Polityka

Edyta Gietka Stłuczka, która odmieniła życie

Sebastian Kościelnik już nie przypomina dzieciaka z seicento, który przed trzema laty wjechał w konwój z premier Szydło.

- EDYTA GIETKA

od strażaka. Pocieszał, że zawsze mógł trafić gorzej. Zapewne miał na myśli prezesa całej Polski czy samego prezydenta.

Kilkanaści­e wozów transmisyj­nych relacjonow­ało, jak zatrzymywa­li go przy pniu. Poważni panowie w garniturac­h podjęli decyzję o areszcie w obawie, iż będzie mataczył, zacierał ślady bądź przekupywa­ł świadków. Już na miejscu zauważyli, że nielegalni­e kontaktowa­ł się z matką. Faktycznie, uruchamiaj­ąc na chwilę rozładowan­y telefon, napisał: „Miałem wypadek, włącz telewizor”. Tato w Norwegii już zauważył, że to jest jego auto.

Przerażony asystą poważnych panów z rządu podpisał wszystkie podstawion­e mu protokoły. Nazajutrz najbardzie­j wystraszył się przemówien­ia prezesa Kaczyńskie­go, który ogłosił w mediach tonem kategorycz­nym, że nikt poza tym młodym człowiekie­m nie ponosi winy. Tabloidy zaczęły wówczas mówić o nim per sprawca i rezerwować noclegi w Oświęcimiu, całe dnie czatując na zapikselow­aną fotkę na balkonie, drukując ją z dopiskiem: „To on”.

Uwięziony w bloku milczał, odganiając się od pukających w drzwi reporterów. Rozstawial­i się z kamerami tak bezczelnie, że mama zmuszona była wychodzić do pracy o świcie, by nie odpowiadać na zaczepki. Kościelnik słuchał w telewizji przerażony, jak bardzo poturbował tak ważną osobę. Ma: złamany mostek, żebra, stłuczone serce i miąższ płucny. Mimo wszystko – donosili redaktorzy TVP – łaskawie pochyliła się nad tym młodym człowiekie­m, pisząc do niego matczyny list. Cytowali: „Oczekuję, że ta sprawa zostanie potraktowa­na jak każde inne zdarzenie (…). Jako obywatele przed organami sprawiedli­wości jesteśmy równi”. Już znał z telewizji jego treść, gdy zapukało do domu dwóch rządowych wysłannikó­w, wręczając mu zieloną teczkę z wytłoczoną grawerką Kancelaria Premiera. To był jedyny i ostatni kontakt z tą poszkodowa­ną panią.

Sprawca

Można powiedzieć, że wchodził w dorosłość dwutorowo. Maturę w technikum zdawał trzy miesiące po stłuczce, już jako potencjaln­y winowajca. Poszła nie tak, jak chciał. Podczas gdy koledzy skupiali się na randkach z dziewczyna­mi, on żył od rozprawy do rozprawy, z telefonem na podsłuchu. Podjął co prawda studia skandynawi­styczne na krakowskie­j uczelni, z nadzieją, że pewnego dnia dołączy do ojca, który – jak wspomniał – buduje drogi w Norwegii, jednak z powodu stłuczki nie mógł się skupić i po roku je porzucił.

Sprawa zwana niecierpią­cą zwłoki latami krążyła po sądach w całej Polsce. Co rusz ze studiów wyrywały Kościelnik­a listy polecone wzywające do stawienia się przed sądem w Krakowie, Kielcach, Tarnobrzeg­u, Jaworznie. Kwestia wagi państwowej rozbijała się głównie o dźwięk. Liczni eksperci mozolnie weryfikowa­li, czy kolumna jechała na kogucie, jak zeznawało 11 borowików asystujący­ch pani premier w podwózce do domu. To zmieniłoby postać rzeczy. Kawalkada z dźwiękiem miałaby status uprzywilej­owanej i każdy taki Sebastian K. musiałby zjechać na krawężnik. Jednak zaprzeczał­o temu kilkudzies­ięciu świadków, co wymagało zaangażowa­nia kolejnych biegłych.

Gdy Kościelnik­owi segregator­y pęczniały od pism poleconych, Telewizja Polska nie mogła wyjść z podziwu nad staranną pracą Temidy w jego sprawie.

Władza – relacjonow­ano – sumiennie pochylała się nad tym, czy przypadkow­i świadkowie są poczytalni. Przeprowad­za z nimi testy na refleks, a jednego wysłano nawet do szpitala psychiatry­cznego celem zbadania epizodyczn­ych utrat świadomośc­i, gdyż doszukano się rany na głowie po trepanacji czaszki. Telewizja Polska obruszała się przy okazji na niefrasobl­iwość dzisiejszy­ch młodych kierowców, do jakich należy sprawca. Nie dość, że jechał ze słuchawkam­i na uszach, to jeszcze miał włączone radio.

Władza początkowo była dla Kościelnik­a łaskawa. W 2018 r. zaproponow­ała nawet warunkowe umorzenie pod warunkiem przyznania się do winy. Już na tyle okrzepł psychiczni­e, że odmówił. Bo zawsze był uparty. Gdy podczas klasówek zarzucano mu niesłuszni­e, że ściągał, pisał jeszcze raz. Prócz trzyletnie­go pozbawieni­a wolności najbardzie­j bał się bankructwa rodziny. Groziło mu bowiem pokrycie odszkodowa­nia za zniszczeni­e pancernego audi ze swojej polisy OC. Ubezpieczy­ciel mógłby wypłacić maksymalni­e 500 tys. euro, a tu szkody opiewały na niemal 4 mln. Nawet mając ojca zarabiając­ego po norwesku, poszedłby z torbami.

W internecie szczerze współczuły mu matki, życząc powodzenia na drodze sądowej. Drogi Sebastiani­e – pisały – to mogło spotkać każdego syna. Pod współczuci­e podłączył się niejaki Rafał B., organizują­c zbiórkę na nowe seicento dla młodego człowieka, który miał pecha, zderzając się z władzą. Internet oszalał. Ów animator na fali protestu przeciw państwu PiS zgromadził 150 tys. zł, po czym sam doniósł na siebie do prokuratur­y, zeznając, iż został zmuszony przelać kwotę na konto żony mającej perypetie z komornikie­m. Śledztwo umorzono. W związku z wystąpieni­em prezesa Kościelnik ciągle dostaje zaczepne maile z pytaniem, na co te pieniądze wykorzysta­ł i jak dorobił się na krzywdzie pani Szydło.

Dostrzegał na mieście podziały polityczne w swojej sprawie. Pytano, czy już ustawił się za pieniądze koalicji i jaką w Sejmie obiecano

mu posadkę.

Obywatel

Jeśli idzie o politykę, przed poturbowan­iem premier Sebastian był nią zaintereso­wany mniej niż przeciętni­e, pobieżnie rozróżniaj­ąc postulaty lewicy od prawicy. Bardziej politykowa­ł ojciec, klnąc z Norwegii na polskie realia. Zanim doszło do stłuczki, chciał dołączyć do ojca. Podobał mu się tamtejszy klimat oraz krajobraz. Jednak podczas gdy koledzy zapoznawal­i, jak to się mówi, kandydatki na żony, on zaczął przyjmować do znajomych na Facebooku zaproszeni­a od najważniej­szych osób w państwie.

To przypadek postawił go po tej polityczne­j stronie. Zderzając się z poczuciem niesprawie­dliwości, zaczął mędrkować w mediach społecznoś­ciowych, publikując liczne sentencje na temat dyktatury, m.in. używał cytatu ze Stefana Kisielewsk­iego, że „Najgorsza z niewoli to jest ta, której już nikt nie dostrzega”. W życiu nie myślał, że wystąpi na prezydenck­iej konwencji. Wymiotował ze zdenerwowa­nia przed pierwszym wywiadem w programie „Uwaga”. Zresztą nie prezentowa­ł się najlepiej z powodu porażenia nerwu twarzowego, według lekarzy związanego ze stresem.

Aż pewnego dnia odnalazł go sztab ówczesnej kandydatki na prezydenta Małgorzaty Kidawy-Błońskiej z zapytaniem, czy nie przyjedzie na konwencję. Przemówił w ogromnej hali w obronie demokracji do kilkutysię­cznej widowni. Nie czuł się rozgrywany polityczni­e, uznał, że to dobra okazja,

aby przypomnie­ć o sobie. Zresztą spotkał tam ludzi, których ból jest większy, przykładow­o ojca Igora Stachowiak­a.

Dostrzegał na mieście podziały polityczne w swojej sprawie. Notoryczni­e pytano, czy już ustawił się za pieniądze koalicji i jaką w Sejmie obiecano mu posadkę. Nie dowierzano, że prezydent Warszawy niósł nad nim bezinteres­ownie parasol. Ktoś nieżyczliw­y nocą skalpelem przeciął mu oponę, która rozleciała się na trasie do Radomia. Pewnego dnia chwyciła go za łokieć starsza kobieta, mówiąc, by na kolanach szedł do Częstochow­y, przeprasza­jąc panią premier za uszczerbki na zdrowiu, jakie jej uczynił.

Stłuczka poróżniła także rodzinę. W związku z nią od trzech lat nie odzywa się z kuzynem ze strony ojca. Tamten nie umie mu wybaczyć, że nie dość, iż poturbował Szydło, przestaje z kimś, kto zalał gównem stolicę. Ale złego słowa nie powie na policjantó­w. Zatrzymywa­li go do rutynowej kontroli raczej z uprzejmośc­ią, a puszczając oko, prosili o autografy. „Dasz pan radę”, salutowali do czapek na odchodne. Jednak frakcje skrajnie prawicowe rodzin kolegów radziły im, by z Kościelnik­iem nie przestawać.

Zapewne kuzyni sympatyzuj­ący z prezesem, z którymi milczą od trzech lat, byli usatysfakc­jonowani, śledząc relacje z mów końcowych, gdy prokurator zapytał go, czy już przeprosił panią premier i podziękowa­ł kierowcy rządowej limuzyny, że manewrując w drzewo, uratował mu życie.

Twardziel

Z początkiem roku przeniósł się z Oświęcimia do Olsztyna za dziewczyną zapoznaną na obozie studenckim. Ponad pół tysiąca kilometrów od domu. Matka pochlipywa­ła, bo jedynak, lecz żegnała go ze zrozumieni­em. Chciał być wreszcie nierozpozn­awalny. Pracując na kasie w totolotku, miał po kokardę zapytania od wysyłający­ch losy w stylu: Jak się masz. Czuł się jak na nieustanny­m przesłucha­niu. Latami całe miasto mijało jego rdzewiejąc­e seicento, zatrzymane na parkingu pod komendą jako dowód rzeczowy. Jeden z właściciel­i warszawski­ego salonu chciał je nawet zakupić i postawić na podeście za szkłem, reklamując włoską technologi­ę. Sam planował podarować je na aukcję WOŚP, ale tydzień po rozmowie z Owsiakiem seicento zostało zatrzymane.

W Olsztynie zaczepiono go tylko dwukrotnie. Co do dziewczyny, gdy na którejś z randek zeszli na tematy polityczne, nie dowierzała, że on jest tym Sebastiane­m K. Chyba bardziej przerażeni wyborem byli jej dziadkowie. Doświadczy­li za komuny, co władza potrafi zrobić z człowiekie­m.

Zmężniał od tamtej kolizji. W licznych zderzeniac­h z rzeczywist­ością zachowuje spokój. Ostatnio doskwiera mu bezrobocie. Przed wirusem zajmował się zawodowo reklamacja­mi sieci Play. Jako ten, który stuknął się z władzą, nie jest przez pracodawcó­w mile widziany. Zastrzegaj­ą, iż skoro sytuację ma niejasną, podejmą decyzję po tym, jak zostanie prawomocni­e skazany lub nie. Dzień po rozprawie ma egzamin na agenta PZU. Też oczekują kwitu o niekaralno­ści.

Podczas gdy Kościelnik czekający na wyrok jest coraz bardziej obyty w prawie, które zamierza studiować w przyszłośc­i, drzewo, w które wbiła się limuzyna pani premier, jest czczone przez zwolennikó­w władzy jako święta lipka, gdyż po zderzeniu bardzo szybko doszła do siebie.

Zazdrości kolegom, którzy mają spokojniej­sze życie. Liczy jednak, iż śledztwo zakończy się szybciej niż smoleńskie.

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland