Paweł Walewski Kiedy zdobędziemy szczepionkę na Covid
Dlaczego Polska, wbrew zapewnieniom prezydenta i rządu, nie zdobędzie szybko szczepionki na Covid.
Prezydent Andrzej Duda wyrósł na pierwszego wirusologa w kraju. Najpierw oskarżył koalicję PO-PSL, że była gorszym wirusem niż koronawirus, a potem pojechał do Białego Domu jako pierwszy tej rangi gość „po pandemii” (akurat liczba nowych zakażeń w USA była wtedy najwyższa od dwóch miesięcy) i wrócił stamtąd z obietnicą ścisłej współpracy z Amerykanami przy produkcji szczepionki przeciwko Covid-19.
Partnerem niejasnych ustaleń dotyczących współpracy był inny specjalista od epidemii – Donald Trump. Ten wsławił się m.in. propagowaniem chlorochiny, którą Światowa Organizacja Zdrowia (WHO) oraz amerykańskie agencje lekowe wycofały z badań naukowych, uważając za słabo rokującą, jak również proponował na koronawirusa zastrzyki z wybielacza i terapię światłem. Nawet jeśli – jak potem zapewniał – mówił to żartem, wielu Amerykanów podchwyciło pomysł i eksperci musieli ostrzegać przed skutkami takich pomysłów.
Szczepionki to jednak nie żarty. Mogą być najskuteczniejszą metodą poradzenia sobie z koronawirusem i jego nawrotami, więc serwisy naukowe codziennie relacjonują postęp prac, w które od pół roku zaangażowały się dziesiątki grup badawczych i firm. Ale nie odnotowały nagłaśnianej w naszych mediach rządowych tuż przed pierwszą turą wyborów informacji, że prezydent Trump na życzenie Andrzeja Dudy dopuści do laboratoriów polskich uczonych i podzieli się z nami szczepionką, która szybko trafi na rynek. Zostawmy jednak na boku polityczny kabaret.
Wyścig różnymi drogami
Badania nad szczepionką na Covid-19 prowadzi obecnie ponad sto zespołów, ale w tym międzynarodowym peletonie uformowała się już czołówka licząca kilkanaście koncernów farmaceutycznych i spółek biotechnologicznych, z bogatym doświadczeniem w obszarze chorób zakaźnych. Są wśród nich Amerykanie (np. z firmy Moderna), są Chińczycy (firmy Sinopharm i Sinovac), jest też Europa, bo w Wielkiej Brytanii również trwają badania kliniczne z udziałem ochotników.
Nawet jeśli niektóre z prototypów szczepionek się nie sprawdzą, to zdaniem Pascala Soriota, prezesa firmy AstraZeneca, nie będą to pieniądze stracone, gdyż wytwórcy łączą siły, wymieniając się doświadczeniami, a każde z nich (dobre i złe) przybliża do celu. Od czasów Edwarda Jennera, który jako
pierwszy w 1796 r. wykazał, że zakażenie materią krowianki uodparnia przeciw ospie prawdziwej, cel szczepionek jest ten sam. Mają po wprowadzeniu do organizmu nie wywoływać choroby, tylko wzbudzić odpowiedź immunologiczną (samoobronę organizmu) zdolną unicestwić zarazek, w tym wypadku SARS-CoV-2.
Obecnie testuje się kilka sposobów stymulowania reakcji immunologicznej: za pomocą unieszkodliwionych lub osłabionych cząstek koronawirusa lub tylko nici RNA. Nie wiadomo, jaka strategia okaże się najlepsza, więc trudno na tym etapie przewidzieć skład specyfiku, który wygra ten wyścig. Być może do mety w podobnym czasie dobiegnie nie jeden, lecz dwa–trzy jakoś różniące się sposobem działania lub użytymi adiuwantami (dodatkowymi związkami wzmacniającymi). Mieliśmy taką sytuację w 2006 r. przy okazji szczepienia na HPV (wirus brodawczaka ludzkiego), gdy dwaj wytwórcy – amerykański MSD i brytyjski GSK – toczyli zażarty spór o to, czy dodanie do preparatu innowacyjnego adiuwantu polepsza skuteczność wśród osób otyłych i palących papierosy.
W przypadku szczepionki na koronawirusa czekają nas pewnie te same naukowo-marketingowe waśnie, bo jak zwraca uwagę prof. Ernest Kuchar, przewodniczący Polskiego Towarzystwa Wakcynologii, opracowanie skutecznej szczepionki to dopiero jedna trzecia sukcesu. Musi ona być jeszcze bezpieczna, a po wprowadzeniu do masowego użycia chronić bardzo różnorodne grupy ludzi: starszych, dzieci, pacjentów obciążonych rozmaitymi dodatkowymi schorzeniami, u których jej działanie może natrafiać na nieznane jeszcze problemy.
To i tak w tej chwili dzielenie skóry na niedźwiedziu. Bo choć badania kliniczne na ochotnikach w Stanach Zjednoczonych, Chinach i Wielkiej Brytanii odbywają się w różnych fazach (dwie w III, i te są na czele peletonu, pięć w II i osiem w I), to jeszcze sporo muszą udowodnić. Na przykład: jakie dawki będą efektywne dla różnych grup wiekowych (starzejące się ciało jest mniej wrażliwe na szczepienia i seniorzy na ogół nie osiągają poziomu odpowiedzi immunologicznej, na który można liczyć u młodszych) albo czy powinniśmy zaszczepić w pierwszym rzędzie dzieci, choć przechodzą Covid-19 dużo łagodniej, aby nie stanowiły zagrożenia dla najstarszego pokolenia?
Jeśli okaże się, jak w przypadku wspomnianej szczepionki na HPV, że nie wystarczy jedna dawka, to również skomplikuje wdrożenie nowego specyfiku. Nie bez znaczenia jest też postać – szczepionki doustne (jak przy polio czy rotawirusach) dużo wygodniej podać dzieciom niż w zastrzykach, ale wtedy pojawia się problem, który będzie wymagał kolejnego rozwiązania: zmieniona wchłanialność.
Wszystko to zabiera sporo czasu. Więc choć według najbardziej optymistycznych przewidywań i przy dużym szczęściu możemy mieć gotową szczepionkę już pod koniec tego roku (co byłoby i tak historycznym rekordem), to zdaniem WHO dopiero pod koniec 2021 r. należy spodziewać się wyprodukowania dwóch miliardów dawek. Rejestracja preparatu na podstawie prowadzonych dziś testów to jedno, ale masowa produkcja będzie nie mniej czasochłonna. Przed wprowadzeniem nowych szczepionek do powszechnego użytku trafią one zapewne w pierwszej kolejności do osób najbardziej zagrożonych zakażeniem: służb medycznych, policji. Chiny poinformowały właśnie, że zaczynają podawać prototyp szczepionki CanSino Biologics swojemu wojsku, licząc na to, że przetestowanie jej na żołnierzach pomoże szybciej zebrać niezbędne dane potrzebne do ubiegania się o oficjalną rejestrację.
Jak zdobyć szczepionkę
Trzeba przyznać, że po latach zastoju w wakcynologii (dziedzinie zajmującej się szczepieniami) za sprawą obecnej pandemii doszło do olbrzymiego ożywienia. Jeszcze pod koniec ubiegłego roku w ten biznes zaangażowanych było wcale nie tak wielu graczy, bo obciążony był on sporym ryzykiem i brakowało źródeł finansowania.
W przeciwieństwie do typowych lekarstw zapotrzebowanie na szczepionki bywa zmienne. Logistyka ich sprzedaży jest również bardziej skomplikowana, gdyż wymagają rygorystycznych warunków transportu i przechowania. Z punktu widzenia producentów ceny szczepionek powinny odpowiadać ponoszonym nakładom, a do niedawna nawet z opłaceniem masowych zakupów był kłopot. Głównie dlatego, że kraje mają różne systemy ochrony zdrowia i przekonania na temat szczepień. Producentom nie jest łatwo przewidzieć, co będzie potrzebne na danym obszarze.
Od kilku miesięcy, w obliczu załamania światowej gospodarki i złowieszczych zapowiedzi wirusologów, że przy nieprzerwanym wzroście liczby zachorowań trzeba będzie wrócić do niedawnych obostrzeń – pieniądze na badania nie są już żadnym problemem. Wiadomo, że powrót do względnej normalności może zapewnić tzw. odporność populacyjna, a tej nie da się szybko osiągnąć w naturalny sposób, bo zakażenie musi przechorować w każdym kraju co najmniej 70 proc. społeczeństwa. Zanim to nastąpi – ilu z nas w tym czasie umrze? Co gorsza,
badacze informują o szybko słabnącej autoobronie organizmu i zanikaniu przeciwciał u tych, którzy już przeszli zakażenie. Doświadczenia z odrą i świnką pokazują, że dopiero masowa immunizacja pomaga istotnie ograniczyć zachorowalność. A ponieważ żadna szczepionka nie jest w 100 proc. skuteczna, im więcej osób zostanie zaszczepionych, tym lepiej. Podanie ludziom niezdolnego do namnażania wirusa lub jego fragmentu w celu wytworzenia pamięci immunologicznej, dzięki czemu limfocyty są przygotowane na kolejny atak zarazka, oszczędza wiele ofiar – i dlatego, jak mówił Pascal Soriot, warto pracować nad szczepionką, nawet licząc się ze stratami.
Ale nie ma też powodu, by sądzić, że to działalność filantropijna. Przy obecnym nastawieniu na sukces już nie tylko prywatni sponsorzy pokroju Billa i Melindy Gatesów, hojnie opłacający firmy sprzedające szczepionki i leki najbiedniejszym krajom, są na liście wspierających nowe badania.
Komisja Europejska na początku maja zaprosiła przywódców państw do ogólnoświatowej zbiórki na prace nad szczepionką przeciwko Covid-19. Warto przypomnieć, że złożone wówczas przez polski rząd deklaracje finansowe były nad wyraz skromne (750 tys. euro). Prezydent Francji Emmanuel Macron zaoferował 2 tys. razy więcej – 1,5 mld euro, inni przywódcy po 300–525 mln, a mniejsze od Polski kraje – Słowenia, Portugalia, Serbia – odpowiednio 13, 10 i 2 mln euro. Co prawda minister zdrowia Łukasz Szumowski wyraził opinię, że „kiedy szczepionka już będzie, to i tak będziemy musieli ją kupić i dawanie teraz pieniędzy niczego nie zmienia”, ale Unia Europejska zapowiedziała tu wspólny mechanizm solidarnościowy i oby się nie okazało, że nasze miejsce w kolejce po odbiór zamówienia będzie wynikało z wysokości wkładu w tę zbiórkę.
Nie tak dawno Niemcy, Francja, Holandia i Włochy zarezerwowały 400 mln dawek w firmie AstraZeneca, a według „Wall Street Journal” również rząd USA podpisał z nią umowę o wartości 1,2 mld dol., aby zapewnić co najmniej 300 mln dawek. Nie słychać, by swój akces zgłaszała Polska, mimo zadeklarowanej przez koncern gotowości do współpracy ze wszystkimi członkami Unii. Zamiast tego dowiedzieliśmy się od prezydenta Dudy, że zaoferował Ameryce polskich uczonych, w zamian za co Donald Trump miałby nam wkrótce „załatwić” gotową szczepionkę. Czy miałby nam odsprzedać z zyskiem właśnie tę, którą kupi od brytyjsko-szwedzkiej spółki?
Wybory ze szczepionką w tle
Od pewnego czasu zagraniczne media spekulują, czy Donald Trump będzie wywierał nacisk na amerykańską Agencję ds. Żywności i Leków (FDA), by jeszcze przed listopadowymi wyborami zarejestrowała którąś ze szczepionek przeciwko Covid. Takie pytanie, z jasno wyrażoną sugestią, nie przyszłoby dawniej nikomu do głowy, zwłaszcza w Stanach Zjednoczonych, gdzie procedury zatwierdzania nowych leków i szczepionek były o wiele bardziej rygorystyczne niż w innych regionach świata, a politycy trzymali się od nich z daleka.
Ale, jak pisze „The Guardian”, ostatnie wypadki w Ameryce podczas pandemii mocno zachwiały niezależnością i autorytetem FDA. Czkawką odbija się historia chlorochiny, którą od samego początku bardzo promował Donald Trump (mówiąc, że sam przyjmuje ją profilaktycznie, nie zważając na ryzyko poważnych skutków ubocznych). Zdaniem jego krytyków decyzja FDA z kwietnia o pochopnym zatwierdzeniu tego specyfiku do leczenia Covid została podjęta pod politycznym naciskiem Białego Domu i na początku czerwca ją odwołano.
Czy ze szczepionkami może być podobnie? Komisarz FDA Stephen M. Hahn kategorycznie zaprzecza, by Agencja miała kiedykolwiek pozwolić polityce wkroczyć na obszar badań medycznych. „Naukowcy, a nie politycy będą kierować naszymi decyzjami” – stwierdził, dając do zrozumienia, że presja ze strony prezydenta niczego nie przyspieszy, jeśli wyniki testów nie dadzą odpowiednich gwarancji.
Stany Zjednoczone od początku radzą sobie dużo gorzej z opanowaniem pandemii niż Unia Europejska, co akurat może bardziej mobilizować do szybkiego tempa badań i finansowania prac nad szczepionkami. Donald Trump potrzebuje sukcesu w kampanii wyborczej i zrobi wszystko, aby zapewnić Amerykanom do nich dostęp. Sentymenty się nie liczą, więc nie oglądając się na współpracę z resztą świata (i z WHO, która w jakimś stopniu będzie pewnie koordynowała dystrybucję szczepionek, choć Trump wstrzymał jej finansowanie przez USA), Biały Dom postanowił stworzyć własny program „Operation Warp Speed”. Ma on finansowo i logistycznie wesprzeć najlepiej rokujące badania, z prawem pierwokupu kilkuset milionów dawek, jeśli próby kliniczne się powiodą.
Warto zajrzeć za kulisy tej inicjatywy, nadzorowanej przez zięcia prezydenta Jareda Kushnera. Na początku czerwca – w niezupełnie jasnych okolicznościach – wybrano pięć kandydatek na szczepionkę, których wytwórcy mogą teraz liczyć na miliony dolarów. Ale podczas tego swoistego przetargu nie przedstawiono publicznie żadnych kryteriów ani wyjaśnień, czym kierowano się przy selekcji. „Procedura była chaotyczna i dla wszystkich nieprzejrzysta” – skwitował Jon Cohen na łamach magazynu „Science”.
Niezależnie od wstępnych decyzji licencję na sprzedaż będzie i tak musiała ostatecznie wydać FDA. W Europie – EMA, czyli Europejska Agencja Leków. Jeśli więc Andrzejowi Dudzie wydaje się, że coś z prezydentem Trumpem załatwił i przyspieszył, obchodząc kolejkę innych krajów, to możemy się mocno rozczarować.
Na ironię zakrawa fakt, że tydzień przed wizytą w Białym Domu i rozmowach o szczepionce, a więc zanim padła ta iluzoryczna oferta, pan prezydent odpowiadał podczas przedwyborczej debaty w TVP na pytanie, czy Polska „powinna kupić potencjalną szczepionkę na koronawirusa i czy szczepienia winny być obowiązkowe?”. Mówił, że powinny być dobrowolne jak przy grypie, ale nieodpłatnie dostępne przede wszystkim dla seniorów. Przy tym zaznaczył, że „szczepionka musi zostać wnikliwie przebadana w Polsce”, czym znów zaskoczył, ujawniając słabą orientację w temacie, bo kto miałby u nas dodatkowo badać preparat dopuszczony wcześniej przez amerykańskie lub unijne urzędy? I co mielibyśmy na własny użytek ponownie sprawdzać: jej skład, skuteczność, działania niepożądane? Ot, taka paplanina.