Zbuntowani antysystemowcy
Chilijczykom nie chodzi o 30 peso podwyżki na bilety do metra, ale o 30 lat niesprawiedliwości. Dlatego wyszli na ulice w największych historycznie protestach.
Społeczne bunty to niemal zawsze zagadka. Dlaczego teraz? Dlaczego akurat ta kropla przelała czarę? Przecież chwilę wcześniej było tak samo źle. Ostatnią kroplą może być zwolnienie z pracy suwnicowej. Dla innych – jeden człowiek, który właśnie przestał się bać, wyszedł z tłumu i ruszył samotnie w stronę szpaleru uzbrojonych po zęby policjantów.
W Chile ostatnią kroplą była podwyżka cen biletów na metro – o 30 peso (15 polskich groszy); inspiracją dla reszty społeczeństwa – licealiści i studenci. To oni zbuntowali się pierwsi – jak gdyby się zmówili, choć żadnej zmowy nie było. Młodzi poczuli wściekłość i zaczęli przeskakiwać bramki w metrze, żeby nie płacić za przejazd. Dość! To już enta podwyżka w ciągu ostatnich kilku lat!
Chwilę potem okazało się, że dość podwyżek i wielu innych rzeczy ma większość Chilijczyków. I zaczęli masowo wychodzić
na ulice. Jednego z październikowych dni chilijskie MSW naliczyło ponad 50 mani‑ festacji w kraju. 25 października na Plaza Italia w Santiago de Chile zgromadziło się 1,2 mln wściekłych – rekordowa odnotowa‑ na liczba protestujących w historii Chile.
Pierwsza dama Cecilia Morel na ujaw‑ nionym przez media nagraniu mówi do przyjaciółki, że protestujący na ulicach to „kosmici”, „obca inwazja”. Zbuntowani odczytali te słowa tak: istotnie, pani pre‑ zydentowa i oni nie tylko nie mieszkają w tym samym kraju; mieszkają na różnych planetach.
Jeden z latynoamerykańskich tygo‑ dników zatytułował artykuł o chilijskich protestach „[Przedstawiciele] 99 procent zajmują ulice”. To aluzja do niesprawiedli‑ wego ładu społecznego, który występuje nie tylko w Chile, lecz akurat Chile jest jego wyrazistym przykładem. Ów ład wyraża się podziałem społeczeństwa na 1 proc. uprzywilejowanych i 99 proc. tych, którzy każdego dnia harują, by przetrwać. Uogól‑ nienie to – choć bez matematycznej precyzji – oddaje istotę współczesnych nierówności.
Chilijscy „kosmici” od trzech tygo‑ dni gromadzą się na ulicach, w parkach, miejscach pracy, uczelniach. I formułują najrozmaitsze postulaty: przeciwko rzą‑ dowi, całej klasie politycznej… – Gdy 30 lat temu nastała demokracja, mieliśmy wiele oczekiwań – mówi Patricia Poblete, wykładowczyni jednej z prywatnych uczel‑ ni zaangażowana w protesty. – Większość tych nadziei została zawiedziona. Sedno dzisiejszych protestów najlepiej uchwycił ten, kto pierwszy wykrzyczał: „Nie chodzi
o 30 peso, chodzi o 30 lat!”.
Dwa mity
Chile jest krajem dwóch wielkich mitów politycznych. Pierwszym jest Salvador Al‑ lende, prezydent w latach 1970–73, oba‑ lony w wyniku zamachu stanu gen. Pino‑ cheta. Allende był marksistą i demokratą; chciał wielkiej rewolucji społecznej prze‑ prowadzonej drogą pokojową. Narzę‑ dziem zmiany miały być tradycyjne insty‑ tucje demokracji, m.in. parlament.
W czasie jego trzyletnich rządów wy‑ właszczano wielkie majątki ziemskie, nacjonalizowano duże przedsiębiorstwa – przede wszystkim kopalnie miedzi, wę‑ gla, saletry. Polityka Allende prowadziła z jednej strony do awansu społecznego biedoty, a z drugiej – do zderzenia aspira‑ cji szerokich mas z interesami właścicieli latyfundiów i wielkich przedsiębiorstw, a także klasy średniej, drobnych biznes‑ menów i rzemieślników, których rady‑ kalne odłamy chilijskiej rewolucji chciały pozbawić własności. Do umocnienia mitu Allende w Chile przyczynił się zamach sta‑ nu Pinocheta: oto zamordowano nadzieję na lepszy świat.
Na świecie żywy jest za to drugi mit – Chile jako „tygrysa Ameryki Łacińskiej”, kraju sukcesu, który – gdy inne kraje re‑ gionu toczyły kryzysy – był impregno‑ wany na wstrząsy dzięki solidnym, wol‑ norynkowym podstawom zbudowanym za dyktatury Pinocheta. Wojskowa junta przeprowadziła „konserwatywną rewolu‑ cję” na kilka lat przed dojściem do władzy Margaret Thatcher w Wielkiej Brytanii i Ronalda Reagana w USA – i ukształtowa‑ ła model społeczno‑ekonomiczny, który zaczęto powielać na wszystkich konty‑ nentach, także w Europie Wschodniej po 1989 r. Chile było laboratorium ładu, który w różnych wersjach od ponad 30 lat dominuje na świecie.
Jego pomysłodawcami i wykonawcami byli tzw. Chicago Boys – ultraliberalni eko‑ nomiści, uczniowie Miltona Friedmana. Uwolnili ceny i płace, znieśli bariery celne i otworzyli Chile na kapitał zagraniczny, a przede wszystkim oderwali gospodarkę od państwa. Przeprowadzili też reprywa‑ tyzację przedsiębiorstw, instytucji, usług, które wcześniej znacjonalizował Allende. (Wyjątek poczynili dla miedzi, która jako strategiczny surowiec kraju pozostała – zgodnie z reformami rządu socjalistów – w rękach państwa).
Wbrew legendom o chilijskim cudzie, które powtarzali przez trzy dekady neoli‑ beralni ekonomiści, terapia szokowa wy‑ produkowała głównie bezrobocie i biedę. Wróciły dawne nierówności i powstały nowe. Robotnicy żebrali u bram fabryk
o pracę, a gdy ją dostawali, godzili się na najpodlejsze warunki. Gdy dochodziło do protestów, wkraczały policja i wojsko; bun‑ townikom groziły tortury i więzienie. Dyk‑ tatura zdławiła ruch związkowy, a prawa pracownicze de facto zlikwidowała.
Gdy na początku lat 80. Chile uderzyła głęboka recesja, okazało się, że kraj musi wyciągnąć z dna „widzialna ręka” państwa, a nie „niewidzialna ręka” rynku. To pań‑ stwo na koszt obywateli uratowało przed upadkiem prywatne banki i zadłużyło się na miliardy dolarów u zagranicznych wie‑ rzycieli. Długi spłacali wszyscy Chilijczycy.
Czy znaczy to, że podawane od lat dane makroekonomiczne, sugerujące, że Chile to kraj stabilnej gospodarki i sukcesu, są fałszywe? Nie. Dane te skrywają jednak rzeczywistość, która z perspektywy innej niż makroekonomiczna wygląda drama‑ tycznie. Tłumaczył mi to kilka lat temu li‑ der studencki, a obecnie deputowany do parlamentu Giorgio Jackson. – Chile – mó‑ wił – to kraj wzrostu, ale bogactwo należy do niewielkiego ułamka społeczeństwa. Jeden procent najbogatszych zgarnia jedną trzecią dochodu narodowego, co czyni nas jednym z najbardziej nierównych i niesprawiedliwych społeczeństw na świecie.
Prócz fatalnej dystrybucji dochodu na‑ rodowego – tłumaczył Jackson – Chile jest zaprzeczeniem zrównoważonego rozwo‑ ju. Bogactwa naturalne eksploatuje się bez oglądania na środowisko; surowce ekspor‑ tuje się w nieprzetworzonej postaci. Mimo że z ekonomicznego punktu widzenia to ostatnie jest absurdem, w statystykach ma‑ kro Chile wypada rewelacyjnie. Entuzjaści modelu nie pytają jednak, dlaczego mając tak wysoki wzrost gospodarczy, Chilijczy‑ cy nie mają wielu praw socjalnych, np. go‑ dziwych emerytur. Na tym polega chilijski model: generuje wzrost, którego skutkiem nie jest powszechny dobrobyt, lecz kon‑ centracja bogactwa w rękach nielicznych.
Chicago Boys i dyktatura pozostawili jeszcze jedno ponure dziedzictwo: bier‑ ność i depolityzację społeczeństwa. Wolny rynek dla uprzywilejowanych, wsparty siłą karabinów i okrucieństwem izb tortur,
zdyscyplinował rozpolitykowane społeczeństwo; zastraszył je. Neoliberalny model stwarzał też sytuację, w której ludzie nie mają po co wyciągać ręki do państwa, bo w myśl nowej filozofii wyrzekło się ono społecznych ról. „Nowy człowiek” miał się zajmować sprawami prywatnymi, nie politykowaniem. Teraz ów model się kruszy.
Lista protestów
Znajoma z Santiago przysłała rozpiskę manifestacji na cały poprzedni tydzień.
Poniedziałek – marsz w sprawie reformy służby zdrowia. Wtorek – manifestacja przeciwko systemowi prywatnych funduszy emerytalnych (na ich wzór stworzono w Polsce OFE). Środa – sprawy podatkowe. Czwartek – protest przeciwko opłatom za autostrady i drogi. Piątek (w Święto Zmarłych) – marsz o godną edukację. Sobota – w sprawie ustąpienia prezydenta Sebastiana Piñery.
Ludzie żądają zmian we wszystkich sferach życia publicznego. – Koleżanka z uczelni – opowiada Marina Alvarado, wykładowczyni literatury na Uniwersytecie Katolickim – musi przyjmować leki antyzakrzepowe. Wydaje na nie miesięcznie równowartość 150 dol., to dla niej dużo. Te same leki znajomi przywożą jej z Hiszpanii w cenie poniżej 1 euro. To absurd! Marina przytacza przypadki zmów kartelowych producentów rozmaitych dóbr. Firmy farmaceutyczne to tylko jeden z przykładów, kilka lat temu głośny był przypadek zmowy producentów papieru toaletowego, którzy podzielili się rynkiem i kontrolowali ceny.
– A jak wygląda opieka zdrowotna? Ludzie – opowiada Marina – mimo że płacą wysokie składki na prywatne ubezpieczenie zdrowotne, płacą też słono za każdą wizytę u lekarza. Wstrząsające są historie osób, które umierają, bo albo nie stać ich na dobre ubezpieczenie, albo na opłacenie leków, które mogłyby przedłużyć im życie. Sama Marina wraz z mężem (mają jedno dziecko) płacą składkę na rodzinne ubezpieczenie zdrowotne w wysokości 500 dol. (plus opłatę ok. 25 dol. za każdą wizytę u internisty).
Nie lepiej jest z edukacją, mimo korekt wprowadzonych kilka lat temu za rządów socjalistki Michelle Bachelet. W tym przypadku system wprowadzony przez Chicago Boys miał odzwierciedlać społeczną piramidę: szkoła podstawowa jest dla biednych, średnia – dla klas średnich, wyższa – dla elit. Oddanie szkół w zarząd gminom spetryfikowało nierówności: bogate dzielnice mają lepszą edukację, biedne – marną. To nie był wypadek przy pracy – tłumaczył mi kiedyś wybitny chilijski socjolog Manuel Antonio Garreton. – To był plan.
W Chile szkolnictwo na przyzwoitym poziomie kosztuje krocie. Subsydia
państwowe wystarczają na niewielką część kosztów uczelni, większość pokrywają studenci i ich rodzice. Żeby studiować, młodzi z niezamożnych rodzin biorą kredyty na zasadach komercyjnych i startują w dorosłość z potężnym długiem. Niewiele można z tym zrobić, bo Pinochetowska ustawa
o edukacji ma rangę konstytucyjną. Można ją zmienić jedynie kwalifikowaną większością, a takiej centrolewicowe rządy nigdy nie miały.
Innym koszmarem jest system prywatnych funduszy emerytalnych, oparty na spekulacjach finansowych i wysokich marżach. Jeszcze jedno dziedzictwo neoliberalizmu i dyktatury. Tylko dobrze zarabiający i niemający przerw w zatrudnieniu dostają godziwe świadczenia. Dla reszty życie w wieku poprodukcyjnym to bieda, której by nie przerwali bez pomocy bliskich i państwa. Tak to działa: właściciele funduszy zbijają fortuny, a państwo – czyli wszyscy podatnicy – dopłaca do prywatnego systemu.
Chile to świat, w którym sprywatyzowano wszystko. Za przejazd nie tylko autostradą, ale byle nędzną drogą na prowincji trzeba płacić. To dlatego m.in. w zeszły czwartek protestowali pracownicy sektora transportowego. Sprywatyzowano również wodę i wodociągi.
– Być może wytrzymalibyśmy jeszcze jakiś czas, gdyby rządzący nie zaśmiali nam się w twarz – spekuluje Patricia Poblete i przytacza wypowiedź ministra transportu, który tuż po podwyżce cen biletów na metro zasugerował, by ci, których na nie nie stać, wstawali wcześniej i korzystali z metra przed siódmą rano, kiedy opłaty są niższe. Ludzie odebrali to jak kpinę, naruszenie ich godności.
Po raz pierwszy od czasów Pinocheta prawicowy rząd Sebastiana Piñery wyprowadził przeciwko zbuntowanym wojsko; ogłoszono godzinę policyjną. Zginęło co najmniej 20 osób, a okoliczności ich śmierci pozostają niejasne. Nie wiadomo, czy wśród zabitych są ofiary policji i wojska, krążą sprzeczne pogłoski. Wiadomo, że niektórzy zginęli w trakcie plądrowania sklepów i podpaleń. Ponad sto osób zostało rannych od broni palnej, ponad tysiąc – od gumowych kul, a ok. 10 tys. zatrzymano (następnie zwalniano).
Organizacje praw człowieka sygnalizują nadużycia sił mundurowych, a ONZ wysłała w tej sprawie specjalną delegację. Komisją Praw Człowieka ONZ kieruje była prezydent Chile Michelle Bachelet, ofiara tortur w czasach Pinocheta. Ulica mówi
o incydentach, podczas których policjanci i wojskowi mieli dopuścić się maltretowania protestujących, a tortury w Chile to jedna z największych traum społecznych. W czasach junty torturom poddano dziesiątki tysięcy ludzi. To m.in. strach przed nimi sprawiał, że przez ostatnie dekady ludzie z roczników pamiętających czasy Pinocheta nie buntowali się.
Nie bali się tylko młodzi, którzy najpierw w 2006 r. („rewolucja pingwinów”), a potem w 2011 r. („oburzeni”) organizowali protesty na rzecz reformy edukacji. Dzisiejsze są pierwszymi od zakończenia dyktatury protestami ponadpokoleniowymi i łączącymi wszystkie klasy społeczne.
– Wszyscy chcą zmian, może z wyjątkiem grupki najbardziej uprzywilejowanych – mówią zgodnie Marina Alvarado i Patricia Poblete.
W reakcji na protesty prezydent Piñera wymienił część ministrów. Postawił na zmianę pokoleniową: nowi szefowie resortów są młodsi od poprzedników. Ale – jak mówi Marina – ludzie odebrali zmiany w rządzie jako kiepski żart. Na stanowiskach pozostali ministrowie edukacji, zdrowia i transportu, czyli odpowiedzialni za sprawy, które najbardziej wściekają Chilijczyków. Obie rozmówczynie wieszczą, że protesty prędko nie wygasną.
Nie ma Pałacu Zimowego
Kłopot jednak w tym, że nie wiadomo, dokąd bunt Chilijczyków zmierza. Nie ma politycznego kierunku, programu – raczej zbiór słusznych postulatów – ani przywództwa. – Przywództwa nie ma, bo ludzie nie ufają żadnemu politykowi – wyjaśnia Patricia. I dodaje, że nie chodzi tu o zmiany personalne – ustąpienie Piñery, nawet gdyby do niego doszło, niczego nie zmieni.
Na tym polega dzisiejszy problem ze skutecznością, a raczej jej brakiem, oddolnych ruchów protestu, które – tak jak ten w Chile – pragną wywracać SYSTEM. Prawdziwa władza nie znajduje się bowiem w żadnym Pałacu Zimowym. Walka z SYSTEMEM to boksowanie się z poduszką – siła ciosu rozchodzi się, nie wiadomo gdzie.
Łatwiej mają ruchy przeciwko autokratom – ich ewentualny sukces da się zobaczyć i zmierzyć: autokrata obalony, cel osiągnięty. Bunty antysystemowe mają trudniej. Zmiana władcy, np. prezydenta, nie przynosi zmiany porządku. SYSTEM bowiem to nie jeden człowiek ani jedna instytucja, lecz kapitał, gąszcz regulacji prawnych – krajowych i międzynarodowych – dających często więcej władzy wielkim graczom gospodarczym niż wybieranym politykom. I na dodatek władza ta jest rozproszona.
Jeszcze nikt nie wynalazł patentu na to, jak rozmontować model kapitalizmu, który narodził się w Chile w czasach dyktatury Pinocheta, a potem rozprzestrzenił na cały świat. Kto wie – może wynajdą go teraz i przetestują zbuntowani Chilijczycy?