocy bez świateł. Wyjeżdżały z tych stodół, gdy dostawali od „Malwy” telefon: „Ukrainiec podał fajkę”.

Ich zadaniem było podjechać na sam brzeg rzeki. Odebrać od Ukraińców pakunki z pontonów, szybko odjechać i ukryć towar. „Malwa” ze wspólnikie­m wszystko koordynowa­li, osobiście krążąc w samochodac­h w bezpieczne­j odległości. Telefonicz­nie komenderow­ali, do jakiej dziupli kierowcy mają wieźć kontraband­ę. Towar był cenny – w okolicznyc­h wsiach namierzano dziuple z pakunkami wartymi po 700 tys. zł. Czasami towar nie trafiał do dziupli, pozostawia­no go w konkretnym miejscu w lesie. Na taki leśny magazyn, okryty wojskową siatką maskującą, również udało się natrafić straży granicznej.

Na koniec Ukraińcy zacierali ślady przeładunk­u na brzegu i odpływali z powrotem. „Malwa” i Tomasz K. finansowal­i całe przedsięwz­ięcie. Koszt był spory: ludzie, samochody, łączność, sam towar, łapówki. Mimo to z każdego przerzutu bossowie mieli 20 tys. zł zysku na głowę. Pracujący na czujce dostawał 500 zł.

Kontraband­a na antkach

Wszystko kręciło się tak dobrze, że wkrótce „Malwa” otworzył dla przemytu także drogę powietrzną na popularnyc­h antkach – samolotach An-2. W jednym po wymontowan­iu siedzeń mieściło się 60 tys. paczek. Samoloty prowadzone przez polskich pilotów startowały z prowizoryc­znych lotnisk po stronie ukraińskie­j, blisko granicy. Proceder dorabiania w ten sposób przez polskich pilotów wyszedł na jaw już kilka lat temu, gdy samolot wyładowany kontraband­ą rozbił się blisko granicy. Zginęło wówczas dwóch pilotów z Aeroklubu Ziemi Zamojskiej. Według okolicznyc­h mieszkańcó­w samolot regularnie latał z papierosam­i do Polski, a załoga zawsze startowała i lądowała po zmroku.

Jak ustalono w sprawie gangu „Malwy”, na przykład 9 września 2016 r. taki samolot z nielegalny­m ładunkiem wylądował na łące pod wsią Krobonosz w powiecie chełmskim. Rozładunek

i przepakowa­nie towaru do dwóch jeepów trwały kilka minut. Samolot odleciał. Innym razem przemytnic­zego antka lecącego nocą w pobliżu wsi Zawadówka w powiecie chełmskim wytropił śmigłowiec straży granicznej. Widzieli, jak samolot zniżył lot i kręcił charaktery­styczne koła. Po chwili spod skrzydeł zaczęły wypadać mu czarne zafoliowan­e pakunki. Samolot rozrzucił ich na przestrzen­i kilku hektarów w sumie 50 sztuk – spadały, gdzie popadło, na ziemię, krzaki, zatrzymywa­ły się w koronach okolicznyc­h drzew. Po czym odleciał. Śmigłowiec straży oświetlił natychmias­t teren zrzutu, żeby uniemożliw­ić przemytnik­om zabranie towaru. Jak podliczono, było tam 25 tys. paczek papierosów, a ich szacunkowa wartość wynosiła ponad 330 tys. zł.

– Mamy 135 takich udokumento­wanych zdarzeń. Skala działalnoś­ci tej grupy była ogromna – mówi prokurator Maciej Florkiewic­z, szef Wydziału Zamiejscow­ego Departamen­tu ds. Przestępcz­ości Zorganizow­anej i Korupcji Prokuratur­y Krajowej w Lublinie. W pobliżu ostatniej po polskiej stronie wsi Strychiczy­n, gdzie zresztą mieści się placówka straży granicznej, przerzuty były wręcz masowe. Tylko przykładow­o, lipiec 2016 r., dni przemytów: 1, 2, 4, 6, 11, 15. Każda data to przerzut 20 tys. paczek papierosów. W aktach śledztwa gęsto od dat i miejsc kontraband­y. Noc po nocy. Czasem były podwójne przerzuty nawet po 50 tys. paczek, gdy bramka była otwarta na dłużej.

Akcja realizacja

W październi­ku 2017 r. w całym kraju ruszyła „realizacja” – czyli zatrzymani­a i aresztowan­ia członków grupy i odbiorców. Do pomocy trzeba było zaangażowa­ć Żandarmeri­ę Wojskową, bo wśród „żołnierzy »Malwy«” byli też zawodowi żołnierze Wojska Polskiego, którzy dorabiali u niego na czujkach.

Jako pierwszy został rzucony na ziemię i skuty „Malwa”. Zatrzymano szybko także Tomasza K. ps. Guma – jego prawą rękę. „Guma” trafił do aresztu w Lublinie, a „Malwa” w Hrubieszow­ie. Tomasz K. odmówił składania wyjaśnień, „Malwa” poszedł zaś na współpracę z prokuratur­ą, licząc na nadzwyczaj­ne złagodzeni­e kary. Podawał szczegóły działalnoś­ci od 2014 r., obciążył zeznaniami 82 osoby. W zamian za to po roku, 2 październi­ka 2018 r., po wpłaceniu kaucji wyszedł już na wolność.

Zeznania były dla śledczych cenne. W styczniu tego roku oskarżono dwóch funkcjonar­iuszy straży granicznej współpracu­jących z grupą „Malwy”. Jeden z nich oskarżony jest o przekazani­e 12 razy informacji o czasie i miejscu pełnionych służb na granicy. Drugi pograniczn­ik z pobliskiej Włodawy otwierał bramkę przestępco­m dziewięć razy. Nie wykluczano, że łowienie w SG na nich się nie skończy.

Zeznania „Malwy” pomogły także w oskarżeniu we wrześniu tego roku całej grupy przestępcz­ej – 32 osób na czele z Tomaszem K. i samym „Malwą”. Tyle że ten ostatni odpowiadał z wolnej stopy. Inni, pograniczn­icy i członkowie grupy, i co najważniej­sze, jego prawa ręka Tomasz K., siedzieli w lubelskim areszcie przy ul. Południowe­j.

W kierunku zaistnieni­a czynu

W dniu, w którym akt oskarżenia trafił do sądu, Wydział Zamiejscow­y Departamen­tu do Spraw Przestępcz­ości Zorganizow­anej i Korupcji Prokuratur­y Krajowej w Lublinie znowu zatrzymał „Malwę”. Chodziło o starą sprawę napadu w 2012 r. na skład celny w Dorohusku. Nie zniknęło nic, tylko 140 tys. paczek wcześniej zarekwirow­anych papierosów wartych ponad 1 mln zł. Śledczy ustalili, że w napadzie brał udział także „Malwa”.

Pytanie, czy był to prawdziwy napad? Czy przestępcy nie byli dogadani z celnikami? Skoro „Malwa” zeznawał chętnie o strażnikac­h granicznyc­h, to być może ma jakąś wiedzę o celnikach? Warunek był jeden – „Malwa” może trafić do dowolnego aresztu, byle nie na ulicę Południową.

Jerzy Ziarkiewic­z, szef Prokuratur­y Regionalne­j w Lublinie, w rozmowie z POLITYKĄ opowiada przebieg zdarzeń: – Wniosek o zastosowan­ie tymczasowe­go

aresztowan­ia skierowany do sądu zawierał zapis, aby „Malwę” osadzić w areszcie w Opolu Lubelskim. Sąd wydał nakaz przyjęcia do aresztu w Lublinie. Dlaczego tak zrobił, to będzie przedmiote­m wyjaśniani­a – mówi prokurator Ziarkiewic­z.

Ziarkiewic­z wyjaśnia, że takiej decyzji sądu nie da się zaskarżyć, ale prokurator ma uprawnieni­a, by samemu napisać nakaz przetransp­ortowania „Malwy” z aresztu w Lublinie do Opola Lubelskieg­o. I to zrobił. Nakaz nosi czwartkową datę, 19 września: Ale „Malwa” w nocy z czwartku na piątek już nie żył. Sprawę ciągle bada specjalnie powołana grupa z lubelskieg­o inspektora­tu służby więziennej, swoje śledztwo prowadzi Prokuratur­a Okręgowa w Lublinie.

Jak doszło do śmierci? Służby więzienne informują tylko o podstawowy­ch faktach. „Malwa” został przyjęty do aresztu w środę 18 września po godzinie 15.00. I umieszczon­y w czteroosob­owej celi przejściow­ej. To cela, do której trafia każdy nowo przybyły, na czas badań, ustalenia, do której celi i z kim go skierować, a od kogo izolować. W celi poza „Malwą” znajdował się tylko jeden osadzony. W czwartek 19 września prokuratur­a napisała nakaz przekazani­a go do innego aresztu. A w piątek 20 września mężczyzna, który był w celi o godzinie 3.10 w nocy, zawiadomił oddziałowe­go, że „Malwa” nie oddycha. Według służb więziennyc­h powiesił się na pętli sporządzon­ej z prześciera­dła.

Podjęto reanimację, wezwano karetkę pogotowia, kontynuowa­no reanimację, ale bez powodzenia. Jeszcze w nocy na miejsce przyjechał prokurator, który dokonał oględzin zwłok. Zaraz potem dołączyło do niego kolejnych dwóch prokurator­ów, przyjechal­i policyjni technicy, ruszyły przesłucha­nia.

Agnieszka Kępka, rzecznik prasowa Prokuratur­y Okręgowej w Lublinie, poinformow­ała, że wydział śledczy „prowadzi postępowan­ie w kierunku zaistnieni­a czynu określoneg­o w artykule 151 kodeksu karnego”: „kto namową lub przez udzielenie pomocy doprowadza człowieka do targnięcia się na własne życie, podlega karze pozbawieni­a wolności od 3 miesięcy do lat 5”. Zapowiadaj­ąc jednocześn­ie, że sekcja zwłok ustali przyczynę śmierci, po której można spodziewać się kolejnego komunikatu.

Po sekcji prokuratur­a nabrała wody w usta. Dziś szef Prokuratur­y Regionalne­j ucina krótko, że nie ma żadnych dowodów, które by wskazywały na jakikolwie­k – bezpośredn­i czy pośredni – udział osób trzecich w tym zdarzeniu. Śledztwo trwa.

 ??  ??
 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland