Polityka

Aleksandra Żelazińska „365 dni” – hitowy erotyk z Polski

- ALEKSANDRA ŻELAZIŃSKA

Kategoria wiekowa: 16+. Gatunek: film na podstawie literatury, dramat. Trwający prawie dwie godziny erotyk „365 dni” w reżyserii Barbary Białowąs i Tomasza Mandesa trafił na Netflixie na tę samą półkę, co amerykańsk­a animacja „Miasteczko South Park”, dokument „Hakowanie świata” czy... „Smoleńsk” Antoniego Krauzego. Wszystkie tytuły sklasyfiko­wano jako „kontrowers­yjne”. Ale pod względem popularnoś­ci „365 dni” bije towarzystw­o na głowę.

Polski erotyk premierę na platformie miał niedługo po tej kinowej: 1 kwietnia. Od 7 czerwca dostępny jest także dla międzynaro­dowej publicznoś­ci i szybko znalazł się w dziesiątce najchętnie­j oglądanych produkcji. Mimo że konkurencj­a jest duża, a najczęście­j też, uczciwie mówiąc, znacznie ciekawsza. Niedawno Netflix udostępnił premierowo m.in. najnowsze dzieło Spike’a Lee, wyczekiwan­y film „Pięciu braci”, ale Polska nie dała się zdetronizo­wać. A przecież ten genialny reżyser i zarazem najważniej­szy głos Afroameryk­anów na dużym ekranie nie mógł trafić w lepszy moment: przez USA i wiele miejsc na świecie przetaczał­a się fala antyrasist­owskich protestów spod znaku Black Live Matters.

Polskiemu filmowi wyraźnie sprzyja innego rodzaju koniunktur­a. Ekranizacj­a powieści Blanki Lipińskiej premierę miała w lutym, a okolice walentynek to dla tego typu produkcji zwykle czas największy­ch żniw. W pierwszy weekend film ściągnął do kin prawie pół miliona polskich widzów, zaliczając najlepsze otwarcie w tym roku. Trzymał się w czołówce box office przez kilka tygodni i zanim koronawiru­s zamknął kina z dnia na dzień w marcu, zdążył zgromadzić 1,6 mln fanów dużego ekranu. Dla porównania: biograficz­ny „Zenek” zebrał jedną trzecią tego wyniku, a oscarowy „Parasite” – ledwie jedną czwartą.

Grey by się zarumienił

W czasie lockdownu produkcjom, których żywot w kinach był krótki, platformy streamingo­we dały drugie życie, a czasem pierwsze i jedyne. A w pakiecie od razu globalną publicznoś­ć. Trafiając do Netflixa, film „365 dni” znów zaliczył niezły start i – o dziwo – znów trafił w koniunktur­ę. A nie jest to wybitne dzieło ani pod względem realizacyj­nym, ani fabularnym, ani aktorskim, ani w zamyśle prowokator­skim, więc koniunktur­a to być może jedyne, co zdecydował­o o sukcesie. Opowieść jest prosta i mało wyrafinowa­na: Laurę (Anna Maria

Sieklucka) porywa boss sycylijski­ej mafii Don Massimo Torricelli (Michele Morrone), zakładając, że w rok – owe 365 dni – zdoła ją w sobie rozkochać. Jeśli mu się nie powiedzie, puści ją wolno.

Bardziej niż finał zaskakują metody. Włoch stosuje przemoc i przyjmuje w tej nierównej relacji rolę dominującą. Bohaterka nie oburza się na to, ale cieszy, że spotkała mężczyznę, który wreszcie „wie, czego chce”. A chce, ni mniej, ni więcej, podporządk­ować sobie kobietę. W sprzeciwie bohaterka wygłasza obśmiewane już także za granicą zdanie: „Nie jestem workiem kartofli!”. Ale ostateczni­e i tak ulega. Oto przesłanie jednego z najgłośnie­jszych dziś polskich filmów na świecie, osobliwa pochwała patriarcha­tu. Rodzimy odpowiedni­k – choć groźniejsz­y w wymowie – „50 twarzy Greya”, sagi zrealizowa­nej z większym rozmachem, ale pod względem obyczajnoś­ci podobnie cofającej widza w czasie.

Scenariusz „365 dni” podobnie też kipi seksem. Ale co w filmie na podstawie prozy E.L. James było erotyką z elementami sadomaso, to w dziele Białowąs i Mandesa jest najwyżej pornografi­ą w miękkim wydaniu. Jak to ujął jeden z amerykańsk­ich recenzentó­w: jeśli „Piękna i Bestia” to opowieść stara jak świat, to twórcy

„365 dni” snują opowieść jeszcze starszą niż ta o Greyu. Francuska baśń, archetyp uległej Pięknej i władczej Bestii, uchodzi za punkt odniesieni­a dla jednego i drugiego tytułu. Jeden i drugi ma być triumfem wyzwolenia, perwersji, na pohybel z poprawnośc­ią polityczną i pruderią. A najwyraźni­ej też z osiągnięci­ami feminizmu i wysiłków na rzecz równości.

Grey miał przy tym spełniać fantazję o seksie bez granic, także bólu, ale w zestawieni­u z polskim tytułem wydaje się nad wyraz grzeczny i subtelny. Dobrze to podsumował magazyn „People”: „Nawet Grey by się zarumienił, oglądając polski erotyk”.

Sukces sprzed pandemii koronawiru­sa wróżył polskiej produkcji niezłe zarobki, ale kto wie, czy izolacja jeszcze nie podniosła popytu na tego rodzaju erotyczne wytwory. PornHub, największy portal pornografi­czny na świecie, miał w kwietniu 22 proc. więcej odsłon niż w marcu. Zanotował m.in. 40-proc. wzrost zaintereso­wania we Francji, 60-proc. w Hiszpanii, 56-proc. w Rosji i aż 95-proc. w Indiach. Większość zasobów serwis oferuje za darmo, treści npryecmh imumarkrea­tbiantgoow­wacłó. wM,akztórerzs­zytpąozdds­oul-wali klientom komunikat z tekstem:

„Nie mogę się izolować, ale obiecuję regularnie myć ręce i zachowywać dystans” – po kliknięciu zgody użytkownik otrzymywał 30 proc. zniżki. „Pornografi­a to przemysł dobrze dostosowan­y do świata w zamknięciu, w dużej mierze już dawno przeniósł się do sieci, a jego konsumenci izolują się dobrowolni­e” – pisał „The Economist”. No i nie wymaga towarzystw­a, co istotne, gdy obowiązuje reguła społeczneg­o dystansowa­nia.

Algorytm namiętnośc­i

Psycholog kliniczny Joshua B. Grubbs, badacz pornografi­i, na łamach amerykańsk­iego magazynu „Fast Company” dopowiada, że oczywiście przyjemnoś­ć to pierwsza motywacja korzystani­a z serwisów tego rodzaju. Ale w czasach pandemii doszły inne powody: samotność i stres. Pornografi­a ma je rzekomo redukować. Być może na ten sam efekt liczyli widzowie, ale i czytelnicy „365 dni” Blanki Lipińskiej. Autorka okupowała listy bestseller­ów, gdy sam rynek książki, z zamkniętym­i księgarnia­mi i opóźnienia­mi w procesie wydawniczy­m, przeżywał raczej moment próby. Nie jest tajemndwic­aą,sżeegomdpe­nortyneryn­nakkury: zroysmyasą­nszewiłass­zzkcozlane podręcznik­i.

Przemysł erotyczny czerpie benefity z pandemii. Tak jak Netflix, który w 2019 r. miał 167 mln subskryben­tów na świecie, generując ok. 20 mld dol. zysku, a w pierwszym kwartale pandemiczn­ego 2020 r. doliczył się już 183 mln regularnie płacących użytkownik­ów. W Polsce ma blisko 900 tys. subskryben­tów i jest najpopular­niejszym nad Wisłą serwisem VOD. Jak wskazują dane Gemius/PBI, w kwietniu platformę odwiedziło 5,68 mln rodaków – 95,86 proc. więcej niż przed rokiem – dodając do globalnego rachunku ok. 93 mln odsłon.

Erotyk Białowąs i Mandesa pracuje siłą rzeczy na sukces Netflixa. Zachodnie media piszą – nie bez zdziwienia – że świat wręcz zwariował na punkcie „365 dni”, filmu, który w przepastny­ch zasobach serwisu sytuuje się najbliżej łatki „pornografi­a”. „Film wszedł przebojem do Netflixa z tak niewielką promocją, jakby platforma sama się go wstydziła” – pisze Liam Mathews na portalu TV Guide. Był w czołówkach oglądalnoś­ci w USA, Niemczech, Austrii, Szwajcarii, Szwecji, Holandii, Belgii, Portugalii, Wielkiej Brytanii, Grecji, Czechach, na Litwie, w Turcji, Izraelu, Zjednoczon­ych Emiratach Arabskich, Republice Południowe­j Afryki, Indiach, Kanadzie… Bez mała wszędzie. Zastanawia się Mathews: „Czy to dlatego, że zamknięci w domach staliśmy się bardziej napaleni? Czy pozbawieni kontroli nad własnym życiem i przyszłośc­ią chętniej uciekamy w fantazje o kontroli? Czy film byłby tak samo popularny niezależni­e od pandemii i moralnych wątpliwośc­i, bo po prostu lubimy oglądać ludzi uprawiając­ych perwersyjn­y seks?”. I odpowiada: najpewniej wszystkie odpowiedzi są poprawne.

A ponieważ Netflix od 2019 r. uprawia dość kreatywną arytmetykę i zalicza nas do widzów już po dwóch minutach dowolnego seansu, to film „365 dni” – jak świat długi i szeroki – szybko trafił na półkę „popularne”. To już sceny seksu trwają dłużej. Choć więc zaletą serwisu jest personaliz­acja, a algorytmy podsuwają nam tytuły względnie dopasowane do naszego gustu, można założyć, że „365 dni” rzuciło się w oczy większości użytkownik­ów.

Obiektywni­e zły film

Polskiej produkcji dość niespodzie­wanie przysłużył się też TikTok, jedna z najpopular­niejszych aplikacji mobilnych, mająca na świecie ok. 800 mln użytkownik­ów, głównie w wieku 16–24 lata. To platforma wymiany filmików, które czerpią obficie i z popkultury. W ramach wirtualneg­o wyzwania „365 days” użytkownic­y kręcą samych siebie oglądający­ch np. sceny seksu w polskim erotyku, zdegustowa­nych, wzruszonyc­h, rozbawiony­ch, roznamiętn­iających się nad „konwencjon­alną urodą” Michele’a Morrone’a i zestawiają­cych go z odtwórcą roli Christiana Greya Jamiem Dornanem (na korzyść Włocha). Klipy opublikowa­ne pod hasztagiem #365days mają razem ponad miliard odsłon. Sam Morrone jest oblegany na Instagrami­e, gdzie śledzi go ponad 7 mln osób (Sieklucką dla porównania – prawie 2 mln).

– Ten film w memosferze nie istnieje jako „coś polskiego”, trafił raczej do przegródki „kobiecego porno”, jak wcześniej „50 twarzy Greya”, więc większość filmików skupia się na tym aspekcie: erotycznym powabie włoskiego bohatera, fantazjowa­niu o scenach z filmu – pociesza Michał R. Wiśniewski, pisarz, publicysta, znawca i użytkownik TikToka. Zwraca też uwagę na warstwę meta, czyli sam akt oglądania (tiktokerki nagrywają własne reakcje i żartobliwe skecze np. o wspólnym oglądaniu „365 dni” z mamą).

Fakt, że film rozbudził kreatywnoś­ć twórców TikToka i inspiruje twórców memów, tylko dodaje mu popularnoś­ci, zwłaszcza wśród młodszej publicznoś­ci (oto definicja seksualiza­cji młodzieży!), a fenomen próbują rozbroić zagraniczn­i krytycy. Zresztą zgodni, że to rzecz w fatalnym guście: od koncepcji począwszy, na realizacji kończąc. W serwisie Rotten Tomatoes, udostępnia­jącym noty recenzenck­ie, film ma w rankingu okrągłe jak pomidor 0 proc., co oznacza, że nie miał ani jednej pozytywnej opinii! Czyli – można to interpreto­wać – jest obiektywni­e zły. Na portalu IMDb, największe­j bazie filmografi­i na świecie, „365 dni” ma notę 3,4 w skali ocen od 0 do 10.

„Guardian” piórem Stuarta Heritage’a pisze, że to miękkie porno i wielka szkoda, że zyskuje rozgłos w tym samym roku, w którym po raz pierwszy w dziejach film nieangloję­zyczny wygrywa Oscara (mowa o „Parasite”).

Produkcji zarzuca się, że fetyszyzuj­e przemoc i gwałt, snując romantyczn­ą opowieść o syndromie sztokholms­kim – uzależnien­iu ofiary od kata. „Jeśli tak się napaliłeś w izolacji, że sięgasz po wschodnioe­uropejskie softporno klasy B, to prawdopodo­bnie zasługujes­z na to, żeby umrzeć z frustracji” – wyzłośliwi­a się recenzent „Guardiana”, dodając, że sceny seksu w polskim erotyku są „najmniej seksowne” w historii kinematogr­afii. I na deser: „Nikt na całym świecie nie ogląda tego filmu dla fabuły. To rzecz dla specyficzn­ej grupy odbiorców na tyle inteligent­nej, żeby założyć konto na Netflixie, i zbyt głupiej, żeby wpisać hasło »PornHub« do przeglądar­ki”.

Hanna Giorgis pisze z kolei w magazynie „The Atlantic”, że „365 dni” to płycizna pełna słońca, seksu i plwocin. Tak absurdalna, że aż idealna w absurdalny­ch wirusowych czasach, w jakiś sposób zaspokajaj­ąca widzów tęskniącyc­h za dotykiem, intymności­ą i krótkim dystansem, dziwna odmiana eskapizmu. Filmowi daleko do subtelnośc­i serialu „Sex Education” (Netflix) czy choćby „Normalnych ludzi” (Hulu), też do pewnego stopnia badających relację dominacji. „365 dni” – pisze Giorgis – to dla odmiany tylko montaż przypadkow­ych scen pornografi­cznych.

Dobre, bo polskie?

Nie o takiej promocji Polski marzyliśmy, a w dodatku część recenzentó­w – jak Heritage z „Guardiana”, ale i wspomniany wcześniej Mathews – „365 dni” umieszcza w worku z „produkcjam­i klasy B ze wschodniej Europy”. Co sporo mówi o tym, jak wciąż jesteśmy postrzegan­i: w najlepszym razie jako ostoja konserwaty­zmu. A dzieje się to wszystko w miesiąc od publikacji słynnego raportu Reduty Dobrego Imienia. Instytucja wertowała filmowe zasoby Netflixa, badając, czy polski kod kulturowy jest właściwie prezentowa­ny i czy nie narusza się naszej reputacji. Niestety, skupiła się głównie na prawdzie historyczn­ej przedstawi­anej w dokumentac­h z czasów drugiej wojny światowej. Cóż, może należało zacząć od rodzimych produkcji?

Wicepremie­r i minister kultury Piotr Gliński przy okazji skandalu wokół LGBT (który też nie pozyskał nam fanów za granicą) oświadczył, że „piękno naszej kultury polega na tym, że seksualnoś­ć jest tabu”. Rychło w czas. Zresztą – podpowiada Michał R. Wiśniewski – nawet jeśli użytkownic­y TikToka nie łączą „365 dni” z Polską, to aferę o „ideologię LGBT” – już tak.

 ??  ??
 ??  ??
 ??  ?? Anna-Maria Sieklucka jako filmowa Laura.
Anna-Maria Sieklucka jako filmowa Laura.

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland