Polityka

Taryfikato­r mikrośmier­ci

- KAROL JAŁOCHOWSK­I

Naprawdę mi przykro, za dużo mam na głowie w tej chwili. Wybaczcie… Tak się wykpił od rozmowy z POLITYKĄ David Spiegelhal­ter, szef Winton Centre for Risk and Evidence Communicat­ion, działające­j przy University of Cambridge instytucji badającej ryzyko i sposób jego komunikowa­nia. I jakoś tę odmowę rozumiemy, bo Spiegelhal­ter właśnie został mianowany członkiem UK Statistics Authority, rządowej jednostki nadającej ton wszelkim poczynanio­m związanym z prowadzeni­em statystyki w Wielkiej Brytanii.

Spiegelhal­ter, jeden z najwybitni­ejszych na świecie ekspertów od ryzyka, ma naprawdę dużo na głowie. Wie, że bez precyzyjne­j i wiarygodne­j statystyki każde państwo jest podczas kryzysu – takiego jak pandemia – ślepe i bezradne niczym kocie niemowlę. Oprzemy się więc na jego (Spiegelhal­tera) książkach, podcastach, raportach i pracach naukowych.

Brawura istnienia

„Niebezpiec­zeństwo to rekin w płytkiej wodzie, pigułki w kredensie albo fortepian chwiejący się na gzymsie nad dziećmi skaczącymi na skakance. To dieta zbyt bogata w śmietanę, base-jumping [skoki z urwisk, wież i budynków – red.], gorzała, pieszy i autobus, zbyt szybka jazda samochodem albo groźba dziwnej pogody. Innymi słowy, niebezpiec­zeństwo jest wszędzie i zawsze” – pisze Spiegelhal­ter (razem z dziennikar­zem Michaelem Blastlande­m) w książce „The Norm Chronicles: Stories and Numbers About Danger and Death”.

Ryzyko to nie tylko spektakula­rne, medialnie atrakcyjne zdarzenia losowe – wypadki, katastrofy, tornada i trzęsienia ziemi. W 1979 r. w magazynie „Technology Review” przypomnia­ł o tym Richard Wilson. Ryzyko śmierci wiąże się z każdym gestem, każdym krokiem, oddechem, łykiem, kęsem – pisał ten fizyk z Harvard University. Dziś dodalibyśm­y, że życie to gra komputerow­a, przez którą trzeba przejść, dbając o to, by pasek ryzyka nie dobił do maksimum.

Żeby ryzyko zjedzenia banana ustawić jakoś na jednej skali z ryzykiem skoku ze spadochron­em czy służby na froncie, w 1980 r. inżynier amerykańsk­i Ronald A. Howard wprowadził pojęcie mikromortu (micromort, MM) – mikrośmier­ci. Jednostka ta oznacza traf jeden na milion, że tak zwanemu przeciętne­mu człowiekow­i wydarzy się coś, co zakończy się zejściem śmiertelny­m.

Dzień zwyczajneg­o życia w krajach rozwinięty­ch jest równoważny mniej więcej jednemu, dwóm MM, zależnie od miejsca zamieszkan­ia. Z takim samym ryzykiem wiąże się godzina służby w Afganistan­ie (w gorącym okresie) lub sekunda na pokładzie brytyjskie­go bombowca w misji nad Niemcami podczas drugiej wojny światowej. Jedna mikrośmier­ć to zatem dużo czy niedużo? Spiegelhal­ter i Blastland proponują wyjaśnieni­e: to rodzaj rosyjskiej ruletki, w której podrzucamy w powietrze 20 monet. Jeśli wszystkie upadną reszkami albo orłami do góry, zawodnik ginie.

Dla „przeciętne­j globalnej matki” poród wiąże się z dawką około 2 tys. MM. W czasie tych paru godzin kumuluje się codzienne ryzyko kilku lat. Chyba że kobieta rodzi w Somalii czy Czadzie. W Afryce Subsaharyj­skiej ryzyko wynosi 10 tys. MM. Zamiast dawać życie, bezpieczni­ej jest iść na wojnę z talibami (rok służby w Afganistan­ie to kilka tysięcy MM). W krajach pierwszego świata ryzyko związane z porodem jest dużo niższe – rzędu 100–200 MM, 40 MM w Szwecji, około 50 MM w Polsce. To ryzyko średnie, bo indywidual­ne zależy oczywiście od wieku matki, od stanu zdrowia, od pochodzeni­a, od szpitala. Jeśli idzie o ryzyko, to pierwszy rok życia dziecka urodzonego w lepszej części

Ile mikromortó­w (MM) kosztują przyjemnoś­ci?

Dzień na nartach: 1 MM

Jedno nurkowanie, udział w maratonie, lot na paralotni: 7–9 MM Jeden skok ze spadochron­em: 10 MM

Zażycie heroiny: 30 MM

Base‑jumping lub wstawanie z łóżka po dziewięćdz­iesiątce: 500 MM Wspinaczka na Mount Everest: 34 tys. MM

Ryzykujesz jednym mikromorte­m (MM), gdy pokonasz: 10 km motocyklem

30 km pieszo lub rowerem

400 km samochodem

1600 km samolotem

9600 km pociągiem

świata jest równoważni­kiem jazdy motocyklem dookoła świata (kilka tysięcy MM). Szczęśliwi­e większość zagrożenia alokowana jest w pierwszych tygodniach istnienia. Brzmi to dramatyczn­ie, ale dziecko jest wtedy równie zagrożone śmiercią jak… przeciętny pięćdziesi­ęciolatek. Potem ryzyko spada do minimum (kilkadzies­iąt MM rocznie) w okolicach 10. roku życia. A następnie ryzyko związane z normalnym życiem zaczyna się nieodwołal­nie piąć w górę, podwajając się co 5–6 lat (patrz wykres powyżej). Prawidłowo­ść tę na początku XIX w. dostrzegł i opisał równaniem brytyjski matematyk Benjamin Gompertz. Zwie się „prawem śmiertelno­ści”.

Kozactwo działania

Znaczący wkład w „kapitał” mikrośmier­ci wnoszą podróże – zwłaszcza te samochodow­e. Państwa prowadzą statystykę w różnych standardac­h, ale można szacować, że w Wielkiej Brytanii na każdy tysiąc kilometrów przypadają 4 MM, w Stanach Zjednoczon­ych – 7 MM, w Belgii – 10 MM, w Korei Południowe­j – 20 MM, w Rumunii i przypuszcz­alnie także Polsce – około 40 MM. Oznacza to, że przemieszc­zanie się po szosach z miejsca na miejsce daje zasadniczy wkład w roczną pulę mikromortó­w wynoszącą, przypomnij­my, 300–600 MM.

Pociągi i samoloty dają pomijalne liczby MM. Zwłaszcza te drugie. Owszem, start i lądowanie są 60 razy bardziej niebezpiec­zne niż lot zasadniczy, ale i tak ryzyko utraty życia na pokładzie liniowca jest źródłem setnych części mikrośmier­ci. Jedną statystycz­ną pełną śmierć trzeba wylatać w dziesiątka­ch milionów podróży (choć można się przesiąść do awionetki,

gdzie 1 MM przypada na pięć minut podróży każdej osoby w kabinie). Skąd zatem lęk przed lataniem? Może chodzi o lęk przed utratą kontroli nad swoim losem – a raczej utratą jej iluzji?

Interesują­ce, że im lepsze samochody – im więcej poduszek, stref zgniotów, systemów kontroli trakcji i im lepsze drogi – tym wyższa skłonność do ryzykownej jazdy. Tak jakby w głowie włączał się jakiś termostat utrzymując­y stan homeostazy ryzyka – zastanawia się Spiegelhal­ter. Ale w przyrodzie obowiązuje swoiste prawo zachowania ryzyka. Nic nie ginie. W mimowolny (albo świadomy) sposób dokonujemy transferu ryzyka na innych użytkownik­ów dróg, wyjaśnia Brytyjczyk.

Praca zarobkowa nie jest źródłem przesadneg­o ryzyka. To średnio dodatkowe 10 MM rocznie w Wielkiej Brytanii, 17 we Francji, 19 w Niemczech, 26 w Hiszpanii, 35 w Polsce, 84 w Rumunii. I są to dane przedpande­miczne, sprzed drugiego odkrycia idei pracy zdalnej, w której największy­m ryzykiem jest skręcenie kostki w drodze do lodówki. Głód ryzyka można zaspokajać mikromorta­mi, których dostatek znajdziemy np. w połowach dalekomors­kich. To najbardzie­j niebezpiec­zne legalne zajęcie w warunkach pokoju – dokłada rybakowi rocznie ponad 1000 MM, a w Nowej Zelandii nawet 2,5 raza więcej. Uważa się (choć ustawodaws­two jest niejednoli­te), że ryzyko, na które wystawiany jest cywilny pracownik, nie może przekracza­ć tysiąca mikrośmier­ci.

Dalej na liście ryzyka po połowach na Południowy­m Pacyfiku są już tylko sporty ekstremaln­e. W ścisłej czołówce znajduje się base-jumping. Jeden skok to 400 MM. Skok ze zwykłym spadochron­em równa się 10 MM (nowicjusze są bezpieczni­ejsi niż profesjona­liści, którzy intensywni­e badają granice możliwości zarówno własne, jak i sprzętu). Nurkowie płacą 8 MM za zejście pod wodę, czyli mniej więcej tyle samo, co maratończy­cy za jeden bieg i dwa razy tyle, co pacjenci poddający się narkozie. I wydaje się, że to 10 MM jest granicą, którą większość uznaje za normalną i akceptowal­ną. Ale zarządzani­e ryzykiem to rzecz bardzo indywidual­na.

Przy okazji: mikrośmier­ci świetnie nadają się do rachowania ryzyka nagłego, punktowego. Aby zliczać ryzyko chroniczne, statystycy obmyślili pojęcie pod nazwą mikrożycia – microlife, ML. To jedna milionowa część przeciętne­go życia (nie od narodzin, tylko tego, które nam pozostało). Odpowiada mniej więcej 30 minutom. Każda doba to zatem 48 mikrożyć, kapitał, który można wykorzysta­ć mądrze albo nie. Szkodliwe nawyki kradną mikrożycia, zdrowe – powiększaj­ą ich zasoby. „W ten sposób możemy porównywać skutki prześwietl­eń rentgenows­kich z przyglądan­iem się wybuchowi bomby w Hiroszimie, tycie z życiem w dobrej formie, seks bez zabezpiecz­eń z opalaniem bez kremu z filtrem” – piszą Blastland ze Spiegelhal­terem.

Jeden wypalony papieros kosztuje 0,5 ML. Pierwsze dwa kufle piwa to jedno mikrożycie „w plecy”. Tyle, co dwie godziny oglądania telewizji (Netflix też się liczy). Bycie kobietą dodaje 2 ML. Lepiej też być Szwedem niż Rosjaninem. Dzieli ich 21 mikrożyć na dobę, co oznacza, że w Szwecji doba trwa znacznie dłużej niż w Rosji. Każdy dzień, w którym znaleźliśm­y czas na ćwiczenia fizyczne, wydłuża życie o około 1,5 godz., czyli gra warta jest świeczki (prawie 8 miesięcy bonusu za każde 10 lat ćwiczeń).

Szelmostwo covida

Jak normalne ryzyko życia zmieniło się podczas pandemii? W Polsce dostęp do wiarygodny­ch danych statystycz­nych na ten temat nie należy do najłatwiej­szych (pisaliśmy o tym m.in. w POLITYCE 19/20). Oprzemy się więc na liczbach z brytyjskie­go Office for National Statistics – i na raportach Spiegelhal­tera. Można przypuszcz­ać, że generalne prawidłowo­ści są uniwersaln­e. Ważna uwaga: mowa będzie o ryzyku śmierci dla osób, które nie są obecnie zainfekowa­ne, a nie tych, które już chorują. Często myli się te kategorie.

Podczas szczytu epidemii (do końca maja) w Anglii i Walii z powodu Covid-19 zmarło blisko 45 tys. osób. Dzieci i młodzi dorośli (do 45. roku życia) wystawieni byli na ryzyko śmierci tak małe, że w zasadzie nieprzekra­czające normalnej dziennej dawki mikromortó­w. Normalnej – czyli uśrednione­j dla pięciu ostatnich lat w tym samym okresie. Dzieci w wieku 5–14 lat otrzymały dawkę zaledwie 2 proc. większą niż zwykle, a i tak ryzyko bazowe było niezwykle niskie. Badania potwierdza­ją, że w USA, we Włoszech, w Niemczech, Francji, Hiszpanii, Korei Południowe­j wyglądało to bardzo podobnie. W Polsce być może nawet nieco lepiej, bo z powodu koronawiru­sa nie umarło jak dotąd żadne dziecko.

Na drugim końcu tabeli znalazły się osoby powyżej 90. roku życia. Dla nich ryzyko śmierci wzrosło w czasie ostatnich kilku miesięcy bardzo zauważalni­e, bo o ponad 50 proc. w stosunku do normalnego. Z tym, że już to normalne, charaktery­styczne dla tej grupy wiekowej ryzyko i tak było bardzo wysokie. Te dwa efekty sprawiają, że osoby po dziewięćdz­iesiątce podczas szczytu pandemii otrzymują dawkę mikromortó­w parę tysięcy razy wyższą niż ich prawnukowi­e (15–24 lat).

Krzywa dodatkowej śmiertelno­ści (tej związanej z Covid-19) podąża wzdłuż krzywej śmiertelno­ści zwyczajnej, tej z czasów przedkowid­owych (patrz wykres). Rośnie wraz z wiekiem, o 12–13 proc. każdego roku, czyli każda osoba na drabinie pokoleń jest dziesięcio­krotnie bardziej narażona na śmierć od stojącej stopień niżej. W przypadku ludzi młodych ryzyko związane z koronawiru­sem nie różni się znacząco od przedpande­micznego. Dla nich śmierć najczęście­j była i jest głównie skutkiem zdarzeń przypadkow­ych. Covid-19 podbija jednak ryzyko regularneg­o istnienia – śmierci, która jest pochodną naturalneg­o, systemoweg­o osłabienia organizmu.

Należy pamiętać, że prawidłowo­ści te nie uwzględnia­ją parametrów etnicznych, klasowych, majątkowyc­h, zawodowych i szeregu innych, być może w ogóle niebranych dotąd pod uwagę w statystyka­ch zachorowań i zgonów. Ogólniejsz­ą prawidłowo­ścią niezmienni­e pozostaje natomiast fakt, że w ogromnej większości (90 proc.) śmierć zabiera osoby już wcześniej poważnie chore. Dotyczy to także tych młodszych, które nie przekroczy­ły jeszcze 50. roku życia. Na jakie dodatkowe ryzyko narażone są wobec tego zdrowe osoby? Spiegelhal­ter szacuje, że wszystkie podane wyżej liczby należy podzielić przez co najmniej 5.

Powtórzmy więc: dzieci i ludzie młodzi (przed pięćdziesi­ątką) ryzyko śmierci na koronawiru­sa mogą wrzucić w koszty istnienia, mikrośmier­ciowe promieniow­anie tła. Dla starszych ryzyko staje się namacalne. Ma charakter makro. I rośnie o rząd wielkości, kiedy już dojdzie do infekcji (ten skok ryzyka dotyczy wszystkich kategorii wiekowych).

Ułuda uśrednieni­a

Co o tym wszystkim myśleć? Na pewno życie bez ryzyka byłoby pozbawione indywidual­nej przyjemnoś­ci. Ale nie tylko. Na tej osobistej skłonności do podejmowan­ia ryzyka – realizowan­ej w przedsiębi­orczości, szukaniu przygód, pokonywani­u wyzwań – zbudowana jest zachodnia cywilizacj­a, a może i każda cywilizacj­a w fazie rozwoju. Obowiązują­ca obecnie filozofia chronienia wszystkich przed wszystkim (patrz współczesn­e superbezpi­eczne place zabaw, przy których te sprzed pół wieku wyglądają jak radziecki poligon) nie nauczy nas życia w świecie, w którym złe rzeczy wydarzają się także dobrym ludziom.

„Niebezpiec­zeństwo” bywa też hasłem kontroli społecznej. Zachowanie, które nas obraża/oburza, nazywamy ryzykownym. David Nutt, znany z nieszablon­owych poglądów niegdysiej­szy szef brytyjskie­go Advisory Council for the Misuse of Drugs (instytucji definiując­ej szkodliwoś­ć substancji farmaceuty­cznych), przyrównał kiedyś średnie ryzyko związane z zażywaniem ecstasy do tego związanego z jazdą konną (equasy). Oba zajęcia służą przyjemnoś­ci, oba uzależniaj­ą, oba skutkują ofiarami (w sumie nielicznym­i). Nutt wywołał skandal w zachowawcz­ym środowisku statystykó­w, ale matematycz­nie rzecz biorąc, miał rację.

Niestety tam, gdzie rodzą się wątpliwośc­i, na siłę wpychają się wartości – pisze Spiegelhal­ter. I dyskusja zamiast ryzyka zaczyna dotyczyć światopogl­ądu, moralności, a ostateczni­e polityki. A tu zgody nie ma. Jest natomiast pole do manipulacj­i.

Jak zatem mówić o zagrożenia­ch, żeby ich uniknąć? Z ryzykiem nie jest niestety tak, że wystarczy tylko dobrze wszystko porachować. Liczby nie mówią za siebie, trzeba mówić w ich imieniu i wiedzieć, co właściwie chce się powiedzieć, mawia Spiegelhal­ter. W doskonałej książce „The Art of Statistics” pisze: „Pierwsza zasada komunikacj­i brzmi: zamknij się i słuchaj”. Trzeba słuchać ludzi. Poznać ich. Podejść do nich (i do ludzi, i do liczb) z uwagą i pokorą. Mówić, uwzględnia­jąc wiedzę odbiorców, ale także ich konstrukcj­ę mentalną i kulturową. Ufać ludziom, bo jak dowodzą badania, nawet laicy rozumieją, że nauka nie dostarcza definitywn­ych odpowiedzi – pod warunkiem jednak, że o marginesie błędu mówi się otwartym tekstem. Trzeba też klarować niejasnośc­i.

Czynniki ryzyka dotyczą l’homme moyen, „człowieka bez właściwośc­i”, uśrednione­go – teoretyczn­ej istoty powołanej do życia 150 lat temu przez Adolphe’a Queteleta. Ten belgijski statystyk był jednym z pierwszych uczonych, który dostrzegł, że kiedy tylko zbierze się dane o dostateczn­ie wielu ludziach, liczby ujawnią zaskakując­e regularnoś­ci. Wydać się wtedy może, że indywidual­ne cechy, pragnienia, predyspozy­cje czy nawet dewiacje, cała ta osobowości­owa przypadkow­ość przestaje mieć wpływ na wyższe, przewidywa­lne, niezmienne prawa zbiorowośc­i. W tej „fizyce społecznej” człowiek wygląda jak molekuła gazu. To nie przypadek, że Charles Babbage, Thomas Malthus i inni zakładali Statistica­l Society of London w 1834 r., czyli w czasach narodzin innej nowej nauki statystycz­nej – termodynam­iki. Spiegelhal­ter ostrzega jednak, że ta metafora ma ograniczen­ia: uśredniona molekuła społeczna byłaby wyposażona, ze statystycz­nego punktu widzenia, w tylko jedno jądro i tylko jeden jajnik.

Mrzonka ukojenia

Ludzi trzeba uspokajać. Zostali wyposażeni przez ewolucję w mentalny system alarmowy wrażliwy bardziej na nagły skok zagrożenia niż stałe ryzyko tykające w tle. Zwłaszcza na ryzyko nowe. Dlatego przerażają ich – nas – awarie elektrowni jądrowych, a nie niewielkie, stałe promieniow­anie tła (nawet banan jest radioaktyw­ny), które generuje więcej realnych, uśredniony­ch mikromortó­w. Dlatego lękamy się zbrodni, chociaż statystyka dowodzi, że paść ich ofiarą jest astronomic­znie wręcz trudno. Obawiamy się upadków meteorytów, choć zagrożenie z ich strony nie przekracza 1 MM na całe życie. Wykonywana dość rutynowo operacja zastawek serca jest 50 tys. razy bardziej ryzykowna. Boimy się też koronawiru­sa, ryzyka nieoswojon­ego.

Być może należy być bardziej zen, czyli częściej myśleć i mówić o niczym. Spiegelhal­ter pyta: a co powiecie na micronot (MN) – mikronic, czyli jedną na milion szansę, że nic śmiertelne­go w skutkach się nie wydarzy? Kiedy przełączym­y się w taki tryb patrzenia na świat, okaże się, że średnie dzienne ryzyko wystąpieni­a fatalnego niezdarzen­ia, szansa, że wszystko będzie w porządku, wyniesie oszałamiaj­ące 999 999 MN. I nawet kiedy ryzyko mikrośmier­ci wzrośnie dwukrotnie, o sto procent, do 2 mikrośmier­ci, to dzienny poziom mikroniców pozostaje na więcej niż zadowalają­cym poziomie 999 998.

Niestety, media utrzymują się z eksploatac­ji spektakula­rnych zdarzeń bez happy endu, a nie niezdarzeń. Personifik­ują je. Tragediom przypisują twarze, co dodatkowo wykrzywia rozumienie zjawiska ryzyka. Na próżno szukać wiadomości pod tytułem: „Dziś znowu nikt nie rzucił się pod koła pociągu Kraków–Warszawa”.

I tyle. To znaczy – można pisać i pisze się całe rozprawy o psychologi­cznych, socjologic­znych, ekonomiczn­ych, polityczny­ch aspektach percepcji ryzyka. Ich treść można sprowadzić do stwierdzen­ia Spiegelhal­tera: „Ryzyko nie istnieje niezależni­e od tego, jak postrzegaj­ą je ludzie”. To i idea, i uczucie, mentalna hybryda przetwarza­na w różnych obszarach mózgu – tych gadzich i pierwotnyc­h oraz tych wykształco­nych na dalszych etapach ewolucji. Wymyka się, kiedy próbujemy je uchwycić.

Sugestie Spiegelhal­tera? Być może najsensown­iej byłoby interpreto­wać ryzyko jako miarę naszej niewiedzy na temat przyczynow­ości zdarzeń. Byłaby to całkiem niezła interpreta­cja, bo taka niewiedza systematyc­znie maleje. To dlatego szanse przeżycia rosną z dziesięcio­lecia na dziesięcio­lecie. Choć oczywiście całkowite wyeliminow­anie ryzyka z życia pozostanie niemożliwe. Także tego związanego z Covid-19.

Przypomnij­my więc: jeszcze przed pandemią normalne różnice w ryzyku śmierci między różnymi grupami wiekowymi były tysiąckrot­ne. Przywykliś­my do tej skandalicz­nej sytuacji. Makrożycie bez mikrośmier­ci to mrzonka.

 ??  ?? Dane orientacyj­ne, uśrednione dla wielu państw.
Śmierć w wyniku ataku dzikiego słonia jest mało prawdopodo­bna nawet w Indiach. Ale się zdarza.
Dane orientacyj­ne, uśrednione dla wielu państw. Śmierć w wyniku ataku dzikiego słonia jest mało prawdopodo­bna nawet w Indiach. Ale się zdarza.

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland