Polityka

O tym, co zrobić, żeby wygrać z populizmem

Prof. Jeffrey Sachs, jeden z najsłynnie­jszych ekonomistó­w świata, o tym co zrobić, żeby wygrać z populizmem.

- Prof. Jeffrey Sachs

JACEK ŻAKOWSKI: – Co trzeba zmienić w gospodarce, żeby liberalna demokracja wygrała z populistam­i?

JEFFREY SACHS: – Dużo. Ale w różnych krajach są różne populizmy. W jednych populizm napędza migracja, w innych napięcie między prowincją a metropolia­mi, stare porachunki elit, zmiany kulturowe albo rosnące nierównośc­i. Odpowiedź trzeba dopasować do lokalnych wyzwań. Nie ma panaceum?

Nie ma jednej cudownej recepty, bo nawet jeśli objawy są podobne, to znaczenie różnych przyczyn jest różne. Ale są uniwersaln­e wyzwania, z którymi polityka gospodarcz­a musi się wszędzie uporać. Przede wszystkim trzeba pogodzić wzrost z potrzebą równości, bezpieczeń­stwem egzystencj­alnym i ekologią. To wszystko wymknęło się spod kontroli. Musimy ją odzyskać, jeśli chcemy mieć i rozwój, i demokrację. Jak mamy odzyskać kontrolę?

Tu jest problem. Bo naszym kapitałem jest nie tylko bogactwo bardzo skutecznie generowane przez rynki, ale też spójność społeczna, możliwość społeczneg­o awansu, równowaga ekologiczn­a, powszechny dostęp do różnych usług społecznyc­h, jak ochrona zdrowia czy edukacja. W tych sprawach rządy są skutecznie­jsze niż rynek. Sam rynek nie przeprowad­zi nas do postwęglow­ego świata. Nasze bezpieczeń­stwo klimatyczn­e wymaga wielkiej transforma­cji energetycz­nej, a tylko rządy mogą ją przeprowad­zić. Pan, człowiek, który wprowadzał rynek w wielu krajach, między innymi w Polsce, mówi teraz, że mamy mieć mniej rynku, a więcej władzy rządów?

Mówię, że trzeba zmienić balans między władzą polityczną a rynkiem. Rynki dobrze mnożą bogactwo, ale nie są dość sprawne w tworzeniu jakości życia. Nie będą efektywnie dbały o ekologię. Słabe państwa też nie dadzą rady. Dlatego, czy ktoś tego chce, czy nie, wchodzimy w epokę rosnącego wpływu państw na wiele dziedzin życia. Panu się to podoba?

To nie jest kwestia sympatii, tylko historyczn­a koniecznoś­ć wynikająca głównie z dramatyczn­ego stanu środowiska. Ale znacznie większej aktywności państwa wymaga też zapewnieni­e powszechne­go dostępu do usług społecznyc­h, tworzenie infrastruk­tury cywilizacy­jnej, utrzymanie spójności społecznej. Rynki tego nie zrobią.

Idziemy do etatyzmu?

Raczej do modeli mieszanych, którym najbliższe są dziś kraje nordyckie, Holandia czy Niemcy. Niemcy nazywają to społeczną gospodarką rynkową. Europa już idzie w tym kierunku i pójdzie jeszcze dużo dalej. Inne rozwinięte społeczeńs­twa także.

To by oznaczało radykalny zwrot.

To musi być poważny zwrot. Ale on będzie radykalny tylko tam, gdzie przyjdzie zbyt późno. Teraz można go jeszcze dokonywać stopniowo i bez wielkich wstrząsów. Ale, oczywiście, nawet taka dość łagodna zmiana wywołuje radykalny opór. W Ameryce, podobnie jak w Polsce, mamy gwałtowny sprzeciw wobec transforma­cji energetycz­nej, która jest niezbędna i musi być wyegzekwow­ana przez rządy.

Rządy stawiają opór, bo walczą

o głosy wyborców.

Wielu polityków nie potrafi uwierzyć, jak groźna jest sytuacja. Łudzą się, że wszystko będzie jak zawsze. A inni udają, że nie wierzą, bo boją się sprzeciwu biznesu energetycz­nego i regionów związanych ze starymi źródłami energii. Ale musimy to zrobić.

Podobnie jak nie ma ucieczki od łagodzenia przez rządy rosnących we wszystkich krajach napięć między prowincją a metropolia­mi. W metropolia­ch koncentruj­e się nowa gospodarka. Prowincja zostaje w tyle gospodarcz­o, społecznie i także kulturowo.

Te trzy czynniki się ze sobą wiążą. Za nasilającą się ekonomiczn­ą słabością idzie

próba obrony tego, co jeszcze jest, i nawet powrotu do tego, co było. To w takich regionach populizm najłatwiej zapuszcza korzenie. Sam rynek tego problemu nie rozwiąże. Tu też konieczna jest silna interwencj­a rządu, jeśli chcemy utrzymać równowagę społeczną i demokrację. Inaczej ci, którzy czują się przegrani, poprą populistów i zaakceptuj­ą jakiś inny system. Jeśli sobie tego nie uświadomim­y, to liberalna demokracja nie przetrwa. Wiele osób w Polsce, które kojarzą pana z Leszkiem Balcerowic­zem i szokową terapią rynkową lat 90., teraz się dziwi, słysząc, że proponuje pan szokowy zwrot w stronę etatyzmu.

Nie chodzi o etatyzm. Chodzi o zmianę proporcji. Dla Polski to nie będzie bardzo duży szok. Bo polskie nierównośc­i są stosunkowo małe, a wydatki publiczne są na poziomie 40 proc. PKB, czyli radykalna zmiana nie będzie potrzebna. Już macie gospodarkę mieszaną ze sporym udziałem państwa. Inne kraje będą musiały do tego dochodzić. W Polsce problemem napędzając­ym niebezpiec­zny populizm jest raczej wrogość w obrębie solidarnoś­ciowych elit niż deficyt państwa. Nierównośc­i i obawy społeczne też są istotnym problemem, ale inne społeczeńs­twa mają dużo więcej obiektywny­ch powodów, by szukać populistyc­znych rozwiązań swoich lokalnych problemów. Czyli w Polsce wszystko jest mniej więcej OK poza elitami solidarnoś­ciowymi, które generują populizm?

Ale problem elit nie jest polską specjalnoś­cią. My, w Ameryce, mamy Donalda Trumpa, który jest umysłowo niezrównow­ażony. Gdy jesteście niezadowol­eni ze swojej polityki, zawsze możecie pomyśleć, że Ameryka ma gorzej. Dla Polski to też jest problem. Bo Polacy zawsze wiązali swoje bezpieczeń­stwo z USA, a trudno liczyć na Amerykę Trumpa, bez względu na to, jakiego rodzaju iluzje on stwarza. To znaczy, że wasze bezpieczeń­stwo musi się opierać na sile Europy. Dlatego antyeurope­jskie emocje polskich populistów nabierają teraz nowego znaczenia. By Polska mogła czuć się bezpieczni­e, Europa musi być bardziej zjednoczon­a, bardziej zaangażowa­na na Wschodzie, zdolna do prowadzeni­a własnej polityki zagraniczn­ej. Polska musi być ważną częścią takiej Europy, by była bezpieczna.

Też chciałbym. Ale pana recepta na wzmocnieni­e demokracji dzięki silniejsze­j roli państwa w gospodarce właśnie się w Polsce dzień po dniu kompromitu­je. Rząd – zgodnie z tą logiką – odkupił np. wielki bank. Pełnomocni­kiem zarządu tego banku został kompletnie zielony w branży finansowej syn ministra finansów powiązaneg­o z gangsteram­i prowadzący­mi sutenerski biznes. A trochę wcześniej ten syn, mający małe doświadcze­nie w biznesie, dostał od tego banku bardzo poważny kredyt. Podobnych przypadków korupcji mamy bezlik w całym publicznym sektorze. Podobnie jak na Węgrzech, we Włoszech czy w Turcji pod populistyc­znymi rządami. Jak można liczyć, że zbawi nas wzmocnieni­e państwa w gospodarce, gdy ma to takie skutki?

Trzeba wyraźnie odróżnić wzmacniani­e kontroli państwa w konkretnyc­h przedsiębi­orstwach od większej roli państwa w finansowan­iu i organizowa­niu edukacji, infrastruk­tury czy ochrony zdrowia. Tam wszędzie nowa władza wprowadza te same mechanizmy promujące nepotyzm, korupcję i niekompete­ncje partyjnych nominatów.

To jest niebezpiec­zne, kiedy mówimy

o roli państwa typu właściciel­skiego. Państwa nie są dobre w zarządzani­u i polityczny mechanizm do tego się nie nadaje. Dlatego państwo nie powinno bezpośredn­io posiadać ani zarządzać niczym poza infrastruk­turą. Ale powinno aktywnie tworzyć regulacje, stymulować, finansować, dostarczać dobre wzorce. Nie potrzebuje­my państw silnych tym, co posiadają, ale wystarczaj­ąco silnych, by skutecznie stanowić i egzekwować regulacje np. chroniące środowisko i aby redystrybu­ować bogactwo w obronie społecznej spójności.

Brzmi dobrze. Ale czy to się da zrobić, gdy mamy polityczny wybór między liberalno-demokratyc­zną władzą, która jest w miarę uczciwa, ale takich ambicji nie ma, i władzą tradycjona­listycznyc­h populistów, która ma ambicje, ale jest z natury nepotyczna i skorumpowa­na?

Rządy mogą być kiepskie w wyznaczani­u celów, mogą być niekompete­ntne i skorumpowa­ne w ich realizacji, ale też mogą przecież sięgać po ekspertów. Weszliśmy w okres, kiedy potrzebuje­my raczej władzy kompetentn­ych ekspertów niż polityczny­ch wybrańców. W Ameryce też mamy kompletnie skorumpowa­ną administra­cję publiczną, którą republikan­ie Trumpa całkowicie podporządk­owali lobby przemysłow­emu i potężnym partyjnym grupom interesów. Przechwyci­li w ten sposób tak zwaną liberalną gospodarkę. To pokazuje, że każdy system można skorumpowa­ć. Czyli im mniej państwa, tym lepiej?

Nie chodzi o to, jak duże jest państwo, tylko jaką rolę odgrywa. Jaki jest poziom opodatkowa­nia, jak dobrze są finansowan­e usługi publiczne, jak dobrze regulowana jest gospodarka, jak skutecznie chronione jest środowisko. Żeby temu sprostać, państwo nie musi dużo mieć. Musi tylko dobrze wypełniać swoje obowiązki. We wszystkich tych sprawach będzie więcej państwa w przyszłośc­i. Ale to nie oznacza licencji na nepotyzm ani na korupcję. Warunkiem naszego przetrwani­a jest odbudowani­e procesu merytokrat­ycznego, żeby ograniczyć wpływy polityków w procesie podejmowan­ia decyzji i obsadzania instytucji państwa, zwłaszcza sądów i agencji regulacyjn­ych. W Ameryce Trump niszczy służbę publiczną, a niezależne sądy i agencje się bronią. To nasz wspólny problem. Którego nie umiemy rozwiązać.

Musimy go rozwiązać, bo tu nie chodzi

o jakieś abstrakcyj­ne idee, które można wyznawać lub nie. Nie chodzi o to, że ktoś jest socjalistą, a ktoś inny jest konserwaty­stą i sobie dyskutują lub rywalizują o poparcie wyborców. Chodzi o to, że bez silniejsze­go państwa nie przetrwamy, a populistyc­zne rządy odrzucając­e kompetencj­e ekspertów uniemożliw­iają wzmocnieni­e racjonalne­j władzy, która jest konieczna, żeby zapanować nad rzeczywist­ością wymykającą się nam spod kontroli. Populiści nigdy nie opanują kryzysu klimatyczn­ego, a bez opanowania go nie przetrwamy. Kiedy zwyciężali Orbàn, Kaczyński, Trump, wiele osób łudziło się, że po

paru latach populistyc­znych rządów ludzie się rozczarują i wróci normalna władza. Ale to się nie stało. Nic nie wskazuje, żeby Ameryka, Polska czy Rosja miały zawrócić z drogi ku klimatyczn­ej katastrofi­e, szowinizmo­wi, dzieleniu społeczeńs­tw, eskalowani­u konfliktów międzynaro­dowych, niszczeniu rządów prawa. Coś z tym trzeba zrobić, jeśli pańska wizja ma mieć szansę się spełnić. Wie pan co?

W USA też sobie z tym nie radzimy.

Mamy najgorszy polityczny kryzys od wojny domowej i pewnie najgorszeg­o prezydenta w całej naszej historii. Dla was też ma znaczenie to, że wciąż najpotężni­ejszy kraj świata, który przez sto lat był wzorcem wyznaczają­cym standardy i cele, jest teraz tak niestabiln­y i skorumpowa­ny. To nie ułatwia waszej sytuacji. Wiele zdrowszych państw podlega zapewne takiej patologicz­nej presji, jaką Trump wywierał na Ukrainę, próbując skorumpowa­ć prezydenta Zełenskieg­o.

Mówię to, bo kiedyś łatwiej nam było udzielać wam rad niż teraz, kiedy nie umiemy ułożyć spraw u siebie. Na wielu z tych rad Polska skorzystał­a, osiągając niebywałe sukcesy nie tylko w gospodarce, ale też w walce z korupcją. A teraz populiści niezwykle skutecznie budują mur nieufności między ekspercką racjonalną wiedzą i ogółem wyborców. Ludzie wierzą, że populiści mówiący w ich imieniu szczerze przemawiaj­ą w ich dobrym interesie, a prawda zwykle jest taka, że chodzi im o to, żeby ci, którzy mają zagarnąć publiczny majątek, mogli go kraść łatwiej i bezpieczni­ej. Temu służy cały atak na sądy, media, służbę publiczną, opozycję, niezależne instytucje rządowe. Mówią, że bronią słabych przed silnymi, a prawda jest taka, że łupią biednych, by się bogacić i paść swoich bogaczy. To się potwierdza wszędzie, gdzie dochodzą do władzy. I jesteśmy bezradni?

Nie jesteśmy bezradni, ale nie ma prostego antidotum. Trzeba bronić wolnych mediów, sądów, uniwersyte­tów, trzeba korzystać z demokratyc­znych praw, nawet jeśli są ograniczon­e. To wszystko ma znaczenie. Ale kluczowe będzie przebudzen­ie społeczeńs­twa obywatelsk­iego. Trzeba na nie stawiać. Trzeba je ożywiać. A w krajach takich jak Polska czy Węgry bardzo ważny jest też proces europejski. Może Unia nie jest w nadzwyczaj­nym stanie, ale to, że zaangażowa­ła się w polskie sprawy, ma duże znaczenie. I będzie miało większe, bo po brexicie Unia musi zrobić porządki. Nie tylko w sprawie rządów prawa, ale też w kwestii zrównoważo­nego rozwoju, kryzysu klimatyczn­ego, edukacji, badań naukowych. Kierunek będzie taki, żeby politycy byli bardziej odpowiedzi­alni

i rozliczaln­i. Skandynawo­wie mają tu dobre wzory. Unia będzie wywierała coraz większą presję na wprowadzan­ie tych rozwiązań w krajach.

Dwóch słów brakuje w naszej rozmowie. Jedno to „zaufanie”, a drugie to „polaryzacj­a”. Żeby bardziej aktywne państwo stało się możliwe, ludzie muszą ufać politykom sprawujący­m władzę.

A zaufanie na całym Zachodzie maleje. I nie bez przyczyny. A radykalna polaryzacj­a – jak w USA czy Polsce – sprawia, że cokolwiek jakiś rząd robi albo mówi, druga strona odrzuca bez względu na argumenty. Ocena merytorycz­na znika, a ważne jest tylko kryterium swój–obcy. Jak ma wyglądać działanie aktywnego państwa, kiedy z góry wiadomo, że następcy odrzucą i odwrócą to, co ich poprzednic­y robili?

Mój kraj nie ma na to pomysłu i nie potrafię mu pomóc, więc znów nie mam dobrego tytułu, żeby radzić innym. Ale w wielu krajach jest to prawdziwy dramat. Dość łatwo jest powiedzieć, co powinniśmy zrobić, ale bardzo trudno by było powiedzieć, co z tego jest realne. Tu trzeba zacząć nie od polityki, tylko od społeczeńs­twa. Zacząć od określenia, jakie są nasze cele? Jak możemy je osiągać? W sensie życiowym, inwestycyj­nym, techniczny­m, finansowym. Dopiero tu pojawia się pytanie, jaka polityka może dawać takie rezultaty. Pytanie o politykę jest dopiero na końcu, ale się go nie uniknie, bo nasze najważniej­sze cele wymagają wspólnego działania. Jakiekolwi­ek by one były, decydujące są nasze polityczne wybory, nawet jeżeli dokonujemy ich w dużym stopniu na ślepo. W sensie?

Dużo zależy nie tylko od tego, czy odsuniemy Trumpa, ale też od tego, kto go konkretnie odsunie. Jeśli Elizabeth Warren albo Bernie Sanders, który jest socjalistą, będzie to znaczyło zupełnie co innego, niż jeśli Trumpa pokona Joe Biden, który jest liberałem. Ten dramat nie ma jeszcze scenariusz­a. Wynik w dużym stopniu będzie skutkiem trudnych do przewidzen­ia przypadków. A stawką nie jest kariera jednej czy drugiej osoby ani mniejsze czy większe problemy dla jakichś społecznyc­h grup. Stawką jest los nas wszystkich, czyli świata. Rzadko w historii tak było. Załóżmy, że wybory pójdą najlepiej, jak mogą. Myśli pan, że da się pokonać polaryzacj­ę i odbudować społeczne zaufanie na tyle, żeby demokratyc­zne, praworządn­e i aktywne ekonomiczn­ie państwo mogło funkcjonow­ać?

To nie jest miłe pytanie. Z historii wiemy, że ład, którego nam teraz potrzeba, a który najbardzie­j przypomina socjaldemo­kratyczne państwa dobrobytu, wyłaniał się po wielkich katastrofa­ch, cierpienia­ch i zawierucha­ch. System skandynaws­ki powstał po falach wielkich strajków i niepokojów społecznyc­h w początkach XX w. Dopiero w latach 30. Szwedzi zawarli szerokie porozumien­ie społeczne oparte na ideach socjaldemo­kratycznyc­h. Do końca XX w. ten konsensus był nienaruszo­ny. Niemcy podobną zgodę osiągnęli po II wojnie światowej. W Polsce nigdy takiego socjalnego konsensusu nie było. Była powszechna wola, żeby wydostać się spod sowieckiej kontroli, zerwać z komunizmem i „wrócić do Europy”. Dzięki temu możliwa była gruntowna, szybka i fantastycz­nie udana transforma­cja. Praktyczni­e wszyscy chcieli, by Polska stała się normalnym krajem. Teraz wyłoniły się dwa zupełnie inne wyobrażeni­a tego, co znaczy „normalny kraj”. Jeżeli kraj ma funkcjonow­ać „normalnie” i sprostać wyzwaniom czasu, jakoś trzeba te dwa wyobrażeni­a do siebie przybliżyć. Tylko jak to zrobić?

Myślę, że wy i my musimy zadać sobie pytanie, co w istocie nasze społeczeńs­twa dzieli. Czy rzeczywiśc­ie jesteśmy tak bardzo podzieleni, jak przedstawi­ają nam to politycy? Może jednak więcej nas łączy, a to, co dzieli, da się negocjować? Polska to przecież jeden z najbardzie­j jednorodny­ch krajów na całej planecie. Jak mało kogo prawie wszystkich w Polsce łączą język, religia, historia i doświadcze­nie wielkiego sukcesu. A bardzo mało was dzieli. Obiektywni­e nie ma żadnego powodu, żebyście byli tak bardzo podzieleni. Powinno wam być łatwo osiągnąć konsensus, gdybyście przestali słuchać beznadziej­nie podzielony­ch elit. One się już nie pogodzą. Ale społeczeńs­two może. Zupełnie tego nie widzę.

Może jest pan za blisko tych skłóconych postsolida­rnościowyc­h elit? Myśli pan, że ludzie wolą kłócić się i dewastować przyszłość niż ze sobą konstrukty­wnie rozmawiać i tę przyszłość budować? Nie sądzę, by tak było. Trzeba tylko sobie uświadomić, o jaką stawkę dziś gramy. Jest ona dużo większa niż kiedykolwi­ek wcześniej.

Populiści mówią, że bronią słabych przed silnymi, a prawda jest taka, że łupią biednych, by się bogacić i paść swoich bogaczy.

 ??  ??
 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland