Ludzie i wydarzenia
Do pierwszej tury wyborów prezydenckich zostało pół roku. To niby mało, ale nie sądzę, aby opozycja (a zwłaszcza jej największa partia, czyli PO) już musiała zgłaszać kandydata; naprawdę powinno wystarczyć, jeśli pretendent zostanie wskazany w styczniu. Świąteczny grudzień i tak słabo nadaje się na kampanijne zawracanie głowy. Niecierpliwi przywołują zwykle argument, że Andrzej Duda już piąty rok prowadzi kampanię i za moment „będzie miał odwiedzone” wszystkie polskie powiaty. No, ale tym bardziej opozycja już w tym wyścigu Dudy nie dogoni. Zresztą objazdowe występy prezydenta adresowane są do publiczności, na której to robi wrażenie. Elektoraty opozycji – co widać po wyborach parlamentarnych – są znacznie mniej wrażliwe na przedwyborcze spektakle. Trzy opozycyjne koalicje miały kampanie wątłe, tanie, krótkie, a i tak zebrały o milion głosów więcej niż PiS.
Więc bez nerwów: jest kilka tygodni na rozmowy i konsultacje między liderami opozycji, na przeprowadzenie badań, na wybór kandydata, jego/jej merytoryczne przygotowanie, zebranie pieniędzy, wolontariuszy i sztabów, a potem opracowanie precyzyjnego planu, na pierwszą i osobno na drugą turę. Stawka dla każdej formacji opozycyjnej jest zbyt wysoka, aby tym razem pozwolić sobie na zwyczajowe „my z synowcem na czele i jakoś to będzie”. Nie będzie albo będzie katastrofa.
Pisaliśmy zaraz po październikowych wyborach, że w zasadzie (mimo formalnego zwycięstwa PiS) pozostały one politycznie nierozstrzygnięte i dopiero majowa dogrywka prezydencka zdecyduje o ich wyniku. Przegrana Dudy odebrałaby PiS możliwość dowolnego stanowienia prawa, zmusiłaby rządzących do jakiejś formy liczenia się z opozycją. Byłby to cios w samą istotę państwa PiS, czyli niekontrolowanej władzy „centralnego ośrodka dyspozycji politycznej” – jak w języku politologii jest nazywany Jarosław Kaczyński. „Rewolucja PiS”, normalniejąc, stawałaby się stopniowo własnym cieniem, awatarem, zombie. I odwrotnie: wygrana Andrzeja Dudy usankcjonowałaby samowładzę Nowogrodzkiej, przyśpieszyła proces budowy partyjnej oligarchii (nazywany wymianą elit), rozprawę z niezależnymi sądami, mediami, samorządami, uniwersytetami.
Faktycznie zostałyby też unieważnione wybory 2023 r., bo nawet gdyby było jeszcze możliwe arytmetyczne zwycięstwo opozycji, to wobec totalnego weta prezydenta nie mogłaby ona ani odwrócić zmian narzuconych przez PiS, ani prowadzić własnych projektów. A o ile można jeszcze wyobrażać sobie konstruktywną kohabitację opozycyjnego prezydenta z pisowskim rządem, to w przeciwnym kierunku (znając dobrze i Kaczyńskiego, i Dudę, i ich marionetkową relację) jest to kompletnie niewyobrażalne. Maj 2020 r. rozciągnie się politycznie przynajmniej do 2025 r.
Od kilku tygodni po stronie opozycyjnej odbywa się gorączkowy casting na kandydata. W obiegu jest kilka nazwisk tzw. partyjnych i kilka „niezależnych”. Problemu nie ma właściwie tylko PSL: Władysław Kosiniak-Kamysz jest jedynym, naturalnym wyborem. Ba, według wielu analityków, miałby też największe szanse na pokonanie w drugiej turze Andrzeja Dudy, bo jego elektorat negatywny jest stosunkowo niewielki (30 proc. według sondażu dla OKO.press; tyle co Małgorzaty Kidawy-Błońskiej). Ale ponieważ startuje z poziomu 9 proc. poparcia dla PSL, do drugiej tury mogłoby go wprowadzić tylko jakieś szczególne porozumienie opozycji, na co się nie zanosi.
Na Lewicy zgłaszany wcześniej Robert Biedroń tak zepsuł swój wizerunek, że w sondażach bez trudu przeskakuje go niezgłaszany Adrian Zandberg. Świetnym kandydatem (gdyby się zgodził) byłby dla Lewicy, a może i całej centrolewicy, Adam Bodnar. Dziś jednak polityczne realia są takie, że największe szanse na przejście do drugiej tury będzie miał kandydat KO, czyli albo Donald Tusk, albo Małgorzata Kidawa-Błońska. Tylko te dwa nazwiska naprawdę się liczą – pomysł jakichś partyjnych prawyborów w KO jest politycznie, wizerunkowo, nawet technicznie niedorzeczny. A zatem, Tusk czy Kidawa? – oto jest pytanie. Partia na razie zostawia decyzję Tuskowi: pani marszałek będzie kandydatką, jeśli on nie będzie.
Małgorzata Kidawa-Błońska ma mnóstwo osobistych zalet, wystarczających, aby pokonać Dudę. Brak jej jednak kampanijnego doświadczenia, może też pewnej dozy użytecznego narcyzmu i agresji; więc gdyby naprawdę miała wystartować, potrzebowałaby profesjonalnego treningu, a przede wszystkim lojalnego, profesjonalnego sztabu. Nie ulega wątpliwości, że dziś jedyną osobą w Polsce, która ma odpowiednie doświadczenie oraz wszystkie niezbędne umiejętności do poprowadzenia zwycięskiej kampanii i do sprawowania urzędu prezydenta – jest Donald Tusk. Tyle że Tusk ma dziś aż 44 proc. elektoratu negatywnego i w sondażach wciąż przegrywa z Dudą.
Wyjaśnienia są oczywiste: przez 5 lat nieustannego lansowania „winy Tuska”, oskarżania byłego premiera o zdrady, nadużycia, najcięższe zbrodnie publiczne, ciągania go przed wymyślone polityczne trybunały – PiS zdewastował jego wizerunek. Inni dodają, że Tusk sam się wyalienował z polskiej polityki, nie rozliczył się z okresu premierowania, nie dbał o kontakty z opozycją, zwlekał, zwodził, lekceważył. Dodatkowym jego obciążeniem – w perspektywie wyborów – miałyby być złe relacje ze Schetyną, co nie wróży szczerego zaangażowania PO w kampanię Tuska. Dość żeby nie startować. Ale, ale...
Zważywszy, że Tuska nie było tu 5 lat, jego sondażowy
dystans wobec Dudy jest minimalny i może być łatwo odwrócony kampanią. Sam były premier – sądząc z jego wypowiedzi – też się zmienił przez ten czas: wraca do Polski w wersji Tusk 2.0. Jak cały unijny mainstream „zzieleniał”, zlewicował, dojrzał, stał się (krytykując dawnego Tuska) świadomy wyzwań klimatycznych, społecznych, migracyjnych, geopolitycznych, także (o czym mówił w zapomnianym warszawskim przemówieniu) zagrożeń niesionych przez internet, nowe media i technologie. W Unii nauczył się mediacji, dogadywania nawet z najtrudniejszymi oponentami. Jest szansa, że wniósłby do polskiej zaściankowej, prymitywnej, awanturniczej polityki (gdzie, według rządzących, głównym problemem jest atak LGBT na rodzinę) to, czym naprawdę przejmuje się i czego szuka świat, inny styl rozmowy.
W zestawieniu z Andrzejem Dudą, drugorzędnym działaczem PiS, specjalistą od pseudopatriotycznych banialuk, Tusk pozostaje zawodnikiem innej kategorii wagowej. Co nie znaczy, że jako „powracający z zagranicy” nie może z Dudą przegrać. Ale takie starcie byłoby wreszcie realną konfrontacją Polski europejskiej z pisowską, prawdziwego polityka z zastępcą. Także szansą dla PO wyjścia z marazmu. Dzisiejsze sondaże dotyczące szans Tuska są bezwartościowe; powinien teraz dostać choć kilka tygodni na prekampanię, sprawdzić siebie i sam być sprawdzony. Tusk już niczego w życiu nie musi, ale, wyjeżdżając, jakieś rachunki tu na stole pozostawił.