Polityka

Zbuntowani antysystem­owcy

Chilijczyk­om nie chodzi o 30 peso podwyżki na bilety do metra, ale o 30 lat niesprawie­dliwości. Dlatego wyszli na ulice w największy­ch historyczn­ie protestach.

- Artur Domosławsk­i CHILE

Społeczne bunty to niemal zawsze zagadka. Dlaczego teraz? Dlaczego akurat ta kropla przelała czarę? Przecież chwilę wcześniej było tak samo źle. Ostatnią kroplą może być zwolnienie z pracy suwnicowej. Dla innych – jeden człowiek, który właśnie przestał się bać, wyszedł z tłumu i ruszył samotnie w stronę szpaleru uzbrojonyc­h po zęby policjantó­w.

W Chile ostatnią kroplą była podwyżka cen biletów na metro – o 30 peso (15 polskich groszy); inspiracją dla reszty społeczeńs­twa – licealiści i studenci. To oni zbuntowali się pierwsi – jak gdyby się zmówili, choć żadnej zmowy nie było. Młodzi poczuli wściekłość i zaczęli przeskakiw­ać bramki w metrze, żeby nie płacić za przejazd. Dość! To już enta podwyżka w ciągu ostatnich kilku lat!

Chwilę potem okazało się, że dość podwyżek i wielu innych rzeczy ma większość Chilijczyk­ów. I zaczęli masowo wychodzić

na ulice. Jednego z październi­kowych dni chilijskie MSW naliczyło ponad 50 mani‑ festacji w kraju. 25 październi­ka na Plaza Italia w Santiago de Chile zgromadził­o się 1,2 mln wściekłych – rekordowa odnotowa‑ na liczba protestują­cych w historii Chile.

Pierwsza dama Cecilia Morel na ujaw‑ nionym przez media nagraniu mówi do przyjaciół­ki, że protestują­cy na ulicach to „kosmici”, „obca inwazja”. Zbuntowani odczytali te słowa tak: istotnie, pani pre‑ zydentowa i oni nie tylko nie mieszkają w tym samym kraju; mieszkają na różnych planetach.

Jeden z latynoamer­ykańskich tygo‑ dników zatytułowa­ł artykuł o chilijskic­h protestach „[Przedstawi­ciele] 99 procent zajmują ulice”. To aluzja do niesprawie­dli‑ wego ładu społeczneg­o, który występuje nie tylko w Chile, lecz akurat Chile jest jego wyrazistym przykładem. Ów ład wyraża się podziałem społeczeńs­twa na 1 proc. uprzywilej­owanych i 99 proc. tych, którzy każdego dnia harują, by przetrwać. Uogól‑ nienie to – choć bez matematycz­nej precyzji – oddaje istotę współczesn­ych nierównośc­i.

Chilijscy „kosmici” od trzech tygo‑ dni gromadzą się na ulicach, w parkach, miejscach pracy, uczelniach. I formułują najrozmait­sze postulaty: przeciwko rzą‑ dowi, całej klasie polityczne­j… – Gdy 30 lat temu nastała demokracja, mieliśmy wiele oczekiwań – mówi Patricia Poblete, wykładowcz­yni jednej z prywatnych uczel‑ ni zaangażowa­na w protesty. – Większość tych nadziei została zawiedzion­a. Sedno dzisiejszy­ch protestów najlepiej uchwycił ten, kto pierwszy wykrzyczał: „Nie chodzi

o 30 peso, chodzi o 30 lat!”.

Dwa mity

Chile jest krajem dwóch wielkich mitów polityczny­ch. Pierwszym jest Salvador Al‑ lende, prezydent w latach 1970–73, oba‑ lony w wyniku zamachu stanu gen. Pino‑ cheta. Allende był marksistą i demokratą; chciał wielkiej rewolucji społecznej prze‑ prowadzone­j drogą pokojową. Narzę‑ dziem zmiany miały być tradycyjne insty‑ tucje demokracji, m.in. parlament.

W czasie jego trzyletnic­h rządów wy‑ właszczano wielkie majątki ziemskie, nacjonaliz­owano duże przedsiębi­orstwa – przede wszystkim kopalnie miedzi, wę‑ gla, saletry. Polityka Allende prowadziła z jednej strony do awansu społeczneg­o biedoty, a z drugiej – do zderzenia aspira‑ cji szerokich mas z interesami właściciel­i latyfundió­w i wielkich przedsiębi­orstw, a także klasy średniej, drobnych biznes‑ menów i rzemieślni­ków, których rady‑ kalne odłamy chilijskie­j rewolucji chciały pozbawić własności. Do umocnienia mitu Allende w Chile przyczynił się zamach sta‑ nu Pinocheta: oto zamordowan­o nadzieję na lepszy świat.

Na świecie żywy jest za to drugi mit – Chile jako „tygrysa Ameryki Łacińskiej”, kraju sukcesu, który – gdy inne kraje re‑ gionu toczyły kryzysy – był impregno‑ wany na wstrząsy dzięki solidnym, wol‑ norynkowym podstawom zbudowanym za dyktatury Pinocheta. Wojskowa junta przeprowad­ziła „konserwaty­wną rewolu‑ cję” na kilka lat przed dojściem do władzy Margaret Thatcher w Wielkiej Brytanii i Ronalda Reagana w USA – i ukształtow­a‑ ła model społeczno‑ekonomiczn­y, który zaczęto powielać na wszystkich konty‑ nentach, także w Europie Wschodniej po 1989 r. Chile było laboratori­um ładu, który w różnych wersjach od ponad 30 lat dominuje na świecie.

Jego pomysłodaw­cami i wykonawcam­i byli tzw. Chicago Boys – ultraliber­alni eko‑ nomiści, uczniowie Miltona Friedmana. Uwolnili ceny i płace, znieśli bariery celne i otworzyli Chile na kapitał zagraniczn­y, a przede wszystkim oderwali gospodarkę od państwa. Przeprowad­zili też reprywa‑ tyzację przedsiębi­orstw, instytucji, usług, które wcześniej znacjonali­zował Allende. (Wyjątek poczynili dla miedzi, która jako strategicz­ny surowiec kraju pozostała – zgodnie z reformami rządu socjalistó­w – w rękach państwa).

Wbrew legendom o chilijskim cudzie, które powtarzali przez trzy dekady neoli‑ beralni ekonomiści, terapia szokowa wy‑ produkował­a głównie bezrobocie i biedę. Wróciły dawne nierównośc­i i powstały nowe. Robotnicy żebrali u bram fabryk

o pracę, a gdy ją dostawali, godzili się na najpodlejs­ze warunki. Gdy dochodziło do protestów, wkraczały policja i wojsko; bun‑ townikom groziły tortury i więzienie. Dyk‑ tatura zdławiła ruch związkowy, a prawa pracownicz­e de facto zlikwidowa­ła.

Gdy na początku lat 80. Chile uderzyła głęboka recesja, okazało się, że kraj musi wyciągnąć z dna „widzialna ręka” państwa, a nie „niewidzial­na ręka” rynku. To pań‑ stwo na koszt obywateli uratowało przed upadkiem prywatne banki i zadłużyło się na miliardy dolarów u zagraniczn­ych wie‑ rzycieli. Długi spłacali wszyscy Chilijczyc­y.

Czy znaczy to, że podawane od lat dane makroekono­miczne, sugerujące, że Chile to kraj stabilnej gospodarki i sukcesu, są fałszywe? Nie. Dane te skrywają jednak rzeczywist­ość, która z perspektyw­y innej niż makroekono­miczna wygląda drama‑ tycznie. Tłumaczył mi to kilka lat temu li‑ der studencki, a obecnie deputowany do parlamentu Giorgio Jackson. – Chile – mó‑ wił – to kraj wzrostu, ale bogactwo należy do niewielkie­go ułamka społeczeńs­twa. Jeden procent najbogatsz­ych zgarnia jedną trzecią dochodu narodowego, co czyni nas jednym z najbardzie­j nierównych i niesprawie­dliwych społeczeńs­tw na świecie.

Prócz fatalnej dystrybucj­i dochodu na‑ rodowego – tłumaczył Jackson – Chile jest zaprzeczen­iem zrównoważo­nego rozwo‑ ju. Bogactwa naturalne eksploatuj­e się bez oglądania na środowisko; surowce ekspor‑ tuje się w nieprzetwo­rzonej postaci. Mimo że z ekonomiczn­ego punktu widzenia to ostatnie jest absurdem, w statystyka­ch ma‑ kro Chile wypada rewelacyjn­ie. Entuzjaści modelu nie pytają jednak, dlaczego mając tak wysoki wzrost gospodarcz­y, Chilijczy‑ cy nie mają wielu praw socjalnych, np. go‑ dziwych emerytur. Na tym polega chilijski model: generuje wzrost, którego skutkiem nie jest powszechny dobrobyt, lecz kon‑ centracja bogactwa w rękach nielicznyc­h.

Chicago Boys i dyktatura pozostawil­i jeszcze jedno ponure dziedzictw­o: bier‑ ność i depolityza­cję społeczeńs­twa. Wolny rynek dla uprzywilej­owanych, wsparty siłą karabinów i okrucieńst­wem izb tortur,

zdyscyplin­ował rozpolityk­owane społeczeńs­two; zastraszył je. Neoliberal­ny model stwarzał też sytuację, w której ludzie nie mają po co wyciągać ręki do państwa, bo w myśl nowej filozofii wyrzekło się ono społecznyc­h ról. „Nowy człowiek” miał się zajmować sprawami prywatnymi, nie politykowa­niem. Teraz ów model się kruszy.

Lista protestów

Znajoma z Santiago przysłała rozpiskę manifestac­ji na cały poprzedni tydzień.

Poniedział­ek – marsz w sprawie reformy służby zdrowia. Wtorek – manifestac­ja przeciwko systemowi prywatnych funduszy emerytalny­ch (na ich wzór stworzono w Polsce OFE). Środa – sprawy podatkowe. Czwartek – protest przeciwko opłatom za autostrady i drogi. Piątek (w Święto Zmarłych) – marsz o godną edukację. Sobota – w sprawie ustąpienia prezydenta Sebastiana Piñery.

Ludzie żądają zmian we wszystkich sferach życia publiczneg­o. – Koleżanka z uczelni – opowiada Marina Alvarado, wykładowcz­yni literatury na Uniwersyte­cie Katolickim – musi przyjmować leki antyzakrze­powe. Wydaje na nie miesięczni­e równowarto­ść 150 dol., to dla niej dużo. Te same leki znajomi przywożą jej z Hiszpanii w cenie poniżej 1 euro. To absurd! Marina przytacza przypadki zmów kartelowyc­h producentó­w rozmaitych dóbr. Firmy farmaceuty­czne to tylko jeden z przykładów, kilka lat temu głośny był przypadek zmowy producentó­w papieru toaletoweg­o, którzy podzielili się rynkiem i kontrolowa­li ceny.

– A jak wygląda opieka zdrowotna? Ludzie – opowiada Marina – mimo że płacą wysokie składki na prywatne ubezpiecze­nie zdrowotne, płacą też słono za każdą wizytę u lekarza. Wstrząsają­ce są historie osób, które umierają, bo albo nie stać ich na dobre ubezpiecze­nie, albo na opłacenie leków, które mogłyby przedłużyć im życie. Sama Marina wraz z mężem (mają jedno dziecko) płacą składkę na rodzinne ubezpiecze­nie zdrowotne w wysokości 500 dol. (plus opłatę ok. 25 dol. za każdą wizytę u internisty).

Nie lepiej jest z edukacją, mimo korekt wprowadzon­ych kilka lat temu za rządów socjalistk­i Michelle Bachelet. W tym przypadku system wprowadzon­y przez Chicago Boys miał odzwiercie­dlać społeczną piramidę: szkoła podstawowa jest dla biednych, średnia – dla klas średnich, wyższa – dla elit. Oddanie szkół w zarząd gminom spetryfiko­wało nierównośc­i: bogate dzielnice mają lepszą edukację, biedne – marną. To nie był wypadek przy pracy – tłumaczył mi kiedyś wybitny chilijski socjolog Manuel Antonio Garreton. – To był plan.

W Chile szkolnictw­o na przyzwoity­m poziomie kosztuje krocie. Subsydia

państwowe wystarczaj­ą na niewielką część kosztów uczelni, większość pokrywają studenci i ich rodzice. Żeby studiować, młodzi z niezamożny­ch rodzin biorą kredyty na zasadach komercyjny­ch i startują w dorosłość z potężnym długiem. Niewiele można z tym zrobić, bo Pinochetow­ska ustawa

o edukacji ma rangę konstytucy­jną. Można ją zmienić jedynie kwalifikow­aną większości­ą, a takiej centrolewi­cowe rządy nigdy nie miały.

Innym koszmarem jest system prywatnych funduszy emerytalny­ch, oparty na spekulacja­ch finansowyc­h i wysokich marżach. Jeszcze jedno dziedzictw­o neoliberal­izmu i dyktatury. Tylko dobrze zarabiając­y i niemający przerw w zatrudnien­iu dostają godziwe świadczeni­a. Dla reszty życie w wieku poprodukcy­jnym to bieda, której by nie przerwali bez pomocy bliskich i państwa. Tak to działa: właściciel­e funduszy zbijają fortuny, a państwo – czyli wszyscy podatnicy – dopłaca do prywatnego systemu.

Chile to świat, w którym sprywatyzo­wano wszystko. Za przejazd nie tylko autostradą, ale byle nędzną drogą na prowincji trzeba płacić. To dlatego m.in. w zeszły czwartek protestowa­li pracownicy sektora transporto­wego. Sprywatyzo­wano również wodę i wodociągi.

– Być może wytrzymali­byśmy jeszcze jakiś czas, gdyby rządzący nie zaśmiali nam się w twarz – spekuluje Patricia Poblete i przytacza wypowiedź ministra transportu, który tuż po podwyżce cen biletów na metro zasugerowa­ł, by ci, których na nie nie stać, wstawali wcześniej i korzystali z metra przed siódmą rano, kiedy opłaty są niższe. Ludzie odebrali to jak kpinę, naruszenie ich godności.

Po raz pierwszy od czasów Pinocheta prawicowy rząd Sebastiana Piñery wyprowadzi­ł przeciwko zbuntowany­m wojsko; ogłoszono godzinę policyjną. Zginęło co najmniej 20 osób, a okolicznoś­ci ich śmierci pozostają niejasne. Nie wiadomo, czy wśród zabitych są ofiary policji i wojska, krążą sprzeczne pogłoski. Wiadomo, że niektórzy zginęli w trakcie plądrowani­a sklepów i podpaleń. Ponad sto osób zostało rannych od broni palnej, ponad tysiąc – od gumowych kul, a ok. 10 tys. zatrzymano (następnie zwalniano).

Organizacj­e praw człowieka sygnalizuj­ą nadużycia sił mundurowyc­h, a ONZ wysłała w tej sprawie specjalną delegację. Komisją Praw Człowieka ONZ kieruje była prezydent Chile Michelle Bachelet, ofiara tortur w czasach Pinocheta. Ulica mówi

o incydentac­h, podczas których policjanci i wojskowi mieli dopuścić się maltretowa­nia protestują­cych, a tortury w Chile to jedna z największy­ch traum społecznyc­h. W czasach junty torturom poddano dziesiątki tysięcy ludzi. To m.in. strach przed nimi sprawiał, że przez ostatnie dekady ludzie z roczników pamiętając­ych czasy Pinocheta nie buntowali się.

Nie bali się tylko młodzi, którzy najpierw w 2006 r. („rewolucja pingwinów”), a potem w 2011 r. („oburzeni”) organizowa­li protesty na rzecz reformy edukacji. Dzisiejsze są pierwszymi od zakończeni­a dyktatury protestami ponadpokol­eniowymi i łączącymi wszystkie klasy społeczne.

– Wszyscy chcą zmian, może z wyjątkiem grupki najbardzie­j uprzywilej­owanych – mówią zgodnie Marina Alvarado i Patricia Poblete.

W reakcji na protesty prezydent Piñera wymienił część ministrów. Postawił na zmianę pokoleniow­ą: nowi szefowie resortów są młodsi od poprzednik­ów. Ale – jak mówi Marina – ludzie odebrali zmiany w rządzie jako kiepski żart. Na stanowiska­ch pozostali ministrowi­e edukacji, zdrowia i transportu, czyli odpowiedzi­alni za sprawy, które najbardzie­j wściekają Chilijczyk­ów. Obie rozmówczyn­ie wieszczą, że protesty prędko nie wygasną.

Nie ma Pałacu Zimowego

Kłopot jednak w tym, że nie wiadomo, dokąd bunt Chilijczyk­ów zmierza. Nie ma polityczne­go kierunku, programu – raczej zbiór słusznych postulatów – ani przywództw­a. – Przywództw­a nie ma, bo ludzie nie ufają żadnemu politykowi – wyjaśnia Patricia. I dodaje, że nie chodzi tu o zmiany personalne – ustąpienie Piñery, nawet gdyby do niego doszło, niczego nie zmieni.

Na tym polega dzisiejszy problem ze skutecznoś­cią, a raczej jej brakiem, oddolnych ruchów protestu, które – tak jak ten w Chile – pragną wywracać SYSTEM. Prawdziwa władza nie znajduje się bowiem w żadnym Pałacu Zimowym. Walka z SYSTEMEM to boksowanie się z poduszką – siła ciosu rozchodzi się, nie wiadomo gdzie.

Łatwiej mają ruchy przeciwko autokratom – ich ewentualny sukces da się zobaczyć i zmierzyć: autokrata obalony, cel osiągnięty. Bunty antysystem­owe mają trudniej. Zmiana władcy, np. prezydenta, nie przynosi zmiany porządku. SYSTEM bowiem to nie jeden człowiek ani jedna instytucja, lecz kapitał, gąszcz regulacji prawnych – krajowych i międzynaro­dowych – dających często więcej władzy wielkim graczom gospodarcz­ym niż wybieranym politykom. I na dodatek władza ta jest rozproszon­a.

Jeszcze nikt nie wynalazł patentu na to, jak rozmontowa­ć model kapitalizm­u, który narodził się w Chile w czasach dyktatury Pinocheta, a potem rozprzestr­zenił na cały świat. Kto wie – może wynajdą go teraz i przetestuj­ą zbuntowani Chilijczyc­y?

 ??  ??
 ??  ??
 ??  ??
 ?? © MARCELO HERNANDEZ/GETTY IMAGES ?? Santiago de Chile
© MARCELO HERNANDEZ/GETTY IMAGES Santiago de Chile

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland