Pół plus pół
Andrzej Duda wygrał wybory prezydenckie. Jego zwycięstwo, choć minimalne, jest na tyle wyraźne, że nawet dziesiątki tysięcy składanych protestów wyniku już nie zmienią. Polska, która głosowała na Rafała Trzaskowskiego, musi się z tym pogodzić. To nie była ani uczciwa kampania, ani równe wybory, ale opozycja czuła się w obowiązku stanąć do tej rywalizacji, świadomie podjąć ryzyko, bo takie było wyraźne oczekiwanie jej wyborców. Mimo zaangażowania po stronie Dudy całego aparatu państwa zwycięstwo kandydata opozycji było bardzo blisko. Wszystkim nam zostaną w pamięci gigantyczne kolejki przed konsulatami i nielicznymi punktami wyborczymi w miejscowościach wakacyjnych, tak jak wcześniej kolejki w urzędach gminnych po zaświadczenia o prawie do głosowania. Mobilizacja wyborców opozycji – widoczna zwłaszcza w rekordowej frekwencji w miastach – była niezwykła, wręcz poruszająca. A jednak nie starczyło głosów. Przez najbliższe dni będziemy się pewnie zadręczać pytaniami: co by było gdyby? Gdyby opolskie nie zawaliło, jak zwykle, udziału w wyborach? Dlaczego tak marnie wypadło dolnośląskie? Gdyby nie robiono takich (celowo?) trudności Polakom głosującym za granicą? Gdyby Hołownia i Kosiniak-Kamysz włączyli się jakoś w kampanię drugiej tury, może to oni dodaliby te brakujące 200–300 tys. głosów? Będziemy i my w kolejnych numerach rozbierać wyniki z 12 lipca, szukać prawidłowości, wniosków, nauczek.
Pierwsze powyborcze analizy (zapraszamy na następne strony) wskazują, że Andrzej Duda wygrał głównie dzięki nadzwyczajnej mobilizacji wyborców wiejskich, osób starszych i – tradycyjnie – województw wschodnich. Mamy przekonanie, że to zwycięstwo Dudy było nieuczciwe, że wobec tych wyborców użyto cynicznych kłamstw i manipulacji. Straszono – w przypadku ewentualnego zwycięstwa Trzaskowskiego – odebraniem świadczeń socjalnych i podniesieniem wieku emerytalnego; oddaniem majątków Żydom; podporządkowaniem Polski Niemcom; seksualizacją dzieci i ich adopcjami przez pary homoseksualne; atakiem „ideologii LGBT” na rodziny; a już najbardziej ohydnym chwytem, zastosowanym osobiście przez Jarosława Kaczyńskiego, było straszenie starych ludzi „prawie przymusową” eutanazją. To, co wyprawiała w tej kampanii telewizja państwowa, to nie tylko oczywiste złamanie standardów wyborczych i medialnych, ale wręcz haniebna, niespotykana w cywilizowanym świecie, finansowana w dodatku za publiczne pieniądze, operacja planowego szczucia, pomawiania, czarnego piaru. Andrzej Duda ponosi za ten przekaz pełną odpowiedzialność, podobnie jak za własne, oburzające wypowiedzi, które teraz kwituje: „taka jest kampania”. Nie, takiej kampanii negatywnej nie było w historii polskiej demokracji. To bardzo osłabia wyborczy mandat prezydenta Dudy, czyniąc całkowicie zrozumiałymi wahania przed podaniem mu ręki. Dopóki prezydent nie odniesie się do tej bezwstydnej propagandy telewizji rządowej, jego zapewnienia, że chce budować wspólnotę i zasypywać społeczne podziały, będą całkowicie niewiarygodne. Ale tak czy inaczej będziemy musieli z tym prezydentem żyć jeszcze przez pięć lat.
Część komentatorów żywi słabo uzasadnioną nadzieję, że w drugiej kadencji Andrzej Duda, odpowiadając już tylko „przed Bogiem i historią”, wybije się na jakąś niezależność, że zapamięta, iż wygrał „o włos”, a 10 mln Polaków, na ogół – takie są twarde dane: lepiej wykształconych, młodszych, miejskich, mniej zależnych od państwa i socjalnych transferów, kulturowo otwartych – głosowało przeciwko niemu. To połowa Polski, a jeśli chodzi o rozwojowy i społeczny potencjał „dużo większa połowa”. Da się tę połowę ignorować, obrażać, tak jak w poprzedniej kadencji? Andrzej Duda nie dawał dotąd oznak niezależności, my także z pełnym przekonaniem portretowaliśmy go jako marionetkę prezesa – ale może zechce wziąć rewanż za upokorzenia „Adriana”? Może zacznie się bardziej liczyć z opiniami dawnych kolegów i mentorów z uniwersytetu, będzie chciał poprawić opinię wśród krakowskiej inteligencji, do której – jak sam niedawno powiedział – się zalicza? A może przynajmniej spróbuje zawalczyć o szacunek córki, która w wieczór wyborczy pokazała się jako osoba odważna, samodzielna, tolerancyjna, absolutnie niepasująca do politycznego przekazu i otoczenia ojca? Po tej kampanii Duda sporo musi jednak zrobić, żeby dorosnąć do roli, jaką dali mu wyborcy i nakłada na niego konstytucja. I stać się „niezłomnym”, jak zapewniał jeszcze w 2015 r., nie tylko wobec przeciwników PiS, ale także broniąc zasad demokratycznego państwa.
Opozycja wychodzi pokonana, ale w formie najlepszej od lat. Ma wreszcie lidera i przynajmniej zaczątek nowego przekazu. Rafał Trzaskowski – mając za sobą ogromne poparcie, nawet jeśli w milionach przypadków jednorazowe i warunkowe, oraz wielką, obudzoną społeczną energię – nie może tego zmarnować, zająć się na powrót wyłącznie zarządzaniem stolicą. Powinien, tak sądzę, jak najszybciej przejąć przywództwo swojej formacji i nadać jej nowy kształt; po tysiącach spotkań z wyborcami już powinien wiedzieć jaki. Dobrze, że wyraźnie odciął się od przeszłości swojej partii; nawet jeśli ta historia jest dużo lepsza, niż się ją dziś pisze, Polska – postawiona jak cała współczesna cywilizacja wobec niebywałych wyzwań (klimatycznych, pandemicznych, demograficznych, politycznych, gospodarczych, budżetowych) – potrzebuje dziś przede wszystkim klarownej wizji (tak, tak) układania się ze światem, z Europą i ze sobą samą. Wizja PiS jest dramatycznie przestarzała, zalękniona, pełna kompleksów, fałszów, a przede wszystkim zależna całkowicie od jednego człowieka, z jego obsesjami i ograniczeniami. Ten człowiek dostał dziś pełnię władzy nad Polską; a jego wyborcy zabrali nas wszystkich w podróż w nieznane. Tak, Jarosław Kaczyński może dziś próbować dokończyć swoją autorytarną rewolucję, przejąć samorządy, prześladować media, zdusić niezależne sądy i uniwersytety. Jednak może to uczynić tylko wbrew 10 mln wyborców opozycji. Odważy się na rozgrzanie nowej politycznej wojny domowej? Zobaczymy, tego się obawiamy.
Ale tym bardziej po tych wyborach opozycja nie może ulegać frustracji i rozejść się do domu. Trzeba bronić tych wartości i wolności, które znalazły się w stanie zagrożenia. Konfrontacja z ideologią PiS okazuje się trudniejsza i bardziej długotrwała, niż sądziliśmy, tyle że widać już zarysy zwycięstwa. Ta nowa – według naszego przekonania lepsza do życia, bezpieczniejsza, bardziej pogodna i solidarna – Polska już się pokazała, policzyła, polubiła. Świetnie, że Rafał Trzaskowski do przeciwników, którzy przychodzili na jego wiece, wołał „chodźcie z nami”, nie obrażał ich, nie wyśmiewał. Wynik tych wyborów jest w sumie optymistyczny: obie polityczne Polski nie mogą się pokonać, a więc muszą i powinny szukać rozejmu (zapewne ponad Kaczyńskim), a potem trwałego pokoju, z czasem może i przyjaźni. Różnice między nami, które ujawniły się i były rozpalane w kampanii (zwłaszcza przez obóz władzy, tu żadnej symetrii nie ma), są naprawdę płytkie, wręcz idiotyczne i urojone, jeśli zderzyć je z realnymi problemami, przed którymi stajemy (komu naprawdę zagraża LGBT, Żydzi, Niemcy, eutanazja, adopcje homoseksualne itp.?). Z tego czarnego snu trzeba się obudzić. Jeszcze raz: nie rozchodźmy się; ta przegrana jest zapowiedzią zwycięstwa, przede wszystkim nad naszą własną, absurdalną, wojną domową.