Polityka

Piesi wyszli na ulice

Na pasach rozpędzone BMW zabiło mężczyznę. Szedł na plac zabaw na warszawski­ch Bielanach z żoną i dzieckiem. Piesi się wściekli i protestują. Czy to już bunt?

- Ilustracja marta frej

Jest źle, zabitych przybywa – przyznaje Adrian Furgalski, prezes Zespołu Doradców Gospodarcz­ych TOR. W 2018 r. wyhamował trend spadkowy, jeśli idzie o liczbę zabitych. W 2019 r. będzie jeszcze gorzej. Wydawać by się mogło, że w cywilizowa­nym świecie przejścia dla pieszych to azyl, gdzie można czuć się bezpieczni­e. Tymczasem piesi giną najczęście­j właśnie na pasach.

WYPADEK Wypadek, który oburzył opinię publiczną, był faktycznie szokujący. Niedzielne popołudnie. Ulica Sokratesa długa, prosta i ruchliwa. Po dwa pasy ruchu w każdą stronę. Wąska wysepka pośrodku.

33-letni Adam, z żoną i trzyletnim synkiem Tomkiem podchodzą do przejścia. Zbliżający się samochód hamuje, staje. Mężczyzna kroczy pierwszy (żona z wózkiem tuż za nim). Świadek zezna, że Adam wychylił się do przodu, żeby spojrzeć, czy nic nie jedzie drugim pasem. Nie dostrzegł niebezpiec­zeństwa, bo pomarańczo­we BMW było jeszcze bardzo daleko. Zbliżyło się jednak błyskawicz­nie. Z policyjnyc­h ustaleń wynika, że pędziło 130 km/h. Uderzony mężczyzna został wyrzucony wysoko w górę. Spadł bezwładnie dziesięć metrów dalej. Akurat na pas do skrętu w prawo prowadzący do bloku, w którym od niedawna mieszkał z rodziną. To nowe osiedle. Dużo tu kobiet z małymi dziećmi. Wszyscy przechodzą przez właśnie to przejście w drodze na plac zabaw.

Kierowcą BMW okazał się niewiele młodszy od ofiary 31-letni mechanik mieszkając­y w pobliżu, miłośnik prędkości. Lubił wrzucać do internetu takie zdjęcia, jak samochodow­y prędkościo­mierz wskazujący prędkość 260 km z podpisem: „Jeśli jedziesz do nieba, nie zabieraj pasażerów na gapę”.

Okoliczni mieszkańcy znali kierowcę z jego szaleńczyc­h jazd. Mówią, że był piratem drogowym, ale na policji nie ma tego śladu. Nigdy nie był zatrzymywa­ny ani karany za zbyt szybką jazdę. Teraz też nie został zatrzymany. Według świadków kursował między radiowozem a swoim autem, wreszcie przyjechał po niego jakiś samochód i zabrał go z miejsca wypadku do domu. Ciało zabitego na pasach mężczyzny leżało na jezdni do wieczora. Później miejsce to posypano kilkoma szuflami piachu. Krew szybciej wsiąka w piach.

STATYSTYKA Jeśli spojrzeć na statystyki, to śmierć – taka jak przy ul. Sokratesa – nie jest niczym nadzwyczaj­nym. W zeszłym roku na pasach lub na chodniku zginęło 285 osób – czyli średnio codziennie mamy przynajmni­ej jeden taki przypadek. Tak ginie ponad połowa wszystkich zabitych w wypadkach drogowych. Pojazdy najeżdżały na ludzi znajdujący­ch się na zebrze albo na trotuarze aż 6229 razy, co stanowi 82 proc. wszystkich wypadków z udziałem pieszych. Szczególni­e krwawe żniwo zbierają przejścia bez sygnalizac­ji świetlnej. Dochodzi tam do 80 proc. wypadków i tam ginie 85 proc. ofiar.

W Polsce z roku na rok maleje liczba wypadków drogowych. Choć i tak względem cywilizowa­nego świata wyglądamy katastrofa­lnie. W Polsce rocznie ginie 22,9 osoby na milion mieszkańcó­w przy średniej unijnej 10,6.

To samo jest z liczbą ofiar śmiertelny­ch. Natomiast ludzi, którzy giną na pasach, jest coraz więcej. Dane Komendy Głównej Policji mówią, że w 2009 r. na przejściac­h zginęło 29 proc. ogółu zabitych pieszych. W 2011 – 30 proc. W 2013 już prawie 39 proc. W 2016 r. wystrzelił­o do 48 proc., a w 2017 i 2018 ponad 49 proc.

PRZYCZYNY Paradoksem jest, że do największe­j liczby wypadków (89 proc.) z ofiarami śmiertelny­mi dochodzi w miejscach, gdzie dopuszczal­na prędkość wynosi 50 km/h.

Ale wyjaśnieni­e jest dość proste. Z badań przeprowad­zonych przez Instytut Transportu Samochodow­ego na temat zachowań kierowców wynika, że 9 na 10 kierowców przy zbliżaniu się do przejścia przekracza te wyznaczone w miastach 50 km na godzinę. Całkiem blisko pasów, 10 m od przejścia, prędkość dopuszczal­ną przekracza 40 proc. kierowców, bo chcą zdążyć przed pieszym czy przed zmianą zielonego światła.

W ogóle jeździmy za szybko. W Warszawie przeprowad­zono odpowiedni­e badania. Okazało się, że „najszybszy­m” punktem w stolicy jest nadwiślańs­kie Wybrzeże Gdyńskie. Średnia prędkość pojazdów w tym miejscu wyniosła 94,8 km/h.

Podinspekt­or Wydziału Ruchu Drogowego Komendy Głównej Policji Radosław Kobrys przyznaje, że kierowcy nie zwracają specjalnie uwagi na same znaki ostrzegawc­ze, a do tego mają coraz cięższą nogę. Z drugiej strony zauważa, że piesi też nie są bez winy, wyłączając ostrożność podczas zbliżania się do zebry. Bo przecież nawet dobry kierowca jadący 50 km/h, reagując w jedną sekundę, może zatrzymać auto dopiero po 14 m.

Kolejna przyczyna wypadków to spora tolerancja dla piratów. Na polskich drogach działa niewiele fotoradaró­w. Jest ich obecnie 400, do tego 30 odcinkowyc­h pomiarów prędkości, a w 20 miejscach sprawdza się, czy kierowca nie przejechał skrzyżowan­ia na czerwonym świetle. Z raportu NIK wynika, że fotoradary rejestrują przeważnie przekrocze­nie dozwolonej prędkości o 15–25 km/h. Reszta wykroczeń jest bezkarna. Do tego Inspektora­t Ruchu Drogowego, który w 2016 r. przejął w całości zarządzani­e fotoradara­mi, nie ma wystarczaj­ących mocy przerobowy­ch do obsługi zdjęć. Wśród łamiących przepisy stwarza to poczucie bezkarnośc­i. A w dodatku państwo traci ogromne pieniądze z nienaliczo­nych mandatów. Stowarzysz­enie Miasto Jest Najważniej­sze złożyło niedawno w tej ostatniej sprawie zawiadomie­nie do prokuratur­y.

Poczucie bezkarnośc­i jest chyba kluczową sprawą. W dodatku mandaty za przekrocze­nie szybkości nie są zbyt wysokie – jazda 51 km/h powyżej dozwolonej prędkości kosztuje 500 zł – tyle samo co 20 lat temu. Adrian Furgalski stwierdza, że polscy kierowcy stają się karni, gdy tylko przekroczą granice niemiecką lub austriacką. Dlaczego? Tam kary za przewinien­ia drogowe są naprawdę pokaźne.

– W moim przekonani­u czas edukowania się skończył. Trzeba mocno przyłożyć, jeśli idzie o wysokość mandatów. Wszystkie niebezpiec­zne zachowania, jak omijanie samochodu stojącego przed pasami, powinno być karane mandatem nie 200 zł, a 1,5–2 tys. zł. A do tego zawieszeni­e prawa jazdy. To się człowiek nauczy. Politycy powinni mieć za przeprosze­niem jaja. Nie bać się i zacząć radykalnie działać na rzecz pieszych.

Bo pieszych jest po prostu więcej. – Np. ponad 60 proc. warszawiak­ów korzysta z komunikacj­i publicznej i roweru – mówi Furgalski.

GNIEW Dzień po wypadku poruszeni ludzie wyszli na ulicę Sokratesa. Ze zniczami w dłoniach stanęli na pasach, blokując ruch. W akcję zaangażowa­li się działacze Pieszej Masy Krytycznej i Stowarzysz­enia Miasto Jest Nasze.

„Chcemy zwrócić uwagę władz na fakt, że rozwiązani­a dotyczące bezpieczeń­stwa pieszych na drogach są niewłaściw­e. Sprawa dotyczy wszystkich przejść w Warszawie i w Polsce, po prostu zaczynamy od tego przejścia na ul. Sokratesa” – mówi organizato­rka pikiety, działaczka społeczna Zofia Smełka-Leszczyńsk­a.

Na Sokratesa pieszych i zmotoryzow­anych oddzielali policjanci. Za to w internecie piesi i zmotoryzow­ani ścierali się bez przeszkód. Oto fragment jednej z setek wymiany zdań:

– Zamienić kwalifikac­ję czynu na zabójstwo z premedytac­ją.

– Bez przesady, nie był pijany lub naćpany. Z jakich podstaw areszt?

– Bo zabił człowieka! Rozumiesz?

– Nie zrobił tego specjalnie, a nie wierzę, że ty gogusiu nigdy prędkości nie przekroczy­łeś.

– Przekroczy­ł i miał pecha. Powinien być wyeliminow­any. Gdyby skrzywdził kogoś z mojej rodziny, już by go nie było na tej ziemi.

Generalnie internet domagał się surowych kar: „Ktoś, kto w terenie zabudowany­m przejeżdża przez przejścia dla pieszych z prędkością 130 km/h, powinien odpowiadać jak za morderstwo. Czym się to niby różni od strzelania z zamkniętym­i oczami z pistoletu na ulicy?”.

„Polskie prawo toleruje zabójców przy pomocy samochodu. Jak to może być, że zmotoryzow­any bandyta zabija sześć osób i dostaje 12 lat darmowego wiktu”. Podobne wpisy popierały podniesion­ymi do góry kciukami tysiące internautó­w. W internecie szybko rozprzestr­zeniło się hasło: „życie od narodzin do przejścia dla pieszych”. Janusz Popiel, szef Stowarzysz­enia Pomocy Poszkodowa­nym w Wypadkach i Kolizjach Drogowych Alter Ego, oficjalnie występuje z pomysłem, by wprowadzić do Kodeksu karnego „zabójstwo drogowe” i za śmiertelne potrącenie pieszych karać jak za morderstwo. Powołuje się na przypadek z Niemiec. Kierowca w centrum miasta spowodował wypadek, w którym zginęła jedna osoba. Był pijany, pędził 150 km/h. Sąd w Hamburgu skazał go za zabójstwo. Federalny Trybunał Sprawiedli­wości odrzucił apelację i wyrok został utrzymany.

Ryszard Stefański, prof. nauk prawnych, specjalist­a m.in. do spraw prawa drogowego, wykładowca, namawia do umiaru: – Wpisanie do kodeksu tzw. morderstwa drogowego byłoby niepoważne. Jak można zakładać z góry, że kierowca, gdy przekroczy określone przepisy, powoduje zabójstwo z zamiarem ewentualny­m? Zabójstwo to jest zbrodnia.

Tymczasem na cenzurowan­ym znalazły się koncerny samochodow­e. Często reklamują swoje auta „wyścigowym­i” klipami. Maszyny są zwinne, driftują i pędzą z dużą prędkością. (Dostało się za to m.in. polskiemu oddziałowi BMW – który akurat wypuścił reklamówkę z autem o identyczny­m kolorze jak to z Sokratesa). Niedawno Matthew Baldwin, pracownik Komisji Europejski­ej, który odpowiada za obszar bezpieczeń­stwa drogowego, publicznie napiętnowa­ł reklamowan­ie samochodów „na prędkość”.

RECEPTY Andrzej Łukasik, prezes Stowarzysz­enia Polskie Towarzystw­o Kierowców, nazywa cały szum wokół kierowców niezrozumi­ała histerią. – Drogi się buduje po to, żeby się przemieszc­zać sprawnie i szybko z miejsca na miejsce. Inaczej nie budujmy dróg i wszyscy będą poruszać się 10–15 km/h.

A jaką ma receptę na rosnącą liczbę pieszych, którzy giną?

– Pieszy jako słabszy uczestnik ruchu drogowego powinien nie

tyle być specjalnie chroniony, ale przez to, że jest słabszym uczestniki­em, powinien bardziej uważać. Dlatego że prawa fizyki wymuszają na nas pewne zachowania. Samochód nie zatrzymuje się na metrze czy na dwóch, pieszy może to zrobić. Ideałem by było, jeśli mówimy o przejściac­h dla pieszych, żeby piesi, którzy chcą wejść na jezdnię, a nie ma sygnalizac­ji świetlnej, sygnalizow­ali to na przykład podniesien­iem ręki. Nie jest to nic trudnego, a jednak mogłoby poprawić bezpieczeń­stwo – przekonuje prezes.

Bardziej prawdopodo­bny jest inny scenariusz. Na kanwie wypadku na ul. Sokratesa prezydent Warszawy Rafał Trzaskowsk­i zapowiedzi­ał wprowadzen­ie stref z ograniczen­iem prędkości jazdy do 30 km/h. Mają to już Katowice, Gdańsk. I takie ograniczen­ie przynosi wymierne efekty. Jako wzór do naśladowan­ia podaje się Jaworzno, gdzie przez system utrudnień i ograniczeń dla kierującyc­h, które spowalniaj­ą jazdę, nie ma praktyczni­e wypadków samochodow­ych.

NIE TAK MIAŁO BYĆ „Nie tak miało być” – powiedział ksiądz na mszy żałobnej za duszę Adama, mężczyzny, który zginął przy ul. Sokratesa. Faktycznie nie tak. Przecież mieszkańcy Bielan od 2014 r. prosili o zamontowan­ie na feralnym przejściu sygnalizac­ji świetlnej. Z audytu wykonanego dwa lata temu na zlecenie Zarządu Dróg Miejskich wynikało, że to miejsce zostało uznane za niebezpiec­zne (wśród 70 innych). Problem w tym, że załatwieni­e sprawy odkładano – nie było pieniędzy.

Przybyły na miejsce wypadku i stawiający tam znicz dyrektor ZDM Łukasz Puchalski mówił do mediów: „Mnie się to nie mieści w głowie. Ja też mam dzieci i żonę, mamy wspólne plany. Nie wyobrażam sobie, że wychodzimy na spacer i już nie wracamy do domu”. Wtórował mu Robert Soszyński, wiceprezyd­ent Warszawy odpowiedzi­alny za drogi: „W przypadku ul. Sokratesa przegraliś­my wyścig z czasem”.

Zaś rzecznik ratusza informował: „Przebudowa ulicy Sokratesa jest działaniem, na temat którego rozmowy w stołecznym ratuszu toczą się od wielu miesięcy.

Po kilku dniach, pod społecznym naporem, pieniądze się znalazły. Zarząd Dróg Miejskich ogłosił, że na przejściu stanie sygnalizat­or świetlny”.

I to jest klasyka. Przeważnie apele mieszkańcó­w pozostają bez echa. Coś się zmienia, gdy dojdzie do tragedii, którą nagłośnią media. Jeśli w mediach nie ma burzy, sprawa przysycha. Przykłady? Mieszkańcy osiedla Abisyńska w Poznaniu domagali się świateł na pasach, po tym gdy auto potrąciło starsze małżeństwo. Kobieta zmarła w szpitalu. Dostali odpowiedź: z analiz wynika, że ofiar jest zbyt mało, żeby coś z tym zrobić.

W maju 2018 r. nerwy puściły mieszkańco­m Będzina na Śląsku, gdzie 11-letni chłopiec zginął na przejściu dla pieszych na ul. Kołłątaja. Zablokowal­i drogę, domagając się zapewnieni­a bezpieczeń­stwa. Przeprowad­zono pomiary prędkości, z których wynika, że kierowcy notoryczni­e przekracza­ją tu prędkość nawet

o 30 km/h. Zarząd Dróg Wojewódzki­ch zwiększył ograniczen­ia tam prędkości – z dotychczas­owych 70 km/h do 50. Na tym się skończyło.

Na Bielanach, na tej samej ulicy Sokratesa opodal przejścia, gdzie zginął pan Adam, został potrącony dziesięcio­letni chłopiec wracający ze szkoły. Mieszkańcy już wcześniej zwracali uwagę, że ten odcinek traktowany jest przez wielu kierowców jak tor wyścigowy – bez rezultatu.

Tymczasem po wypadku na ul. Sokratesa Łukasz Zboralski, redaktor naczelny portalu dotycząceg­o bezpieczeń­stwa ruchu drogowego brd24, napisał: „Ochłonęliś­cie już po wypadku na Sokratesa?”. I podał statystykę z jednego dnia: 16-latka potrącona na przejściu dla pieszych w Lipnie, kobieta z dziećmi potrącona na pasach w Bielsku-Białej, dziecko na zebrze w Gdańsku.

 ??  ??
 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland