Adam Grzeszak Nasz sen o atomie
Fantazja o polskim atomie powraca. Premier zapowiedział, że wkrótce powstanie pierwsza elektrownia jądrowa, a po niej kolejne. Szanse na to są jednak coraz mniejsze.
Nowy rozdział w niekończącej się opowieści o elektrowni jądrowej, którą Polacy słyszą już od pół wieku, otworzył w ostatnich dniach minister klimatu Michał Kurtyka, odpowiedzialny od niedawna także za polską politykę energetyczną. Nie ma on wątpliwości, że elektrownia jądrowa, a nawet kilka jest nam pilnie potrzebnych. Dzięki nim wypełnimy unijne zobowiązania klimatyczne. Energia z atomu nie powoduje emisji CO², jest więc znakomitym rozwiązaniem, skoro musimy rezygnować z węgla.
Zabieramy się za robotę. Pierwsze wbicie łopaty w 2026 r., pierwszy blok jądrowy o mocy 1–1,5 tys. MW ruszy w 2033 r. Do 2040 r. pracować będzie sześć takich bloków, w sumie dojdziemy do 6–9 tys. MW. O tych planach minister Kurtyka poinformował już Williama Magwooda, dyrektora generalnego NEA, agencji ds. energii jądrowej OECD.
Śmiałe wizje
Szybko okazało się jednak, że jądrowa ofensywa to część prezydenckiej kampanii wyborczej opartej na obietnicach wielkich inwestycji, a także wstęp do wizyty Andrzeja Dudy w USA. Jednym z głównych tematów rozmów Duda-Trump miała być współpraca
w budowie polskiej energetyki jądrowej. Wprawdzie zostało to uzgodnione podczas poprzedniej wizyty w Waszyngtonie, ale dla celów wyborczych nie zaszkodziło uzgodnić raz jeszcze.
Rok temu towarzyszący wówczas prezydentowi minister Piotr Naimski, pełnomocnik rządu do spraw strategicznej infrastruktury energetycznej, i Rick Perry, sekretarz energii USA, podpisali porozumienie dotyczące warunków współpracy w cywilnej energetyce jądrowej. Teraz skończyło się jedynie na deklaracjach. „Pracujemy nad umową, która ułatwi Polsce rozwój i budowę elektrowni jądrowych” – wyjaśniał dziennikarzom Donald Trump, dodając, że chodzi o „użycie technologii, które będą kupowane w jednej z naszych bardzo dużych i bardzo dobrych firm”.
Wyborcza wizyta Andrzeja Dudy za Oceanem sprawiła, że premier Morawiecki i jego ministrowie zaczęli sypać szczegółami na temat naszych reaktorów jądrowych. „Pierwszy z nich ma być oddany w 2033 r. Szukamy partnera, który się zaangażuje finansowo, który z nami będzie budował, a także pozostanie z nami podczas długiego okresu eksploatacji” – zdradził w RMF FM minister Piotr Naimski. „Musimy dokładnie przeanalizować te dotychczasowe technologie, stosowane przez ostatnie kilkadziesiąt lat, tzw. większe reaktory, ale również te najnowsze zdobycze technologiczne, które pozwalają systemem elektroenergetycznym lepiej zarządzić, lepiej go kalibrować i mieć w różnych miejscach rozproszone źródła kompensujące ewentualny brak zasilania, np. z odnawialnych źródeł energii” – oświadczył premier Mateusz Morawiecki.
Dał tym do zrozumienia, że brane są pod uwagę także małe reaktory modułowe (SMR), rodzaj elektrociepłowni jądrowych o mocy 300 MW, technologia, która dopiero się rodzi i nie jest jeszcze dopuszczona do komercyjnego stosowania. Jacek Sasin, minister aktywów państwowych, ostrzegał zaś, że atom to „inwestycja niezwykle kosztowna”, więc „będzie realizowana w specjalnej spółce celowej bezpośrednio podległej Skarbowi Państwa”.
Atom w dom
Uwaga o bardzo kosztownej inwestycji, którą może zrealizować tylko państwo, wspierane przez zagranicznego inwestora, to odpowiedź na niedawny apel prezesa Polskiej Grupy Energetycznej o zwolnienie z obowiązku budowy elektrowni jądrowej, bo PGE temu nie podoła. Dziś jest w wyjątkowo marnej sytuacji ekonomicznej, przywalona wydatkami na energetykę węglową i koniecznością utrzymywania deficytowych kopalń. A jednocześnie pod presją spadającej opłacalności produkcji energii z węgla.
Obowiązek budowy elektrowni jądrowej nałożył na PGE jeszcze rząd Donalda Tuska. Wówczas wizja reklamowana hasłem „prąd z atomu w każdym domu” wydawała się być na wyciągnięcie ręki. W 2009 r. powołano pełnomocnika rządu ds. polskiej energetyki jądrowej, którym została wiceminister gospodarki Hanna Trojanowska. Miała przygotować „Program polskiej energetyki jądrowej” i stworzyć warunki prawne budowy pierwszej elektrowni jądrowej o mocy 3 tys. MW. Pani minister, należąca do garstki polskich specjalistów w zakresie energetyki jądrowej (po studiach na Politechnice Praskiej), wykonała potężną pracę, tworząc podwaliny dla nowej gałęzi energetyki.
Realizację zadania budowy powierzono spółce celowej PGE EJ1 powołanej w 2010 r. Prace planowano rozpocząć w 2020 r. Potencjalni dostawcy technologii zaczęli oficjalnie zachwalać swoje reaktory i walczyć o kontrakt. Rozważano trzy opcje: francuską (EDF i Areva), amerykańską (Westinghouse) i amerykańsko-japońską (General Electric i Hitachi). Kiedy cała trójka zorientowała się, że żyjemy fantazjami i nic z tego nie będzie, znikła z Polski.
W 2014 r. rząd przyjął program energetyki jądrowej i wkrótce podziękowano Trojanowskiej. Dwa lata później rząd PiS stanowisko pełnomocnika zlikwidował, ale atomowy program obowiązuje, a PGE EJ1 działa nadal, szukając odpowiedniego miejsca pod budowę pierwszej elektrowni. Spółka budzi emocje bardziej jednak wysokościami zarobków jej menedżerów, mniej tym, że jakąś elektrownię zbuduje. Bo deklaracje, że raczej nie zbuduje, padały z ust właściwie wszystkich prezesów PGE. W tym czasie spółka EJ1 wydała już ok. 500 mln zł. Na więcej PGE nie stać.
Dziś w 30 krajach działają elektrownie dysponujące w sumie 440 reaktorami jądrowymi. Pokrywają ok. 10 proc. globalnego zapotrzebowania na energię elektryczną i 18 proc. w krajach OECD. Jeszcze niedawno uważano, że atom rozwiąże energetyczne problemy świata, ale dziś nic na to nie wskazuje. Jego udział od dawna nie rośnie, a zanosi się, że może maleć. Większość działających reaktorów powstała w latach 70. i 80. ubiegłego wieku na fali szoku naftowego, więc dziś dożywa swoich dni. W USA między 2013 a 2025 r. zostało albo zostanie wyłączonych 14 reaktorów. Niemcy deklarują zamiar odejścia od energii jądrowej i zamknięcia 17 reaktorów, Szwajcaria zamknie swoje cztery. Korea ogłosiła, że istniejące elektrownie dożyją swoich dni, ale nowe już nie powstaną. Wiele innych krajów podjęło podobne decyzje, zwykle pod społecznym naciskiem, ale odwleka wykonanie, bo nie ma pomysłu, jak załatać dziurę w bilansie energetycznym.
Na świecie trwa dziś budowa 54 instalacji, głównie w Chinach i Indiach cierpiących na potężny deficyt energii, ale także w Rosji, USA, Wielkiej Brytanii, Francji. To wszystko kraje dysponujące bronią atomową, bo energetyka jądrowa zwykle (choć nie zawsze) jest powiązana z zastosowaniami militarnymi. Oczywiście bloki jądrowe powstają też w kilku innych krajach, ale zwykle tych, które już mają takie siłownie. Jedynym państwem zaczynającym właśnie karierę w świecie atomu są Zjednoczone Emiraty Arabskie. No i ma być Polska.
Toksyczna energia
Potęgą w dziedzinie energetyki jądrowej jest Francja. Atom dla Francuzów jest tym, czym dla nas węgiel: zapewnia ponad 70 proc. energii elektrycznej. Światowy rekord. Dziś Francuzi przyznają, że troszkę przesadzili, więc kiedy my staramy się ograniczyć udział węgla w miksie energetycznym, oni szukają sposobu ograniczenia atomu. Rządowy plan przewiduje zamknięcie 14 reaktorów do 2035 r. i zwiększenie produkcji ze źródeł odnawialnych, by zejść do 50 proc. energii z atomu. Właśnie zaczęła się likwidacja najstarszej elektrowni w Fessenheim, na granicy z Niemcami.
Bolesnym doświadczeniem dla Francuzów jest budowa bloku jądrowego o mocy 1650 MW w elektrowni Flamanville nad kanałem La Manche. To najnowszy reaktor III generacji, typu EPR (europejski reaktor ciśnieniowy), wizytówka francuskiej myśli technicznej. Budowa rozpoczęta w 2007 r. wciąż nie może się zakończyć, choć reaktor miał pracować już od siedmiu lat. Wychodzą poważne usterki, więc zakończenie przewidywane jest w 2022 r. Koszt budowy (4 mld euro) został już trzykrotnie przekroczony. Podobne problemy były z budową fińskiej elektrowni Olkiluoto. Budowa jednego bloku EPR trwała 15 lat, o 11 lat za długo. I tu koszt wzrósł trzykrotnie. Trwająca budowa brytyjskiej elektrowni Hinkley Point C, także należąca do EDF, ma już spore opóźnienie i przekroczony budżet. Jedną z przyczyn rosnących kosztów, trudności i opóźnień są wymagania nadzoru jądrowego, które po Czarnobylu i Fukushimie radykalnie wzrosły.
EDF – do niedawna państwowy mo‑ nopolista, a dziś giełdowa spółka z więk‑ szościowym udziałem francuskiego państwa – musi jednocześnie mierzyć się z wysokimi kosztami modernizacji starszych reaktorów, jeśli chce z nich jeszcze korzystać. Koszt programu to ok. 100 mld euro. A na tym nie ko‑ niec, bo koncern musi stworzyć rezerwę na planowane likwidacje elektrowni. Zakładane 75 mld euro eksperci uważa‑ ją za kwotę zaniżoną. Następny wydatek to zagospodarowanie odpadów radioak‑ tywnych – miękkie podbrzusze każdego projektu energetyki jądrowej. We Francji nazbierało się już 1,5 mln m sześc. mate‑ riałów o różnym poziomie radioaktyw‑ ności, które są przechowywane na skła‑ dowiskach krótko‑ i średniookresowych. Francuzi chcą stworzyć podziemne skła‑ dowisko wieczyste w Bure. Szacowany koszt – 35 mld euro.
Nic więc dziwnego, że EDF jest potęż‑ nie zadłużona, a jej szef Jean‑Bernard Lévy zaproponował, by państwo uwol‑ niło koncern od atomowego ciężaru. Pro‑ ponuje podział koncernu na dwie czę‑ ści. Pierwszy, zwany „niebieskim EDF”, przejąłby wszystkie aktywa atomowe i był spółką państwową, a drugi, „zie‑ lony EDF”, zająłby się energetyką odna‑ wialną oraz dystrybucją energii i został‑ by sprywatyzowany. Podobny pomysł ma szef polskiego PGE, który proponu‑ je, by państwo przejęło aktywa węglowe,
Państwowa spółka, która ma budować elektrownię jądrową,
wydała już na siebie ok. 500 mln zł.
zostawiając koncernowi zieloną ener‑ gię. Okazuje się, że nie tylko węgiel, ale i atom może być dziś postrzegany jako aktywo toksyczne.
Cichy zabójca
Ale dlaczego? Przecież kiedyś energe‑ tyka jądrowa uchodziła za kurę znoszą‑ cą złote jaja. Problemy techniczne? Opór społeczny? Nie tylko. Jądrowy boom w Europie Zachodniej miał miejsce, gdy energetyka funkcjonowała jako monopol naturalny pozostający zwykle w rękach państwa, które ustalało ceny. W tych wa‑ runkach każdy projekt jądrowy z definicji był opłacalny, więc nie było problemów z pozyskaniem finansowania.
Niemiecki Instytut Badań Ekono‑ micznych (DIW Berlin) dokonał ostat‑ nio przeglądu 674 elektrowni jądro‑ wych zbudowanych od 1951 r. i doszedł do wniosku, że żadna z tych inwestycji nie powstałaby przy użyciu prywatne‑ go kapitału, na warunkach rynkowych. „Wyniki pokazały, że we wszystkich przypadkach inwestycja spowodowała‑ by znaczne straty finansowe” – twierdzą badacze i konkludują: „Biorąc pod uwagę wszystkie założenia dotyczące niepew‑ nych parametrów, energia jądrowa nigdy nie jest opłacalna”.
Nic więc dziwnego, że dziś 47 z 54 pro‑ jektów jądrowych jest realizowanych przez państwo, a reszta z jakąś jego pomocą. „W obecnej sytuacji rynkowej i politycznej mało prawdopodobna jest realizacja in‑ westycji elektrowni atomowych III ge‑ neracji przez prywatnych inwestorów bez wsparcia państwa w zakresie reali‑ zacji minimalizacji ryzyka finansowego. Nawet w rozwiniętych krajach projek‑ ty są realizowane przez państwowe lub w większości państwowe spółki”– czyta‑ my w najnowszym opracowaniu Polskiego Instytutu Ekonomicznego.
Dziś bowiem mamy rynek energii, na którym konkurują ze sobą różne źró‑ dła i technologie, a hurtowe ceny prądu cały czas się zmieniają, od bardzo wyso‑ kich do... ujemnych. Energetyka jądrowa ma wprawdzie wiele zalet, odznacza się niskimi kosztami produkcji energii i nie powoduje emisji gazów cieplarnianych, ale ma też kilka wad. Największą są wy‑ jątkowo wysokie koszty budowy, co spra‑ wia, że elektrownia zaczyna zarabiać, jeśli wszystko dobrze idzie, po 22–25 la‑ tach. Który inwestor zaryzykuje dziś mi‑ liardy euro, a potem cierpliwie poczeka do połowy stulecia, by dowiedzieć się, że rynek się zmienił, dostępna jest ener‑ gia z tańszych źródeł, a wielkie jądrowe bloki są już niepotrzebne?
Cichym zabójcą atomu są źródła odna‑ wialne, mniejsze, szybko taniejące, pro‑ ste w budowie, które na dodatek zmie‑ niają kształt rynku energii. Choć sektor jądrowy sypie oskarżeniami, że zielona energetyka jest niestabilna, niesterowna, marnotrawna, a nikt nie zwraca uwagi, że produkcja turbin wiatrowych i paneli fotowoltaicznych zatruwa środowisko, to jednak dziś wszyscy inwestują w ener‑ gię odnawialną. Także obywatele, stając się mikrowytwórcami prądu. Branża ją‑ drowa w tej sytuacji gotowa jest pełnić funkcje pomocnicze i zapewniać energię, gdy z powodu braku wiatru czy słońca zie‑ lone źródła nie dadzą rady. Problem jest tylko taki, że wielkich reaktorów nie da się włączać i wyłączać na zawołanie, można nimi sterować w ograniczonym zakresie. A poza tym rodzą się magazyny energii, które taką funkcję spełnią szybciej i taniej.
Eksperci przyznają jednak, że gdyby‑ śmy dzisiaj mieli w Polsce kilka działa‑ jących elektrowni jądrowych, nasze wę‑ glowe rozdrapy nie byłyby tak bolesne. Moglibyśmy spokojnie myśleć o tym, że już za chwilę skończy się nam węgiel brunatny i załamie produkcja w najwięk‑ szych elektrowniach, zwłaszcza w Beł‑ chatowie. A my dziś nie bardzo wiemy, co z tym zrobić. Dlatego deklaracje mini‑ stra Kurtyki, że zdążymy z atomem przed końcem węgla brunatnego, nie brzmią wiarygodnie. Jest już za późno, nie zdą‑ żymy. O atomie łatwiej się w Polsce opo‑ wiada, niż go buduje.