Polityka

Krzysztof Bosak: przypudrow­any radykał

Skończył się czas twardych mobilizacj­i i antysemick­ich ekscesów. Teraz Konfederac­ja zamierza prowadzić finezyjną politykę. Z „radykalnym w treści i wykwintnym w formie” Krzysztofe­m Bosakiem w roli głównej.

- Rafał Kalukin

Czy jest pan demokratą? – pytamy Krzysztofa Bosaka. Po namyśle odpowiada: Tak, ale narodowym. A co to znaczy w naszych czasach? Że każdy ma prawo uczestnicz­yć w życiu polityczny­m, ale demokratyc­zne państwo musi realizować interesy narodu. Z tego powodu poseł Konfederac­ji sprzeciwia się demokracji liberalnej, która jest sprzeczna z tradycją, została narzucona przez obce siły i służy niepolskim interesom.

Bosakowi nie przeszkadz­ają poglądy na demokrację najbardzie­j znanych konfederac­yjnych kolegów. Janusza KorwinMikk­ego, który uważa ją za „najgłupszy ustrój świata”. Ani monarchist­y Grzegorza Brauna. W końcu im też chodzi o narodowe interesy.

Demokratyc­zne kryterium w przypadku Konfederac­ji niczego więc nie oznacza. Sporo za to mówi o samym Bosaku. Deklaratyw­nemu demokracie, choćby nieliberal­nemu, mimo wszystko łatwiej przebić się do głównego nurtu. A zarazem człowiek nie traci wiarygodno­ści wśród swoich. Bo czymże może być demokracja służąca narodowym interesom? Ustrojem, który reglamentu­je dostęp tym, którzy nie spełniają subiektywn­ych kryteriów. A więc zaprzeczen­iem demokracji.

Fajny narodowiec

Niechętni nazywają Bosaka „Marcinkiew­iczem ruchu narodowego”. Bo tak samo potrafi grać z mediami, kreować wizerunek, rozbijać sztampę konserwaty­wnego nudziarza. Tyle że skłonność byłego premiera do robienia wokół siebie szumu zrujnowała jego karierę. Z Bosakiem jest inaczej, toteż niechętnyc­h nie ma aż tak wielu.

Trudno zresztą określić, co jest źródłem jego siły, a co słabości. Jedni zwracają uwagę, że studiów nie skończył, stałej pracy nigdy nie podjął, rodziny nie założył. Nie wygląda to najlepiej w przypadku polityka, który niedawno wszedł w 38. rok życia. A już zwłaszcza w formacji promującej tradycyjne wartości rodzinne oraz indywidual­ną zaradność i przedsiębi­orczość. Z drugiej strony nieznośna lekkość bytu Krzysztofa Bosaka pozwala mu zaistnieć na trochę innych papierach. Bywał trochę warszawski­m hipsterem, a trochę fajnym narodowcem do pokazania na rozkładówc­e weekendowe­go wydania mainstream­owej gazety.

To w ostatniej dekadzie, bo wcześniej był pryszczaty­m wszechpola­kiem. Nawet dosłownie, bo gdy w wieku 23 lat po raz pierwszy dostał się z listy Ligi Polskich Rodzin do Sejmu, dziennikar­ze podśmiewal­i się z jego młodzieńcz­ego trądziku. Był najmłodszy­m posłem w tamtej kadencji. Na tle sporej grupy z Młodzieży Wszechpols­kiej prowadzone­j przez Romana Giertycha wyróżniał się oczytaniem, elokwencją i parciem na szkło.

To było środowisko zamknięte. Po ideologicz­nej tresurze, w trakcie której młodym wbijano do głowy, że siłą jest kolektyw, a obowiązkie­m – posłuszeńs­two. Obcym niełatwo było przeniknąć do tego świata. Jako nielicznym udało się autorkom dokumentu „Kocham Polskę”. Maria Zmarz-Koczanowic­z wspomina, że negocjacje prowadziła właśnie z Bosakiem, który pomógł przełamać opór kolegów. Przy okazji został jednym z bohaterów filmu.

Dokumental­istce włosy stawały dęba, gdy w trakcie zdjęć słyszała, co młodzi działacze mają do powiedzeni­a o Żydach albo gejach. Z tym większym zaskoczeni­em odnotowała później aktywność posła Bosaka w grupie polsko-izraelskie­j. Albo to, że goszcząc na festiwalu filmowym w Kazimierzu Dolnym, przysiadł się do aktywistów LGBT.

W 2007 r. pojechał po bandzie i przyjął zaproszeni­e do „Tańca z gwiazdami” TVN. Część środowiska uznała, że w pogoni za lansem przekroczy­ł Rubikon. Tyle że LPR już zmierzała ku wyborczej klęsce, a późniejszy akces Giertycha do obozu

liberalneg­o ostateczni­e zniszczył środowisko­wą wiarygodno­ść całej jego grupy. W oczach kolejnych wszechpols­kich roczników było to zgniłe ogniwo w ewolucji ruchu narodowego. Bosak, który na ostatniej prostej zagrał na siebie, jakoś uciekł spod anatemy.

I gdy na fali Marszu Niepodległ­ości powstał Ruch Narodowy, od razu znalazł tam swoje miejsce. Nowa formacja okazała się jeszcze radykalnie­jsza niż dawny zaciąg Giertycha. Tym razem organizowa­ła się nie na zamkniętyc­h obozach szkoleniow­ych, a w szczelnych społecznoś­ciowych bańkach. Tam mało kto studiował pisma Dmowskiego. Ważniejsze były oenerowski­e falangi, patriotycz­ne koszulki, narodowy rap, internetow­y hejt na ciapatych. Młody lider ruchu Robert Winnicki na każdym kroku straszył islamskim dżihadem nad Wisłą. Później pojawią się uliczne szubienice dla wrogów narodu, palenie kukły Żyda i inne akcje promujące fizyczną przemoc.

Co tam robił Bosak? Czasem dokładał do pieca, a czasem schładzał. Kiedy zawisły plakaty „Kupując kebaba, osiedlasz Araba” – wprost nawiązując­e do przedwojen­nych kampanii bojkotu żydowskich sklepów i kreujące atmosferę pogromową – w swoim stylu się odciął. Stwierdził, że ciężko pracująca muzułmańsk­a mniejszość nie jest zagrożenie­m dla polskości, a sam od czasu do czasu nawet lubi zjeść kebab. Odstępstwa od ortodoksji jednak mu nie szkodziły.

– Winnicki strzeże świętego ognia narodowego, a Bosak buduje miękką charyzmę. Jest jak sowiecki minister spraw zagraniczn­ych, który na oczach cywilizowa­nego świata posługuje się widelcem – opisuje ich były współpraco­wnik. Jak środowisko przyjmuje Bosaka? – Jest nim zachwycone, gdyż on odpowiada na psychologi­czne potrzeby chłopaków, których pana gazeta przedstawi­a jako troglodytó­w. Chodzi do telewizji, potrafi budować zdania wielokrotn­ie złożone, używa łacińskich sentencji. Jest Sokratesem, Platonem i Arystotele­sem w jednym.

Ruch Narodowy miał problem: był niewybiera­lny. Funkcjonow­ał w roli organizato­ra polityczny­ch eventów, ale jak przychodzi­ło do wyborów, patriotycz­no-narodową emocję przejmował PiS. Kilku narodowców wziął na pokład Paweł Kukiz. Choć jego polityczna kariera potwierdzi­ła ogólną regułę. Potrafił tylko wyzwolić antysystem­ową energię, która koniec końców pomogła wygrać Andrzejowi Dudzie. Potem już tylko marniał.

Niemniej podziemne życie alternatyw­nej prawicy cały czas kwitło. Zwłaszcza w internecie. Rządzący PiS przestawił aksjologic­zną wajchę na prawo i stopniowo przesuwał granice tego, co uchodziło dotąd za polityczni­e poprawne. Ale zawsze znajdowali się tacy, którym było za mało. Wedle klasycznej tezy Tocquevill­e’a rewolucje wybuchają dopiero wtedy, gdy apetyty na zmianę zostały już rozbudzone i realny bieg zdarzeń za nimi nie nadąża. To właśnie spotkało polską prawicę po 2015 r.

Narodowcy grzmieli, że walcząc z unijną dyslokacją uchodźców, PiS pozwala na niekontrol­owany napływ ekonomiczn­ej imigracji. Że skapitulow­ano w wojnie dyplomatyc­znej z Izraelem, a służalcza polityka proameryka­ńska otwiera drogę żydowskim roszczenio­m. Że wciąż tkwimy pod brukselski­m jarzmem, ruchy LGBT coraz śmielej panoszą się na ulicach, a prawo antyaborcy­jne nie zostało zaostrzone. Mniej więcej to samo głosili proliferzy, radykalnie­jsi kukizowcy, korwinowcy. Choć główną pretensją tych ostatnich były oczywiście wysokie podatki i pisowski socjalizm dla darmozjadó­w. Co jakoś współgrało z ekonomiczn­ymi poglądami narodowców.

Jeszcze kilka lat wcześniej sekciarski­e ruchy ani myślały się łączyć. To partia Kaczyńskie­go dostarczył­a im wspólny

Od piwniczakó­w do przedsiębi­orców

mianownik. I tak powstała Konfederac­ja z jej antypisows­ką „piątką”: „nie” dla Żydów, homoseksua­listów, aborcji, podatków i UE. Radykalizm pierwszego etapu był zresztą efektem przemyślan­ej kalkulacji przed inicjacyjn­ymi wyborami europejski­mi.

Mówił o tym pół roku temu w głośnym wykładzie korwinowie­c Sławomir Mentzen. Że trzeba walić między oczy i nie brać jeńców. Bo polityczne centrum – o które biją się PiS z PO – i tak jest poza zasięgiem. Konfederac­ja powinna więc wcisnąć gaz do dechy. I szukać po prawej stronie PiS.

Mentzen posłużył się przykładem ustawy 447, zobowiązuj­ącej rząd USA do starań na rzecz odszkodowa­ń za Holokaust dla organizacj­i żydowskich. Ktoś wycenił polskie zobowiązan­ia na 200 mld dol. Kwota astronomic­zna, ale – zdaniem Mentzena – wielkie liczby nic ludziom nie mówią. Zresztą nie ma żadnych szans, aby Polska tyle zapłaciła. Należy więc ugryźć problem od innej strony i postraszyć, że rząd PiS po cichu skupuje ziemię, aby oddać ją Żydom w formie rekompensa­ty.

Dalej Mentzen tłumaczył: „A jak już ziemię dostaną, to czy sami będą ją uprawiać? Zatrudnią Polaków, założą im chomąto i każą uprawiać pole. Bardzo przerażają­ca wizja, prawda? Ja bym nie chciał mieć na sobie takiego chomąta i uprawiać pole Żydowi. Tak trzeba mówić, to budzi emocje”.

Co też Konfederac­ja uczyniła. Celem ataków stał się PiS, któremu na każdym kroku zarzucano uległość wobec Żydów. W trakcie jednej z debat korwinowie­c Konrad Berkowicz przykładał jarmułkę do głowy kandydatki PiS Anny Krupki. Akcja odbiła się szerokim echem. Choć podobno Berkowicz (teraz już poseł) sam w sobie nie jest ekstremist­ą. Zresztą kolegom od dawna zdarzało się pieszczotl­iwie nazywać go „Berkowitze­m”. Swój happening miał też w europejski­ej kampanii Krzysztof Bosak, który podczas telewizyjn­ej debaty próbował wpiąć deputowane­j PiS Jadwidze Wiśniewski­ej znaczek „anty447”. Rozbudzani­e antysemick­ich emocji przyniosło efekt połowiczny. Konfederac­ja ledwie otarła się

o próg. Mimo wszystko uznano, że dobry początek został zrobiony.

– Żeby zrobić ruch polityczny, trzeba mieć kim. I nie wybrzydzać – tłumaczy jeden z naszych rozmówców. – Konfederac­ja zbierała, co miała pod ręką. Faszystów, chuliganów, pogan, podpalaczy squatów oraz piwniczakó­w zalewający­ch internet hasłami „Korwin król” albo „Wielka Polska”. Tak powstał twardy rdzeń, który dalej można już było owijać miękkimi warstwami. Aż nastał czas robienia polityki dla normalnych ludzi.

W niedawnej kampanii o Konfederac­ji było ciszej. Wielu zresztą położyło na niej krzyżyk. Latem doszło do rutynowego na

prawicy rozłamu, po którym odeszli Kaja Godek, Liroy i Marek Jakubiak. A ci, którzy zostali – czyli narodowcy i korwiniści z Grzegorzem Braunem na dokładkę – radykalnie zmienili przekaz.

Zniknęli Żydzi, pojawiła się wolność. Zwłaszcza gospodarcz­a, czemu oczywiście sprzyjała kolejna porcja socjalnych obietnic PiS. Jak i to, że demokratyc­zna opozycja podjęła licytację i po stronie wolnorynko­wej pojawiła się luka. Konfederac­i mówili więc o przedsiębi­orczości, deregulacj­i, indywidual­nej kreatywnoś­ci. Znów niezastąpi­ony okazał się Bosak, który w debacie telewizyjn­ej elokwentni­e przedstawi­ał swoją formację jako ostoję racjonalno­ści na rozszalały­m populistyc­znym morzu. Chwilami wręcz mówił językiem Leszka Balcerowic­za.

Długo wydawało się, że przy wysokiej frekwencji Konfederac­ja utonie. Ale stało się inaczej, bo do elektorató­w KorwinMikk­ego i narodowców dołączyło kilkaset tysięcy zupełnie nowych wyborców. Co łącznie dało grubo ponad milion głosów. Są empiryczne podstawy przemawiaj­ące za tezą, że przesądził­o poparcie drobnych przedsiębi­orców. Zalękniony­ch perspektyw­ą podwyższan­ia płacy minimalnej i hołdującyc­h tradycyjny­m liberalnym etosom, że na majętność należy sobie zasłużyć, a nie dostać od państwa za friko. Łącznie przełożyło się to na 6,8 proc. poparcia i 11 mandatów w Sejmie.

Kto zapanuje nad ruchem

Weszło po pięciu korwinowcó­w i narodowców oraz singiel Braun. W kole parlamenta­rnym zapanowała więc równowaga. Od podziału środowisko­wego istotniejs­zy stał się teraz pokoleniow­y. Dominujący trzydziest­oparolatko­wie chcą robić poważną politykę, czemu polityczny kabaret Korwin-Mikkego i Brauna nie będzie służyć. Choć pierwszy miał podobno zapowiedzi­eć, że usuwa się w cień, że nie będzie się wpychał na pierwszy plan, bo lata lecą i sił coraz mniej. Ale na szefa koła przezornie wybrano 29-letniego Jakuba Kuleszę. Niby korwinowca, ale najbardzie­j asertywneg­o wobec „króla”.

Co dalej? W rozmowie z POLITYKĄ Bosak zapowiada, że Konfederac­ja pójdzie własnym kursem i nie będzie wikłać się w spór PiS z głównym nurtem opozycji. Chodzi o to, aby zbudować osobny punkt odniesieni­a. Tyle że jeszcze nie wiadomo, jaką strategię przyjmie Kaczyński. Bez wątpienia ukłuł go sukces prawicowej alternatyw­y. Nie można wykluczyć, że PiS spróbuje teraz obłaskawić Konfederac­ję i zredukować do roli przystawki. Jest też pytanie o formę organizacy­jną. Konfederac­ję zarejestro­wano jako partię, aby mieć prawo do budżetowej subwencji. Choć na razie to w istocie federacja poszczegól­nych udziałowcó­w. Nie można się do niej tak po prostu zapisać. Nie ma też jasnego przywództw­a, tylko swoista rada dyrektorów. Na razie nie podjęto jednak decyzji o głębszej integracji.

Teraz zresztą ważne są prawybory prezydenck­ie. Na wzór amerykańsk­i; w każdym województw­ie mają zostać wybrani elektorzy, którzy następnie zdecydują, kto wystartuje na prezydenta. Głosować na elektora będzie mógł każdy sympatyk, który zapłaci 30 zł wpisowego. Prawo ubiegania się o nominację mają zaś dostać również osobistośc­i spoza ruchu. To nieoficjal­ne zaproszeni­e do powrotu dla pogubionyc­h niedawno Jakubiaka czy Liroya. Ewentualni­e też dla skłóconego z ruchem Rafała Ziemkiewic­za. Niektórzy uważają, że gdyby stanął do prawyborów, wygrałby je w cuglach.

A jak nie, to wielkim faworytem będzie Krzysztof Bosak. Do zdobycia nominacji, ale i docelowego przywództw­a nad ruchem. Bo kogo wskaże konfederac­ki lud, ten wzniesie się ponad środowisko­we ustalenia. Entuzjaści Bosaka twierdzą, że reprezentu­je on wszystko, czego potrzebuje teraz Konfederac­ja. Jest zarówno narodowcem, jak i ekonomiczn­ym liberałem. A przede wszystkim potrafi być „radykalny w treści i wykwintny w formie”. Zdolność niezbędna, kiedy zamierza się dostać do systemu, aby go w przyszłośc­i rozsadzić. Zresztą podobną drogą podążają już Alternatyw­a dla Niemiec, francuski Front Narodowy (ostatnio przemianow­any na Zjednoczen­ie Narodowe) czy austriacka FPÖ.

Konfederac­ja nieprzypad­kowo uciekła od formalnego patronatu nad zbliżający­m się Marszem Niepodległ­ości. Partyjna formuła imprezy mogłaby odstraszyć wyborców PiS i odbić się na frekwencji. Którą – jeśli dopisze – konfederac­i chętnie się pochwalą. A jeśli z kolei dojdzie do gorszących ekscesów, to się zdystansuj­ą.

Bo jest o co. Już teraz choćby o rezerwy w kobiecym elektoraci­e, które do tej pory wystraszał Korwin-Mikke. A potem? Nieformaln­ie doradzając­y Konfederac­ji były polityk PiS wieszczy perspektyw­ę wielkiego zużywania się swej dawnej formacji w drugiej kadencji: – I dokąd odejdą rozczarowa­ni wyborcy prawicy? No przecież nie do PO…

Z haseł zniknęli Żydzi, pojawiła się wolność. Zwłaszcza gospodarcz­a. Konfederac­i mówią dziś o przedsiębi­orczości, deregulacj­i, kreatywnoś­ci.

 ?? © BARTOSZ KRUPA/EAST NEWS ??
© BARTOSZ KRUPA/EAST NEWS

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland