Szampańska zabawa
Rozmowa z dr. Michałem Rydlewskim, antropologiem, o tym, jak odreagowujemy własne stresy, poniżając innych. I jak ten mechanizm wykorzystuje telewizja i polityka.
potwierdzenia świata. Jeśli jestem poniewierany w pracy, po powrocie włączam telewizor i widzę upokarzanie na ekranie, to potwierdzam w sobie: taki jest świat, takie są reguły gry. Może kiedyś trafię do lepszej klasy i wtedy ja będę mógł sobie poużywać. To rodzaj spektaklu. Nie widzimy go, bo nie patrzymy z odpowiednim nastawieniem. Wiele zachowań, które jeszcze do niedawna by nas bulwersowały czy żenowały, stało się normą. Nie dostrzegamy w nich niczego niestosownego, bo jesteśmy znieczuleni.
Czy to coś w rodzaju społecznego wentylu bezpieczeństwa?
Jak najbardziej. Chroni przed popadnięciem w codzienne szaleństwo. Programy typu talent show to sposób kanalizacji gniewu. Namawia się w nich ludzi, by zajęli się sami sobą, jak w coachingu – ulepszać siebie poprzez samodzielne praktyki. Kultura narzuca pewne wyobrażenie o sukcesie, więc ludzie śpiewają, tańczą i fikają koziołki. Trenują, by robić to coraz lepiej, mając nadzieję, że kiedyś trafią na scenę. Ideologia zawsze przejawia się w rozrywce. To dobry sposób, by jedna klasa podsuwała drugiej obraz świata, jaki jest pożądany, wyobrażenia o tym, kim być i jak myśleć. Dziś na szczycie hierarchii są zawody związane z widzialnością.
Uczestnicy tych programów idą tam z własnej woli…
Często spotykam się z tym zarzutem: czego pan się czepia, ludzie chcą, więc niech sobie występują. Problem w tym, że cała filozofia XX w. pyta: co to znaczy „ja”, które „chce”. Kiedy widzę na ulicy szczupłą dziewczynę z małym noskiem i wydatnymi ustami, to ona mi się podoba, bo w takim kanonie byłem od małego wychowywany. Gdybym żył w okresie baroku, podobałyby mi się zupełnie inne kobiety. Tak samo jest z tworzeniem wyobrażeń, kim chcę być. Kanonów, w które zostaliśmy wtłoczeni, nie da się pozbyć na pstryknięcie palcem.
A może w tych programach działa prosty, by nie powiedzieć prostacki, mechanizm fali? Celebryci, by osiągnąć sukces, zazwyczaj sami przechodzili przez szereg upokorzeń.
Oczywiście. I to także znajduje odzwierciedlenie w programach telewizyjnych. Weźmy show kulinarne – ci, którzy są mocno poniżani przez Modesta Amaro, że nic nie potrafią, są nikim i powinni wracać do budy z hot dogami, wychodzą z płaczem. A w kolejnych edycjach to oni są pomocnikami szefa i robią innym ludziom to, co im zrobiono. Problem polega na uznaniu, że to jest normalne. I tu świat telewizji zazębia się ze światem pracy. W pewnym momencie trzeba się pogodzić, że przez jakiś czas będziemy „jechani”, i wpisujemy to w koszta przyszłego awansu. Ale dlaczego tak ma być? Kto decyduje, że ludzie muszą się godzić na upokarzanie? Jak długo ma ono trwać? Nie widzimy tego, bo stało się naturalne. A może to w pewnym sensie jest naturalne? Ze smutkiem czyta się pana książkę, w której pokazuje pan, jak ciągle rezonują w nas stare, średniowieczne skrypty: pręgierz, opera żebracza czy gabinety osobliwości. Mamy tu do czynienia ze strukturą długiego trwania. Od wieku klasy wyższe upokarzają niższe, gardzą nimi, wyśmiewają je. Ale dziś mają w rękach stosunkowo nowe narzędzia promowania własnej wyższości w postaci mediów. To na obszarze zmediatyzowanej kultury toczy się gra o władzę określania, jakie style życia są dobre, a jakie zasługują na pogardę; czyje gusta są dobre, a czyje kiczowate. To nic innego jak sposób budowania hegemonii kulturowej.
Scenariusz gabinetu osobliwości widać na przykładzie pokazywania mieszkańców wsi w programie „Chłopaki do wzięcia”. Program ich egzotyzuje, pokazuje ich sposób życia jako patologię, wręcz aberrację. To przykład rasizmu kulturowego. Tak kiedyś robiono w ludzkim zoo z Pigmejami. A wszystko to w otoczce rozrywki, przecież oni są tacy pocieszni. Człowiek z wyższym kapitałem – a trudno nie mieć wyższego kapitału niż Bandziorek, jeden z bohaterów – może sobie popatrzeć, jak żyją te prymitywy.
Mnie w tym nie interesuje rzeczywistość, jak oni naprawdę żyją, ale to, jak telewizja ich przedstawia, jak buduje obraz, który widzowie oglądają i co w nim widzą. Często chodzi o to, by się pośmiać, dzięki temu poczuć lepiej. Bandziorek jest zabawny, wręcz budzi sympatię, jest rozczulający jak dziecko. Ale jest w tym ukryta cała hierarchia wyższości nad tymi ludźmi. Oglądanie ich daje nam władzę nad nimi.
Jako inny przykład scenariusza gabinetu osobliwości podaje pan program „Warsaw Shore”. O ile „Chłopaki do wzięcia” mogą budzić rozczulenie, to uczestnicy tego drugiego raczej obrzydzenie.
Chciałem pokazać, jak różnych ludzi, na pozór od siebie odległych, można przedstawić jako dziwnych, obcych, zegzotyzowanych, którymi możemy sobie popogardzać. „Chłopaki do wzięcia” mają niski kapitał kulturowy i to w oczywisty sposób widać; poprzez ubrania, fryzury, uzębienie, sposób mówienia. Bohaterowie „Warsaw Shore” wyglądają lepiej, podlegają innej estetyce,
natomiast kapitał kulturowy mają równie niski. Ich wypowiedziom właściwie powinny towarzyszyć napisy, bo trudno zrozumieć, co mówią. Potrafią całe zdanie oprzeć na jednym słowie, np. „pier…nie”. Pomimo różnych estetyk i różnego pochodzenia są tak samo egzotycznym towarem do pośmiania się. Czy kulturę upokarzania odnajdujemy też w innych sferach poza rozrywką? Np. w debacie publicznej, w której nie chodzi już, żeby adwersarza przekonać, ale „zaorać”.
Kulturę upokarzania można rozpisywać na różne przestrzenie życia społecznego, szczególnie polskiego. Polska kultura upokarzania jest mocno zakodowana poprzez folwarczne relacje pan–cham, o których pisali Andrzej Leder czy Jan Sowa. My w ogóle myślimy o rzeczywistości społecznej jako arenie walki jednych z drugimi, co jest prymitywną wersją społecznego darwinizmu i efektem neoliberalnego wyobrażenia o świecie. W drugim człowieku widzimy po prostu przeciwnika, z którym rywalizujemy o dobra, których nie może wystarczyć dla wszystkich.
Idea współpracy, życzliwości odchodzi w zapomnienie, co widać na przykładzie najbardziej perfidnej części programów telewizyjnych, czyli tych, w których występują dzieci. Był taki odcinek „Master Chef Junior”, w którym dzieci mogły pogłaskać indyka, kurę czy kaczkę, nawet się z nimi pobawić i zaprzyjaźnić. A potem miały przyrządzić potrawy z drobiu. Oto lekcja niewrażliwości – żadnych sentymentów, emocje, współczucie to słabość. Swoją drogą dziwi mnie brak sprzeciwu psychologów. Może większość z nich już zamieniła się w coachów lub jest zbyt zajęta kursami mindfulness?
Poziom agresji i nienawiści czy gniewu jest wprost proporcjonalny do lat wzajemnego traktowania, w którym można już wszystko. Jeśli oglądamy Magdę Gessler, jak bezkarnie rzuca w kogoś czym popadnie, a ludzi to nie dziwi ani nie oburza, to znaczy, że jest na to społeczne przyzwolenie. Jesteśmy przez takie programy społeczeństwem kompletnie znieczulonym. Także na agresję w polityce. Bądźmy szczerzy, czy tak naprawdę tak nas oburzają sformułowania o „chamskiej hołocie” czy „dorzynaniu watahy”? Myślę, że trochę udajemy. Skąd to przyzwolenie?
Na pewno trzeba uwzględnić przemiany obyczajów w naszej kulturze dokonujące się poprzez media, gdzie to, co kiedyś uchodziło za przykład chamstwa, stało się „autentycznym wyrażaniem siebie”. Autentyczność to nowy fetysz kultury współczesnej, który w połączeniu z narcyzmem
Na zarzuty o jawne
upokarzanie uczestników Magda Gessler odpowiada, że taka po prostu jest, chce być zawsze sobą. prowadzi do zachowań i praktyk, w których nikt i nic poza mną się nie liczy.
Wróćmy do Magdy Gessler. Na zarzuty o jawne upokarzanie uczestników Gessler odpowiada, że taka po prostu jest, chce być zawsze sobą, co przejawia się m.in. poprzez mówienie prawdy. Jest bezkompromisowa, jak informuje nas czołówka każdego odcinka „Kuchennych rewolucji”. Fakt, że wypowiadanie tej prawdy jest zabarwione wręcz sadystyczną szczerością i publicznym ujawnianiem rodzinnych konfliktów, sekretów, a nawet nałogów, zupełnie jej nie zajmuje, a może to prowadzić do nieprzewidzianych i niepożądanych konsekwencji czy kosztów psychologicznych.
Zdaniem wielu fanów Gessler, i niestety nie tylko jej, takie zachowanie zasługuje na szacunek i uznanie, gdyż każde inne jest fałszywe, w domyśle, nieautentyczne. Dlaczego mam ograniczać swoją ekspresję? Bo to może skrzywdzić innych? Trudno, moja wolność i autentyczność ponad wszystko!
Kiedyś w kulturze europejskiej znakiem dobrego wychowania było panowanie nad sobą i wcale nie czyniło to człowieka nieautentycznym. Jeśli ta szczerość się upowszechni, proszę sobie wyobrazić, co się będzie działo, gdy nagle wszyscy zaczniemy sobie mówić prawdę. Nasza rzeczywistość społeczna by się załamała. A ja każdy wykład powinienem zaczynać od stwierdzenia: nie chce mi się do państwa gadać, bo wolałbym posiedzieć z dziewczyną i psem. Pewna doza dobrej hipokryzji jest niezbędna. Niestety, normą staje się zasada, że gdy mi się coś nie podoba, to natychmiast muszę impulsywnie dać temu wyraz.
A jak widzi pan ostatnie lata, gdy władza publicznie upokarza kolejne elity, a wynosi na piedestał prostego suwerena, który ma być dumny ze swoich deficytów kulturowych i gustów. Główną gwiazdą TVP stał się dziś Zenek Martyniuk. Role się odwróciły?
Poniekąd. I nawet mnie to nie dziwi. Na przykładzie tego, co się działo wokół disco polo w latach 90. i dzieje obecnie, można dobrze pokazać płynącą z góry, od elit, pogardę dla swoich wyobrażeń o niewykształconych ludziach ze wsi i małych miasteczek oraz oddolny gniew tych ludzi na elity za nieustanne upokarzanie i przekonanie, że powinni dostosować się do ich elitarnych wyobrażeń. Spora część programów telewizyjnych to nic innego jak estetyczno-wizerunkowe dopasowywanie ludzi spoza klasy szampańskiej do jej wyobrażeń, tworzenia ich na swoją modłę, obraz, którego i tak mogą być tylko marną podróbką.
Estetyka jest nową władzą. I to samo chce się zrobić z tzw. zwykłymi ludźmi, np. słuchaczami disco polo. Dlaczego Gessler ma prawo być sobą, a oni nie? Kto to wyznacza? Dlaczego w demokratycznym kraju, w publicznych mediach ma być reprezentowany tylko gust mniejszościowych elit?
Zresztą w wielu wypowiedziach przedstawicieli elit intelektualnych, w tym dziennikarzy, pod adresem disco polo odnajduję wręcz zapędy cenzorskie, przejawy myślenia totalitarnego i zupełny brak refleksji o charakterze etnologicznym czy socjologicznym. Bardzo im przeszkadza disco polo, ale nie widzę, żeby zabierali oni głos na temat programów telewizyjnych, w których upokarza się ludzi. Dlaczego nie krytykujemy tych programów i roli, jaką odgrywają w nich „profesjonaliści”? Bądźmy choć trochę sprawiedliwi!
Tylko czy to nie poszło za daleko? Disco polo nie jest może jakimś wielkim zagrożeniem. Jednak upokarzanie elit prawniczych, artystycznych, medycznych czy nauczycieli może być groźne społecznie. Mgliste przekonanie suwerena kontra wiedza ekspercka, to już nie jest kwestia gustu.
Zgoda. Gdzieś w tym „zaorywaniu się” przekroczyliśmy punkt krytyczny. Za tym punktem rozciąga się sfera, gdzie każdy może sobie oceniać, co mu się żywnie podoba. Tylko że to jest klasyczne prawo odwetu. Wcześniej wy nami pogardzaliście, teraz my gardzimy wami. I nie ma już autorytetu, który powie: stop. Jesteśmy tak wzajemnie uwikłani w kulturę upokarzania, że nie bardzo widzę możliwość zatrzymania tego procesu.