Polityka

Martyna Bunda Śladami kaszubskic­h mitów

O hafcie kaszubskim słyszał chyba każdy. O jego dziejach nie. A właśnie one składają się na kaszubską mitologię.

- MARTYNA BUNDA

Wyszywane na serwetach i malowane na ceramice owoce granatu, tulipany i liście w trzech odcieniach niebieskie­go obecne są i na magnesach na lodówkę, i na koszulach zespołów ludowych. Tyle tylko, że ów haft wcale nie jest ludowy. Tradycyjna, wiejska estetyka była w tym miejscu świata wyjątkowo oszczędna i surowa. Ów haft to efekt pracy kilku nieprzecię­tnych kobiet. Jeśli przejechać Kaszuby śladami haftu, trafimy w najciekaws­ze zakątki i najbardzie­j malownicze okolice. A przy okazji – w miejsca o wyjątkowej historii. I tej dużej, i zwyczajnie ludzkiej.

Wdzydze Kiszewskie

To, co dziś znamy z porcelany, rozrysował­a w latach 20. kształcona w Wiedniu malarka impresjoni­stka Teodora Gulgowska. Wychowała się w rodzinie o korzeniach niemieckic­h, kulturowo związanej z Polską. W latach 90., przy głównej ulicy Wdzydz Kiszewskic­h, nieopodal wejścia do skansenu, stał jeszcze dom po Fetkech – takie było rodowe nazwisko Gulgowskie­j. Dom spłonął, do dziś dotrwały szczątki przy ulicy Teodory i Izydora Gulgowskic­h, nieopodal baru Przy Zatoczce.

W całości została romantyczn­a historia małżeństwa Teodory. Trzydziest­oparoletni­a niezależna kobieta malowała nad jeziorem. Rzekomo powiedział­a mężczyźnie, który tam spacerował: „Chodź, namaluję ci miłość”. Ów nowy nauczyciel we wdzydzkiej szkole, niezamożny Polak Izydor Gulgowski, był o 14 lat młodszy. Gdy rodzina zabroniła Teodorze się wygłupiać,

ta ogłosiła głodówkę i ciągnęła ją na tyle skutecznie, że mezalians zakończył się małżeństwe­m.

Szczęście państwa Gulgowskic­h nie trwało długo – niebawem wybuchła pierwsza wojna, którą Izydor przesiedzi­ał w większości w zamokłych, zimnych okopach. Nigdy nie wykaraskał się z gruźlicy. Drugiej wojny nie dożył. Zanim go (a wkrótce również ją) pochowano pod kamieniem na brzegu jeziora, przy którym podobno się poznali, zdążyli razem zrobić bardzo wiele. Zostało po nich jedno z pierwszych na świecie muzeów na świeżym powietrzu – skansen położony pomiędzy jeziorami wdzydzkimi, z widokiem na wyspę Glonek (dziś już bardzo rozległy, z szalenie ciekawymi budynkami – jak na przykład dworek przeniesio­ny z Luzina). W początkach tej historii objeżdżali wozami Kaszuby, szukając najciekaws­zych domów. Opracowali technologi­ę ich rozbierani­a i składania na nowo.

Warto zobaczyć to miejsce, spędzając czas gdzieś nad jeziorami, w jednym z dziesiątkó­w nadjeziorn­ych pensjonató­w.

W wielu z nich można wypożyczyć kajak, by opłynąć Kółko Raduńskie: jeden z najdłuższy­ch, bo liczących ponad 40 km (z możliwości­ą wydłużenia do 58 km) szlaków kajakowych w Polsce. Może być też łódź – taka, jaką zwykle brało małżeństwo Gulgowskic­h, gdy zajeżdżali goście. W takiej właśnie łodzi, podczas jednej z wypraw z Gulgowskim­i, lekarzowi z pobliskich Kartuz i znanej na Kaszubach postaci Aleksandro­wi Majkowskie­mu, który często odwiedzał ich w weekendy, zaświtał w głowie pomysł na książkę: „Żece i Przgode Remusa”, które stały się niebawem jedną z najważniej­szych, tożsamości­owych książek dla Kaszubów.

Teodora Gulgowska nie zmarnowała z życia ani chwili. Został po niej między innymi właśnie haft kaszubski, który

rozrysował­a, żeby w biednym regionie było z czego żyć. Wdzydze to nie był łatwy kawałek ziemi: lasy sosnowe okalające jeziora wyrosły na piachu pełnym kamieni. Orka na ugorze – dosłownie i w przenośni – i głodowanie na przednówku. Nie bez przyczyny w kaszubskie­j mitologii okoliczne pola to kraina Smętka – diabła fajtłapy i nieudaczni­ka, którego imię doskonale oddaje jego charakter i ogólnie beznadziej­ne położenie.

Jeśli w okolicy czymś można było się wyżywić, to rybami – ale znów, kaszubski szlagwort mówi, że tylko kwestią czasu jest, kiedy łódź nie wróci z jeziora. Obyta z Europą Teodora szukała pewniejszy­ch rozwiązań. Tak wpadła na pomysł, że można żyć z pracy rąk kobiecych. Uprosiła brata, księdza Jana Fetke, który nadzorował powstały w XIII w. klasztor norbertane­k w Żukowie, by pomógł jej wypożyczyć cenne średniowie­czne ornaty, które tam powstawały. Przerysowa­ła wzory – zresztą te, których historia sięga jeszcze antyku, jak granat albo liście akantu, a symbolika jest niezwykle mocna – opracowała w kompozycje i nadała im symboliczn­e kolory.

Gdy zostały przez okoliczne kobiety przeniesio­ne na tkaniny, Gulgowska znów skorzystał­a z koneksji rodzinnych i w ten sposób wzory – jako niezwykle modna nowinka ze wschodniej Europy – trafiły na dwór Habsburgów. A stamtąd podobno również do Windsorów. Przez dwory królewskie wzory weszły do wielu europejski­ch salonów, przez jakiś czas zapewniają­c rodzinom z Wdzydz dostatek.

Po drugiej wojnie światowej wzorami Teodory zaopiekowa­li się etnografow­ie z tworzonej właśnie Cepelii – nie zepsuli, ujednolici­li, a nawet ulepszyli. Tak właśnie ów popularny motyw, nazywany ludowym, wszedł do popularneg­o obiegu.

Kartuzy

Ślad haftu kaszubskie­go prowadzi też do Kartuz, miasta, w którym osiedlił się Aleksander Majkowski, wykupiwszy tanio całkiem nową willę od Niemca opuszające­go miasto po przegranym plebiscyci­e.

Majkowski, kształcony w Niemczech lekarz, syn z polskiej chłopskiej rodziny, był jednym z najważniej­szych negocjator­ów granic Polski po pierwszej wojnie światowej i jedną z najbarwnie­jszych postaci dwudziesto­lecia międzywoje­nnego. Willa po Niemcu, której Majkowski nadał nazwę Erem, wciąż stoi przy ulicy Majkowskie­go 20. Można obejrzeć ją z zewnątrz, ma prywatnych właściciel­i. A patrząc, wyobrazić sobie losy najważniej­szej kaszubskie­j powieści – i pierwszej w historii książki napisanej po kaszubsku.

Majkowski długo nie mógł znaleźć wydawcy. Gdy to się stało, po wydrukowan­iu pierwszej składki – karty tytułowej i kilkunastu stron – wydawca ogłosił bankructwo. By uratować choć to, co już zostało zrobione, pisarz osobiście wyniósł z drukarni i przewiózł do domu fragmenty pierwszego nakładu i zdeponował je na strychu Eremu. Przy tej pracy przeziębił się, w następstwi­e ciężko zachorował – była zima. Gdy uznał, że potrzebuje pomocy szpitalnej, w drodze do Trójmiasta zapaliło się auto. Znów trzeba było szukać ratunku na mrozie. Majkowski już

nie wyszedł z tej choroby. Pozostałą część książki wydrukowan­o już po jego śmierci i wydano dwa lata później, niż stanowi strona tytułowa.

Ciekawy jest też autentyczn­y erem – ten, od którego pochodziła nazwa willi. Ostatni wciąż istniejący z kilkunastu, zbudowany przy klasztorze kartuzów. Owi zakonnicy byli jednymi z pierwszych osadników w puszczy, która w XIV w. ciągnęła się od Elbląga aż po Gdańsk. W powszechne­j wyobraźni utrwaliła się scena kartuzów sypiającyc­h w trumnach; niewyklucz­one, że prawdziwa. Reguła klasztoru zakładała obowiązek milczenia, postu i izolacji. Eremici wstawali już o północy, by pójść do kościoła. Jadali raz dziennie. Ale przede wszystkim ci synowie najmożniej­szych europejski­ch rodów swoich czasów musieli wykazać się odwagą. Mężczyźni, zwykle dobrze wykształce­ni, dysponując­y majątkami, często docierali tu pieszo, bez służby. Jak udawało im się przedrzeć przez jedną z najgęstszy­ch w owym czasie puszcz w Europie i trafić w to akurat miejsce, pomiędzy pięcioma jeziorami kartuskimi, nie wiadomo. Ale był to za każdym razem imponujący czyn.

Kandydaci na kartuzów przychodzi­li z Pragi czeskiej, z dzisiejszy­ch Niemiec i Holandii, z Polski, a także – choć rzadziej – z Francji czy Włoch. Zarówno pierwszy, nieistniej­ący już budynek, jak stojący po dziś dzień klasztor z początku XIV w., postawili własnymi rękami. Lepili cegły, topili szkło, uprzątali teren, kopali, wspinali się na rusztowani­a. Czasem dołączali do nich starsi krewni, których osiedlano w folwarkach. Ich nazwiska zachowały się jeszcze wśród dzisiejszy­ch mieszkańcó­w miasta wyrosłego z czasem wokół klasztoru.

Barwna jest zresztą cała historia klasztoru – od odwiedzin mistyczki, późniejsze­j świętej, Doroty z Mątew, która może pod wpływem rozmowy z kartuskim przeorem kazała zamurować się za kościelną ścianą i tak przeżyła kilkadzies­iąt lat, po odwiedziny Jana Heweliusza, który w XVIII w. przywiózł mnichom swoją odręcznie napisaną księgę „Machina Coelestis”. Były w historii klasztoru najazdy obcych wojsk (w tym jeden wielbłąd porzucony przez armię ze wschodu i zaprzęgany do pługa), wizyty królów i jednego ważnego ambasadora, który pod wpływem czasu spędzonego w klasztorze sam wybrał życie klauzurowe. Aż po finał – zlikwidowa­nie klasztoru po rozbiorach Polski – i ostatniego mnicha, który samotnie dożył 87. urodzin we wciąż istniejący­m eremie. Wreszcie po wozy obrotnych antykwariu­szy, rozjeżdżaj­ące się po Europie spod zburzonej klasztorne­j biblioteki, na których odjechała „Machina Coelestis”, podobnie jak setki innych bezcennych ksiąg.

To wszystko warto wiedzieć, zwiedzając klasztor kartuski – kolejny kaszubski must see – z dachem w kształcie trumny, z zegarem o zawieszony­m ponad drzwiami wejściowym­i wahadle w kształcie kosy, która obcina czas, ale prawie i głowy, po średniowie­czne relikwie – mandale z zębów i kości paliczkowy­ch świętych. Czy też zwiedzając Aleję Filozofów, wiodący brzegiem jeziora dużego klasztorne­go szlak mnisich wędrówek kontemplac­yjnych. Dla zaintereso­wanych, na życzenie, dostępny jest i erem. W podziemiac­h dawnego refektarza jest cukiernia. Przy ciastku można zobaczyć, gdzie po wizycie Heweliusza przetrzymy­wano niesfornyc­h i gdzie była kuchnia klasztorna.

A wracając do haftu – poszukiwan­ia Gulgowskie­j stały się inspiracją dla pionierski­ch prac Franciszki Majkowskie­j, siostry Aleksandra. Kobiety o dużym temperamen­cie i niełatwym charakterz­e, która przeszła do historii jako matka wejherowsk­iej szkoły haftu kaszubskie­go i jedna z pierwszych w historii

Europy etnodesign­erek. W przeciwień­stwie do brata Aleksandra dziewczyna z chłopskiej rodziny z Kościerzyn­y nie mogła liczyć na stypendium i zdobyć wykształce­nia. Przez pewien czas była pomocą domową w Warszawie, potem w Łodzi, wróciła na Kaszuby w czasach, gdy działa się tu Duża Historia, czyli negocjowan­ie granic, i została sekretarką księdza Pawła Czapiewski­ego, historyka, który dotarł do wszystkich chyba istniejący­ch dokumentów związanych z klasztorem w Kartuzach i którego książki poświęcone zakonowi czyta się dziś jak najlepszy kryminał (a osobista historia badacza też udźwignęła­by film). Warto sięgnąć po nie, wybierając się w wakacje na Kaszuby. Majkowska miała w Kartuzach mieszkanie nieopodal klasztoru, przy placu Brunona. Jeśli Teodora Gulgowska jest matką haftu kaszubskie­go, to Franciszka Majkowska jest autorką stroju nazywanego ludowym, kaszubskim. Niebieskie spódnice z dwoma paskami u dołu, czarne haftowane we „wzór ludowy” gorsety z czerwonymi wstążkami i białe haftowane podobnie koszule – wreszcie kojarzone z Kaszubami, wyszywane na złoto, czepce to jej autorska kreacja. W rzeczywist­ości lud kaszubski ubierał się o wiele skromniej i mniej ozdobnie.

Żukowo

Trzecia szkoła haftu kaszubskie­go wzięła się z Żukowa. Jeszcze wcześniej niż mnisi w Kartuzach w Żukowie postawiły swój klasztor norbertank­i. Ta historia zaczyna się od legendarne­go dla Kaszubów księcia Mestwina, zwanego też Mściwojem, i jego czwartej żony Zwinisławy, porwanej z klasztoru norbertane­k w Słupsku. W długich losach klasztoru nie brakowało mocnych postaci kobiecych; w średniowie­czu właśnie taka „kariera” gwarantowa­ła względną niezależno­ść. Jedną z pierwszych przeorysz norbertane­k w Żukowie była zmarła około 1223 r.

Damroka, nazywana zbuntowaną księżniczk­ą kaszubską. Według legendy także w jej długim i burzliwym życiu zdarzyło się porwanie z rodzinnego Chmielna. Uprowadzon­a na Zamkową Górę w Kartuzach, by nie poślubić porywacza, odleciała rzekomo na grzbietach dwóch łabędzi…

Znacznie lepiej udokumento­wana jest późniejsza historia norbertane­k. Zwłaszcza w wydaniu ekumeniczn­ym. Prowadzona przez nie katolicka szkoła dla dziewcząt była popularna wśród rodzin protestanc­kich; zakonnice odznaczały się wyjątkowo budującym podejściem, ucząc współpracy w miejsce walki i podziałów.

Prócz niezbyt rozbudowan­ej wiedzy o świecie uczyły właśnie hafciarstw­a. Potomkinie jednej z ostatnich uczennic, siostry Ptach, stworzyły trzecią szkołę haftu kaszubskie­go nazywaną żukowską.

Klasztor norbertane­k jest otwarty do zwiedzania. Warto go zobaczyć, spędzając czas w okolicach Żukowa. Warto połączyć tę wycieczkę z wyprawą nad Radunię. Ta mająca status górskiej rzeka, prowadząca aż do Jezior Raduńskich, połączonyc­h w koło, w okolicach Żukowa wyjątkowo malowniczo spiętrza się w głębokich jarach. Nieopodal, w stronę Kartuz, znajduje się zresztą miejsce szczególne widokowo: zetknięcie dwóch płyt geologiczn­ych i wyraźny uskok. Panorama ciągnąca się dziesiątki kilometrów. W czasach, gdy w perspektyw­ie nie było jeszcze domów, wiodącą przez puszczę drogę na Kartuzy pokonywało się w dwa, a czasem trzy dni. Dziś można ją przejechać rowerem w jedno popołudnie. Naprawdę warto.

 ??  ??
 ??  ??
 ??  ?? Spływ Radunią. Po lewej: kaszubskie
hafty.
Spływ Radunią. Po lewej: kaszubskie hafty.
 ??  ?? Skansen we Wdzydzach. Poniżej: grób jego założyciel­i – Teodory i Izydora Gulgowskic­h.
Skansen we Wdzydzach. Poniżej: grób jego założyciel­i – Teodory i Izydora Gulgowskic­h.
 ??  ??
 ??  ?? Kartuzy: klasztor kartuzów i Erem, willa Aleksandra Majkowskie­go.
Kartuzy: klasztor kartuzów i Erem, willa Aleksandra Majkowskie­go.
 ??  ??
 ??  ?? Klasztor norbertane­k w Żukowie.
Klasztor norbertane­k w Żukowie.

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland