O wyzwaniach dla opozycji i polowaniach władzy
Katarzyna Pełczyńska-Nałęcz o powyborczych refleksjach, nadchodzącym polowaniu na czarownice i świadomych obywatelach.
RAFAŁ KALUKIN: – Czy po wyborach szklanka jest do połowy pusta czy pełna?
KATARZYNA PEŁCZYŃSKA-NAŁĘCZ: – Zależy czyja. Szklanki PSL i Konfederacji są pełne. Szklanki SLD i PiS – trochę pełne, a trochę puste. Szklanka KO – raczej pusta.
A nasza wspólna szklanka?
Pozostajemy w największym od 1989 r.
kryzysie demokracji. Ale ten kryzys ewoluuje. Przechodzimy przyspieszoną lekcję demokracji i wybory to potwierdziły. Poszedł głosować bardzo szeroki demos. Nie tylko grupy uprzywilejowane ekonomicznie bądź edukacyjnie, mieszkańcy wielkich miast. Nasza demokracja odżyła. Po raz pierwszy w takim zakresie wyborcy głosowali na konkretnych ludzi, a nie tylko odhaczali kandydatów podsuniętych im przez partie. Wycięto kilku skrajnych cyników z uprzywilejowanych miejsc na listach. Z list Lewicy weszło więcej kobiet, niż przyznano im tzw. biorących miejsc. Głosujemy coraz bardziej świadomie, a nie tylko „spełniamy demokratyczny obowiązek”. To coś nowego.
A dopiero co wydawało się, że ustanowiony przez PiS model polityki transakcyjnej święci triumfy.
Politycy doszli do cynicznego i niedemokratycznego wniosku, że trzeba rozdać jak najwięcej. Przedmiotowo traktując wyborców, którzy powinni ślepo podążyć za doraźnie rozumianym dobrem. Nic w tym złego, że ludzie kierują się rachunkiem korzyści. Ważne, żeby zachować w tym umiar. W tych wyborach nie oddaliśmy duszy diabłu. Okazało się, że znaczna część wyborców obawia się długoterminowych kosztów obecnej polityki eksploatacji budżetu.
To zasługa opozycji?
Jeśli już, to niewielka. Po tej stronie niestety zabrakło spójnej wizji. O ile mniej więcej było jeszcze wiadomo, czego chcą Lewica i PSL, o tyle wydrążenie ideowe Koalicji Obywatelskiej było dojmujące. Z tego powodu wyborcom trudno było określić wspólny dla całej opozycji fundament wartości.
W trakcie kadencji integrującą rolę odgrywało hasło obrony konstytucji. Po wyborach europejskich okazało się, że na tym paliwie nie da się pokonać PiS. Tyle że nie było czym tej luki wypełnić.
To był nadal element spajający, choć nie został tak bardzo wyeksponowany. W kwestii praworządności panowała wręcz absolutna jedność. Nikt po stronie opozycyjnej nie relatywizował szkód spowodowanych na tym polu przez PiS, co jeszcze na początku kadencji zdarzało się niektórym lewicowym politykom. Nawet Paweł Kukiz zajął jednoznaczne stanowisko w sporze
o praworządność.
Problem w tym, że to spoiwo nie jest wystarczające. Potrzeba więcej wspólnych tematów. I dlatego bardzo się cieszę, że coraz śmielej wypływa ostatnio kwestia usług publicznych. Bezpośrednimi wypłatami z budżetu PiS monetaryzuje politykę społeczną. Jest to szalenie dewastujące dla przestrzeni publicznej, gdyż rządzącym nie wystarcza już pieniędzy na służbę zdrowia, szkoły i inne ważne obszary, wskutek czego zapaść postępuje. A dodajmy jeszcze zmiany w wymiarze sprawiedliwości i mediach publicznych, których wpływ na relacje społeczne był równie destrukcyjny. To są sprawy, które powinny łączyć całą opozycję.
O wielkich systemach usług publicznych trudno jest atrakcyjnie opowiedzieć, a ich reformowanie kiepsko się ludziom kojarzy. I pewnie mało kto wierzy, że można znacząco poprawić coś, co zawsze niedomagało. A wypłaty z budżetu to konkret.
Przecież nie chodzi o to, aby zanudzać wykładami, trzeba za to otwierać oczy na postępujący regres. To nieprawda, że na polu usług zawsze było fatalnie. Poprzedni system edukacyjny funkcjonował coraz lepiej, co potwierdzały też testy PISA. Mediom publicznym sporo brakowało do ideału, ale przecież nie były tubą propagandową rządzącego obozu. Wymiar sprawiedliwości miał problem z wydolnością, ale za to wszyscy mieliśmy poczucie, że system jest niezawisły. Obecnie rządzący niczego na tych obszarach nie poprawili, jedynie dołożyli swoje patologie.
Opozycja była dotąd szachowana argumentem, że przeciwstawiając się zmianom wprowadzanym przez PiS, pragnie przywrócenia tego, co było. Podejmując poważną refleksję nad organizacją przyszłego ładu, unieważnia ten zarzut.
Ugrupowania opozycyjne czeka teraz nieuchronnie rywalizacja o to, kto stanie się główną przeciwwagą dla PiS.
I oczywiście będą pokazywać, jak bardzo się od siebie różnią. Mimo wszystko wierzę, że mosty między nimi ocaleją. W końcu nadejdzie przecież taki dzień, kiedy otworzy się szansa zdobycia większości i przejęcia władzy. Poza tym wiadomo już, że sama krytyka PiS przestała działać. Wyborcy domagają się od opozycji pozytywnego programu.
PSL powinno dopiąć swoją tożsamość. Do tej pory było partią stricte klasową, teraz ewoluuje w stronę modelu chadeckiego. To zresztą w znacznej mierze dzieje się samoistnie, elektorat tej partii istotnie się bowiem zmienia, migruje z terenów wiejskich do miast. Przydałoby się jednak jednoznaczne potwierdzenie tej ewolucji przez samą partię. Z kolei liderzy bloku zbudowanego wokół SLD powinni wskazać, czy chcą budować klasyczną socjalną lewicę, czy też opierać się na wartościach progresywnych.
Tego nie da się połączyć?
Nie w Polsce. U nas poglądy etatystyczne idą w parze ze światopoglądem konserwatywnym. Na coś trzeba się więc zdecydować. Co oczywiście nie oznacza, że np. orientacja progresywna wymusza liberalne spojrzenie na ekonomię. To jest kwestia języka, używanych pojęć. Lewica powinna unikać tradycyjnych klasowych schematów, a zamiast tego mówić o solidarności i dobru wspólnym.
Chociaż największy problem ma Platforma Obywatelska. Ona wreszcie musi sobie odpowiedzieć na pytanie, kim jest. Bo na razie powiedziała sobie tylko tyle, że nie wystarczy być antyPiSem. Mieliśmy już szeroką koalicję na wybory europejskie i węższą na parlamentarne. Pojawiła się kandydatura Małgorzaty Kidawy-Błońskiej. I świetnie, tylko że wciąż brakuje w tym treści. Sama forma to za mało.
Musi być jasna deklaracja, kim jesteśmy. I to autentyczna, a nie skonstruowana w oparciu o sondaże. Te wybory pokazały również i to, że ludzie są wyczuleni na autentyczność. Za to stałą skłonnością PO jest ucieczka od określenia siebie. Teraz znów słyszymy dywagacje, czy dalej ma być Schetyna, czy może ktoś powinien go zastąpić, a kto na prezydenta, i tak dalej. To do niczego nie prowadzi.
Rozliczenia po porażce są naturalne.
Oczywiście. Tyle że odwracają uwagę od spraw najistotniejszych. Jeżeli partia pragnie występować w roli obrońcy instytucjonalnej demokracji, to sama musi tę demokrację u siebie praktykować. Potrzebuje więc realnej konkurencji i otwartej dyskusji, a nie rozgrywki personalnej pomiędzy koteriami. Kolegialnego i transparentnie działającego przywództwa, zamiast trzymania wszystkich za twarz przez aktualnych dysponentów subwencji budżetowej.
Pani najwyraźniej oczekuje od Platformy, aby przeszła samą siebie.
Od tego jestem. Nie można sprowadzać dyskusji do personaliów. Politycy nie są żołnierzami, tylko ludźmi reprezentującymi określone tożsamości ideowe.
Nie tak łatwo odbudować to, co przez lata było tłamszone. Partyjni technokraci nie prowadzą ideowych sporów. Platformę należałoby najpierw otworzyć, przewietrzyć, poszerzyć
o nowe kręgi.
Uważam, że nie jest aż tak źle. Rozmawiam z ludźmi z PO i widzę, że się między sobą różnią. Bo kto się nie różni, ten nie ma poglądów. Zresztą spór o model przywództwa sam w sobie jest już tożsamościowy. Jeżeli ktoś opowiada się za demokracją partycypacyjną, takie też musi zaoferować przywództwo.
A co ze skutecznością? Od 20 lat wybory wygrywają wyłącznie partie wodzowskie.
Ale doszliśmy na skraj. Silne państwo zostało utożsamione z silną władzą wykonawczą, z egzekutywą. To ogromny błąd! Dziś za skutecznego uważany jest ten, kto łamie opór, szybko i brutalnie przepycha decyzje. Te ziarna zostały zasiane już dawno temu, ale za rządów PiS doprowadziły do zmiany systemowej. Ludziom powtarza się, że nie ma już odwrotu, egzekutywa musi być silna, w przeciwnym razie będziemy nieskuteczni.
Tylko proszę zauważyć, że te niby efektywne rozwiązania, przepychane metodą na rympał, są banalnie proste, wręcz prymitywne. Były gimnazja, nie ma gimnazjów. Nie było 500 plus, teraz jest. Ale to przecież nie jest szczególnie wyrafinowany projekt. Tak rozumiane „silne państwo” nie jest w stanie realizować poważnych, wielopoziomowych i skomplikowanych przedsięwzięć. Co gorsza, rządy silnej egzekutywy generują ogromne podziały i frustracje.
To się opłaca… …politycznie. Ale nam przecież zależy na dobrej demokracji, w której każdy obywatel powinien się odnajdywać, nieprawdaż?
Niemniej politycy mają przed sobą tylko horyzont kadencji. Im ten model władzy oparty na silnej egzekutywie i ostrym podziale po prostu się opłaca. Do tej konkluzji doszli już wcześniej Miller i Tusk, a Kaczyński po prostu wcisnął gaz do dechy.
Jeżeli podważymy dominację egzekutywy, horyzont od razu nam się wydłuży. Dziś rządzący podejmują szybkie decyzje, których koszty są rolowane do przodu, poza najbliższą kadencję. A powinno być tak, że to zyski będą odłożone w czasie.
Czy obywatele mają narzędzia wymuszające taką zmianę?
Jedyną odpowiedzią na silną egzekutywę jest demokracja partycypacyjna. Mówię choćby o panelach obywatelskich, konsultacjach społecznych. Na poziomie samorządowym to już działa. Teraz czas zacząć przenosić demokrację uczestniczącą na poziom państwa, aby wypracowywać rozwiązania akceptowalne dla jak największej liczby obywateli. Jeśli ludzie poczują, że mają wpływ i są słuchani, otworzą się na trudne decyzje, z zyskami odłożonymi w czasie.
Tak funkcjonuje naprawdę silne państwo. Nowoczesna partycypacja buduje dobro wspólne. Z kolei silna egzekutywa brutalnie je eksploatuje, obgryza do kości.
Rządy PiS ugruntowały paternalistyczny model władzy, której obowiązkiem jest rozdzielać dobra i redukować ludziom obciążenia. Obywatel jest w tym modelu stroną bierną.
I dlatego opozycja musi wyjść do ludzi z konkretną treścią. Ale nie taką, że „skrócimy kolejki do lekarza”, bo to nie jest żadna treść. Może i fajnie brzmi, tylko nikt w to nie uwierzy. Bo co, siekierą obetniemy te kolejki? Partie opozycyjne, zwłaszcza PO, mają problem przerostu formy nad treścią. Polityków najbardziej zajmuje kwestia opakowania postulatów, mniej zaś same postulaty, ich spójność, wiarygodność. Tymczasem należałoby zacząć od wskazania nowej koncepcji państwa oraz zaprojektowania mechanizmów angażujących obywateli. Tylko tak można poszerzać legitymację i budować poparcie dla ambitnego programu.
U jego podstaw oczywiście powinny się znaleźć zasady ładu demokratycznego. Musimy zaakceptować, że jesteśmy różni. Dziś w Polsce nie ma zgody na niezgodę. Obie strony sporu nie akceptują siebie nawzajem, nie uznają racji drugiej strony, zamykają się w słuszności swoich poglądów. Szczególnie niepokojące jest to, że uległa takiej postawie strona uważająca się za demokratyczną. Tymczasem bez zgody na niezgodę nie da się tworzyć dobra wspólnego. Trzeba co najwyżej ustalić zasady niezgadzania się. Czyli że nie walimy się młotkami po głowach, tylko uznajemy autorytet sądu i równego dla wszystkich prawa.
Te wybory pogłębiły polaryzację?
Wyraziły. Ona po prostu jest. Musimy znaleźć sposób, aby żyć razem i żyć różnie. Nie ma lepszego mechanizmu niż liberalna demokracja. Trzeba więc dalej jej bronić, choć skupianie się tylko na tej obronie nie wystarczy.
Czego się pani spodziewa po drugiej kadencji PiS?
Nie można wykluczyć dalszego zamykania demokratycznego okienka. Rządzący utrzymali większość narzędzi. Z całym szacunkiem dla Senatu, ale to nie jest wystarczająca zapora. Kluczowe oczywiście będą wybory prezydenckie. Jeżeli uda się kandydatowi opozycji wygrać, PiS trwale
utraci możliwość przepychania antydemokratycznych ustaw.
Problem jednak w tym, że bardzo wiele można zmieniać pozaustawowo. Obecna władza buduje coś, co nasz współpracownik Grzegorz Markowski określa mianem „brudnej wspólnoty”. Czyli wymieniamy na swoich, dajemy swoim, pozwalamy swoim, pomagamy swoim. To niszczy sferę publiczną w ogromnym stopniu, a przecież nie wymaga wprowadzania żadnych zmian prawnych. Radziłabym jednak stronie opozycyjnej, aby nie popadała w fanatyzm i rewanżyzm. Jeżeli ulegnie tym pokusom, stanie się taka sama jak przeciwnik.
Zrezygnować z rozliczenia PiS w przyszłości?
Nie mówię o rozliczeniach. Pociągnięcie do odpowiedzialności jest czymś innym od rewanżyzmu. To zresztą jeden z systemowych mechanizmów zabezpieczania dobra wspólnego. Natomiast rewanżyzm jest destrukcyjną emocją, która niszczy to dobro. A przy okazji odwraca uwagę od tego, co dziś dla opozycji jest najważniejsze, czyli własnych konstruktywnych pomysłów.
Na początku lat 90. Jarosław Kaczyński mówił, że skoro nie można dać ludziom więcej chleba, to niech dostaną w zamian dziejową sprawiedliwość pod postacią dekomunizacji.
Ano właśnie. Byłoby źle, gdy strona demokratyczna wchodziła teraz w jego buty. A wracając do PiS, czeka ich teraz poważna refleksja. Pozornie jeszcze znajdują się w fazie kontynuacji, faktycznie wchodzą już jednak w nowy etap.
Dlaczego?
Po pierwsze, już nie mogą odgrywać roli partii antysystemowej, która walczy ze starym i głęboko zakorzenionym establishmentem. W drugiej kadencji sprawowania władzy to PiS staje się partią establishmentową. Musi więc na nowo ustawić swoją narrację.
Po drugie, wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że ekonomiczne prosperity jest w fazie schyłkowej. Zwalnia gospodarka niemiecka, narasta konflikt USA z Chinami, zresztą chiński wzrost hamuje sam w sobie. To się odbije na polskiej gospodarce i rządzący już nie będą mogli latać tak wysoko jak dotąd. Tymczasem obietnice z ostatniej kampanii obowiązują.
PiS grało tym, że jest wiarygodne. Obiecało „dobrą zmianę” i w szczegółach ją doniosło. W szczegółach, gdyż w swoim głównym wymiarze to nie była przecież żadna dobra zmiana, tylko dewastacja dobra publicznego. Teraz pojawi się problem z doniesieniem obietnic nawet w szczegółach. Trzeba przecież liczyć się ze spadającymi wpływami do budżetu. Kolejnym kłopotem może być też rosnąca inflacja, która powoduje wzrost skrajnego ubóstwa. Ostatnie dane wskazują, że to już się dzieje i uderza zwłaszcza w rodziny wielodzietne. Czyli w naturalne zaplecze PiS.
Nie można jednak wykluczyć, że Polacy udzielą rządzącym kredytu zaufania i w obliczu kryzysu zgodzą się na odwleczenie w czasie realizacji części obietnic.
Tego oczywiście nie możemy przewidzieć. Niemniej aspekt ekonomiczny wydaje mi się kluczowy. A po trzecie, zmieniło się polityczne otoczenie partii rządzącej. Otóż została oskrzydlona z prawej strony przez Konfederację. Teraz musi więc działać na dwóch frontach naraz. Wybiegać do centrum, gdzie na rozczarowanych rządami PiS będzie czekać PSL, oraz rywalizować o radykalnie prawicowy elektorat. A do tego wspomnijmy
o znaczącym wzroście wpływów formacji Zbigniewa Ziobry i Jarosława Gowina wewnątrz obozu pisowskiego. Do tej pory nie było tam miejsca na podmiotowość jakichkolwiek środowisk. Przy tylu znakach zapytania polityka prostej kontynuacji stoi pod znakiem zapytania.
A jak nie kontynuacja, to co?
Obawiam się wielkiego polowania na czarownice. To klasyka gatunku, na własne oczy oglądałam to w Rosji. Gdy miłość ludu do Putina osłabła, wziął sobie Krym. I zadziałało znakomicie. Ludzie wybrali telewizor, a nie lodówkę. Ale nawet w Rosji takie rozwiązanie okazało się tymczasowe. Kryzys daje się we znaki i dzisiaj zaufanie do Putina znów leci na łeb, na szyję. To przestroga także dla naszych rządzących.
Na szczęście wiadomo, jak takie manipulacje dekonstruować. Polecam tu świetną analizę na ten temat wydaną przez Forum Idei Fundacji Batorego. Najlepszą metodą jest zdolność wygenerowania własnych pozytywnych celów i emocji. Trzeba działać ofensywnie, mieć konstruktywną i poruszającą opowieść. To mogłaby być opowieść o Rzeczpospolitej, czyli dobru powszechnym, o wspólnocie budowanej wokół konkretów – szpitali, szkół, urzędów. Wreszcie o podmiotowym obywatelu, który nie tylko krytykuje i kontroluje, ale uczestniczy w wypracowywaniu rozwiązań i jest „piątą” władzą.