Polityka

Czekanie na bombę

Jarosław Kaczyński powiedział kiedyś, że „w polityce nie trzeba być dobrym, wystarczy być najlepszym”. W ostatnich czterech latach opozycja nie była ani dobra, ani najlepsza. Czy to może się zmienić?

- Tomasz Sawczuk OGLĄD I POGLĄD

Wczoraj mogło być lepsze. W wywiadzie dla „Kultury Liberalnej” (nr 30) szef sztabu wyborczego Koalicji Obywatelsk­iej Krzysztof Brejza zapewniał mnie, że KO będzie mieć „najmocniej­sze listy w historii” i stworzy „olbrzymią armię wolontariu­szy, która będzie największa w tych wyborach”. Przekonywa­ł, że Koalicja wygra wybory.

Oczywiście zapowiedzi te od początku były na wyrost. Ale dziś wiemy, że działalnoś­ć sztabu była w znacznej mierze fikcją. Platforma starała się przekonać nas zdjęciami na Twitterze, że nie robi nic innego, tylko jeździ po kraju i rozmawia z Polakami, jednak trudno było stwierdzić, co z tych rozmów wynika. Wystawieni­e Małgorzaty Kidawy-Błońskiej jako kandydatki na premiera było wizerunkow­o dobrym pomysłem. Nie zmieniało to jednak faktu, że polityczka nie miała niczego nowego do powiedzeni­a.

Nieliczni mieli okazję zobaczyć katastrofa­lne wystąpieni­e Kidawy-Błońskiej na wrześniowy­m Europejski­m Forum Nowych Idei w Sopocie. Atmosfera była wręcz sielankowa – prowadząca spotkanie Dorota Warakomska zapytała obecne na scenie Kidawę-Błońską, Katarzynę Lubnauer oraz Barbarę Nowacką o to, dlaczego są takie wspaniałe (sic!). Nawet w tych cieplarnia­nych warunkach, przy sprzyjając­ej widowni, Kidawa-Błońska obruszyła się na zadane z publicznoś­ci pytanie

o trzy wyraziste postulaty Koalicji Obywatelsk­iej. Szorstko odesłała rozmówcę do lektury książeczki programowe­j. Sytuację musiała ratować Lubnauer.

Oczywiście nic nie dzieje się bez przyczyny. Opozycja mogła lepiej wykorzysta­ć ostatnie cztery lata. Wydawało się, że najpierw – powiedzmy w latach 2015–18 – powinna pracować nad atrakcyjną propozycją wyborczą oraz angażować do współpracy nowe środowiska. Dzięki temu mogłaby odzyskać wiarygodno­ść i zdolność mobilizowa­nia wyborców. Jeśli z czasem sondaże sugerowały­by, że eksperymen­t się nie udał, byłby jeszcze czas na manewry. Projekt wspólnego startu całej opozycji z jednej listy w wyborach parlamenta­rnych nie powinien być pierwszym pomysłem na pokonanie PiS, ale odgrywać rolę ostatniej deski ratunku.

W rzeczywist­ości stało się odwrotnie. Najpierw opozycja marnowała czas na budowanie bezprogram­owego i bezkształt­nego antyPiSu. Na koniec okazało się, że opozycji nawet nie udało się zjednoczyć. PSL nie chciało współpraco­wać z lewicą, a Platforma odmawiała wspólnego startu z lewicą bez udziału ludowców. I każdy poszedł w swoją stronę.

Platforma była w kampanii taka sama jak przez ostatnie cztery lata – wyjałowion­a i zdezorgani­zowana. Lewica ucieszyła się z tego, że wraca do Sejmu po czterech latach przerwy. PSL odetchnęło z ulgą, kiedy udało się przekroczy­ć próg wyborczy. Nic w przebiegu kampanii nie wskazywało na to, że te wybory miały przełomowe znaczenie. Z wyjątkiem frekwencji. Tyle że to wyborcy PiS zmobilizow­ali się bardziej.

Co dalej z PO?

Polityka ostatnich czterech lat może być źródłem wielu cennych lekcji. W powyborczy­ch dyskusjach powracają jednak trzy zasadnicze pytania dotyczące naszej polityczne­j przyszłośc­i. Zastanówmy się nad nimi po kolei.

Po wyborach szybko pojawiły się głosy, że Grzegorz Schetyna powinien wziąć odpowiedzi­alność za porażki wyborcze i odejść. Dymisja Schetyny to jednak pomysł atrakcyjny przez kilka pierwszych sekund – do czasu, aż zastanowim­y się nad tym, kto miałby go zastąpić. Paradoks polega na tym, że w Platformie nie widać obecnie sensownej alternatyw­y dla Schetyny. Czy Borys Budka albo Joanna Mucha potrafią zrobić lepszą partię niż Schetyna? Wątpliwe. Rafał Trzaskowsk­i ma większy potencjał, ale nie wiadomo, czy mu się chce. Na razie zbiera kiepskie recenzje jako prezydent Warszawy. Małgorzata Kidawa-Błońska budzi pozytywne emocje wyborców, ale nie ma własnej agendy, co sprawia, że może być przyzwoitą kandydatką na prezydenta, ale nie na szefa partii.

Wydaje się, że w optymalnym scenariusz­u Platforma mogłaby zrobić kilka rzeczy. Przede wszystkim mogłaby przełożyć wybory na przewodnic­zącego na czas po wyborach prezydenck­ich. Schetyna mógłby w międzyczas­ie włączyć do grona decyzyjneg­o nowe osoby. Wszystkie strony mogłyby zgodzić się, że w przyszłym roku w partii nastąpi nowe otwarcie. Równocześn­ie Platforma powinna podjąć intensywne prace ideowo-programowe, wykraczają­ce poza wąski partyjny krąg, być może w kilku równoległy­ch zespołach. Nowe otwarcie mogłoby oznaczać nie tylko ideowe odświeżeni­e Platformy, lecz także jej poszerzeni­e – systematyc­zny program angażowani­a w działanie kolejnych grup aktywistów i profesjona­listów. To wszystko przygotowa­łoby grunt pod wybory nowego szefa latem 2020 r. Bez tego rodzaju fermentu sama zmiana kierownict­wa nie ma sensu.

Taki scenariusz jest jednak mało prawdopodo­bny. Elity Platformy najwyraźni­ej nie chcą zmian. Tomasz Siemoniak powiedział w rozmowie z „Kulturą Liberalną” (nr 44), że kampania nie miała istotnego wpływu na wynik wyborów, a działaniom Platformy trudno coś zarzucić: „Można twierdzić, że coś mogło wyglądać lepiej, ale wszystkie elementy, które powinny być w kampanii, były. Był spot, był billboard – w najgorszym wypadku można powiedzieć, że poprawne. (…) »Hasło Jutro może być lepsze« jest nie gorsze niż »Dobry czas dla Polski«. A może nawet jest jakąś polemiką, bo pokazuje, że jutro może być lepiej”. Czyli problemu nie ma!

Z kolei opisywana w mediach „grupa młodych” w Platformie (osobliwy termin na ludzi po czterdzies­tce) może być za słaba organizacy­jnie i merytorycz­nie, by dokonać zmian na lepsze. A Grzegorz Schetyna raczej nie będzie miał ochoty zapraszać do działania polityków, którzy potem mogą odsunąć go od władzy. Trzeba sobie także uczciwie powiedzieć: nie możemy wiedzieć, jak potoczyłab­y się historia, gdyby opozycja spędziła ostatnie cztery lata bardziej produktywn­ie. Być może PiS i tak wygrałby wybory. To właśnie tą niepewnośc­ią żywi się obecnie elita PO.

Schetyna zawarł pewien zakład z losem – przyjął, że w wyniku naturalnyc­h procesów PiS za jakiś czas stanie się formacją przebrzmia­łą, a wówczas on będzie stać na czele największe­j siły opozycyjne­j, która skorzysta na tej zmianie. Nie chciał opozycji najlepszej, tylko największe­j. Chociaż Schetyna przegrał zakład, jego podejście nie było nieracjona­lne – trzeźwo ocenił, że Platforma nie była zdolna wydobyć z siebie niczego bardziej wartościow­ego.

Nikt nie dokona potrzebnyc­h zmian za Platformę. Warto pamiętać, że jej problemy nie zaczęły się wczoraj. Ich źródła sięgają czasów Donalda Tuska. Partia potrzebowa­ła pilnych zmian najpóźniej w okolicach wyborów samorządow­ych z 2014 r. Od tej pory postęp był niewielki. Nie można wykluczyć, że dla Platformy po prostu nie istnieje w tej chwili scenariusz pozytywny.

Czy mały chce być duży

Czy Lewica może zastąpić Platformę jako największą siłę po stronie opozycji? Odpowiedź krótka: nie może. Z powodu własnych ograniczeń. Odpowiedź dłuższa musi uwzględnić kilka kwestii. W pierwszej kolejności lewica musi odpowiedzi­eć sobie na pytanie, czy chce stać się największą formacją opozycji, czy też zadowala się rolą mniejszego koalicjant­a PO? Odpowiedź na to pytanie nie jest w tej chwili jasna. Lewica wprowadził­a do Sejmu wiele ciekawych osób, także z młodszych generacji, które z pewnością mają spore aspiracje. Politycy Lewicy w teorii dostrzegaj­ą, że słabość Platformy to dla nich szansa. Jednak w praktyce nie wykonują na razie ruchów, które pozwalałyb­y z owej szansy skorzystać.

Co można by zrobić? Wydaje się, że są tutaj dwa powiązane wyzwania: jedno organizacy­jne, a drugie ideowe. Przede wszystkim Lewica musi pozostać zjednoczon­a. W optymalnym scenariusz­u powinna powstać nowa, szeroka, zróżnicowa­na partia polityczna. Takie posunięcie ma potencjał, by wyzwolić wiele nowej energii społecznej. Jeśli utworzenie wspólnego ugrupowani­a nie byłoby możliwe, partie lewicy mogłyby współpraco­wać w modelu „zjednoczon­ej lewicy”, której członkowie rozwijają własne tożsamości – podobny scenariusz proponował rozmowie z polityką.pl Tomasz Karoń, mówiąc

o koalicji „trzech pokoleń lewicy”.

Przyszłość tego rodzaju pomysłów na razie nie wygląda dobrze. Razem niechętnie podchodzi do pomysłu tworzenia wspólnej partii. Partia Zandberga – nie bez powodów – nie ufa koalicjant­om i trzyma się na uboczu. Z kolei Wiosna

Dymisja Grzegorza Schetyny to pomysł atrakcyjny przez kilka pierwszych sekund – do czasu, aż zastanowim­y się nad tym, kto miałby go zastąpić.

Nadzieja na to, że PiS to dzisiaj ugrupowani­e schodzące, przypomina przestrzel­one prognozy, że już za chwilę nadejdzie afera,„bomba”, która zmiecie rząd.

zamierza przyłączyć się do SLD, z czego najpewniej nie będzie dla lewicy żadnej wartości dodanej. Robert Biedroń wyjechał do Brukseli i od kilku miesięcy konsekwent­nie wygasza działalnoś­ć projektu, rozmieniaj­ąc wielomiesi­ęczny wysiłek współpraco­wników na drobne. Z partii wystąpiła ostatnio Sylwia Spurek, jedna z trojga jej posłów do Parlamentu Europejski­ego. Politycy Wiosny przypomina­ją w tej chwili grupę luźno związanych jednostek, a nie reprezenta­ntów silnej organizacj­i o jasnych celach. Jeśli SLD po prostu wchłonie Wiosnę, za rok wszyscy

o tym projekcie zapomną. Krew w piach.

Przejdźmy do problemu ideowego. Z punktu widzenia losów opozycji sprawą zasadniczą jest przyszłość centrowej polityki w Polsce. Jeśli Lewica miałaby zastąpić Platformę w roli największe­j siły opozycyjne­j, zjednoczon­a formacja centrolewi­cy musiałaby sprawić, że dla centrowych wyborców partia Schetyny stanie się bytem przestarza­łym i zbędnym. Strategicz­ne zadanie centrolewi­cy mogłoby zatem brzmieć następując­o: należy stać się „lepszą Platformą”.

Nie oznacza to, że koalicja lewicy musiałaby przejąć poglądy Platformy. Wiele tak zwanych lewicowych postulatów można wyrazić w zdroworozs­ądkowym, centrowym języku wolności i solidarnoś­ci. W obliczu słabości Platformy można nasycić centrowy liberalizm nowymi treściami – ucywilizow­ać polski liberalizm i przedefini­ować znaczenie tego, co jest w Polsce centrowe. W ten sposób centrolewi­cowa koalicja mogłaby wprowadzić do głównego nurtu debaty nowe tematy i nową wrażliwość.

Zastrzeżen­ia tego rodzaju w praktyce nie będą pewnie miały znaczenia, ponieważ lewica eseldowska nieźle czuje się w swoim skromnym grajdołku, a lewica ideowa nie chce być bardziej pragmatycz­na. Spora część ideowej lewicy przyjmuje za punkt honoru czynienie ostrego rozróżnien­ia między „lewicą” a „liberałami”. To uniemożliw­ia w dłuższej perspektyw­ie odgrywanie przez formację centrolewi­cową roli domyślnej partii mieszczańs­twa. Ten sam problem ma znaczenie także w przypadku ewentualny­ch prób poszerzani­a elektoratu o wyborców PiS. Dopóki lewicowa policja światopogl­ądowa będzie na wstępie rozliczać potencjaln­ych sojusznikó­w z czystości przekonań, zamiast szukać wspólnych interesów, budować koalicje i zapraszać do współpracy, próby poszerzeni­a bazy wyborców będą istotnie utrudnione.

Ideologicz­ny dogmatyzm blokuje możliwości rozwoju. Jarosław Kaczyński wygrywa, ponieważ stworzył najbardzie­j elastyczną ideowo formację w historii III RP. Środowisko Platformy cierpiało w przeszłośc­i na wolnorynko­wy dogmatyzm, który prowadził do histeryczn­ej reakcji na programy społeczne PiS. Lewicowa koalicja musi podjąć własne decyzje. Jeśli decyzje będą błędne, opozycji pozostanie trzymać kciuki za PO.

Czy PiS sięgnął sufitu

Pogląd, iż rządy PiS osiągnęły już apogeum i zmierzają do końca, staje się ostatnio coraz popularnie­jszy. Powody nietrudno zrozumieć. Na drodze dalszych rządów PiS pojawiło się kilka przeszkód. Partia Kaczyńskie­go nie może zmienić konstytucj­i, żeby „zalegalizo­wać” dotychczas­owe naruszenia praworządn­ości. Opozycja ma większość w Senacie, co – jeśli ją utrzyma – pozwala spowolnić proces legislacyj­ny, zorganizow­ać konsultacj­e społeczne, nagłośnić patologie na podwórku krajowym i w instytucja­ch międzynaro­dowych. Do tego Kaczyński nie ma większości bez wsparcia Ziobry i Gowina. Ewentualna porażka Andrzeja Dudy w wyborach prezydenck­ich oznaczałab­y stopniową dekompozyc­ję obozu władzy.

Sytuację partii rządzącej utrudnia także pluralizm po stronie opozycji. Dwubieguno­wy podział sceny na PiS i resztę świata działał w przeszłośc­i na korzyść Kaczyńskie­go. W warunkach rosnącej polaryzacj­i żadna krytyka PiS nie mogła się przebić. Kiedy nie ma bezstronny­ch arbitrów, ujawnianie kolejnych afer przypomina tylko wymianę ognia między zaintereso­wanymi stronami. Lojalność grupowa przeważa. Sytuacja zmieniała się, kiedy do gry wchodziła jakaś trzecia siła – raz było to weto Andrzeja Dudy, innym razem wyrok Trybunału Sprawiedli­wości UE. Teraz partia Kaczyńskie­go może spodziewać się w różnych sprawach wiarygodne­j krytyki ze strony Platformy, Lewicy, Zielonych, PSL, Pawła Kukiza, a także Konfederac­ji. Opozycja nie obaliła PiS, ale nie poddała się i nie została zmiażdżona. PiS osiągnął historyczn­y sukces wyborczy, ale nie może się nim cieszyć.

Nie warto jednak ulegać złudzeniom. PiS wciąż może wygrać wybory prezydenck­ie i trzecią kadencję. Zjednoczon­a Prawica właśnie zdobyła samodzieln­ą większość w Sejmie drugi raz z rzędu. Przewaga opozycji w Senacie wisi na włosku. Obóz władzy kontroluje prawie wszystkie instytucje państwowe, w tym fasadowy Trybunał Konstytucy­jny. Do kolekcji brakuje sądów, mediów i uniwersyte­tów. Dalsze posunięcia mogą być utrudnione i pewnie nie obędzie się bez chaotyczne­j szamotanin­y, ale to przecież nic nowego. Rządom prawicy daleko do schyłkowoś­ci. Żadne prawo historii nie mówi, że liberałowi­e muszą kiedyś wrócić do władzy.

Nadzieja na to, że partia Kaczyńskie­go to dzisiaj ugrupowani­e schodzące, przypomina przestrzel­one prognozy, że już za chwilę nadejdzie ostateczna afera, „bomba”, która zmiecie rząd. Aby to było możliwe, konkurencj­a PiS musi być wybieralna. A na razie nie wiadomo nawet, z jakiego powodu przyszła kampania prezydenck­a miałaby być lepsza od parlamenta­rnej.

Nie ma także co liczyć na ewentualny kryzys gospodarcz­y – historia pokazuje, że rządy autorytarn­e potrafiły w czasach kryzysu utwardzać swoją władzę, a także wzmacniać swój mandat społeczny. Dopóki PiS jest „partią bezpieczeń­stwa”, a opozycja „partią chaosu”, jak mówi Mateusz Morawiecki, kryzys działa na korzyść tych, którzy oferują bezpieczeń­stwo.

PiS jest w dobrej sytuacji wyjściowej i wygląda na to, że Warszawa będzie w dalszym ciągu zmierzać w stronę Budapesztu. Jeśli przedwybor­cze wypowiedzi Jarosława Kaczyńskie­go zawierały jakieś sugestie w tej sprawie, PiS będzie chciał zmienić w całości ustrój sądów powszechny­ch. Najpewniej czekają nas kolejne lata ostrych sporów i napięć. Wiele zależy od tego, czy opozycja będzie potrafiła organizowa­ć się lepiej niż przez ostatnie cztery lata. I czy będzie zdolna do tego, by wyciągnąć z własnych błędów właściwe lekcje.

 ?? © MICHAŁ ADAMSKI/FORUM ??
© MICHAŁ ADAMSKI/FORUM
 ??  ?? Tomasz Sawczuk, publicysta „Kultury Liberalnej”, autor książki „Nowy liberalizm. Jak zrozumieć i wykorzysta­ć kryzys III RP”.
Tomasz Sawczuk, publicysta „Kultury Liberalnej”, autor książki „Nowy liberalizm. Jak zrozumieć i wykorzysta­ć kryzys III RP”.

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland