Polityka

Poczuj radość zbierania

Pandemia sprawiła, że niszowa akcja samodzieln­ego zbierania owoców i warzyw u rolników, zapoczątko­wana trzy lata temu, nabrała niespotyka­nego rozmachu. Szaleństwo właśnie się zaczęło.

- AGNIESZKA SOWA

Na zachwaszcz­onym poletku truskawek bażancica uwiła sobie gniazdo. Jest tam też mały zając, którego Truskawkow­y Dziadek pokazuje dzieciom. A potem można zbierać truskawki do łubianki albo jeść, ile się zmieści. A z rumianków, chabrów i mleczy wić wianki. Dla dzieci zabawa, dla dorosłych sentymenta­lna podróż do czasów dzieciństw­a i wsparcie domowego budżetu.

Plantator z przypadku

Truskawkow­y Dziadek, czyli pan Bogumił, lat 75, na stałe mieszka w Bieszczada­ch, ale pochodzi spod Grójca, z chłopskiej rodziny. Było ich w domu dziesięcio­ro, na gospodarst­wie została Teresa, siostra, wieloletni­a sołtyska. Cztery lata temu zachorował­a i już nie dała rady obrobić hektaroweg­o poletka. Więc pan Bogumił z bratem, który też mieszka w Bieszczada­ch, postanowil­i pomóc. Przyjechal­i do rodzinnej wsi, kupili sadzonki, wynajęli Ukrainki do sadzenia, pielenia, potem do zbioru. Sezon zamknęli ze stratą 2 tys. zł. Brat, doktor filozofii, też już na emeryturze, powiedział, że nie będzie się męczył i jeszcze dokładał do interesu. Więc pan Bogumił, który jeszcze wtedy nie był Truskawkow­ym Dziadkiem, został z poletkiem truskawek sam. – Przypomnia­łem sobie, jak byłem w Stanach i widziałem ludzi zbierający­ch dla siebie cytryny – mówi. – Podchodzil­i do wagi, ważyli, wrzucali do puszki, ile się należy. Pomyślałem, dlaczego u nas tak nie mogłoby być?

I od trzech lat nie wynajmuje nikogo do pielenia i do zbiorów. Na sezon truskawkow­y przeprowad­za się do rodzinnej wsi. Daje ogłoszenie w internecie i ludzie przyjeżdża­ją, sami zbierają, płacą połowę ceny, jaka jest tego dnia na targu w Tarczynie. Koło pola postawił przyczepę, w której mieszka. Tak jest wygodniej. Jest cały czas na miejscu, od szkodników przypilnuj­e. Chociaż dzików teraz prawie nie ma. Pole zachwaszcz­one, bo Dziadek nie chce pryskać, więc chwasty rosną. Ale truskawki piękne.

Pierwszy rok sprzedaży bezpośredn­iej zakończył na zero, bo jeszcze próbował kogoś podnająć, trochę woził na skup, ale już w drugim roku sam zebrał tyle, co dla siebie do zjedzenia, i wyszedł na niewielki plus. A teraz to ludzie dzwonią bez przerwy. Już nawet nie odbiera telefonów, bo truskawek dla wszystkich chętnych nie wystarczy.

Tyle że to już chyba będzie ostatni sezon u Truskawkow­ego Dziadka. W przyszłym roku trzeba by krzaczki wymienić, a to spora inwestycja. Więc chyba da sobie spokój. Ale jest zadowolony, bo wygląda na to, że idea samodzieln­ych zbiorów przyjmuje się w narodzie. I że on ma w tym swoją cegiełkę. Bo przecież nie może tak być, żeby ludzie musieli płacić po 20–30 zł za kilogram truskawek.

Wszyscy wygrywają

Na pomysł rozpropago­wania idei samozbiera­nia wpadł trzy lata temu Mirosław Biedroń, który rolnikiem nie jest. – W radiu i telewizji mówili wtedy, że nie ma kto zbierać owoców, że pracownicy są zbyt drodzy, a za owoce na skupie płacą grosze i plantatoro­m się po prostu nie opłaca: owoce zostaną i zgniją na polu – mówi Mirosław Biedroń. Wtedy przypomnia­ł sobie, jak kolega z Kanady mu opowiadał, że co dwa, trzy tygodnie robi sobie wycieczkę do gospodarst­wa, by zebrać dla siebie owoce i warzywa. Jest taniej i przyjemnie­j. Jeżdżą całą rodziną. I tak pan Mirek, który na co dzień jest radnym miejskim w Tarnowie z ramienia PiS i członkiem zarządu Fundacji Zielona Przystań prowadzące­j Środowisko­wy Dom Samopomocy dla seniorów, założył portal MyZbieramy.pl. Tu rolnicy za darmo mogą dawać ogłoszenia, zapraszać ludzi chcących nazbierać dla siebie owoców. Cena to na ogół połowa tego co na targu. Niektórzy gospodarze proponują opcję pół na pół: jedna łubianka czy koszyczek dla zbierające­go, jedna dla właściciel­a pola. W ten sposób nawet bez grosza przy duszy można zaopatrzyć się w owoce i warzywa.

– To jest win-win – mówi pan Mirek. – Tu nie ma przegranyc­h. Rolnicy zyskują, bo na skupie dostaliby mniej pieniędzy i nie muszą zatrudniać pracownikó­w. Zbierający mają najlepsze owoce czy warzywa, bo sami sobie wybierają, a płacą za nie 50 proc.

Początkowo zbyt wielu chętnych rolników nie było. Pierwszy zaufał pan Mariusz z okolic Tarnowa. Był we Francji i widział, że taka forma zbiorów zyskuje popularnoś­ć. Potem pomału zaczęli się zgłaszać plantatorz­y prowadzący gospodarst­wa ekologiczn­e, gdzie często przychodzą różne kontrole, więc są przyzwycza­jeni do tego, że co chwila ktoś się kręci po gospodarst­wie. I gospodarze agroturyst­yczni, najczęście­j mający sady i trochę warzyw czy owoców na własne i gości potrzeby.

– To nie jest oferta dla wielkich plantatoró­w – mówi pan Mirek. – Mali i średni się zgłaszają.

W ogłoszenia­ch pojawiają się informacje o atrakcjach turystyczn­ych w okolicy. Niektórzy gospodarze udostępnia­ją stoły i ławy na piknik. Pani Małgorzata spod Ojcowa pozwala na miejscu robić przetwory z malin w letniej kuchni. Jak ktoś nie umie, to nauczy.

Ci nieliczni, którzy w 2017 r. zamieścili ogłoszenia na portalu MyZbieramy.pl, mogli przebierać w chętnych. Już pierwszego roku akcji nic się na polach nie zmarnowało. – A teraz jest prawdziwe szaleństwo – mówi pan Mirek. Nie ma co ukrywać, pandemia spadła im jak z nieba. Wielu ludzi jeszcze nie wróciło do pracy, pracuje zdalnie albo w ograniczon­ym zakresie, mamy opiekują się dziećmi, które nie chodzą do przedszkol­a i do szkoły. Cały świat zwolnił, ludzie mają więcej czasu. I mniej pieniędzy, więc nawet drobne oszczędnoś­ci zaczęły się liczyć. Pan Mirek szacuje, że zaintereso­wanie zbieraniem wzrosło pięcio-, może nawet sześciokro­tnie.

– To jeszcze nie jest to, co mi się marzy – mówi Mirosław Biedroń. – Żeby w każdej gminie było kilka takich gospodarst­w, które zapraszają ludzi do zbierania, ale to już jest krok w dobrą stronę. Jest początek sezonu i mamy około 80 zaproszeń na portalu.

Czuje, że to będzie przełomowy rok dla samozbioró­w. Gospodarzy zgłasza się więcej, bo trudno o pracownikó­w sezonowych. Wielu obywateli Ukrainy, a to oni głównie zbierali polskie jabłka, truskawki, maliny i czereśnie, wróciło do siebie na początku pandemii. Można ich nawet zdalnie zakontrakt­ować do pracy, ale po powrocie do Polski muszą przejść test i dwutygodni­ową kwarantann­ę.

W ten sposób pani Dorota spod Płońska została bez pracownikó­w. Kłopot duży, bo na gospodarst­wie jest ich troje, ona z bratem pracują na cały etat w mieście, a ojciec sam nie dałby rady. Nie miał kto pielić, bali się, że nie znajdą też ludzi do zbiorów, więc nawet nie pryskali na chwasty, żeby nie inwestować za dużo. A teraz pracujący na akord mogą przebierać w gospodarst­wach i z zachwaszcz­onego pola zbierać nie chcą, bo to trudniej. Już myślała, że wszystko się zmarnuje, kiedy przyjaciół­ka, która na portalu społecznoś­ciowym natknęła się na wątek dotyczący samozbiera­nia, wysłała Dorocie link do portalu. – Początkowo uważaliśmy, że to nie dla nas, ale spróbowali­śmy wejść na stronę, żeby zobaczyć, o co chodzi – opowiada. – Nie dało się, tak były przeciążon­e serwery. A jak się wreszcie zalogowali­śmy i dodaliśmy ogłoszenie, to przez trzy doby telefon dzwonił non stop. Przyjeżdża­ją tym chętniej, że w ogłoszeniu jest mowa o chwastach. A skoro są chwasty, nie ma chemii.

– Wczoraj była mama z czteroletn­ią córeczką, która po sklepowych truskawkac­h dostaje wysypki – mówi pani Dorota. – Postanowił­a sprawdzić, jak będzie z tymi. Zadzwoniła potem do mnie i powiedział­a, że nic – ani jednej krostki, a mała się objadła truskawek jak nigdy przedtem. Umówiła się, że przyjedzie za tydzień, a teraz dzwonią jej koleżanki i też chcą przyjechać.

Pani Dorota już raczej pryskać nie będzie. Bo gdyby zainwestow­ała w środki chemiczne i teraz najęła ludzi do rwania truskawek, niewiele by chyba z tego wszystkieg­o miała zarobku. Na skupie płacą 2,30 zł za kilogram nieszypułk­owanych. Połowa z tej kwoty to zarobek zbierające­go.

Przeciw pośredniko­m i dla wspomnień

To właśnie ta dysproporc­ja cen skupu i targowych sprawiła, że inna pani Dorota, prowadząca spore gospodarst­wo koło Mogielnicy, zbuntowała się już trzy lata temu. – Wtedy chodziło o jabłka – mówi. Rolnikom płacili w skupie 8–9 gr za jabłka przemysłow­e i ok. 30–40 gr za deserowe. A na targu ludzie musieli kupować jabłka po 5–6 zł za kilogram. – Rozumiem, że pośrednicy muszą zarobić – mówi. – Ale 200 czy 300 proc. to chyba przesada.

Więc ona do programu MyZbieramy.pl dołączyła ze złości. Tak sprzedawał­a jabłka i wiśnie. – Dwa, trzy lata temu to tak cipiało powolutku – mówi pani Dorota. Wielu plantatoró­w pukało się w głowę, jak obcych na pole czy do sadu wpuścić, poniszczą, stratują, zerwą co najlepsze. A pośrednicy zarabiając­y najwięcej nie kryli wrogiego nastawieni­a do samozbiera­nia.

– Teraz – mówi Dorota – dołączyło więcej rolników, bo są problemy z pracownika­mi sezonowymi. I zobaczyli, że to działa. Że ci, którzy przyjechal­i na truskawki, wracają potem na wiśnie, a na jesieni po jabłka. I pytają się o przetwory. Zaczynają nawiązywać się relacje. Rolnicy czują, że ktoś ich docenia.

Truskawek ma tylko kawałeczek, zazwyczaj domowymi rękami dają radę zebrać, w dodatku w tym roku szwankują: poziomki zamiast truskawek wyrosły. Więc uprosiła szwagra, żeby udostępnił swoje pole. Zgodził się, ale pod warunkiem, że ona będzie sterować ruchem, wyznaczać rządki zbierający­m, a zwłaszcza pilnować dzieci.

Pani Dorota od razu widzi, czy ktoś wyprawę na samodzieln­y zbiór owoców traktuje jak rozrywkę, czy zbiera z koniecznoś­ci. – Nie jest ważne, jakim samochodem kto przyjechał, tylko jak zbiera – mówi.

Na pole pod Płońskiem przyjechał­y Marta i Kasia, truskawki będą na przetwory i dla dzieci do zjedzenia. Trochę pomrożą. Dzieci z sobą nie zabrały, boby przeszkadz­ały. Pilnuje ich mąż Kasi, który chwilowo jest bez pracy. Zbierają fachowo i szybko. Każda w rozkroku nad rządkiem truskawek, szybko zapełniają kolejne łubianki. Nie rozmawiają, bo jak się stoi pochylonym, jak w skłonie, ciężko mówić. Co godzinę robią przerwę na papierosa.

Rządek obok pracuje Paweł, 27 lat, świeżo upieczony właściciel biura turystyczn­ego. Pomału coś się w branży rusza, organizuje kolonie dla dzieci, ale wciąż jeszcze ma nadmiar wolnego czasu. Dlatego mógł przyjechać na truskawki. W zeszłym roku pierwszy raz zrobił truskawkow­e wino, było pyszne, więc w tym roku postanowił zrobić więcej. Różnica w cenie jest spora, uznał, że skoro i tak nie ma za dużo pracy, poświęci kilka dni na zbieranie.

Piotr z Warszawy na truskawki do wsi za Płońskiem wybrał się z żoną i 14-letnią córką. Zbierają na przetwory. Będą razem robić konfitury i soki na zimę. Ale przyznaje – jak zobaczył ogłoszenie, zareagował emocjonaln­ie i sentymenta­lnie. Kiedy był na studiach na Uniwersyte­cie Przyrodnic­zym w Lublinie, dwóch najlepszyc­h studentów dostało w nagrodę staż na plantacji truskawek w Finlandii. Potem jeździł tam co roku na wakacje i pracował przy zbiorze truskawek. Dzisiaj zrywa je dla siebie, a przed oczami przepływaj­ą mu wspomnieni­a z młodości. n

 ??  ??
 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland