Zostało nam pół roku
Pandemia Covid-19 zrobiła dla klimatu więcej niż działania wszystkich rządów razem wzięte. Nie zmarnujmy tego kryzysu, apeluje Międzynarodowa Agencja Energii.
S powolnienie gospodarcze wynikające z „zamrożenia” społeczeństw i recesja przyczynić się mogą do największego zmniejszenia emisji gazów cieplarnianych w ludzkiej historii. Redukcje te mogą nawet przekroczyć 7 proc. w 2020 r. – wynika z wyliczeń opublikowanych w magazynie naukowym „Nature Climate Change”. Kiepska to pociecha, że największym przyjacielem klimatu okazał się śmiercionośny patogen.
Dlatego to nie przedłużająca się pandemia i kryzys mają być sposobem na walkę z globalnym ociepleniem. Przeciwnie, to ratowanie gospodarek przed upadkiem stwarza niepowtarzalną okazję, by uciec do przodu, czyli do przyjaźniejszej środowisku przyszłości, przekonują eksperci Międzynarodowej Agencji Energii (IEA).
Chłodna analiza
Rachunek jest prosty, a czasu na dobre decyzje mało, bo trzeba je podjąć w najbliższych miesiącach. To wtedy bowiem koncentrować się będą działania interwencyjne rządów, które wedle aktualnych szacunków planują wydać 9 bln dol. Pieniądze te można wykorzystać, aby chronić stan posiadania z nadzieją, że po kryzysie wróci stara „normalność”. Lub uznać, że powrotu do świata sprzed pandemii nie ma, i zacząć inwestować w rozwój zgodnie z celami polityki klimatycznej. Najważniejsze jednak, że taka strategia jest nie tylko ekologicznie słuszna, ale także opłacalna.
Konkrety przedstawia raport specjalny IEA opublikowany pod tytułem „Sustainable Recovery Plan”, a w jego przygotowaniu uczestniczył Międzynarodowy Fundusz Walutowy. Żadnej z tych organizacji nie można zarzucić aktywizmu ekologicznego, ich eksperci raczej wolą patrzeć na liczby, statystyki i trendy niż na ideowe etykiety. A chłodna analiza prowadzi do oczywistych wniosków.
Po pierwsze, badacze zajmujący się klimatem pokazali, że warunkiem stabilizacji klimatu we w miarę bezpiecznych granicach jest zatrzymanie wzrostu temperatury atmosfery na poziomie 1,5 st. C w stosunku do okresu przedprzemysłowego. W tym celu do 2050 r. ludzkość powinna uzyskać neutralność klimatyczną, czyli osiągnąć zerowy netto poziom emisji gazów cieplarnianych. To oznacza, że do 2030 r. należałoby obniżać emisje każdego roku o 7,6 proc., począwszy od 2020 r.
Analitycy IEA nie idą tak daleko, tylko stwierdzają, że oto pojawiła się niepowtarzalna szansa, by dokonać historycznego zwrotu i rozpocząć trend systematycznego zmniejszania emisji. Dobrym prognostykiem był rok 2019, kiedy po raz pierwszy emisje nie wzrosły. W 2020 r. zmaleją z uwagi na kryzys, potem niech już tak zostanie, ale ze względu na świadomie podjęte decyzje inwestycyjne. A przez najbliższe trzy lata trzeba inwestować 1 bln dol. (0,7 proc. globalnego PKB) rocznie w sześć strategicznych obszarów: przyspieszenie rozwoju energetyki opartej na odnawialnych
źródłach; upowszechnianie ekologicznych środków transportu, m.in. samochodów elektrycznych i kolei; poprawa efektywności energetycznej budynków;
poprawa efektywności energetycznej procesów przemysłowych; wykorzystywanie dostępnych paliw w sposób bardziej zrównoważony; radykalne zwiększenie nakładów na badania i rozwój zielonych technologii.
Co w zamian? Dodatkowy wzrost PKB o 1,1 proc. rocznie. Do tego 9 mln nowych stanowisk pracy każdego roku, zmniejszenie emisji gazów cieplarnianych o 4,5 mld ton na koniec planu i zmniejszenie zanieczyszczeń powietrza o 5 proc., zapewnienie dostępu do elektryczności kolejnym 270 mln ludzi.
Oprócz tych wymiernych i szybkich korzyści jeszcze ważniejsze są trwałe procesy. Szef IEA Fatih Birol przekonuje, że inwestycje poczynione do 2023 r. zdecydują o kierunku rozwoju świata do połowy stulecia. Decyzje w sprawie tych inwestycji trzeba podjąć do końca tego roku.
Proste pytanie, czy się uda, nabiera dramatycznej wymowy, bo w istocie brzmi tak: czy zaczniemy w końcu naprawdę ratować klimat i przyszłość? Dlaczego jednak miałoby się nie udać, skoro rachunek ekonomiczny wygląda bardzo obiecująco?
Rzeczywiście, deklaracje wielu polityków zdają się podążać za wymową liczb wskazujących nie tylko konieczność, ale i opłacalność zielonej, proklimatycznej interwencji. Większość państw Unii, w tym największe gospodarki – Niemcy, Francja i Włochy – popierają pomysł, by antyrecesyjne działania interwencyjne były zgodne z założeniami Europejskiego Zielonego Ładu. Przypomnijmy, zakłada on osiągnięcie przez Europę w 2050 r. neutralności emisyjnej, a w 2030 r. zmniejszenie emisji o 50–55 proc. Europejski fundusz odbudowy gospodarek (o planowanej kwocie 750 mld euro) ma służyć inwestycjom zgodnym z zasadami Zielonego Ładu. Podobnie jak Fundusz Sprawiedliwej Transformacji w wysokości 40 mld euro przeznaczony na wsparcie regionów narażonych ze względów strukturalnych na największe koszty odejścia od sektorów wysokoemisyjnych.
Zielone deklaracje
Pozytywne sygnały nadchodzą także z miast, i to z całego świata. Burmistrzowie globalnych metropolii zrzeszonych w sieci C40 zadeklarowali, że nie ma powrotu do „normalności” sprzed pandemii, bo przywrócenie dotychczasowego modelu rozwoju oznaczałoby także powrót na ścieżkę wzrostu emisji gazów cieplarnianych. W konsekwencji ludzkość czekałaby przyszłość o co najmniej 3 st. C cieplejsza niż w okresie przedprzemysłowym. Stąd konieczność zmiany miejskich strategii rozwojowych nie tylko w wymiarze ekologicznym, lecz także społecznym. Chodzi o to, żeby walka z globalnym ociepleniem oraz takimi wyzwaniami jak zagrożenia epidemiczne nie była źródłem nowych nierówności, tylko stała się okazją do przywrócenia zasady zrównoważonego i sprawiedliwego rozwoju. Pod deklaracją podpisali się m.in. włodarze Nowego Jorku i Limy, Barcelony i Bogoty, Mediolanu i Meksyku, Paryża i Medellín.
Amsterdam nawet wyszedł przed szereg i w kwietniu ogłosił strategię rozwoju, odwołującą się do zasad „doughnut economy”. „Gospodarka pączka z dziurką” lub z polska: „gospodarka obwarzanka” to zasady rozwoju ekonomicznego sformułowane przez brytyjską ekonomistkę Kate Raworth. Zakładają one, że przestrzeń dla ludzkiego gospodarowania musi się zmieścić między dwiema granicami. Pierwsza, społeczna, określa minimum jakości życia, jakie musi być zapewnione wszystkim mieszkańcom danej społeczności. Druga – konsekwencje rozwoju społecznego i gospodarczego nie mogą przekroczyć granicy ekologicznej, czyli odbywać się kosztem nieodwracalnych strat środowiskowych.
Do polityków i burmistrzów dołączają biznesmeni – grupa 109 inwestorów o łącznym portfelu blisko 12 bln euro wystosowała list do decydentów Unii Europejskiej, w którym domaga się przyspieszenia zielonej transformacji i wykorzystania do tego właśnie działań na rzecz postpandemicznej odbudowy.
W końcu, niezwykły sygnał z Francji, gdzie pod koniec czerwca zakończył pracę panel obywatelski na rzecz klimatu. Przez dziewięć miesięcy 150 wybranych losowo Francuzów i Francuzek, tak by jak najlepiej odzwierciedlać strukturę społeczną, szukało odpowiedzi na pytanie: „Jak do 2030 r. zmniejszyć emisje gazów cieplarnianych co najmniej o 40 proc. w stosunku do 1990 r.?”. W efekcie powstało blisko 150 szczegółowych rekomendacji, od postulatów ustrojowych wymagających zmiany konstytucji, po takie detale, jak ograniczenie maksymalnej prędkości na autostradach ze 130 km/h do 110 km/h. Prezydent Emmanuel Macron zadeklarował, że potraktuje obywatelskie rekomendacje z pełną powagą i bez żadnych filtrów przedłoży je do dalszego opracowania, z możliwością referendum narodowego włącznie.
Wydawać by się więc mogło, że wszyscy chcą tego samego: przyszłości ze zdrową gospodarką niebędącą źródłem emisji szkodzących klimatowi, zanieczyszczających przy tym powietrze trującymi substancjami.
Niestety, pierwsze komentarze po ogłoszeniu planu IEA nie niosą zbyt wiele optymizmu. Owszem, polityczni liderzy mówią, że nie można zmarnować kryzysu, ale szybko zapominają o swoich słowach, gdy do ich drzwi zaczynają pukać lobbyści. Serwis Bloomberg New Energy Finance wyliczył, że 500 mld dol. z alokowanych już na świecie środków interwencyjnych poszło, by ratować sektory odpowiedzialne za wysokie emisje. Na dodatek pieniądze te nie zostały obwarowane zobowiązaniami do klimatycznej modernizacji, służyć więc będą utrzymaniu status quo. Zaledwie też niespełna 20 mld dol. trafi bezpośrednio do przyszłościowych sektorów niskoemisyjnych.
Rozjazd między zielonymi deklaracjami a czarną rzeczywistością jest równie wielki jak luka emisyjna, czyli różnica między realnymi emisjami gazów cieplarnianych a deklaracjami ich zmniejszenia.
Czarne realia
Czy coś może przerwać to błędne koło? Owszem. Zderzenie z twardą rzeczywistością. Dosłownie kilka dni po ogłoszeniu planu IEA ukazał się niezwykle ciekawy raport francuskiego think tanku „The Shift Project”. Wynika z niego, że kraje Unii jeszcze przed 2030 r. zderzą się z problemami zaopatrzenia w ropę naftową. Epoka taniej, łatwo dostępnej ropy się skończyła. Większość europejskich dostawców, w tym kraje byłego Związku Radzieckiego, weszła w fazę trwałego spadku wydobycia. Pandemia i spowodowane przez nią załamanie popytu na ropę doprowadziły do radykalnego ograniczenia planów inwestycji w poszukiwanie nowych źródeł surowca. To tylko przyspieszy efekt rozjazdu między popytem a podażą. Europa zmierza w kierunku trwałego kryzysu energetycznego, a więc i gospodarczego, o ile nie wykorzysta pozostałego czasu na głęboką transformację systemu energetycznego.
Europa nie jest wyjątkiem, podobne opracowania dotyczące reszty świata pojawiały się jeszcze przed wybuchem pandemii. Przedstawiam te analizy w swojej książce „W Polsce, czyli wszędzie”. Warto więc potraktować poważnie rekomendacje Międzynarodowej Agencji Energii. Powtórzmy: mamy około pół roku, by zdecydować o przyszłości świata, i trzy lata, by popchnąć go w kierunku bezpieczniejszym pod względem energetycznym, klimatycznym i gospodarczym. Potem będzie za późno. n