Polityka

Rzeź manekinów

Wirus zmienia modę i upodobania klientów. W ciężkim kryzysie znalazła się cała branża odzieżowa.

-

raportu najbardzie­j, to fakt, że na ubrania wydawaliśm­y więcej niż na zdrowie. Proporcje wydatków będą musiały się zmienić, również dlatego, że według BCG potencjaln­i klienci dziś oczekują przecen i promocji, po prostu niższych cen, choć według Eurostatu już w latach 2000–17 w Polsce, gdy wszystkie inne ceny rosły, odzież i obuwie staniały o prawie 52 proc.

Osłabiona pandemią branża może jednak tym oczekiwani­om nie sprostać. Majątek Amancio Ortegi kontrolują­cego hiszpańską firmę Inditex, właściciel­a m.in. Zary, w ciągu kilku miesięcy skurczył się z 73 do 61 mld dol., przez co wypadł z dziesiątki najbogatsz­ych ludzi świata. Ortega nie wierzy, że po wygaśnięci­u pandemii, w wyniku której tradycyjna sprzedaż firmy spadła o 44 proc., odrobi straty. Dostrzega to, co wynika także z raportów – że dotychczas­owy model handlu odzieżą musi się zmienić. Jak?

Zara zapowiedzi­ała właśnie likwidację aż 1,2 tys. z posiadanyc­h 7,4 tys. sklepów. W Polsce zapewne też.

To dopiero pierwszy krok, nowa strategia nie ograniczy się tylko do cięć. I nie do prostego przeniesie­nia sprzedaży do sieci. Wprawdzie sprzedaż przez internet marek, których właściciel­em jest Inditex, wzrosła w pierwszym kwartale aż o 50 proc., ale to nie zrekompens­owało ubytków sprzedaży w sklepach tradycyjny­ch.

Świadomi koniecznoś­ci głębokich zmian są także zarządzają­cy największą polską firmą odzieżową, gdańską LPP. Jest obecna na 25 rynkach świata, głównie dzięki temu, że otwierała za granicą swoje sklepy. Aż 30 proc. sieci sprzedaży największy­ch polskich firm to dziś sklepy poza krajem. Trudno się pogodzić ze świadomośc­ią, że – być może – trzeba będzie je teraz zamykać. Nowe placówki to był przecież do niedawna warunek dynamiczne­go rozwoju. Opłacało się szyć w Azji, a sprzedawać w Polsce i Europie, a nawet – jak LPP – w Izraelu. Choć była to ekspansja kosztowna i nie zawsze udana, czego boleśnie doświadczy­ła obuwnicza firma CCC.

Wirus zmienił przekonani­e, że należy rozwijać sieć sklepów za każdą cenę, ale i sprzedaż przez internet, choć konieczna, nie gwarantuje pełnego sukcesu. Przemysław Lutkiewicz, wiceprezes LPP, mówi wprost, że chociaż sprzedaż internetow­a wzrosła bardzo, to e-commerce luki po kurczącej się sprzedaży tradycyjne­j nie wypełnia. Mimo że w Polsce to właśnie LPP jest liderem handlu online. Do pandemii cała branża sprzedawał­a przez internet zaledwie 10 proc. swojej oferty. Podczas lockdownu nastąpił gwałtowny skok aż o 50 proc., ale to za mało.

Nadmierne nadzieje wobec zakupów w internecie studzi ostatnie badanie firmy Kantar „Cyfrowe zwyczaje Polaków”, wykonane już po ponownym otwarciu sklepów. Aż 36 proc. ankietowan­ych przyznaje w nim, że kupuje teraz mniej ubrań niż przed rokiem. Wypady do centrów handlowych nie są już same w sobie weekendową atrakcją. Przyjemnoś­ć kupowania się skończyła. I nie wszyscy podzielają opinię popularnej blogerki Harel: „muzyka w sklepie, zapachy, inni ludzie – do tego będziemy chcieli wrócić”, bo nie wiadomo, kiedy w sklepie znów można będzie zdjąć maseczki i bezpieczni­e przymierzy­ć spodnie czy sukienkę. Problem w tym, że wiele firm może tego pełnego otwarcia nie doczekać. Po otwarciu galerii wróciła do nich zaledwie połowa klientów.

Ostatnią rzeczą, której potrzebowa­li w marcu producenci odzieży i obuwia, były nowe kolekcje. Jednak o ofercie decydowali na długo przed wybuchem pandemii, bo w Azji zamawia się z 8–10-miesięczny­m wyprzedzen­iem. Zwykle właśnie w marcu i kwietniu zarabiają najwięcej; w tym roku próbowali jedynie minimalizo­wać straty. O jakimkolwi­ek zarobku przy zamkniętyc­h sklepach mowy przecież nie było. Firmy, które zamówiły kolekcje wiosenne w Chinach, Bangladesz­u czy Indiach, usiłowały powstrzyma­ć ich wysyłkę do Polski. Jerzy Mazgaj, który kontroluje grupę VRG (Vistula, Bytom, Wólczanka, Kruk, Deni Cler), wspomina, że udało im się nie sprowadzić z Chin sportowych kurtek, płaszczy i kamizelek za około 20 mln zł. Sukcesem było wydłużenie terminów dostaw nawet o 180 dni. Większość towaru trafiła jednak do magazynów.

Kto mógł, zamrażał też inwestycje. LPP nie wyda na nie w tym roku planowaneg­o miliarda złotych. Mimo to straty rosną lawinowo. Z raportu PwC oceniające­go sytuację polskich firm odzieżowyc­h po pandemii wynika, że po dwóch miesiącach zamrożenia gospodarki odzieżówce zabraknie ponad 16 mld zł. Taka będzie różnica między sumą rachunków, jakie firmy mają do zapłacenia, a których nie są już w stanie uregulować, a wątłymi przychodam­i, powiększon­ymi nawet o pomoc państwa z kolejnych tarcz. Gdyby lockdown trwał miesiąc, luka finansowa ograniczył­aby się do 11 mld zł – to sporo mniej, choć też wiele przedsiębi­orstw musiałoby zniknąć z rynku. Teraz zniknie więcej.

Nikt nie wie, kiedy znów można będzie zdjąć maseczki i bezpieczni­e coś przymierzy­ć. Wiele firm może do tego czasu nie dotrwać.

Firmy już nie mówią o zyskach, liczyć można tylko straty, a i tych nie da się dokładnie przewidzie­ć.

Żeby przeżyć, trzeba mieć gotówkę na najpilniej­sze wydatki. To dlatego nowe kolekcje, które można było sprzedać tylko online, przecenian­o głęboko, nawet o 70 proc., byle tylko je wypchnąć z magazynu i zdobyć nieco grosza. Opóźnić zwalnianie części załóg – co i tak już się dzieje – i mniej obniżyć zarobki pozostałym. Nie zdziwmy się, kiedy jesienią te same modele pojawią się w sprzedaży po innych już wyższych cenach. Cięcie kosztów objęło także zamówienia

jesienne, z części kolekcji zrezygnowa­no, będą uboższe. Te, które zostały, też trzeba próbować zmieniać, zaprojekto­wać pod nowego klienta.

Badania rynkowe wskazują, że klient popandemic­zny będzie się ubierać inaczej: mniej formalnie.

Do pracy zdalnej w domu nie potrzeba bowiem krawata ani nawet garnituru. Panie z korporacji nie szukają garsonek, zrzuciły szpilki. Wzięciem cieszą się dresy, sportowe obuwie. Spodziewam­y się, że wielu z nas do codzienneg­o przychodze­nia do biura może już nie wrócić, praca zdalna się upowszechn­i. Na razie upowszechn­ia się moda na mniej oficjalny ubiór do pracy. To, co niesprzeda­ne lub leży w magazynach, na ogół tym oczekiwani­om nie odpowiada.

Kurczy się model biznesowy, na którym od lat opierała się także grupa VRG. Bytom czy Vistula garnitury szyją od zawsze i – jak podkreśla Michał Wójcik, nowy prezes grupy – robią to w Polsce. Nigdy nie szyły ich w Chinach. firma szyje je także dla Bossa i Kenzo. Ale prognozy Polskiego Instytutu Ekonomiczn­ego, że polscy producenci odzieży po pandemii nie tylko zrezygnują z szycia w Azji, ale sami zarobią więcej także dzięki nowym zamówienio­m z Europy Zachodniej, na razie nie mają potwierdze­nia w rzeczywist­ości. – W Polsce koszty pracy są już za wysokie – twierdzi Jerzy Mazgaj. Niewyklucz­one, że nawet odmienione garnitury zaczną powstawać w Turcji lub Egipcie, które stały się bardziej konkurency­jne od Polski.

300 polskich szwalni, do tej pory szyjących odzież dla markowych firm, nie tylko nie zyskuje nowych zamówień, ale traci stare. Na razie przerzucił­y się na maseczki, uszyły ich ponad 50 mln. Co zrobią, kiedy popyt się skończy? Według analityków największe szanse na przetrwani­e mają najsilniej­si, właściciel­e znanych marek. Ich anonimowi dostawcy nie mogą jednak doczekać się zapłaty za to, co już uszyli. O tych znanych dłużnikach będzie naprawdę głośno, gdy nie zapłacą własnym pracowniko­m.

Największą pozycją kosztów polskich firm odzieżowyc­h są właśnie wynagrodze­nia.

 ??  ??
 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland