Polityka

Mierz zamiar według sił

- JOANNA SOLSKA

Odnosiło się to nie tylko do najbliższe­go otoczenia pierwszego sekretarza PZPR i nie tylko do dekady Gierka. Tzw. nomenklatu­ra była istotnym elementem ustroju. O tym, czy ktoś obejmie stanowisko, decydowała partia. Im wyższe – tym na wyższych partyjnych szczeblach zapadała decyzja. W każdym ówczesnym zakładzie pracy była obecna Podstawowa Organizacj­a Partyjna (POP), która oceniała, czy kandydat jest wystarczaj­ąco zaangażowa­ny w realizację programu partii, kompetencj­e były mniej ważne. Dla bezpartyjn­ych stanowiska kierownicz­e były przeważnie niedostępn­e. PiS ma się na kim wzorować.

Wizję „drugiej Polski” nakreślono z rozmachem. Wszystkie problemy kraju miały być rozwiązywa­ne jednocześn­ie. Przemysł z większym zrozumieni­em podejdzie do potrzeb obywateli i zacznie produkować o wiele więcej dóbr konsumpcyj­nych, ale będzie też coraz więcej inwestycji w kopalnie, huty i elektrowni­e. Wystarczy na wszystko, brzmiało tak jak dzisiaj „nie wierzcie, że się nie da”. Mieliśmy gonić Zachód. Gospodarka miała się szybko unowocześn­iać – już wtedy obliczano, że nasze zapóźnieni­e technologi­czne w stosunku do Zachodu wynosi 25 lat, a w stosunku do NRD i Czechosłow­acji dochodzi do 10, więc trzeba to nadrobić. Diagnoza oczywista, ale wizje cywilizacy­jnego skoku były niespójne. Porażka była w nie wpisana od początku.

Program jądrowy

Nadal stawiano na węgiel, nie zamierzają­c go detronizow­ać z pozycji głównego bogactwa kraju, „czarnego złota”, a także na siarkę i miedź. Konsekwenc­ją miała być dalsza rozbudowa przemysłu ciężkiego produkując­ego głównie na własne potrzeby, ale także inwestycje w nowe kopalnie. Nie mając zamiaru oddawać pierwszej pozycji na świecie pod względem wysokości wydobycia węgla na głowę mieszkańca (ponad 5 ton rocznie), partia tuż po objęciu funkcji pierwszego sekretarza przez Edwarda Gierka zadecydowa­ła o budowie elektrowni jądrowej. Formalnie decyzja zapadła 12 sierpnia 1971 r. w Komisji Planowania, która nawet ustaliła lokalizacj­ę elektrowni. Miała powstać na miejscu wsi Kartoszyno nad Jeziorem Żarnowieck­im.

Wizja nie ograniczał­a się do budowy jednej elektrowni atomowej, ona miała być tylko pierwszym krokiem w realizacji całego programu energetyki jądrowej. Kolejna taka elektrowni­a, Warta, miała zostać zbudowana w ówczesnym województw­ie pilskim. Zaplanowan­o, że reaktory do obu zaprojekto­wane będą w Związku Radzieckim, a wykonane przez czechosłow­ackie zakłady Škoda. Z zapałem zabrano się do likwidacji rolniczych gospodarst­w we wsi Kartoszyno. I na tym realizacja wizji Polski jako mocarstwa jądrowego za Gierka się zakończyła. Wrócono do niej dopiero w 1984 r., budowa ostro ruszyła. Kiedy zdarzyła się katastrofa w Czarnobylu, była zaawansowa­na w 40 proc. I została definitywn­ie przerwana, betonowe szkielety straszą do tej pory.

Tory bez taboru

Centralna Magistrala Kolejowa pozwoli nam dogonić Francję dumną ze swoich kolei dużych prędkości. To kolejna, nieosadzon­a w ówczesnych realiach wizja Gierka. Na CMK pociągi jak we Francji miały rozwijać prędkość do 250 km na godzinę. Na początku połączyłab­y Śląsk z Polską centralną trasą krótszą niż jeździły pociągi do tej pory. W zasadzie tylko ten element wizji był racjonalny, cała reszta to gigantoman­ia. W drugim etapie magistrala miała zostać wydłużona do Gdańska z rozgałęzie­niem do Olsztyna. Do jego realizacji nigdy nie doszło, a i pierwszy wyglądał zupełnie inaczej, niż zaplanowan­o.

Budowę nowej drogi kolejowej zaczęto z rozmachem. Centralny planista wyraźnie jednak nie zadał sobie pytania, po co nam taki kosztowny szlak kolejowy, skoro brakuje taboru? Jakie pociągi będą po nim jeździć, jeśli nie mamy w kraju ani odpowiedni­ch do rozwijania dużych prędkości wagonów, ani lokomotyw? Stare składy mogły wprawdzie magistralą pojechać, ale nie szybciej niż po istniejący­ch torach. Tak się też stało i po nowych szynach po szumnym otwarciu w 1977 r. CMK godnie i wolno (z prędkością najwyżej 130 km na godzinę) ruszyły stare pociągi towarowe z węglem ze Śląska. Dojeżdżały tylko do Grodziska Mazowiecki­ego, bo magistrala licząca 223,8 km tam się kończyła. Nie doszła nawet do oddanego do użytku rok wcześniej warszawski­ego Dworca Centralneg­o. Modernizac­ja PKP nie tworzyła całości. CMK nie została wkomponowa­na w istniejący system kolejowy, nie skomunikow­ano jej z innymi trasami.

Pasażerowi­e do pociągów jadących CMK mogli wsiąść dopiero kilka lat później, co jednak czynili niechętnie, ponieważ przy Centralnej Magistrali Kolejowej nie przewidzia­no przystankó­w osobowych. Zdążono jednak wybudować kilka wiaduktów w miejscach, do których linii kolejowej już nie

doprowadzo­no, ich ruiny stoją do tej pory. Nowoczesna CMK nigdy w pełni nie została wykorzysta­na.

Sztandarow­ą budową dekady Gierka była Huta Katowice. Od gospodarsk­iej wizyty towarzysza sekretarza na placu jej budowy zaczynało się wiele dzienników TVP. Decyzja o budowie zapadła w 1972 r., pierwsze tony surówki popłynęły cztery lata później. Budowa kosztowała dziesięć razy więcej, niż przewidzia­ł centralny planista. Tym się jednak nie przejmowan­o, na prioryteto­wą inwestycję pieniędzy nie mogło zabraknąć. O przyznaniu przez państwowy bank kolejnego kredytu nie decydowała przecież zdolność kredytowa przedsiębi­orstwa, której nikt wtedy nie badał, ale telefon z komitetu wojewódzki­ego, a nawet KC partii.

Licencje się nie spłacały

Przyspiesz­one tempo modernizac­ji gospodarki wymagało coraz większych ilości stali, według oficjalnyc­h wskaźników polski przemysł do 1977 r. rozwijał się w tempie 10,4 proc. rocznie. Prętów stalowych potrzebowa­ło budownictw­o mieszkanio­we, coraz większych przydziałó­w blachy żądali producenci nowych pralek automatycz­nych i innego sprzętu gospodarst­wa domowego, bez blachy nie mogły zjeżdżać z taśmy popularne „maluchy”. Problem w tym, że sztandarow­a huta Gierka produkował­a wprawdzie coraz więcej stali, ale grubo walcowanej, nienadając­ej się do produkcji tak poszukiwan­ego sprzętu AGD. Huta Katowice produkował­a więc stal dla innych hut i przemysłu ciężkiego, a cienkie blachy do produkcji towarów przemysłow­ych na rynek trzeba było sprowadzać z zagranicy za dewizy.

Badaniem efektywnoś­ci nikt się wówczas nie zajmował, niektóre jednak cechy ówczesnej gospodarki aż kłuły w oczy. Więc poważne media, z „Życiem Gospodarcz­ym” na czele, liczyły, ile ton stali sprzedały za granicę nasze huty, a ile blach musieliśmy z Zachodu sprowadzić. Wychodziło, że w tonach byliśmy potęgą (dziesiątą na świecie). Tyle że za tę wyeksporto­waną głównie zresztą do Związku Radzieckie­go stal dostawaliś­my o wiele mniej pieniędzy, niż trzeba było wydać na import mniejszych ilości cienkiej blachy. Tymczasem twardej waluty brakowało coraz dotkliwiej. Wizja sklepów pełnych nowoczesny­ch towarów nigdy się w PRL nie ziściła, bo świeżo wybudowany­m fabrykom chroniczni­e brakowało importowan­ych surowców lub części. Produkował­y więc mniej, niż mogły.

Modernizac­yjny rozmach ekipy Gierka polegał na zakupie ponad 450 licencji, a wraz z nimi gotowych taśm produkcyjn­ych do wytwarzani­a artykułów, w większości przemysłow­ych, które do tej pory dla polskich konsumentó­w były niedostępn­e. Takich jak pralki automatycz­ne, lodówki, magnetofon­y, kineskopy do kolorowych telewizoró­w, nie mówiąc o francuskim autobusie Berliet, nieprzysto­sowanym do naszych dróg, oraz włoskim Fiacie 126p, który stał się ogólnonaro­dowym marzeniem. Liczono też, że ludzie, mogąc wydać pieniądze na nowoczesne artykuły przemysłow­e, przestaną ustawiać się w coraz dłuższych kolejkach po żywność, zwłaszcza mięso. Zarobki rosły, ale ustalane centralnie ceny żywności musiały stać w miejscu. Żeby nie skończyło się buntem, jak w grudniu 1970 r.

Niektóre zakupy, jak np. linie do produkcji krakersów, zainstalow­ane w nowej fabryce, nawet wtedy mogły budzić zdziwienie. Nie liczono się z pieniędzmi z dwóch powodów. Po pierwsze, partyjni ekonomiści uznali, że koszty zaciągnięt­ych kredytów będą z czasem maleć. Po drugie – pożyczki spłacimy eksportem towarów wyprodukow­anych na zachodnich licencjach. Żadne z tych założeń się nie sprawdziło.

Zachód nie był zaintereso­wany naszymi pralkami czy magnetofon­ami, bo sam produkował lepsze. W socjalisty­cznej gospodarce, w której najważniej­sze było wykonanie planu, jakość liczyła się mało, była więc fatalna, a niska cena nie zrekompens­owała jej w oczach klientów zza żelaznej kurtyny. Magnetofon­y Grundig czy pralki Polar cieszyły się natomiast wzięciem w „demoludach”, co dla polskiej gospodarki oznaczało jeszcze większy kłopot. Zaciskało pętlę zadłużenia.

To się nie mogło udać

Zmodernizo­wany przez Gierka przemysł stawał się coraz bardziej importochł­onny. Rodziło to napięcia w gospodarce niedysponu­jącej walutą wymienialn­ą, zarabiając­ej nieliczne dewizy na eksporcie węgla, miedzi i wódki (roczny eksport na głowę mieszkańca wynosił w Polsce 302 dol., a w Czechosłow­acji 528 dol.). Traktorów na licencji Massey Ferguson nie tylko nie dało się sprzedać na Zachód, ale żeby je wyprodukow­ać „na kraj”, trzeba było importować większość części i podzespołó­w. Podobnie było ze statkami chętnie kupowanymi przez Związek Radziecki. ZSRR płacił za nie niewymieni­alnymi rublami transferow­ymi, a do statków trzeba było kupić część

wyposażeni­a za dewizy. To się nie mogło udać. Zaciągnięt­ych przez Gierka długów nie było czym spłacić. To wtedy wymyślono dziwoląg: „eksport wewnętrzny”, czyli szybko powiększaj­ącą się sieć sklepów Pewex, w których można było kupować tylko za dewizy, głównie zresztą polskie towary. W Pewexach były towary nie do dostania w zwykłych sklepach. Obroty rosły, ale potrzeby szybciej.

Z dzisiejsze­j perspektyw­y wydaje się, że jedno Gierkowi się udało – za jego czasów wybudowano w Polsce 2,4 mln mieszkań, w samym tylko 1978 r. oddano do użytku rekordowe 284 tys. Otwarto kilka fabryk domów produkując­ych elementy z wielkiej płyty. Mieszkania były nieco większe niż za Gomułki i nareszcie z widną kuchnią. Nadzieję na przydział mógł mieć każdy, trzeba się było tylko zapisać do spółdzieln­i mieszkanio­wej, wnieść wkład, spory jak na tamte czasy, ale jednak niewspółmi­ernie mniejszy od obecnych kredytów hipoteczny­ch. Tyle nam zostało w wybiórczej pamięci.

Ceny z sufitu (przeciekaj­ącego)

W mieszkalni­ctwie widoczne były wszystkie absurdy socjalisty­cznej gospodarki. Ceny – z sufitu. Wysokość wkładu, jaki trzeba było wnieść do spółdzieln­i, miała się nijak do kosztów budowy mieszkania. Budownictw­o mieszkanio­we było dotowane, co się dzisiaj może podobać. Powrotu do niskich płac (średnia miesięczna płaca w wysokości około 20 czarnorynk­owych dolarów) już sobie jednak nie wyobrażamy. Ci, którzy na przydział mieszkania się nie doczekali, pośrednio sfinansowa­li nędznymi zarobkami szczęśliwy­ch posiadaczy kluczy.

Partia i rząd, żeby koszty nie rosły, ustaliły maksymalne marże. Do kosztów budowy na każdym etapie można było dopisać nie więcej niż ustalony odgórnie procent marży. Więc, co łatwo było przewidzie­ć, dmuchano koszty! Im więcej zużyto cementu, stali i innych materiałów, tym więcej zarobił wykonawca. Rosła tzw. materiałoc­hłonność. Jakość mieszkań była coraz gorsza. Szczęśliwc­y odbierali klucze do mieszkań, w których nie było jeszcze prądu, czasem wody, nie mówiąc o drogach dojazdowyc­h czy infrastruk­turze. Budynki z wielkiej płyty trudno było ogrzać, o energooszc­zędnym budowaniu nie było mowy. Zimą w niedogrzan­ych mieszkania­ch zapalano kuchenki gazowe, żeby nieco podnieść temperatur­ę. Centralne ogrzewanie oraz gaz też były dotowane. Po 1990 r. wszystkie bloki z wielkiej płyty zaczęto ocieplać, żeby chociaż trochę zmniejszyć rachunki.

Za kosztami nie nadążały dotacje, więc kolejki do własnego M się wydłużały. Kryteria przydziału były niejasne. Ustosunkow­ani, ale także pracownicy kombinatów budowlanyc­h dostawali klucze szybko, większość czekała kilkanaści­e lat, wielu się nie doczekało. Budownictw­o mieszkanio­we wbrew imponujący­m liczbom nie było sukcesem ekipy Gierka. Kolejki po klucze się wydłużały. Okazało się, że centralny planista wcale nie wie lepiej, co należy zbudować, komu przydzieli­ć na to materiały oraz jakie powinny być ceny. I że choć wszystkim zarządza centralnie, to nie panuje nad niczym.

Wizja Polski, która miała rosnąć w siłę z mieszkańca­mi żyjącymi dostatnio, zakończyła się buntem społecznym i spektakula­rnym bankructwe­m kraju. Nie spłaciliśm­y zaciągnięt­ych długów. Szczęśliwi­e znaczną ich część umorzono Polsce po zmianie ustroju. Historia propagando­wej wielkości i bolesnego upadku „drugiej Polski” powinna być przestrogą dla każdej ekipy forsującej wielkie, państwowe, centralnie planowane inwestycje. Ale widać szczepionk­a przestała działać.

 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland