Joanna Solska Agroturystyka po polsku
Rośnie popyt na wakacje w ciszy i bez tłoku, ale gorzej z ofertą. Rząd sprawił, że ci, którym wolno prowadzić gospodarstwa agroturystyczne, niekoniecznie są tym zainteresowani, a ci, którzy chcą – już nie mogą.
Wypoczynek na wsi najbardziej popularny jest w Austrii. Funkcjonuje tam 15,5 tys. gospodarstw agroturystycznych. We Włoszech jest ich 15 tys. Agroturystyka cieszy się popularnością także w Niemczech i we Francji, więc jest się na kim wzorować. W Polsce wakacje na wsi zaczęły być modne wiele lat przed wejściem do Unii. Wiadomo było, że Bruksela do agroturystyki chętnie dopłaca, można liczyć na dotacje.
GUS wyliczył, że w 2010 r. agrogospodarstw było już 5,8 tys. Nasze Ministerstwo Rolnictwa zaplanowało więc, że w 2015 r. ich liczba zwiększy się do 10 tys. Ale w 2020 r. gospodarstw zapraszających na urlop w otoczeniu przyrody jest zaledwie 8 tys., to tyle co w 2014 r. (dokładnie 8016 obiektów z 84,5 tys. miejsc noclegowych, najwięcej – 1327 – w Małopolsce) – w ostatnich latach bardziej ich ubywa, niż przybywa. Rząd do tworzenia nowych już nie zachęca. Te, które powstały wcześniej i są najchętniej odwiedzane przez turystów, obecnie w ogóle nie mogłyby powstać, ponieważ większość potencjalnych organizatorów nie mogłaby już kupić ziemi.
Należy do nich gospodarstwo U Idalii na tzw. Mazurach Garbatych. Funkcjonuje od 2000 r. Goście z Niemiec, którzy przyjeżdżają tu od lat, zaczęli dzwonić w sprawie rezerwacji, jak tylko można było przyjeżdżać do Polski bez konieczności kwarantanny. Gospodarze całe wakacje już mają obłożone, chociaż oferta nie należy do najtańszych. Dwuosobowy pokój z całodziennym wyżywieniem, przygotowywanym na miejscu, kosztuje 410 zł za dobę. Goście jednak chcą płacić, bo warzywa i owoce pochodzą z własnego ogrodu, a kuchnia jest znakomita. Ostatnio ofertę żywieniową rozszerzono o potrawy wegańskie.
Wojciech Dąbkowski z żoną na przeprowadzkę na mazurską wieś zdecydowali się po latach pracy w warszawskiej korporacji. Gdy przyjeżdżali, miejscowy ośrodek doradztwa rolniczego bardzo namawiał do tworzenia gospodarstw agroturystycznych. Ucieszył się z przybyszów. ODR najpierw pomagał, potem certyfikował. U Idalii zyskało prawo do reklamowania się trzema słoneczkami (to odpowiednik gwiazdek w agroturystyce, oznaczający dość wysoki standard). Warunkiem założenia gospodarstwa agroturystycznego było
Do niedawna wydawały się utrapieniem dla potencjalnych inwestorów. Teraz cieszy, że je zachowano, nie zniszczono, że za chwilę nikt tu nie wybuduje hotelu z kilkuset pokojami. Turyści nadal chętnie przyjeżdżają do Białowieży, ale tylko do tych gospodarstw, w których sąsiedztwie nie widać śladów wycinki. Wachlarz cen bardzo szeroki. Od 80 zł za noc w pokoju dwuosobowym do 350 zł. Tyle płacąc, gość oczekuje odrobiny luksusu, czyli co najmniej aneksu kuchennego, a także internetu.
LANSUJĄC WZOREM EUROPY ZACHODNIEJ MODĘ
na agro, Ministerstwo Rolnictwa bardziej myślało
o rolnikach, którzy mieli zyskać dodatkowe źródło dochodu, niż o oczekiwaniach ewentualnych turystów. Wyliczano, że jeśli pokoje będą wynajmowane przez około 100 dni w roku, powiększą rolnikowi dotychczasowy dochód o co najmniej jedną trzecią, a może nawet o połowę. Agroturystyka miała też zwiększyć tolerancję mieszkańców wsi dla innego niż własny sposobu życia. Oswoić wieś z obcymi.
Dziś nikt już o tolerancji wobec obcych nie wspomina, a definicja gospodarstwa agroturystycznego coraz bardziej rozmija się z życiem. Według Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa, której zadaniem jest wspieranie rolników, ten rodzaj wypoczynku może oferować tylko prawdziwy rolnik. A więc nie tylko posiadający zwierzęta i ziemię, ale także ją uprawiający. Zbierający ziemiopłody, którymi powinien karmić gości. A pokoje dla turystów muszą się mieścić w tym samym budynku, w którym mieszkają gospodarze. Chodzi bowiem o to, żeby „tworzyć pomost między miastem a wsią”.
Tyle że – jak twierdzi Jacek Ziturus, prezes Stowarzyszenia Gospodarstw Agroturystycznych Północnej Wielkopolski Krajna w Złotowie – turyści nie przyjeżdżają na wieś, żeby uczyć się koszenia siana czy dojenia krów. – Jeśli chcemy, żeby zostawiali u nas swoje pieniądze – mówi – należy zaoferować to, co będzie atrakcyjne dla nich. Gospodarstwo Leśne Zacisze, odziedziczone po rodzicach, w które Ziturus zainwestował pieniądze zarobione w Niemczech, oferuje 4 dwuosobowe pokoje z łazienkami w dużym domu, oddalonym o 300 m od najbliższego sąsiada. Z własnym stawem z twardym dnem i plażą. Już od 35 zł za osobę w pokoju dwuosobowym z łazienką. Wykupienie posiłków (50 zł za dzień) nie jest obowiązkowe.
Więc choć gospodarstwa agroturystyczne w Polsce mimo wszystko się rozwijają, to raczej wbrew wytycznym Agencji.
Większość właścicieli właściwie nie powinna tej nazwy używać – przestali być czynnymi rolnikami albo nigdy nimi nie byli. Żyją tylko z gości, więc w definicji się nie mieszczą, państwo im nie pomaga. Co oznacza konieczność zarejestrowania działalności gospodarczej i płacenia podatków. Ci zaś, których gospodarstwa definicji odpowiadają, podatków wprawdzie nie płacą, ale wyżyć z agroturystyki im coraz trudniej, więc o podnoszeniu standardu nie myślą.
KIEDY JESZCZE AGROTURYSTYKĘ W POLSCE LANSOWANO,
zapraszano do nas stowarzyszenia
jej organizatorów z Europy Zachodniej. Teresa Zaworska z Wojewódzkiego Ośrodka Doradztwa Rolniczego w Olsztynie zapamiętała, że Francuzi ciągle pytali: „ale jaki macie produkt?”, a to pytanie niekoniecznie spotykało się ze zrozumieniem. Naszym wydawało się, że jak są na wsi kwatery z łóżkami i czystą pościelą, to o jakim jeszcze produkcie mówimy?
Produktem, który oferuje Wojciech Popko, jest – oprócz domu z pięcioma pokojami, na zboczu z widokiem na góry – jego winnica położona w otulinie Roztoczańskiego Parku Narodowego. – Tutaj jest tak pięknie i bezludnie jak w Bieszczadach 20 lat temu – zachwala. Dla urody tego miejsca turyści przyjeżdżają tu do końca września. Odkąd jednak Popko założył winnicę i robi wino, nie brakuje chętnych aż do winobrania. Sezon wydłużył się do listopada, a gdyby kiedyś zimą znów spadł śnieg, może być nawet całoroczny. Atrakcją dla gości jest nie tylko zwiedzanie winnicy i winobranie, ale także piwnice oraz degustacja miejscowego wina. Właścicielowi agrogospodarstwa za podanie lokalnego specjału nie wolno jednak wziąć pieniędzy, musi częstować za darmo. Albo założyć firmę i płacić podatki.
Wojciech Popko przez Ministerstwo Rolnictwa prezentowany jest jako ekspert od turystyki wiejskiej, ale jego gospodarstwo na miano agroturystycznego nie zasługuje także z innych powodów. Wcześniej handlował odzieżą, był strażakiem, zajmował się skupem owoców i samym gospodarstwem zajął się dopiero na emeryturze, więc rolnikiem się nie nazywał i KRUS mu się nie należał. Poza tym w wynajmowanym turystom domu sam nie mieszka. Hoduje także alpaki, które są wielką atrakcją dla dzieci. A prawdziwy polski rolnik, żeby jego gospodarstwo można było nazwać agroturystycznym, powinien mieć konia, krowę i świnię, w ostateczności kozę. Kury, perliczki i króliki się nie liczą, nie świadczą o naszych korzeniach. Więc jeśli w końcu powstanie aplikacja „wypoczynek u rolnika”, dzięki której za darmo będą mogły reklamować się gospodarstwa agroturystyczne, to dla Popko nie będzie tam miejsca.
Nie będzie też miejsca dla większości gospodarstw agroturystycznych na coraz bardziej popularnej Suwalszczyźnie. Takich jak Dom Gościnny Azyl Marka Rowińskiego, szefa Wigierskiego Stowarzyszenia Turystycznego, który także czynnym rolnikiem nie jest i w dodatku dla turystów ma aż dwa domki, każdy dla czterech osób (200 zł za noc). – Turystyką wiejską zajmuje się u nas wiele gospodarstw, ale chyba zaledwie trzy mieszczą się w definicji agroturystyki – mówi Marek Rowiński. Również dlatego, że nikt nie będzie trzymał krowy, konia czy świni specjalnie dla turystów, skoro nie są mu potrzebne w gospodarstwie.
Turyści jesienią wyjadą, a zwierzęta trzeba żywić cały rok. Jak się koszt dopisze do rachunku, przestanie być tanio. Zmieniają się też upodobania gości, nie ma chętnych do udziału w sianokosach, nie mówiąc o świniobiciu. Smakują im potrawy regionalne, ale nie chcą kupować wyżywienia tam, gdzie wynajmują, być związani porami posiłków. Zwykle planują sobie przecież całodzienne wycieczki. A w okolicy jest tyle miejsc, w których można dobrze zjeść. Formuła gospodarstwa agroturystycznego skostniała, nie nadąża za życiem.
Przed pandemią uważano, że agroturystyka jest dobrą propozycją dla seniorów oraz rodzin z dziećmi, a w okolice Suwałk i Sejn przyjeżdża teraz coraz więcej młodych. Przyciąga Suwalski Park Narodowy, dzięki któremu nie mogą powstawać tu wielkie hotele, trzeba zachować niską zabudowę regionalną. Chcą pojeździć na rowerach, wybrać się na spływ kajakowy. Agrogospodarz wypożyczać kajaków nie może, musiałby dać za darmo. Na szczęście są inni, pseudoagro, którzy do tych rygorów stosować się nie muszą.
NA WARMII I MAZURACH
do prawdziwych rolników należy zaledwie 30 proc. obiektów nazywanych
agroturystycznymi, ocenia Teresa Zaworska. Reszta używa tej nazwy, bo stała się atrakcyjna dla turystów. Folwark Wąsowo pod Poznaniem to prawdziwy poniemiecki folwark z XIX w., ze stajnią, oborą, kuźnią, a nawet gorzelnią. Obecnie jest pod ochroną konserwatora zabytków, ale jeszcze na początku wieku niszczał jako popegeerowska nieruchomość ówczesnej Agencji Własności Rolnej Skarbu Państwa. Najpierw część państwowej ziemi, wraz ze zrujnowanymi budynkami należącymi kiedyś do folwarku, wydzierżawił od Agencji Jan Wieła. Agro było w kuźni, w której urządzono sześć pokoi, ze wspólną łazienką na korytarzu. Okazało się jednak, że adaptacja stajni czy obory na pokoje dla gości agroturystyką też być nie może. Przyjezdni mają mieszkać z gospodarzami w budynku mieszkalnym, choć wielu woli w kuźni.
Skoro więc nie agro, to biznes – postanowił Piotr Wieła, syn Jana. Na szczęście przed dziesięcioma laty, kiedy jeszcze mógł wykupić od państwa spory kawał ziemi wraz z pofolwarcznymi budynkami. Dziś na 15 hektarach rosną certyfikowane ekologiczne warzywa, które najpierw wozili na ekotarg do Poznania, a resztę przerabiali na przetwory. Klienci, którzy przyjeżdżali, żeby je kupić, podsunęli pomysł, aby stajnię, oborę i gorzelnię przebudować i zrobić w nich wygodne pokoje, oczywiście już z łazienkami. Wreszcie powoli, bez szyldu agro, poniemiecki, pięknie odrestaurowany Folwark Wąsowo stał się centrum turystyki kulinarnej pod nazwą Sieć Dziedzictwo Kulinarne Wielkopolski.
Joanna Nowacka, menedżer Folwarku Wąsowo, opowiada: – Jednego dnia odwiedzamy Stefana Słocińskiego, który wyrabia tradycyjne wędliny ze znanej na świecie świni złotnickiej. Goście degustują i robią zakupy. Ci, których interesuje tradycyjny wypiek chleba, ruszą z nami do Nowaka lub Kucza. Z amatorami serów kozich pojedziemy do gospodarstwa Marka Grądzkiego. Takich miejsc, zajmujących się wytwarzaniem żywności lokalnej według tradycyjnych receptur, jest w okolicy sporo.
Każde z tych gospodarstw ma za mało własnych środków, żeby się reklamować na własną rękę. Folwark tworzy wokół siebie sieć, która dla przyjezdnych jest bardziej interesująca niż poszczególne jej części osobno. Podobne sieci współpracy tworzą się na Suwalszczyźnie czy w okolicach Puszczy Białowieskiej, gdzie jedni gospodarze polecają swoim gościom ofertę innych, uważając, że może im się spodobać. Bo to, że szukamy ciszy, nie znaczy wcale, że chcemy się nudzić.