Rozważna i lakoniczna
To pierwsze od dawna spotkanie pani kanclerz twarzą w twarz z europejskimi dziennikarzami. A moment jest szczególny, to się czuje, to wisi w powietrzu.
Skupiona, rzadko się uśmiecha. W rozmowie unika ostrych kantów, ale zasadniczy ton jest wyraźny: obrona idei europejskiej i atlantyckiej, przy całej świadomości zasadniczych zmian, które zaszły w ciągu minionych 30 lat.
Pandemia – mówi w odpowiedzi na pytanie, czy nie jest zdenerwowana przed niemiecką prezydencją w czasie spiętrzonych kryzysów w UE – jest bezprzykładnym, niezawinionym wyzwaniem, które dotyczy wszystkich krajów członkowskich, nakładając się na kwestie klimatyczne i ogólnogospodarcze. I zgodnie ze swym temperamentem przestrzega, by nie nadużywać wielkich słów, jakoby chodziło teraz o być albo nie być Unii. Trzeba robić to, co musi być zrobione. W interesie wszystkich członków UE jest utrzymać silny europejski rynek wewnętrzny i w świecie mówić wspólnym głosem. Stawia na rozsądek: że państwa członkowskie w tak niezwyczajnej sytuacji powinny wspierać to, co wspólne, choć – inaczej niż w czasie kryzysu finansowego 2008 r. – trzeba wystrzegać się protekcjonizmu. Stąd niemiecko-francuska propozycja utworzenia funduszu wspierającego zwłaszcza gospodarki tych krajów, które szczególnie mocno ucierpiały z powodu pandemii. Oczekuje, że każdy wczuje się także w sytuację innego i spojrzy na problemy również z jego perspektywy.
Na uwagę niemieckich kolegów, czy fundusz, który zwiększy zadłużenie Niemiec ponad ustalone limity oznacza też zasadniczy zwrot w niemieckiej polityce, Merkel odpowiada lakonicznie, że taki kryzys wymaga nadzwyczajnych kroków, zwłaszcza ze strony Niemiec. „Niemcy miały niski poziom zadłużenia i teraz w tej nadzwyczajnej sytuacji mogą sobie pozwolić na zwiększenie zadłużenia. Dla nas bardzo ważne jest również, aby ten program był zgodny z ramami traktatów europejskich. Znaleźliśmy taką drogę. Naturalnie działamy przy tym również w naszym własnym interesie. W interesie Niemiec jest bowiem utrzymanie silnego jednolitego rynku, integracja Unii Europejskiej, a nie jej rozpad. To, co dobre dla Europy, jest dobre również dla nas”.
Na obawy, że Europa jednak dryfuje w różnych kierunkach, a nowe pokolenie szefów rządów państw członkowskich nie ma wspólnego europejskiego języka, Merkel odpowiada z pewną goryczą. Po 1989 r. zdawało się, że ustrój wolnościowej demokracji na trwałe zwyciężył nad dyktaturą. Po konfliktach na Bałkanach i w świecie muzułmańskim, po ataku terrorystycznym na USA z 2001 r. i gospodarczym wzlocie niedemokratycznych Chin nie można tego jednoznacznie powiedzieć, także arabska wiosna 2011 r. nie jest dowodem na triumfalny pochód ustroju wolnościowego. Wiele krajów Europy Środkowo-Wschodniej, które mają za sobą 40 lat dyktatury, podziela entuzjazm dla osiągnięć Unii, ale i sceptycyzm wobec procesu europeizacji. Niemcy powinni to rozumieć. Przy czym oczywiście – to pod naszym adresem – podstawą musi pozostać praworządność, każda opozycja musi mieć uczciwe szanse znów powrócić do rządów, niezbędne jest niezależne sądownictwo.
Bólów głowy na czas niemieckiej prezydencji jest więcej.
W jej programie na poczesnym miejscu jest wspólne europejskie stanowisko wobec Chin. Wrześniowy szczyt – tłumaczy pani kanclerz – trzeba było odłożyć na później. Chce pchnąć relacje z Chinami do przodu, przy czym Europa nie będzie milczeć w kwestiach praw człowieka, praworządności, czy Hongkongu. Powinniśmy się wspierać w rozmowach z Chińczykami, w przeciwnym razie sami się osłabiamy. Rozmawiać trzeba. Ale nie bądźmy naiwni.
Takie jest credo Angeli w sprawach relacji z Chinami i z Rosją.
W sprawie odsuwania się USA od Niemiec i zapowiedzi zmniejszenia wojsk amerykańskich w Niemczech Merkel także jest lakoniczna: członkowie NATO wiedzą, że sojusz ma dla nich wielkie znaczenie. Wiadomo, że Niemcy muszą zwiększyć wydatki na obronność. Zostały znacznie zwiększone i nadal będą zwiększane. A amerykańskie wojska w Niemczech służą również do ochrony europejskiej części NATO, stąd ich rozlokowanie leży także w interesie Stanów Zjednoczonych.
Wśród moich zachodnioeuropejskich kolegów zapowiedź Trumpa o przesunięciu kilku tysięcy amerykańskich żołnierzy na wschodnią flankę nie budzi takich emocji, jak debata w ich krajach wokół „strategicznej autonomii UE” i ewentualnego europejskiego parasola atomowego jako miary europejskiej suwerenności.
Tu odpowiedź niemieckiej kanclerz jest wyraźna: „Proszę spojrzeć na świat, proszę spojrzeć na Chiny lub Indie. Są ważkie powody dla utrzymania sojuszu transatlantyckiego i wspólnego nuklearnego parasola ochronnego. Naturalnie Europa musi wnieść większy wkład, niż to było w okresie zimnej wojny. Wyrastaliśmy w przekonaniu, że USA chcą być światowym mocarstwem. Jeżeli USA miałyby z własnej woli zrezygnować z tej roli, to musielibyśmy się zasadniczo zastanowić”.
A Rosja? Merkel dobrze wie, jak dalece wojny hybrydowe, kampanie dezinformacyjne i morderstwa na zlecenie wpisują się w program destabilizacyjnych działań Rosji. Choć i tu uważa, że istnieją wystarczające powody, by wciąż podejmować konstruktywny dialog z Rosją. „W Syrii i Libii, w krajach w bezpośrednim sąsiedztwie Europy, strategiczny wpływ Rosji jest duży. Dlatego nadal zabiegam o współpracę” – przekonywała Merkel.
Po przyjemnie sklimatyzowanej sali konferencyjnej w Urzędzie Kanclerskim żar bijący z berlińskich ulic doskwiera podwójnie. W księgarni Dussmanna przy Friedrichstrasse pełno zakneblowanych intelektualistów. Przy kawie dowiaduję się nowinek, że znów krążą plotki, jakoby Merkel w przyszłym roku mogła jednak wystartować po raz piąty. Takie pytanie zadał publicznie szef drugiego programu telewizyjnego ZDF. I usłyszał: nie ma mowy! Ale dotychczasowi kandydaci odpadają jeden po drugim jako waga papierowa, „a przecież ktoś musi ratować Europę”.
W drodze powrotnej te słowa kołaczą się po głowie.
Pociąg PKP już inny niż przed pandemią. Gdy trzy miesiące temu Andrzej Duda jako zwierzchnik sił zbrojnych wysłał żołnierzy w hełmach i z kałasznikowami na „most przyjaźni” w Słubicach, by odpierali wirusa z Niemiec, ekspres Warszawa–Berlin został po cichu przemalowany na Wisła/Wisla, co jest geograficznym i językowym dziwolągiem. Dlaczego Wisła i dlaczego nie Weichsel, by nie straszyło niemieckie słowo? Dojechał do Warszawy z cenami jak za niemiecki ICE czy francuski TGV, za to z godzinnym opóźnieniem. Jak z innej epoki. n