Biała plaga
Wyzwiska, seksizm i szantaż to stałe elementy kształcenia młodych lekarzy. Relacje między studentami a ich wykładowcami często przypominają wojskową falę.
Magda, lekarka stażystka, codziennie przy stole operacyjnym słyszy teksty: „Wypnij się trochę” albo „Masz fajne cycki!”. Zdążyła się już nawet trochę przyzwyczaić, bo przed stażem było przecież sześć lat na uczelni. – Kiedy czytam ujawniane ostatnio relacje studentów Śląskiego Uniwersytetu Medycznego o upokarzaniu, wyzwiskach i molestowaniu seksualnym, w gardle staje mi kamień. W swojej uczelni przeżyłam to samo – mówi.
Z rozmów ze studentami wynika, że schemat zawsze jest podobny. Na początku czujesz się wybrańcem. Jesteś na studiach marzeń. Ale potem bywa tak: dniami i nocami zakuwasz, ale nie zaliczasz – kartkówki, kolokwium albo i całego przedmiotu. Nie zawsze wiesz dlaczego. Nawet gdy miewasz czas na sen, to nie śpisz, bo boisz się, że wylecisz. Na jednym seminarium mówią ci, że należysz do elity kraju, na następnym, że jesteś debilem, jełopem, jebanym pedałem, nieukiem, przyszłym mordercą. I masz wypierdalać.
– Z czasem przywykasz do tych tyrad – mówi Rafał, szósty rok medycyny – ale zawsze jeszcze coś może cię zakłuć. Asystent niedawno powiedział mojej koleżance: Z taką wiedzą niech pani się lepiej powiesi.
Do tego dochodzą niewybredne uwagi i propozycje wobec studentek ze strony wykładowców. Julia Gerlich z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka (HFPC), autorka raportu „Molestowanie na polskich uczelniach publicznych”, potwierdza, że na uczelniach medycznych ponadprzeciętne jest ryzyko wystąpienia specyficznych nadużyć, związanych m.in. z seksualnością i płcią ze względu na obszar kształcenia. – Tematyka ludzkiej fizjologii, ciała stwarza szczególne
okazje do niestosownych komentarzy czy zachowań. Pozwala też uzasadniać podobne sytuacje, że to wszystko „w imię nauki, kształcenia!”.
Skarga
Katalizatorem, który spowodował, że zaczęto głośno mówić o tym, co się dzieje na lekarskich uczelniach, była sprawa Śląskiego Uniwersytetu Medycznego. Prawdę mówiąc, wszystko stało się przypadkiem. Na prześmiewczym facebookowym fanpejdżu ŚUMemes pod dość siermiężnym dowcipem (napisano, że władze uczelni traktują studentów jak papier toaletowy) pojawił się komentarz z oficjalnego profilu uczelni: „Żałujemy, że Władzom Uczelni nie przekazujecie informacji o ważnych dla Was sprawach lub trudnościach związanych ze studiowaniem”.
Administratorzy serwisu ŚUMemes w odpowiedzi zaprosili studentów i absolwentów do zabrania głosu. Rezultat przeszedł oczekiwania. Przyszło kilkaset opowieści, w których wykładowcom zarzucano szeroki repertuar nadużyć. Część z tych historii – po anonimizacji – publikowano na fanpejdżu. Administratorzy ŚUMemes przygotowali też ankietę, którą wypełniło 1,3 tys. osób. Większość skarżyła się na niesprawiedliwość wykładowców, poniżanie i celowe wywoływanie strachu. Jedna trzecia twierdziła, że padła ofiarą wyzwisk, dwuznacznych komentarzy, a także seksizmu. 4 proc. – molestowania seksualnego.
O ŚUM zrobiło się głośno. O wyjaśnienia do rektora Śląskiego Uniwersytetu Medycznego wystąpił rzecznik praw obywatelskich oraz Helsińska Fundacja Praw Człowieka. Władze uniwersytetu zorganizowały rozmowy z udziałem Niezależnego Zrzeszenia Studentów, samorządu studentów, rzecznika praw studentów i przewodniczącego Parlamentu Studentów RP.
Problem
Wydaje się, że ŚUM to wierzchołek góry lodowej. Julia Gerlich z HFPC potwierdza, że do podobnych wydarzeń dochodzi na wielu uczelniach. – Ten uniwersytet nie wydaje się wyjątkowy, jeśli chodzi o wieloletnie podejście do podobnych sytuacji.
W przeprowadzonych w ubiegłym roku badaniach HFPC zapytano władze ponad 90 uczelni o zgłoszone im przypadki molestowania – nie tylko seksualnego, ale rozumianego w sposób ustawowy: jako niepożądane zachowanie, związane z naruszeniem czyjejś godności i stworzeniem zastraszającej, wrogiej lub poniżającej atmosfery. W świetle ich odpowiedzi przez osiem lat w całym kraju odnotowano 50 takich zgłoszeń. – Co jest absurdalnie małą liczbą – komentuje Gerlich. I dodaje, że z podobnych badań przeprowadzonych na zlecenie rzecznika praw obywatelskich wśród studentów wynika, że molestowanie dotknęło ponad 40 proc. z nich.
To, że problem jest, potwierdzają sami zainteresowani. Rozmawialiśmy ze studentami i absolwentami Śląskiego Uniwersytetu Medycznego, a także Pomorskiego Uniwersytetu Medycznego w Szczecinie, Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego, Uniwersytetu Medycznego w Poznaniu i Uniwersytetu Medycznego w Łodzi. Z rozmów wynika, że relacje
Z badań przeprowadzonych przez rzecznika praw obywatelskich wynika, że molestowanie dotknęło ponad 40 proc. studentów. z ŚUM mogą się wydawać ekstremalne, jednak wiernie oddają zwyczaje wielu profesorów i doktorów, a także klimat panujący na licznych seminariach, egzaminach i wykładach.
Strach
Dotarło do nas też sporo głosów świadczących o strachu. Przykładem może być mail od studentki medycyny z centralnej Polski. Najpierw sygnalizowała nieprawidłowości, by potem wycofać się z chęci rozmowy: „Droga Pani! Jednak proszę na mnie nie liczyć. Jak coś powiem, to mogę beknąć za to. Gdyby znalazł się ktoś odważny, dam kontakt”.
Wychowanie do milczenia zaczyna się od pierwszego roku. Jan, piąty rok kierunku lekarskiego: – Po pierwszych tygodniach zajęć z anatomii profesor ogłosił, że pojawiła się anonimowa skarga, że jego asystenci źle uczą. I że skoro tak, to on będzie nas na egzaminie „dokładniej sprawdzać”. Zrobiliśmy wewnętrzne śledztwo, kto mógł tego anonima wysłać. Potem dowiedziałem się, że profesor dokładnie to samo opowiadał studentom rok przed nami i młodszym, którzy przyszli po nas. To był jego sposób zastraszania, żeby nikt nigdzie żadnych skarg nie wysyłał.
Ewa, czwarty rok studiów: – Zajęcia z medycyny ratunkowej. Wykładowca – młody, przed trzydziestką – odczytywał na głos odpowiedzi z kartkówek, z nazwiskami studentów, co rusz brutalnie komentując. „Pan nawet jeśli jakimś cudem utrzyma się na tych studiach, to prędko straci prawo wykonywania zawodu” – to był standard. Zgłaszaliśmy to kierowniczce ćwiczeń. Współczująco kiwała głową, ale nie mówiła nic.
– Jeśli skargi się pojawiają, katedra mści się na następnym roczniku – mówi Emilia, absolwentka uczelni medycznej. – Robią trudny egzamin albo tzw. wejściówki – kartkówki na początku zajęć. To też sprawia, że osoby, które zgłaszają nieprawidłowości, są negatywnie oceniane przez innych studentów, nazywane konfidentami, donosicielami. To zniechęca do jakiegokolwiek oporu. Z relacji Emilii wyłania się świat zależności bardziej przypominających wojsko i panującą w nim falę niż relacje profesor–student. Po takim „koceniu” trudno się dziwić, że nie ma skarg.
Julia Gerlich z HFPC przyznaje, że we wszystkich zbadanych przez nią uczelniach publicznych istnieją procedury, które umożliwiają pociągnięcie nauczyciela akademickiego do odpowiedzialności dyscyplinarnej, bo taki obowiązek nakłada na nie ustawa. – Kłopot polega na tym, że te procedury są zwykle dość ogólne. Postępowanie wyjaśniające na uniwersytecie wygląda tak samo w przypadku podejrzenia plagiatu, jak w przypadku molestowania, choć sposób działania powinien być zupełnie inny, gdy chodzi o naruszenia godności, czasem wolności osobistej, seksualnej. Zabezpieczenia dla ofiar są za słabe. Nie mówiąc o tym, że studenci, którzy zostali dotknięci przykrościami, często nie mają żadnych informacji, co mogą robić, jak reagować, gdy dzieje się im krzywda – podkreśla.
Seksizm
Absolwentka dietetyki: – Na trzecim roku piękny przedmiot – farmakologia. W sesji letniej na polecenie profesora ktoś rzucał nad stołem kartkami z napisanymi przez nas testami – co spadło na podłogę, to nie zdało. Moja akurat spadła. Idziemy zapytać pana profesora – był to starszy człowiek – w jakiej formie będzie poprawa, ustna czy pisemna? I dostałyśmy odpowiedź, na którą nie byłyśmy gotowe: „Tyle dziewczyn ustnie to ja nie dam rady zrobić!”.
Agnieszka, studentka wydziału lekarskiego: – Ginekolog, z którym mieliśmy zajęcia, potrafił powiedzieć, że jeśli kobieta wraca po ciemku do domu, to sama jest sobie winna, że została zgwałcona. Inny wykładowca Agnieszki został odsunięty z powodu seksistowskich uwag do studentki, a chwilę potem przywrócony. Postanowił się odegrać. Podczas ćwiczeń zrobił jednej ze studentek próbę wydolności. Bieganie
na bieżni, jazda na rowerze stacjonarnym z pomiarem pulsu. Po wszystkim skomentował, że dziewczyna nadaje się tylko do seksu i sprzątania.
Student wydziału lekarskiego, czwarty rok: – To było na pierwszym roku, w katedrze anatomii. Przywieźli ciało, a że ciał był niedobór, zaproszono do prosektorium dwie grupy naraz, 45 osób. Nikt z nas nie wiedział nawet, jak się skalpel trzyma. A dwaj panowie wykładowcy wręczyli ten skalpel cichej, wystraszonej dziewczynie i, nie tłumacząc nic, rzucili hasło: „Preparujemy prącie!”. Poczekali, aż ta dziewczyna, cała czerwona i upokorzona, zbłaźni się, porechotali, aż w końcu sami wzięli się za preparowanie, choć to w ogóle nie był temat zajęć.
Sytuacja sprzed kilku lat. Po egzaminie na kierunku lekarskim wykładowca otwiera, papierowy jeszcze, indeks studentki, by wpisać ocenę. Spogląda na adres: „O, jesteśmy sąsiadami! Czy mógłbym panią odwiedzić?” – pyta, z długopisem zawieszonym w powietrzu. Ona próbuje obrócić sytuację w żart. On naciska, wciąż nie wpisując oceny. Dziewczyna w końcu się zgadza, profesor wpisuje zaliczenie i – rzeczywiście – przychodzi do niej do domu. Studentka wcześniej poprosiła współlokatorkę, żeby została w mieszkaniu. Profesor otwarcie narzeka, iż liczył, że będą sami.
Mobbing
Monika, studentka szóstego roku, kierunek lekarski: – W klinice dermatologii asystenci zamykali nas w izolatkach albo w piwnicy, żeby pani profesor nie spotkała nas na korytarzu. Kogo spotka, odpytuje tak długo, aż może postawić dwóję. Ta sama pani profesor zasłynęła przymrażaniem studentom rąk CO2, co stosuje się przy zmianach skórnych, „żeby nie mówili później pacjentom, że to nie boli”. Asystenci sami się jej boją. Pani profesor wymaga od nich obecności na każdym jej wykładzie. Siadają w pierwszym rzędzie, na koniec zawsze serwują jej gromkie oklaski i wręczają kwiaty.
Łukasz, medycyna, piąty rok: – Pochodzę z niezbyt zamożnej rodziny. Żeby utrzymać się na studiach, musiałem pójść do pracy. Profesor ginekologii przeniósł swój wykład na termin, na który nie byłem w stanie znaleźć w pracy zastępstwa. Na kolejnych zajęciach maglował każdego nieobecnego: „co było ważniejsze niż jego wykład?”. Gdy wyjaśniłem moją sytuację, zdziwiony odpowiedział: „Niech się pan weźmie za naukę, to nie będzie pan miał czasu na jedzenie i problem braku pieniędzy się rozwiąże sam”. Po czym prześmiewczo zaproponował, że po zajęciach pójdzie ze mną do rektora i załatwi stypendium socjalne dla biednych studentów.
Prof. dr hab. Paweł Łuków, etyk, przez wiele lat pracujący m.in. ze studentami medycyny, zwraca uwagę, że cechą charakterystyczną środowisk medycznych na całym świecie jest silna hierarchiczność. – W sposób oczywisty przenosi się ona też na uczelnie medyczne, ale pozostaje pytanie: dlaczego czasem wyraża się tak brutalnie? Zdaniem etyka jedno z wyjaśnień tkwi w szerszych skłonnościach części ludzi, którzy osiągnęli prestiż i sukces. Uważają, że dostęp do wszelakich dóbr tego świata jest częścią pakietu przynależnego
Studenci nie chcą ujawniać
patologii w obawie przed zemstą. Wielu jest przekonanych, że odwet może dosięgnąć nawet tych, którzy studia
już skończyli. stanowisku, że słabiej obowiązują ich normy moralne. – Osobną kwestią jest niespotykana wcześniej konkurencja w nauce, sprawiająca, że badacze żyją w ogromnym stresie, często szukając każdej okazji, by rozładować napięcie. To żadne usprawiedliwienie – podkreśla etyk – ale nakłada się na to kolejna praktyka części uczelni: kwalifikowanie do pracy niemal wyłącznie na podstawie osiągnięć naukowych, bez zwracania uwagi na kompetencje dydaktyczne. Kto nie ma serca do pracy ze studentami, uważa, że marnuje czas, powtarzając przez półtorej godziny to, co jest dla niego oczywiste, nie będzie dla podopiecznych moralnym wzorem osobowym. A dla kształcenia przyszłych lekarzy jest to szczególnie ważne. W praktyce od pierwszych lat studiów niektórzy wzrastają w braku podstawowej kultury i empatii.
Wypalenie
Spośród naszych rozmówców obecnie studiujących medycynę niemal wszyscy biorą leki psychotropowe. – Jeszcze na pierwszym roku padło także moje zdrowie fizyczne. Schudłam do 44 kg – wylicza studentka stomatologii. – Brak snu, brak prawidłowego jedzenia, wywoływały niekończące się infekcje – ucha, zatok, gardła, w końcu zapalenie nerek, ostatecznie wylądowałam w szpitalu. Drugi rok zaczęłam z diagnozą: szczękościsk na tle nerwowym.
Studentka radzi otworzyć na Wikipedii listę zaburzeń psychosomatycznych związanych ze stresem. Zapewnia, że wśród najbliższych znajomych ma przykłady większości z nich: wymioty ze stresu, zespół jelita drażliwego, wrzody żołądka, lekooporne migreny.
Jednak nie wygląda, by coś miało się w najbliższym czasie zmienić. Studenci nie chcą ujawniać patologii w obawie przed zemstą, odegraniem się. Wielu jest przekonanych, że odwet może dosięgnąć nawet tych, którzy studia już skończyli. W zamkniętym, znającym się na wylot środowisku nie jest trudno dotrzeć do absolwenta na stażu albo rezydenturze.
– To proste: jeśli postawisz się na studiach, to na zabiegówkach odsuną cię od stołu operacyjnego i będziesz wypełniał papiery – tłumaczy Magda, lekarka stażystka, która codziennie przy stole operacyjnym wysłuchuje uwag o „fajnych cyckach”. – Jesteś młody? Masz siedzieć cicho i obserwować. Jak profesor spyta cię, jak się dmuchasz, to trudno – to jest „way of life”. Dlaczego tak jest? Może dlatego, że ci profesorowie kiedyś sami byli upadlani.
Magda straciła już wiarę w lekarskie środowisko. Uważa, że jest przeżarte przez hierarchię i nepotyzm. Podobnie sądzi wielu jej kolegów. Dla znacznej części jest to doświadczenie rodzinne – pochodzą z rodzin lekarskich, mówią o własnych rodzicach: wypaleni i rozczarowani. Jedna ze studentek opowiada: – Ojciec jest zgorzkniałym doktorem, ale przy tym wielkim zwolennikiem hierarchizacji. Kiedy rezydenci dostali podwyżki, był zbulwersowany, że młody lekarz ma 3 tys. zł na rękę i jeszcze narzeka.
Ale jest też optymistyczna wiadomość. Władze Śląskiego Uniwersytetu Medycznego podjęły zdecydowane działania. Skierowały sprawę do prokuratury. Przekazały sprawy kilkorga wykładowców do rzecznika dyscyplinarnego, rozwiązały współpracę z jednym z nauczycieli, zapowiedziały zmiany w sposobie oceny pracowników, powołanie rzecznika praw studenta i organizację uczelnianej pomocy psychologicznej z prawdziwego zdarzenia. Na stronie ŚUMemes studenci, pełni dobrej wiary, napisali, że rewolucja zmienia się w ewolucję.
Ale doraźne zmiany na jednej uczelni – oby stały się faktem – nie wystarczą. Potrzebna jest refleksja, dyskusja i praca całego środowiska nad zmianą międzypokoleniowych relacji. To ważne nie tylko dla lekarzy, ale i pacjentów. Zdarzyło ci się, że lekarz potraktował cię bezdusznie? Zlekceważył? Wyśmiał? Teraz wiesz, kiedy zaczyna się takie podejście.
JOANNA CIEŚLA, MARIUSZ SEPIOŁO