Anty-Trump?
Wyraźnie spadające notowania Donalda Trumpa wymuszają pytanie: czy obecny kształt polskiego sojuszu z Ameryką będzie do utrzymania za prezydentury Joe Bidena?
cechy te pomogą Bidenowi także na światowej arenie, jeśli wygra wybory w listopadzie. Czy pomoże mu także deklarowana empatia wobec innych narodów? Na pytanie „New York Timesa”, czy jako prezydent gotów byłby do interwencji militarnej za granicą w celach humanitarnych, w przypadku ludobójstwa lub użycia broni masowego rażenia, odpowiedział zdecydowanie: tak.
Nie są to abstrakcyjne rozważania, ponieważ na cztery miesiące przed wyborami prezydentura 77-letniego Bidena, w którą niedawno mało kto wierzył, staje się coraz bardziej prawdopodobna. Sondaże dają mu 14 pkt proc. przewagi nad Donaldem Trumpem. I co ważniejsze, typują jego zwycięstwo także w większości kluczowych stanów swingujących, jak Pensylwania, Wisconsin i Michigan.
Zachowanie obecnego prezydenta, który rozdrapuje rany i podsyca napięcia w czasie potrójnego – zdrowotnego, gospodarczego i rasowego – kryzysu, pogrąża go w oczach znękanego społeczeństwa. Opuszcza go coraz więcej Republikanów, w tym emerytowani wojskowi i byli szefowie Pentagonu, a prominentni politycy jego partii publicznie zapowiadają, że zagłosują na Bidena.
Na wiecach Trumpa trybuny, dawniej pełne, świecą pustkami, nie tylko z lęku przed koronawirusem.
Powrót do normalności dyplomatycznej, zainaugurowany wizytą prezydenta Andrzeja Dudy, amerykańskie media odnotowały z rozbawieniem – po raz kolejny Trump pomaga wyjść z opresji swym przyjaciołom z zagranicy; wcześniej był to starający się o reelekcję w Izraelu Beniamin Netanjahu, teraz polski prezydent, krytykowany jako autorytarny populista, w dodatku homofob. Punktów z tej wizyty nie będzie.
W eseju w „Foreign Affairs” zatytułowanym „Dlaczego Ameryka musi znowu przewodzić”, Biden przedstawił swoją wizję świata i miejsca, jakie powinny w nim zajmować USA – odpowiedź na nacjonalistyczno-transakcyjną politykę Trumpa. Tekst jest hymnem na cześć liberalnego internacjonalizmu – nieodzowności sojuszy dla obrony strategicznych interesów kraju, współpracy międzynarodowej przy rozwiązywaniu globalnych problemów, w tym militarnych konfliktów – czyli niejako powrotu do polityki poprzednich prezydentów po drugiej wojnie światowej, zwłaszcza z Partii Demokratycznej.
– Po inauguracji Biden pokaże, że Ameryka powraca, będzie wzmacniać sojusze i wspierać Europę – mówi Charles Kupchan z Uniwersytetu Georgetown, były doradca prezydentów Clintona i Obamy ds. Rosji i Europy Wschodniej. – Biden będzie traktował Europejczyków z szacunkiem, polityka wobec NATO drastycznie się zmieni, demokratyczna administracja będzie zachęcać Europejczyków, by zwiększyli wydatki na obronę, ale z respektem – przekonuje z kolei Gordon Adams z American University.
Problem w tym, że świat się zmienia. I liberalny internacjonalizm, zgodny z tradycją „wyjątkowości” Ameryki i jej misją apostoła demokracji oraz praw człowieka, wychodzi – by tak rzec – z mody. Trendy jest Realpolitik, negująca nakaz interwencji humanitarnych i odbudowy siłami amerykańskimi społeczeństw upadłych. Amerykanie tracą wiarę w możliwość – albo sens – dalszego odgrywania roli globalnego dobrego szeryfa, a tym bardziej międzynarodowej Matki Teresy.
W atmosferze obecnego kryzysu rośnie zatem zwątpienie, czy powrót Demokraty do Białego Domu zmieni tę sytuację. Nasilają się głosy, że pod rządami Bidena proces wycofywania się Ameryki z zapalnych regionów, jak
w Senacie dwukrotnie przeciw jego zatwierdzeniu na kluczowych stanowiskach.
We wspomnianym eseju w „Foreign Affairs” Biden poświęcił Rosji tylko jeden, dziesięcioliniowy akapit. Ale w przeszłości mocno interesował się naszym regionem świata.
Podróżował tu wielokrotnie, a w latach 90., jako przewodniczący senackiej komisji spraw zagranicznych, poparł, co prawda po wahaniach, rozszerzenie NATO. Jako wiceprezydent pracował nad resetem z Rosją, ale po aneksji Krymu wzmacniał wraz z Obamą wschodnią flankę NATO.
– Biały Dom Bidena będzie kontynuował tę politykę, bo w sprawie konfliktu ukraińsko-rosyjskiego nic się nie zmienia. Rosja nie staje się odpowiedzialnym graczem, nie przestaje ingerować w wybory na Zachodzie ani uprawiać prowokacji przy granicach z NATO – mówi Kupchan. Wtóruje mu były ambasador USA w Warszawie Daniel Fried: – Biden będzie ostrożny z resetem numer dwa. Jego poparcie dla Ukrainy i Gruzji ma długą historię. Biden podkreślił też w wypowiedzi dla „NYT”, że nie wpuści Rosji z powrotem do klubu G-7, dopóki nie odda ona Krymu Ukrainie.
Przewrotnie mówiąc, to sam Putin – na szczęście dla nas – uniemożliwia Ameryce zmianę kursu. Co jednak Biden zrobi, jeżeli Trump zdąży wycofać 9,5 tys. wojsk z Niemiec, z których część – jak to przyznał w „Wall Street Journal” jego doradca ds. bezpieczeństwa narodowego Robert O’Brien – ma być wysłana do Australii i Azji, część wróci do kraju i tylko część pozostanie w Europie?
Fried podkreśla, że Biden nie popiera tego planu: – Inicjatywę Trumpa krytykują zarówno Demokraci, jak i Republikanie. Podkreśla się choćby znaczenie baz w Niemczech jako logistycznie cennego punktu wypadowego do operacji na Bliskim Wschodzie. A Kupchan jest przekonany, że były wiceprezydent cofnie po prostu decyzję Trumpa: – Nie znam innego amerykańskiego polityka tak oddanego sprawie przymierza Ameryki i Europy.
Ano właśnie... Nikt nie kwestionuje zaangażowania Bidena w Sojusz Północnoatlantycki. Ale czy Biden nie staje się – co ekspert z Georgetown jakby mimowolnie przyznał – coraz bardziej osamotniony? Neoizolacjoniści z demokratycznej lewicy i prawicowego ruchu America First przyklaskują planowi Trumpa. Argumentując, że kraje Unii Europejskiej, której gospodarka jest osiem razy większa niż Rosji, stać na zbudowanie armii wystarczającej na odparcie rosyjskiej agresji.
„Wycofywanie się z Europy powoli przygotowuje nas na przyszłość, w której Stany Zjednoczone będą stawiać czoła głównie zagrożeniom z Iranu i Chin. Europejscy sojusznicy muszą ponieść największy ciężar przeciwstawienia się groźbie z Rosji” – pisze w „Washington Post” konserwatywny publicysta Henry Olsen. Bo Ameryki – podkreśla się także – nie stać na prowadzenie z sukcesem wojen jednocześnie z Chinami i Rosją.
Rysuje się tutaj widmo najczarniejszego scenariusza: całkowity odwrót USA z Europy, co oznaczałoby de facto kliniczną śmierć NATO, bo trudno sobie wyobrazić, by UE
Nikt nie kwestionuje zaangażowania Bidena w Sojusz Północnoatlantycki. Ale czy Biden
nie staje się coraz bardziej osamotniony?
– „luksusowy dom starców”, wedle określenia Zbigniewa Brzezińskiego – zastąpiła Amerykę w jej odstraszającej rosyjskiego niedźwiedzia roli.
Eksperci jednak starają się uspokajać. – Poparcie dla Sojuszu Północnoatlantyckiego jest wciąż w USA silne – mówi Kupchan, a były podsekretarz stanu w Pentagonie Larry Korb zapewnia, że Trump jest w Waszyngtonie odosobniony w swej retoryce sugerującej wyjście kraju z NATO. Można by tu dodać, że poza stolicą już niekoniecznie.
Ale Biden w każdym razie nie będzie NATO osłabiał – zaznaczył, że nie uzależni amerykańskich gwarancji bezpieczeństwa od wypełniania przez kraje członkowskie zobowiązań odnośnie do wydatków na obronę. „NATO to nie gang mafijny, któremu za ochronę trzeba płacić, tylko przymierze narodów podzielających wspólne wartości i interesy” – powiedział dla „NYT”.
Trump tymczasem powiedział Dudzie, że Polska będzie musiała zapłacić za dodatkowe wojska amerykańskie na swoim terytorium,
być może przeniesione z Niemiec. Jeżeli przybędą, prezydent Biden na pewno ich nie wycofa; sam w końcu, razem z Obamą, wysyłał żołnierzy na wschodnie rubieże NATO po rosyjskiej inwazji na Ukrainę kosztem 4 mld dol. z amerykańskiego budżetu. Czy jednak poza tym nie zmieni jakoś polityki wobec Polski pod rządami obecnej ekipy, pamiętając hołdy składane przez PiS Trumpowi i łamanie norm demokracji?
Podczas wizyty na Szczycie NATO w Warszawie w 2016 r. Obama publicznie krytykował demontaż Trybunału Konstytucyjnego przez „dobrą zmianę”. A jego wiceprezydent podobnie wstawiał się za opozycją w Turcji. Adams uważa jednak, że Biden „będzie tradycyjnym amerykańskim prezydentem, a tacy nie zmieniają kursu stosunków z jakimś krajem dlatego, że nie aprobują demokratycznej decyzji jego społeczeństwa”. Wcale nie musi więc pamiętać o poparciu dla oblężonego przez masowe protesty Trumpa, wyrażanym ostatnio przez nikomu nieznanych pisowskich ministrów.
Znowu jednak – polityki zagranicznej USA nie określa do końca prezydent; wiele do powiedzenia ma posiadający władzę portfela Kongres. Krytyka autorytaryzmu PiS od początku jego władzy płynąca z Senatu, a ostatnio apele Demokratów z Izby Reprezentantów do Trumpa, by odwołał zaproszenie Dudy, w tym nawet z polsko-amerykańskiej grupy parlamentarnej (Marcy Kaptur) sugerują, że Biden nie będzie miał łatwego życia, kontynuując sojusz z naszym krajem.
Dla realistów i izolacjonistów z obu partii, przeciwnych wzmacnianiu wschodniej flanki NATO z niechęci do wydatków i irytowania Rosji, autokratyczne posunięcia Warszawy mogą stać się wygodnym pretekstem na przykład do odmowy finansowania. Niewykluczone też, że nasilą się naciski na restytucję mienia żydowskiego. – Powinniście się mocno starać, by utrzymywać dobre stosunki z Demokratami – mówi Dan Fried. W Waszyngtonie szykuje się wojna o kształt amerykańskiej polityki zagranicznej po Trumpie.