Mentalna nisza
Redaktor naczelna naszego wydawnictwa psychologicznego „Ja, My, Oni”. Wieloletnia szefowa działu społecznego.
.
Wyniki wyborów rozpatruje się rutynowo w kategoriach: wiek, miejsce zamieszkania, wykształcenie, płeć elektoratu. Być może brakuje tu jeszcze jednego kryterium: mentalności. To pojęcie zawiera i światopogląd, i sposób reagowania na świat, i styl życia. Każdego z nas – młodych i starych, miejskich i wiejskich, intelektualnie rozbudzonych i lekko tylko muśniętych edukacją – można umieścić na skali o dwóch biegunach. Jeden to nieufność do świata, widzenie go w czarno-bieli, wrogość wobec wszystkiego, co nowe, obce, nieznane. Drugi to gotowość na zmiany, ale też skłonność do intelektualnej i moralnej dyskwalifikacji ludzi na nie opornych.
Większość z nas mieści się gdzieś pośrodku tego wymiaru. Ale emocjonalne przedwyborcze napięcia, wzmocnione
pandemiczną izolacją oraz nachalną propagandą władzy, pchnęły wielu Polaków ku mentalnym biegunom. Do finałowych prezydenckich kandydatów ludzie nabrali osobistego stosunku – bardziej zresztą przeciwnicy niż zwolennicy. Duda wywołuje skrajne rozdrażnienie swoim podniesionym głosem, podniosłą retoryką, pompatyczną mimiką. Trzaskowski – pewnością siebie wielkomiejskiego inteligenta z korzeniami, urodziwego i elokwentnego, co przez wielu jest odbierane jako manifestacja wyższości.
Podobne zderzenie mentalne ujawnia się dziś we wszystkich zaawansowanych cywilizacjach i demokracjach. Wielkie miasta zmuszają ludzi do stałych spotkań z kimś i czymś nowym, przyjęty tu styl życia wręcz obliguje do podróżowania, wiele profesji – od bankiera po kelnera – do posługiwania się „obcą mową”. Małe miasta i wieś konserwują konformizm: ekstrawagancja w poglądach, wyborach politycznych, stroju, obyczajach żywieniowych czy świąteczno-weselnych rażą estetycznie i etycznie. Pielęgnuje się tam nisze rodzinne, składające się nie tylko z rodziców i dzieci, ale też wujków, zięciów, szwagrów, bratanków. Nisza wielkomiejska to sąsiedzi geje z tej samej blokowej klatki czy ekipa remontowa klnąca barwnie po ukraińsku. Rzecz jasna w miastach istnieją wielkie atole tradycjonalizmu, a na prowincji zdarzają się progresywni wyspiarze.
Dopóki demografia i gospodarka wyrównują liczebność nisz, dopóty będziemy skazani na chroniczną kolizję dwóch światów mentalnych. Możemy to nazywać wojną polsko-polską, podziałem na dwa plemiona, zderzeniem Wschodu z Zachodem, dowolnie. Każde wybory będą tego rozdwojenia ekspozycją. Niezależnie od wyniku drugiej tury, w wyborcach pozostanie grząski osad z emocji, zaś awersja do zwycięzcy ze strony którejś połowy polskiego społeczeństwa będzie trudna do usunięcia.