Słowo na M.
am 27 lat, tytuł magistra, mieszkam w Warszawie.
Chcę wyrazić swój sprzeciw wobec zdania autora artykułu „Słowo na M.” (POLITYKA 25), ponieważ clue tego tekstu jest to, że mniejszości mają dyktować reszcie społeczeństwa swój punkt widzenia i mogą to robić ze względu na obowiązujący dogmat poprawności politycznej. Jeśli chodzi o osoby czarnoskóre w Polsce (młode, starszych nie znam), zazwyczaj są to osoby półkrwi, czyli jeden z rodziców jest z Polski. Miałam przyjemność uczęszczać do szkoły z trzema Mulatkami. Były powszechnie lubiane, jedna z nich była ze mną w klasie. Nigdy nie słyszeliśmy, by ktoś z uczniów im dokuczał – aczkolwiek mówię o szkole muzycznej w Warszawie. Nikt też nie udawał, że są one białe i nie mają kręconych włosów. A największym wydarzeniem na studniówce było to, że X wyprostowała włosy – opowiadała nam, ile godzin to trwało u fryzjera.
Osobiście nie spotkałam się z rasizmem wobec czarnych. Uważam, że przekaz zależy od intencji. Słowo „mądry” jest niby zwykłe, ale w kontekście „Aleś ty mądry” już brzmi słabo. Tak samo słynne podwójne potwierdzenie „dobra, dobra”
(prof. Huszcza mówił, że to podobno jedyne podwójne potwierdzenie, które jest negacją na świecie).
W każdym społeczeństwie znajdą się głupi ludzie, którzy innego oplują. Ale zakazywanie zwykłego słowa w imię poprawności politycznej jest niemądre, bo od tego ludzie nie przestaną pluć jadem. (…) Podobnie z feminatywami, które brzmią głupio, karykaturalnie i jakby po czesku.
Kobiety same się ośmieszają. Pracuję jako informatyk, więc doskonale wiem, jak kobiecie się wiedzie w branży IT. Spotkałam się z dyskryminacją słowną, ale przede wszystkim ze zdziwieniem, że zajmuję się komputerami.
Na początku pracy od razu starałam się podkreślać równość płci. Gdy się witam, podaję śmiało rękę. Uczestniczę w rozmowie z innymi specjalistami i się nie płoszę. Noszę monitory, odbieram palety sprzętu, wchodzę pod biurka z kablami. To jest normalna praca. Co więcej, jestem najwyższa z mojego zespołu i często wyręczam szefa w różnych zadaniach.
Chodzi o to, że zawód to zawód. W jednym z ostatnich Magazynów TVN24 był zalew dziwacznych feminatywów. „Ratownica”, „pionierzyca” – to brzmi raczej jak nazwy chorób. Nie jestem przeciwnikiem od dawna używanych feminatywów (jak nauczycielka), ale dyrektorka już brzmi słabo. To jest nazwa profesji, stanowiska, urzędu. Dodawajmy sobie powagi, a nie na siłę próbujmy się odróżnić. (…) Kobiety korzystają teraz z możliwości jak największego odróżnienia się od mężczyzn i ta bańka potrwa jakiś czas – kilka lat, a może ze dwa pokolenia. Może później ludzie zrozumieją, że wystarczy po prostu nie przeginać w żadną ze stron. Także ze słowami.
M