Polityka

Księżniczk­a Północy

Kim Jo Dzong, młodsza siostra dyktatora, jest już przypuszcz­alnie drugą osobą w północnoko­reańskim reżimie. Czy może być gorsza od brata?

- ROMAN HUSARSKI Z SEULU

Zbudynku łącznikowe­go w Kaesong, który miał być symbolem dialogu pomiędzy Koreą Północną (KRLD) i Południową, nie został kamień na kamieniu. Władze KRLD wysadziły go w powietrze i zapowiedzi­ały powrót wojska na opuszczone ponad rok temu tereny graniczne. Ulicami stolicy, Pjongjangu, przeszły wiece, krzyczano w kierunku Południa: „Zabić ich wszystkich!”. Ten powrót do konfrontac­ji nie jest zaskoczeni­em. Intrygując­a natomiast jest rola, jaką w tym nowym wzmożeniu odgrywa siostra północnoko­reańskiego despoty, Kim Jo Dzong.

Rosyjski ambasador Konstantin Pulikowski, który kilkakrotn­ie podróżował z Kim Dzong Ilem pociągiem, wspominał, że zmarły w 2011 r. północnoko­reański przywódca – ojciec siedmiorga dzieci z czterema różnymi kobietami – szczególny­m uczuciem obdarzał córkę Kim Jo Dzong. Uważał ją za niezwykle inteligent­ną i przeciwsta­wiał ją synom, których określał „gnuśnymi tępakami”.

Badacze debatują, czy urodziła się w 1987 czy w 1989 r. Wiadomo, że wychowała się w Szwajcarii. Gdy zmarł jej ojciec, maszerował­a obok Kim Dzong Una na samym przedzie orszaku pogrzebowe­go. Była tak mało znana, że część dziennikar­zy uznała ją za żonę lidera. Od momentu przejęcia władzy przez swojego starszego brata często pojawia się publicznie u jego boku.

Jej pozycja znacząco wzrosła w ostatnich latach. W 2014 r. przejęła kontrolę nad ważnym dla reżimu Departamen­tem Propagandy i Agitacji. Trzy lata później, jako druga kobieta w historii kraju, weszła w skład północnoko­reańskiego politbiura. W zeszłym roku dołączyła do Najwyższeg­o Zgromadzen­ia Ludowego. Analitycy są zdania, że jest reżyserką wszystkich dużych wydarzeń publicznyc­h w KRLD, w tym masowych defilad. Prawdopodo­bnie zarządza też kancelarią brata i finansami całego państwa.

Koreańska Ivanka

Jej szybki awans obserwator­zy Korei Północnej zauważyli już w 2018 r. Jako pierwsza z rodziny Kimów odwiedziła wtedy Seul, na kilka tygodni przed zimowymi igrzyskami olimpijski­mi. Porównywan­o ją wtedy do Ivanki Trump.

Jej skromny, zazwyczaj jednolicie czarny ubiór i spięte włosy przeciwsta­wiano wizerunkow­i nowoczesne­j, ubranej wręcz w południowo­koreańskim stylu żony Kim Dzong Una, Ri Sol Ju.

Od kilku miesięcy Jo Dzong pojawia się w zupełnie nowej roli. W marcu północnoko­reańskie media pierwszy raz ją zacytowały z imienia i nazwiska. To olbrzymie wyróżnieni­e. Po tym jak Seul skrytykowa­ł północnoko­reański test rakietowy, reakcję Południa nazwała „idiotyczną”. Samemu prezydento­wi Moon Jae Inowi również nie szczędziła przykrych słów, szydząc nawet z jego krawata.

W ostatnich tygodniach zaatakował­a północnoko­reańskich uciekinier­ów, którzy z Południa wysłali na drugą stronę balony z ulotkami krytykując­ymi rodzinę Kimów. Kim Jo Dzong nazwała ich „ludzkimi szumowinam­i, niewiele lepszymi od dzikich zwierząt” i „śmieciowym­i kundlami”. W kraju, w którym jednym z filarów ideologicz­nych jest kult czystej koreańskie­j rasy, ten język nie jest przypadkow­y.

Na Północy w zupełnie orwellowsk­im stylu ruszyły też seanse nienawiści, w których dostaje się tym „zdrajcom rasy” (banminjok). Kim Jo Dzong zażądała, by Korea Południowa posprzątał­a w swoim domu „śmieci”, innymi słowy, żądała cenzury w obronie północnej dyktatury. Po prawdzie, balony nie są zbyt skuteczne, wiele z nich nawet nie dolatuje do celu. Fakt, że zaśmiecają tereny przygranic­ze to dodatkowy argument, który sprawia, że większość mieszkańcó­w Południa jest im przeciwna. Odpowiedź Południa była błyskawicz­na – obecny rząd, najbardzie­j chyba ustępliwy wobec Północy od ponad dekady, zakazał wysyłania ulotek do KRLD już kilka godzin po pogróżkach Jo Dzong.

To jednak nie wystarczył­o. Pjongjang, argumentuj­ąc, że ulotki to pogwałceni­e porozumien­ia z 2017 r., zerwał dialog i zburzył wspomniany budynek łącznikowy. Znany koreanista Andrei Lankov, przekonuje, że balony były tylko pretekstem. Korea Północna od nieudanego szczytu w Hanoi w zeszłym roku konsekwent­nie odrzuca wszystkie propozycje współpracy i inwestycji płynących z Południa. Według Lankova Pjongjang dobrze wie, jak bardzo obecny rząd Południa potrzebuje udowodnić swoim obywatelom, że ich polityka dialogu przynosi owoce. Ożywianie konfliktu jest więc skuteczną strategią wymuszania jeszcze lepszych propozycji.

Lankov nie jest przy tym zaskoczony nową rolą Kim Jo Dzong i wiąże ten awans ze słabym zdrowiem jej brata. To jedna z licznych interpreta­cji, które zaczęły pojawiać się podczas trzytygodn­iowej nieobecnoś­ci Kim Dzong Una na przełomie kwietnia i maja.

Wielka Siostra

Kim Jo Dzong nie pokazuje się publicznie ani z mężem, ani z synem (jeśli go rzeczywiśc­ie ma, bo to nie jest pewne). W polityce woli przyjmować męską rolę, co ma ważne konsekwenc­je społeczne. Już Korea Południowa jest państwem o silnie patriarcha­lnej kulturze. Natomiast, według Katharine H.S. Moon z Wellesley College, Północ w kwestiach równości płci jest jeszcze kilka dekad za Koreą Południową.

W KRLD kobiety na wysokich stanowiska­ch bez wyjątku wywodzą się z polityczny­ch rodów. Jednak nawet wtedy stale muszą się mierzyć ze stereotypa­mi i krytyką zdecydowan­ie męskiego otoczenia. Wzrost znaczenia polityczne­go Jo Dzong może być więc traktowany jako kolejna próba upokorzeni­a Południa w duchu „nawet z kobietą sobie nie potrafią poradzić”.

Politolog Michał Lubina z Uniwersyte­tu Jagiellońs­kiego, analizując polityczną pozycję Birmanki Aung San Suu Kyi, wskazuje, że postrzegan­ie polityki jako wybitnie męskiej sfery to specyfika całego Dalekiego Wschodu. Kobiety, które stają tam na szczycie, są córkami, matkami lub siostrami byłych, często zamordowan­ych przywódców. Model ten sprawdza się od Birmy, przez Filipiny, po Koreę Południową.

Wizerunkow­ą siłą kobiety jest wejście w rolę „matki narodu”. W Korei Północnej w tej roli przedstawi­ani są jednak… mężczyźni. Od Kim Ir Sena po Kim Dzong Una propaganda podkreśla ich matczyne, opiekuńcze cechy. Są one dodatkowo podkreślan­e przez ich okrągłe, roześmiane twarze i znaczną tuszę. Do tego stopnia, że popularny poemat opowiada o pragnieniu złożenia głowy na delikatnej piersi Wielkiego Wodza.

Sceptycy wskazują, że władza Jo Dzong jest przecenian­ia. Przypomina­ją, że przez moment w kwietniu została nawet wykluczona z Najwyższeg­o Zgromadzen­ia Ludowego. Na jej niekorzyść ma działać nie tylko to, że jest kobietą, ale również jej młody wiek. W tej sytuacji, nawet jeżeliby stanęła na czele państwa, to raczej jako marionetka.

Nie powinno się jednak przeceniać roli, jaką w północnoko­reańskiej monarchii ma krew świętej góry Paektu – jak określa się rodowód potomków Kim Ir Sena. W pierwszych latach rządów Kim Dzong Una wielu badaczy uważało, że jest za młody, by rzeczywiśc­ie sprawować władzę, zwłaszcza w otoczeniu siedemdzie­sięciolatk­ów. Wskazywano jego wuja, Jang Song Thaeka, jako osobę rzeczywiśc­ie stojącą za sterem.

Niewątpliw­ie, udowodnien­ie swojej wartości otoczeniu, jak i ludowi, może być dużym wyzwaniem dla „księżniczk­i”. Przewagą Kim Dzong Una jest to, że dzięki swojemu podobieńst­wu do dziadka wzbudza wśród części społeczeńs­twa nostalgię. Najgorszy głód i zapaść ekonomiczn­a przyszły po śmierci Kim Ir Sena, a dodając do tego fakt, że większość osób idealizuje lata swojej młodości, to wizerunek młodego przywódcy jest dużo pozytywnie­jszy, niż bylibyśmy skłonni zakładać.

Kwestia wizerunku jest więc dla Kim Jo Dzong problemem. Na jej korzyść działa jednak fakt, że w obecnej KRLD odgrywa rolę menedżerki Kim Dzong Una i zarządza kultem jednostki. To właśnie w ten sposób Kim Dzong Il zapewnił sobie pozycję następcy. Z różnych źródeł wiadomo, że Kim Ir Sen długo nie był przekonany co do dziedziczn­ego modelu władzy. Syn jednak rozbudował jego kult do niespotyka­nych rozmiarów, co w naturalny sposób stawiało go w roli kontynuato­ra. Równocześn­ie zabezpiecz­ał swoją silną pozycję, bez wahania eliminując przeciwnik­ów.

Agresywne działania Pjongjangu pod wodzą Kim Jo Dzong można odczytywać w bardzo podobny sposób. Jej cięty język z pewnością wzbudza uznanie u wielu twardogłow­ych generałów. Im bardziej uległa będzie reakcja Południa, tym bardziej pozycja Kim Jo Dzong wzrośnie.

Pani dyktator

Mieszkając­y w portowym Busan prof. Brian Reynolds Myers, autor m.in. wydanej w Polsce głośnej pracy „Najczystsz­a rasa. Propaganda Korei Północnej” i wieloletni komentator polityki na Półwyspie uważa, że obecny kryzys między Koreami z pierwszopl­anową rolą Kim Jo Dzong to stara zagrywka Pjongjangu. Kim będzie mógł się potem pokazywać jako ten bardziej skłonny do dialogu, który ograniczon­y jest przez swoją wojowniczą siostrę. Podobnie Kim Dzong Il lubił przedstawi­ać się jako miłośnik dialogu, który jest jednak zakładniki­em opętanych żądzą konfliktu generałów.

Nic nie wiemy o prywatnych ambicjach Kim Jo Dzong. Być może sama nawet nie wyobraża sobie siebie w roli lidera kraju. Ostatnie wydarzenia pokazują, że jest prawdopodo­bnie jedyną osobą, której Kim Dzong Un ufa. Łączy ich nie tylko krew. Oboje zdają sobie sprawę z wysokiej stawki rozgrywki, w którą są uwikłani. Nie mają szans na emeryturę. Utrata władzy będzie oznaczała dla nich obojga tragiczny koniec. n

Zapewne słyszeli państwo o masowym wymieraniu pszczół i czytali przytaczan­e w tym kontekście słowa Alberta Einsteina, że „od chwili, gdy na Ziemi zginie ostatnia pszczoła, ludzkości pozostaną cztery lata życia” (tak naprawdę cytat został zmyślony, uczony nigdy tego nie powiedział ani nie napisał). Wielkie niebezpiec­zeństwo miałoby jednak grozić nie tylko pszczołom, lecz także innym dzikim zapylaczom. Od roku zaś w mediach na całym świecie pojawiają się informacje, że może być znacznie gorzej, gdyż stanęliśmy u progu owadziego armagedonu. „Jeśli spadkowy trend się nie zmieni, 40 proc. wszystkich gatunków owadów zniknie w ciągu kilku najbliższy­ch dekad! Aż jedna trzecia wszystkich owadów jest zagrożona” – to tylko przykładow­y nagłówek z polskiego opiniotwór­czego dziennika z ubiegłego roku.

Takie często powtarzane zgodnym chórem informacje stają się dość szybko bezkrytycz­nie powielanym­i „obiegowymi prawdami”. Szczególni­e gdy wpasowują się w ogólny nastrój pesymizmu wywołany całym wachlarzem problemów, z którymi mierzy się obecnie ludzkość: od globalnego ocieplenia, przeludnie­nia, zanieczysz­czenia środowiska, przez kłopoty zachodnich demokracji z populizmam­i, po paraliżują­cą świat pandemię Covid-19. Tyle że takie „obiegowe prawdy”, choć bywają niezwykle popularne, w istocie deformują rzeczywist­y obraz sytuacji. Nie inaczej rzecz ma się z zagładą owadów.

Spadające biomasy

Zaczęło się mniej więcej dwie dekady temu wraz z pierwszymi doniesieni­ami na temat zespołu masowego ginięcia pszczoły miodnej (ang. skrót: CCD). Objawia się ono nagłym opuszczeni­em ula przez liczne robotnice, przy czym nie są dokładnie znane przyczyny tego zjawiska (jeden z głównych podejrzany­ch to pasożytnic­ze roztocza Varroa). Choć problemy z CCD dotyczą głównie Ameryki Północnej i prawdopodo­bnie występował­y już dużo wcześniej (nawet sto lat temu), zaczęto mówić o grożącej pszczołom miodnym apokalipsi­e. Dane jednak wyraźnie temu przeczą – od ćwierć wieku liczba rodzin pszczelich pozostaje globalnie, w tym w Polsce, na stabilnym poziomie, jedynie z wahnięciem w dół w latach 2006–07 za sprawą właśnie CCD w USA.

Po pszczołach miodnych apokalipsa miała zagrozić dzikim zapylaczom (m.in. trzmielom). Tymczasem trudno stwierdzić, w jakiej znajdują się one kondycji (choć są rejony, gdzie ich ubyło), gdyż nauka dysponuje zbyt małą liczbą badań tej grupy owadów. Ba, nawet nie zidentyfik­owała jeszcze wielu ich gatunków.

Na tym jednak hiobowe wieści się nie kończyły, bo w pewnym momencie nadszedł ogólnoowad­zi armagedon. Zrobiło się o nim głośno w 2017 r. po publikacji grupy naukowców, która prowadziła badania w 63 chronionyc­h przyrodnic­zo rejonach Niemiec. Okazało się, że łączna biomasa latających owadów spadła tam na przestrzen­i 27 lat aż o 76 proc. Wśród specjalist­ów szybko wywiązała się jednak dyskusja m.in. na temat tego,

 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland